Podczas konferencji prasowej podkomisji smoleńskiej Antoniego Macierewicza Wojciech Czuchnowski z „Gazety Wyborczej następująco podsumował wygłaszane przez byłego szefa MON „ustalenia”: – „Jest pan kłamcą, przestępcą i w przyszłości odpowie pan przed sądem wolnej Polski za kłamstwa i szkody poczynione państwu polskiemu oraz pojedynczym ludziom. Zadawanie panu pytań nie ma żadnego sensu. Żegnam” i opuścił konferencję.
W podobnym tonie o „rewelacjach” podkomisji wypowiedzieli się posłowie PO. – „Na tej konferencji powtórzone zostały wszystkie dotychczasowe kłamstwa podkomisji Macierewicza. Można powiedzieć, że ta konferencja to suma wszystkich dotychczasowych kłamstw. Nie uzyskaliśmy żadnych informacji nt. przeprowadzonych badań, dowodów, wyliczeń. Wszystko, co zrobiła podkomisja, opiera się na oglądaniu zdjęć. Są tylko i wyłącznie kłamstwa, nieścisłości i dane nieprawdziwe” – powiedział Marcin Kierwiński.
„To pierwsza na świecie podkomisja, która badała katastrofę w sposób wirtualny, tylko w oparciu o zdjęcia i filmy. To, co udało się zrobić Antoniemu Macierewiczowi, to zbudować wielki mur między Polakami. Polska jest podzielona przez tego człowieka, który nie waha się znieważać pamięć o naszych bliskich, o wszystkich, którzy zginęli w Smoleńsku. Według Antoniego Macierewicza, przestał obowiązywać raport Millera. To oznacza, że jedynym dokumentem, który w tej chwili istnieje w obiegu, na który może się powoływać polski rząd, jest raport Anodiny. Antoni Macierewicz popełnił jedno, kardynalne bestialstwo. On tych ludzi, którzy zginęli, zabił po raz drugi, bo zabił o nich pamięć, przedstawiając te 20-30 niepotwierdzonych tez” – dodał Cezary Tomczyk. Macierewicz bowiem poinformował, że raport państwowej komisji Jerzego Millera został anulowany… decyzją podkomisji.
Dr Maciej Lasek, członek komisji Millera, podkreślił, że teza Macierewicza o unieważnieniu raportu komisji „nie ma podstawy prawnej”. – „To, co powiedział nie ma żadnego oparcia w polskim systemie prawnym” – stwierdził Lasek. Odniósł się też do „ustaleń” podkomisji. –„Najbardziej interesującym fragmentem wypowiedzi pana Macierewicza było to, że oni dalej nie są pewni, ile było wybuchów, jaki to był materiał wybuchowy i w jakich miejscach. Jest to dalej próba dopasowywania liczby i miejsc wybuchów do z góry założonej tezy” – podsumował.
– Antoni Macierewicz wie, ze Jarosław Kaczyński go z rządu faktycznie nigdy nie wyrzuci – mówił w TVN24 poseł PO Bartosz Arłukowicz. Były szef MON po zastąpieniu go na stanowisku ministra przez Mariusza Błaszczaka jest szefem powołanej w ramach MON podkomisji wyjaśniającej okoliczności katastrofy smoleńskiej.
11 kwietnia Macierewicz przedstawił dotychczasowe ustalenia swojej podkomisji (które jednak nie przyjęły formy raportu z jej prac). Według ustaleń podkomisji Tu-154 w czasie próby lądowania w Smoleńsku eksplodował w powietrzu.
– Proszę nie traktować Macierewicza jako wariata. To cyniczny polityk, który za pomocą swoich bomb wysadza rząd Mateusza Morawieckiego – ocenił te ustalenia Arłukowicz.
– Wszystkie kłopoty premiera Morawieckiego pojawiły się, gdy pojawiły się pierwsze informacje na temat tego, że Macierewicz opuszcza rząd – dodał były minister zdrowia w rządzie PO-PSL.
Arłukowicz twierdził też, że Macierewicz ma pewną pozycję w obozie władzy i mimo formalnego opuszczenia szeregów rządu w rzeczywistości „nigdy w praktyce nie zostanie z niego wyrzucony przez Kaczyńskiego”.
Poseł PO krytykował też przebieg obchodów 8. rocznicy katastrofy smoleńskiej zorganizowanych przez PiS. – To są dni czczenia Kaczyńskiego, dni w których wielbi on samego siebie – mówił.
Rządzącym zarzucił, że przy okazji obchodów „nikt już nie pamięta o Katyniu”. – Katyń już nie jest nikomu do niczego potrzebny – ubolewał.
– Jesteśmy rządzeni przez ekipę, która urządziła chocholi taniec na Smoleńsku. Ta czysta polityka była robiona na tych hasłach, żeby można było robić skok na kasę – podsumował polityk PO.
Brak transmisji z konferencji podkomisji smoleńskiej w TVP Info świadczy o poważnej niełasce w jakiej się znalazł poseł Antoni Macierewicz w kręgach kierowniczych PiS.
Oczywiście w sercu partii podjęto decyzję, że nie należy mówić o nim i jego wysiłkach bez szacunku, ale trudno mieć wątpliwości, że Jarosław Kaczyński daje dowód poważnego zniecierpliwienia. Zapewne od dawna rozumie, że aktywność Macierewicza jest jak szukanie przez grupę ślepców igły w stogu siana. Nie można wykluczyć, że coś znajdą, jednak z pewnością nie będzie to igła.
Tym razem jednak przemówiła pragmatyka. Dokąd było to użyteczne politycznie, Macierewicza ogrywano w świetle reflektorów, ale w kwietniu 2018 roku, w przeddzień poczwórnej sekwencji wyborczej, kiedy prezes Kaczyński ewidentnie próbuje temat smoleński schować pod dywan, Macierewicz i jego donkiszoteria nikomu nie jest potrzebna.
Gdyby jeszcze miał on jakieś asy w rękawie, szanse na przekonujące dowody, perspektywę zamknięcia prac zespołu, może ktoś w PiS traktowałby go naprawdę poważnie. Niestety, dzisiejsza konferencja obnaża bezwzględną prawdę, że w sprawie katastrofy smoleńskiej Macierewicz jest zakładnikiem Putina. Jedyne co może obiecać, to wiele wytężonej pracy i piętrzących się budżetów na pracę kolejnych ekspertów w kolejnych latach. Prace po prostu nie mogą być zamknięte bez dostępu do dowodów materialnych, które są w rękach Rosjan.
A więc nihil novi, nic się nie zmieniło, prócz koniunktury politycznej, która jest zdecydowanie przeciwko byłemu ministrowi obrony. Musi się on liczyć z coraz większą izolacją i marginalizacją w macierzystej partii. Przynajmniej do czasu, kiedy prezes Kaczyński nie uzna, że sprawą znów trzeba się instrumentalnie posłużyć w polityce.
Wszystko to miał dziś Macierewicz wypisane na twarzy. Widzieli to nawet ślepcy.
To, co zrobili z ofiarami katastrofy smoleńskiej Jarosław Kaczyński, Antoni Macierewicz i ich ludzie, jest niewybaczalne. Budowanie poparcia politycznego na paranoi, absurdalnych oszczerstwach i mitologii zamachu jest nie tylko niegodziwością wobec wszystkich tych, na których rzucono haniebne oskarżenia o morderstwo, lecz przede wszystkim jest profanacją pamięci zmarłych, których w najbardziej przewrotny i moralnie odrażający sposób wykorzystano dla celów politycznej hucpy.
I nie ma przy tym znaczenia, czy Kaczyński jest tak głupi, zaślepiony i tak bardzo nienawidzi prawdy, że przez jakiś czas wierzył w zamach. Jego moralnym obowiązkiem było ze smutną prawdą, znaną dobrze od dnia katastrofy, mężnie się zmierzyć. Zwyciężyło w nim jednakże marzenie o zamachu, marzenie o heroicznym micie męczeństwa jego brata, micie narodowym i założycielskim dla tysiącletniej Polski PiS. Zwyciężyły nienawiść do Tuska i zwykła głupota, która każe słuchać podszeptów paranoików, manipulatorów i – zapewne – rosyjskich agentów.
Dziś Kaczyński wie już dobrze, że przegrał. Nie było upragnionego, wyczekiwanego zamachu, a Macierewicz naprawdę jest dokładnie takim, jakim go opisują. Kaczyński stał się dziś moralnym bankrutem, resztkami sił trzymającym się własnego zakłamania. Żenujące jest oglądanie tego upadku.
Żenujące, ale jakoś też budujące. Ma za swoje. Za to, co uczynił 96 zmarłym, za sponiewieranie pamięci własnego brata, którego na siłę chciał kreować na bohatera i męczennika, a w rezultacie go ośmieszył i obrzydził Polakom. Bo dziś jest Lech Kaczyński jedynie tym „trochę mniej strasznym bratem”, jaśniejszą stroną tego bliźniaczego układu, który zawłaszczył kraj i spycha go w przepaść ciemnogrodzkiego autorytaryzmu.
Kaczyński rozpętał w kraju nienawiść i przez osiem lat z najbardziej przewrotnym cynizmem podsycał w nim ogień za pomocą słowa „jedność”. W ustach oszalałych z pychy i świętej zgrozy szowinistów i bigotów słowo „jedność” brzmiało przez te lata jak zapowiedź linczu. Nieprędko otrząśniemy się ze skutków wieloletniej działalności sponsorowanego przez państwo pisowskiego przemysłu pogardy.
Piekło rozpętało się być może już podczas pogrzebu pary prezydenckiej. Komentowałem go na żywo z Grzegorzem Miecugowem dla TVN. Mówiliśmy m.in. właśnie o tym, czy da się uniknąć paranoi i nienawiści po tym, co się stało. Byliśmy bardzo poważni i zatroskani. Ale oni widzieli to inaczej. Oto co powiedział jakiś czas potem Jan Pospieszalski:
Moment przed mszą pogrzebową Lecha i Marii Kaczyńskich w Bazylice Mariackiej w Krakowie. (…) TVN uzgodnił wtedy z miastem, że będzie przekazicielem sygnału telewizyjnego. Przed 40-tysięcznym, rozmodlonym zgromadzeniem narodowym, rzeszą wiernych czekających na mszę świętą, na telebimach pojawia się program TVN, w którym Miecugow rozmawia z Kaliszem i prof. Hartmanem o demonach polskiego patriotyzmu.
Jaki rodzaj pogardy trzeba mieć w sobie, jak bardzo trzeba być odklejonym od narodowej wspólnoty, żeby w takim momencie zafundować zgromadzonym autora „Szkła kontaktowego”? Ludzie zareagowali wrzaskiem: Wyłączyć to! Precz z TVN!
Jedno muszę Pospieszalskiemu oddać. Pomysł, żeby puszczać wtedy na rynku TVN 1:1, tak jak leci, był po prostu idiotyczny. Nie miałem o tym pojęcia. Pewnie wiele razy doszło do jakiejś niemądrej konfrontacji sprzecznych emocji i tragicznie rozbieżnych dyskursów. Na pewno i my (i ja osobiście) ponosimy jakąś winę za eskalację nastrojów. Ale było też z naszej strony zbyt wiele powściągliwości i zaciskania zębów, gdy w imię spokoju reagowaliśmy zbyt słabo na profanację pamięci ofiar katastrofy, łącznie z sadystycznymi ekshumacjami, których jedynym celem było podtrzymanie gasnącego ducha religii politycznej, budowanej na micie rusko-tuskowego zamachu.
Ale nam nie wolno dać sobie obrzydzić i odebrać Smoleńska. Nie wolno nam pozwolić zatruć pamięci tej wielkiej tragedii piekielnymi wyziewami paranoi, dobywającymi się z paszczy Macierewicza i innych. W Smoleńsku zginęło wielu wspaniałych ludzi, a klęska, którą był ten okropny i zatrważający wypadek, była klęską i hańbą dla całego naszego państwa. Pokazało się w najbardziej okrutny sposób, jak niedojrzałe, nieprofesjonalne i niewiarygodne są jego instytucje. Jak bardzo jest ono nieodporne na harcownictwo i głupotę ludzi, którym powierzono odpowiedzialność za jego sprawne funkcjonowanie.
Straciliśmy nie tylko ludzi – straciliśmy tam również wiarę w to, że żyjemy w normalnym i poważnym kraju. Teraz, po latach, to upokorzenie blednie. Mamy w to miejsce jeszcze większe problemy z naszym państwem. Ale właśnie dlatego jesteśmy winni 96 ofiarom katastrofy smoleńskiej powrót pamięcią do nich samych. Ponad chorymi głowami paranoików. A więc cześć ich pamięci!
Pułkownik Mirosław Grochowski, były wiceszef Komisji Badania Wypadków Lotniczych Lotnictwa Państwowego, powiedział w TVN 24, że proponowano mu, aby przyznał, że raport komisji Jerzego Millera jest fałszywy. – „Padła taka propozycja. Wręcz pytanie, czy chcę pomóc państwu polskiemu”. Grochowski uczestniczył w pracach komisji Millera jako jej wiceprzewodniczący i szef Inspektoratu MON ds. Bezpieczeństwa Lotów.
Nie chciał wprawdzie podać nazwisk, ale tę propozycję usłyszał po wygranych przez PiS wyborach i objęciu MON przez Antoniego Macierewicza. – „Mało tego, była taka sytuacja, że prawnik pana ministra w pewnym momencie, kiedy byłem w ministerstwie, groził mi, że nie wyjdę z ministerstwa, dopóki nie wznowię badania. To daje obraz, jakie działania były podejmowane wobec mnie, wobec ludzi, którzy stracili pracę, którzy mieli służyć w innych rodzajach wojsk” – dodał Grochowski. On – pilot z ponad 30-letnim stażem – został skierowany do brygady zmechanizowanej w Bartoszycach w czasie, kiedy już złożył wniosek o odejście ze służby.
Pytany o „ustalenia” podkomisji smoleńskiej zwrócił uwagę na słowa Macierewicza, który stwierdził, że komisja Millera była poddawana „presji politycznej”. – „Jeżeli były pan minister Macierewicz określił, że pracowaliśmy pod presją polityczną – nie wiem, na podstawie czego tak stwierdził – to ja dziś zadaję pytanie: czy ta podkomisja nie jest pod presją polityczną, skoro tak jak wynikało z słów pana ministra Macierewicza, przygotowała ten raport techniczny na polecenie pana prezesa Jarosława Kaczyńskiego?” – pytał płk Grochowski.
Pułkownik powiedział, że jak najbardziej podpisuje się pod raportem komisji Millera. – „Określiliśmy przyczynę katastrofy, określiliśmy okoliczności sprzyjające, czynniki mające wpływ. Wystosowaliśmy 45 zaleceń profilaktycznych, które zostały w pełni zrealizowane, co wpłynęło na poprawę stanu bezpieczeństwo lotów lotnictwa wojskowego RP” – podkreślił.
Mam nadzieję, że Macierewicz za wszystkie swoje kłamstwa i perfidne szkalowanie będzie siedzieć do końca swoich dni.
Od lutego 2016 roku podkomisja smoleńska, która bada przyczyny katastrofy z 10 kwietnia 2010 roku, wydała 5 milionów 900 tysięcy złotych. Informację taką przekazał członkom sejmowej komisji obrony narodowej Antoni Macierewicz, szef podkomisji smoleńskiej.
Macierewicz mówił, że podkomisja smoleńska współpracuje z międzynarodowymi ekspertami.
– Zwróciliśmy się do narodowego instytutu badań lotniczych w Wichita w USA o współpracę i pana doktor Olivares przyjął naszą propozycję współpracy z podkomisją i przyjął zobowiązanie zrealizowania w ciągu najbliższych 10 miesięcy całej serii badań, które pozwolą określić działania i zachowania samolotu – mówił Macierewicz. Zespół pod kierunkiem Olivaresa ma stworzyć wirtualny model Tu-154m.
Wydatki podkomisji smoleńskiej
MON informowało wcześniej, że w samym 2016 r. podkomisja wydała niemal 1,5 mln zł. Na 2017 r. zaplanowano 2 mln zł. Pieniądze są przeznaczane nie tylko na wynagrodzenia członków podkomisji, ale również na badania i analizy. Na potrzeby prac podkomisji stworzyła m.in. model samolotu w skali 1:100, czyli ok. 50 cm długości i wykonywała próbne eksplozje.
W odpowiedzi na interpelację udzielonej w 2016 r. ówczesny wiceminister obrony narodowej Bartosz Kownacki informował, że „średnia wysokość stawki godzinowej stanowiącej wynagrodzenie członków podkomisji wyniosła 98,02 zł (brutto), przy miesięcznym limicie 80 godzin”.
Jak podawało w 2016 r. radio TOK FM, członkowie podkomisji za godzinę pracy mieli zarabiać od 25 do 100 zł netto. Najwięcej za swoją pracę miał dostawać jej ówczesny przewodniczący Wacław Berczyński – maksymalnie 8 tys. złotych netto. Pozostali od 6 do 7 tysięcy.
Waldemar Mystkowski pisze o uchodźcach.
Pierwszy o tym doniósł Leszek Miller, który podzielił się na Twitterze lekturą francuskiego „Le Figaro”. – „Minister Czaputowicz w „Le Figaro”: „Przyjęliśmy 2700 migrantów przysłanych przez Europę Zachodnią, ale oni nie chcą zostać w Polsce, gdzie stopa życiowa jest zbyt niska”.
Dlaczego te fakty nie są upublicznione? Czyżby szef MSZ znowu powiedział coś za dużo?”. Rozmowa z szefem polskiej dyplomacji Jackiem Czaputowiczem ukazała się 5 kwietnia. Zatem dlaczego tak długo nie była dostępna polskiej opinii publicznej? Choć to tylko niedługa fraza o imigrantach, powoduje zgrzyt z powodu niespójności logicznej.
Relokacji 2700 uchodźców nie można ukryć ot tak sobie, aby dziennikarze nie wywęszyli. Jakiś podmiot tym się zajmujący przesłał ich z Unii Europejskiej i ktoś ze strony polskiej przyjął, zajmują się tym duże organizacje.
Niepokoi fraza „oni nie chcą zostać w Polsce, gdzie stopa życiowa jest zbyt niska”. Czyli jakiś czas minął od relokacji, aby uchodźcy mogli przekonać się, jak jest w Polsce. No i z jakich to przybyli obszarów „bogactwa” Bliskiego Wschodu i Afryki, iż w Polsce jest dla nich „stopa życiowa zbyt niska”? Wszak uciekali przed głodem i wojną.
Taka sama argumentacja jakiś czas temu padała ze strony Beaty Szydło o uchodźcach uciekających z Polski. Ponadto z wywodu Czaputowicza można wysnuć wniosek, że jednak nie ma w Polsce uchodźców, bo… uciekli. A zatem trudno sprawdzić, czy byli, bo ich nie ma. Nie zachował się żaden dokument, do którego można odesłać?
Coś mi ten chrześcijański akt strzelisty o uchodźcach zajeżdża pisowskim szwindlem naprędce skleconym. Bo instytucje Unii Europejskiej wyciągną odpowiednie wnioski z braku solidarności władzy PiS w kwestii uchodźców. Czaputowicz zastosował manewr węgierski, w połowie stycznia Viktor Orban „pochwalił się”, że przyjął 1,3 tys. uchodźców z Syrii, Afganistanu i Iraku. A że Polska jest większa od kraju swoich bratanków, Czaputowicz zastosował algorytm „Orban razy dwa z hakiem” i wyszło mu 2,7 tys.
Jak zareaguje na to elektorat PiS, któremu fundnięto 2,7 tys. potencjalnych terrorystów? Na szczęście terroryści in spe zbiegli z Polski na Zachód, gdzie będą terroryzować „wyższą stopę życiową”.
Agnieszka Holland na kontrdemonstracji smoleńskiej: „Nie możemy im wybaczyć wirusa nienawiści” [TEKST, ZDJĘCIA, FILM]
– PiS nie postawił na kulturę, tylko na rewolucję kulturalną. To, co było wartością, ma zostać zmienione w nacjonalistyczny, pseudopatriotyczny bełkot – oceniła w TOK FM Agnieszka Holland.
Dzień po obchodach ósmej rocznicy katastrofy smoleńskiej Agnieszka Holland mówiła w TOK FM o tym, jak PiS zakłamuje to tragiczne zdarzenie. A nie jest to jedyny przykład manipulowania. Zdaniem reżyserki nie można zapominać o nowelizacji ustawy o IPN, bo to doskonały przykład tego, jak rządzący na naszych oczach piszą historię Polski na nowo.
– Głębszym sensem, który odnajdują Polacy, jest bycie ofiarą. Musimy więc odzyskać pozycję głównej ofiary w historii II wojny na świecie. Nie możemy się zgodzić na to, by Żydzi byli główną ofiarą. Przepisuje się więc historię na nowo, robi się z Polaków naród Sprawiedliwych. Minister Gliński odgrywa w tym zupełnie fatalną rolę – mówiła Holland w rozmowie z Mikołajem Lizutem.
Reżyserka przypomniała m.in. zwolnienie przez ministra kultury twórcy Muzeum II Wojny Światowej prof. Pawła Machcewicza i zgodę na zmiany w wystawie.
Królestwo
– To ciekawe, bo PiS postawił na kulturę. Gliński jest ministrem w randzie wicepremiera. A ostatnim takim wicepremierem był Józef Tejchma (w latach 70. XX wieku – red.) – mówił Lizut.
– PiS nie postawił na kulturę, tylko na rewolucję kulturalną. Polega ona na tym, że to, co było wartością polskiej kultury, ma zostać zglajszaltowane i zmienione w jakiś nacjonalistyczny, pseudopatriotyczny bełkot. To nie jest postawienie na kulturę, to próba zgwałcenia kultury – tak jak zgwałcili demokrację, trójpodział władzy, jak gwałcą historię – odpowiedziała Agnieszka Holland.
Zdaniem reżyserki jedną z nielicznych sfer, której PiS nie opanował jeszcze do końca, są media. Bo nadal funkcjonują redakcje, które zachowują niezależność. Jednak, jak ostrzegała Holland, i to może się zmienić.
– Jeśli damy Jarosławowi Kaczyńskiemu czas, to on jest w rozwalaniu tak dobry, że to wszystko zniszczy i zbuduje przedziwne państewko króla Ubu: Polska, czyli nigdzie – stwierdziła Holland, nawiązując do słynnego dramatu Alfreda Jarry’ego z 1888 roku pod tytułem „Ubu Król, czyli Polacy”.
Nowe wyzwanie
Agnieszka Holland pracuje nad filmem „Gareth Jones”, o walijskim dziennikarzu, który w latach 30. XX wieku jako jeden z pierwszych opisał Wielki Głód na Ukrainie. Zmarło wtedy nawet sześć milionów mieszkańców Ukrainy.
Dziennikarz nie bał się pisać o tym, do czego doprowadziła władza radzieckich komunistów. Zapłacił za to wysoką cenę – został zdyskredytowany i nim skończył 30 lat, zmarł.
– Został zamordowany niewątpliwie przez podobnych ludzi jak ci, którzy zamordowali Aleksandra Litwinienkę i próbowali niedawno zabić Siergieja Skripala i jego córkę. NKWD nie przebacza – podsumowała Holland w TOK FM.