RELIGIA W SZKOŁACH. „CZAS PRZERWAĆ ZMOWĘ MILCZENIA”
Leszek Jażdżewski (MARCIN STĘPIEŃ)
– Konkordat mówi o organizowaniu lekcji religii, ale nie o ich finansowaniu. Organizowanie można rozumieć tak, że religia będzie dalej funkcjonować w murach szkolnych, jeśli rodzice i uczniowie będą sobie tego życzyć.
Konkordat uniemożliwia także usunięcie religii ze szkół.
– To nie jest naszym celem. Chcemy ujednolicić funkcjonowanie lekcji religii. Skoro Kościół przygotowuje program i skoro są to lekcje, które polegają na wychowywaniu w dogmatach katolickich, uważamy, że to Kościół powinien te lekcje finansować, tym bardziej że są w jego oczywistym interesie. Powinniśmy przestać udawać, że religia jest normalnym przedmiotem, z którego można wystawiać oceny, wpisywać je na świadectwo czy do średniej.
To że rodzice albo Kościół zaczną finansować pensję katechety, nie oznacza, że katecheta zacznie uczyć dzieci czegoś innego.
– Ale może wtedy rodzice zainteresują się, kim jest ten katecheta, jakie ma kompetencje i o czym rozmawia z ich dziećmi? Dziś o jego wyborze nie decydują ani dyrektor szkoły, ani rodzice, lecz diecezja. Zmiana finansowania religii doprowadzi do jej racjonalizacji. Kościół zastanowi się, czy potrzebuje tyle lekcji religii i czy musi je organizować w szkole. Dzisiaj płacimy za nie my, podatnicy, i Kościół nie ma potrzeby, by się nad tym zastanawiać. Pieniądze są kluczem. Wtedy okaże się, komu zależy na katechezie.
Konstytucja gwarantuje bezpłatną naukę w szkołach publicznych. Czy proponowana zmiana nie będzie sprzeczna z tym zapisem?
– Religia jest przedmiotem nadobowiązkowym, więc nie byłoby nic nadzwyczajnego, że się za nią płaci.
Rodzice się wściekną, gdy będą zmuszeni znowu dopłacać do szkoły.
– Nie chcemy wchodzić w szczegóły rozwiązania, bo od tego powinna być osobna ustawa albo rozporządzenie ministra. Można sobie wyobrazić sytuację, w której mamy odpis od podatku, z którego pieniądze są przeznaczane na lekcje religii. Albo Kościół pobiera deklaracje od rodziców i to parafie organizują lekcje religii w porozumieniu ze szkołami.
Wśród kandydatów na prezydenta trudno wskazać osobę, która mogłaby poprzeć akcję. Anna Grodzka, jedyna, która podkreślała rozdział Kościoła od państwa, nie uzbierała wymaganych 100 tys. podpisów.
– Naszej akcji nie można klasyfikować jako ideologicznej. Jest to akcja, pod którą już podpisują się również katolicy, gdyż ludzie z różnych względów negatywnie oceniają funkcjonowanie katechezy. Polscy katolicy, który według badań stanowią większość społeczeństwa, są dużo bardziej otwarci niż Kościół instytucjonalny i katoliccy fundamentaliści, którzy pretendują do reprezentowania ogółu wierzących. Nasz projekt nie chce rugować religii z życia publicznego, niczego nie narzuca. Stara się rozdzielić sferę sacrum od profanum w sposób korzystny dla mniejszości, która jest dzisiaj dyskryminowana, jak i dla większości, która dzięki temu będzie miała poczucie, że pewna nieprawidłowość została naprawiona.
Z faktu, że nie ma żadnej partii czy środowiska politycznego, które nie podnosiłoby tego tematu, nie wynika, że gdy poparcie dla akcji będzie rosnąć, sprawa trafi do kosza. To nie jest kolejna akcja Palikota w stylu „Ściągajmy krzyże”. Według dzisiejszego sondażu dla „Newsweeka” popiera nas 62 proc. Polaków, a tylko 16 proc. uważa, że religia w szkołach powinna być finansowana z podatków jak obecnie.
W wielu miastach spada liczba uczniów zapisujących się na katechezę. Jeśli tendencja się utrzyma, za kilkanaście lat na religię będzie chodzić ich garstka. Paradoksalnie może po proponowanych zmianach katecheza zreformuje się tak bardzo, że znów stanie się atrakcyjna dla uczniów.
– Nic by się nie stało w Polsce złego, gdyby zamiast 90 proc. hipokrytów mieć 25 proc. przekonanych katolików, którzy będą przestrzegać zasad, które głoszą. Najgorszy jest stan, który jest dzisiaj – zakłamanie i poczucie, że o niektórych rzeczach nie warto dyskutować, bo może to się skończyć awanturą. Chcemy przerwać tę zmowę milczenia.
Nam chodzi zwłaszcza o tych „ludzi środka”, którzy stanowią większość, którzy może nie są gorliwymi katolikami, ale „w coś wierzą”, dla których tradycja katolicka ma znaczenie, którzy czują dyskomfort w związku z politycznym zaangażowaniem Kościoła i funkcjonowaniem religii w szkole, ale nie chcą sami iść na wojnę z dyrektorem i proboszczem.
Problem polega na tym, jak zachowa się Kościół. Czy stanie na wysokości zdania i zrozumie, że to szansa także dla niego, żeby uratować religię w szkołach przed osunięciem się w całkowitą śmieszność? Dziś te lekcje są miejscem wygłupów i odrabiania prac domowych z innych przedmiotów. Uczniowie widzą, że coś nie gra, gdy takie same oceny dostaje się z biologii, matematyki i wiary. Jeśli nasz projekt przyczyniłby się do tego, że lekcje katechezy staną się lepsze, to będzie to z korzyścią dla wszystkich. Kto wie, może doczekamy się nawet od episkopatu listu z podziękowaniami?
Jacek Kurski wraca zza światów… do PiS? „Ważne są deklaracje ustne, nie pisemne”
Jacek Kurski zapowiadał w czerwcu roczny rozbrat z polityką, ale po miesiącu zmienił zdanie. Teraz polityk przekonuje, że wystartuje do Sejmu ze wspólnej listy prawicy. – Nie jestem upoważniony, by mówić, co i jak… Będę startował z list zjednoczonej prawicy, do Sejmu oczywiście – zaznaczył polityk Solidarnej Polski.
Po sobotnim podpisaniu politycznego porozumienia pomiędzy Jarosławem Kaczyńskim z PiS-u, a Zbigniewem Ziobrą z Solidarnej Polski oraz Jarosławem Gowinem z Polski Razem, następuje konsolidacja na prawicy. Jak informuje „Gazeta Wyborcza”, obaj liderzy przygarnięci przez Prawo i Sprawiedliwość wejdą na listy wyborcze tej partii.
Jacek Kurski nie wykluczył, że również się na nich znajdzie, pomimo tego że jeszcze miesiąc temu zapowiadał roczną przerwę od polityki. – Jestem spokojny o to, co będzie ze mną, natomiast nie jestem upoważniony, aby to ogłaszać – powiedział polityk w rozmowie z Beatą Tadlą w TVP Info.
– Ale takie rzeczywiście są ustalenia, że Ziobro i Gowin mają miejsca, a pan nie? – dopytywała prowadząca. – W tym porozumieniu wymienionych jest kilka nazwisk, natomiast dla mnie ważniejsze są deklaracje ustne, które słyszałem, a nie pisemne –stwierdził Kurski.
Obecny jeszcze członek Solidarnej Polski podkreślił, że nie zostanie spin doktorem PiS-u, ale zamierza startować w przyszłorocznych wyborach do Sejmu z wspólnej listy prawicy. – Nie jestem upoważniony, by mówić, co i jak – skwitował Kurski.
Źródło: „Tok fm”
Wojciech Sadurski – Inkwizycja Picnic
01.07.2014
Przynajmniej nie oszukujmy się. Awantura wokół “Golgota Picnic” nie dotyczy granic wolności słowa w konfrontacji z poszanowaniem uczuć religijnych innych ludzi.
Nie ma obrazy, jeśli tak łatwo jej z góry uniknąć, nie idąc do teatru, gdy z góry wiadomo że sztuka może mnie zranić¸ albo do muzeum, gdzie wiem, że dzieło mnie zgorszy, albo na koncert, gdzie wiem, że artysta mnie oburzy. Obraza, zgorszenie, pogwałcenie uczuć występują, gdy jestem zaatakowany przez obrazy, słowa lub zachowania, których nie mogę łatwo uniknąć.
Chodzi o coś innego. Po pierwsze – o mobilizację społeczną. Środowiska fundamentalistyczne mobilizują się w obliczu wydarzeń, takich jak „Golgota Picnic” albo występy jakiegoś „satanisty”. Są one ważną racją ich istnienia jako zwartych grup tożsamościowych: poszukują powodów dla oburzenia i poczucia wiktymizacji; uwielbiają się czuć ofiarą, gdyż nadaje to im poczucia godności i daje sztandar kolektywnej tożsamości. Nic nie spaja tak dobrze, jak poczucie prześladowania. Fundamentalistyczni politycy, działacze społeczni i publicyści poszukują więc z wielką gorliwością wszystkiego, czym można by się oburzyć.
Drugi aspekt awantury wobec „Golgoty” to kolejna próba narzucenia ideologicznej ortodoksji, wykluczającej istnienie w przestrzeni publicznej poglądów nieakceptowanych przez fundamentalistów. Nie chodzi tu o obronę przed poglądami sobie niemiłymi, ale wprost o to, by tych innych poglądów nie było w publicznej strefie. By ich nie można było wypowiedzieć, by nie można było ich publicznie artykułować i bronić. Tkwi za tym w istocie głębokie przekonanie o słabości własnego światopoglądu, jeśli tak łatwo może być on podważony przez grupkę artystów, występujących przed grupką widzów, którzy przewidując co zobaczą, dobrowolnie kupili bilety.
Po trzecie wreszcie – chodzi o zastraszenie. O naprężenie muskułów. O pokazanie swym oponentom: patrzcie, możemy was zakrzyczeć, zastraszyć, przepędzić – a państwo jest słabiutkie, nic nam nie zrobi, schowa się za węgłem. Na tym tle widać szczególną bezczelność i butę takich ludzi jak Tomasz Terlikowski, którzy rozkręciwszy najpierw kampanię zastraszania, potem upokarzają artystów, że są cieniasami i tchórzami. To rechot mięśniaka, który wie, że wygrał ze słabeuszem.
Ale myli się. John Stuart Mill pisał, że mamy tendencję do uważania za niestosowne lub obraźliwe wypowiedzi, które wyrażają niemiłe dla nas treści, z którymi łatwo nie potrafimy sobie dać rady. Człowiek przekonany o swej racji nie domaga się cenzury dla racji przeciwnych. Może to jest dla nas, liberałów, jakiś pozytywny wydźwięk całej tej awantury.
„Kpią z katolików, śpiewają o masturbacji”. Spektakl Teatru Roma w ogniu krytyki
17.06.2014
Na początku marca Teatr Roma zaczął wystawiać spektakl „Sofia de Magico”, który nie stroniąc od perwersji, opowiada o życiu tytułowej artystki cyrkowej. Wspomniana perwersja przybiera dość drastyczne formy, co bardzo nie spodobało się „Frondzie”. – Z ogromnym niesmakiem słuchałam piosenek i towarzyszących im inscenizacji o mordowaniu, oddawaniu ciepłego moczu na trupy, o masturbacji, zoofilii, gwałceniu dziewic i ciepłych zwłok – napisała na internetowych łamach „Frondy” oburzona recenzentka.
Polecając internautom „Sofię de Magico”, Teatr Roma podkreślił, że oferuje „atrakcyjne, kolorowe widowisko sceniczne, z wieloma zaskakującymi pomysłami scenograficznymi, kostiumowymi a przede wszystkim przepełnione muzyką”. Teatr zachwala również formę aktorów, którzy występują w spektaklu (m.in. Katarzyny Zielińskiej i Jolanty Fraszyńskiej), oraz scenariusz czerpiący z opowiadań Aglaji Veteranyi i piosenek grupy Tiger Lilies.
Zdecydowanie inaczej do spektaklu podeszła redakcja portalu Fronda.pl, która pod tytułem „Teatr Roma kpi z katolików” opublikowała recenzję „Sofii de Magico”. Krytyka skupia się przede wszystkim na treści przedstawianych publiczności piosenek, które opowiadają nie tylko o perwersjach seksualnych, ale i zażywającym środki psychotropowe Jezusie.
– (…) piosenki o paleniu na grillu zwłok biskupów i papieży, oddawaniu moczu do chrzcielnic, a przede wszystkim o tym, że Jezus brał środki psychotropowe, ale mu nie pomogły. To ostatnie budzi mój największy sprzeciw – napisała recenzentka, zauważając, że w „Sofii de Magico” występują również wątki homoseksualne. W obliczu nagromadzonych na scenie patologii są one jednak najmniejszym problemem.
Kończąc recenzję, autorka, która do tej pory regularnie odwiedzała Romę, zauważyła, że dobry teatr „nie powinien puszczać sztuk obscenicznych, wulgarnych, obrażających uczucia religijne”. Roma, jak można z tego wywnioskować, nie jest więc dobrym teatrem, tym bardziej, że ulotki reklamujące „Sofię de Magico” nie ostrzegają, iż jest to spektakl obrażający uczucia religijne osób wierzących.
źródło: Fronda.pl
Był najmłodszy biskupem w na świecie, teraz zostanie prymasem Polski
8 kwietnia 2003 Jan Paweł II mianował go biskupem pomocniczym archidiecezji gnieźnieńskiej. Miesiąc później z rąk abp Henryka Muszyńskiego przyjął święcenia, stając się w ten sposób najmłodszym, według KAI, biskupem na świecie – zaledwie 39 letnim.
W 2011 roku został sekretarzem generalnym Episkopatu, zastępując abp Stanisława Budzika, który został wtedy mianowany metropolitą lubelskim. Wcześniej bp Polak był delegatem Episkopatu ds. powołań, a w także delegatem ds. duszpasterstwa polonijnego.
Zdaniem wielu komentatorów to właśnie sekretarz, a nie przewodniczący Episkopatu jest najważniejszą funkcją. Przewodniczący pełni raczej funkcję reprezentacyjną, podczas gdy sekretarz koordynuje niemal wszystkie formalne prace.
Wśród najważniejszych wydarzeń za kadencji bp Polaka są dwa wspólne, międzynarodowe dokumenty – Wspólne Przesłanie do Narodów Rosji i Polski oraz polsko-ukraińska deklaracja Kościołów w 70. rocznicę zbrodni wołyńskiej.
„Zwracamy się ze słowem pojednania do wiernych naszych Kościołów, do naszych narodów i do wszystkich ludzi dobrej woli” – czytamy na początku pierwszego dokumentu, podpisanego przez abp Józefa Michalika, przewodniczącego Episkopatu i Cyryla, patriarchę moskiewskiego i całej Rusi.
„Wiemy, że chrześcijańska ocena zbrodni wołyńskiej domaga się od nas jednoznacznego potępienia i przeproszenia za nią” – stwierdza drugi dokument.
Innym ważnym wydarzeniem z czasu, kiedy bp Polak był sekretarzem Episkopatu jest powołanie koordynatora ds. ochrony dzieci i młodzieży. Został nim jezuita, ojciec Adam Żak. W tym samym czasie polski Kościół przyjął ostateczny kształt wytycznych dla biskupów, jak postępować w przypadku wykrycia przypadków pedofilii w Kościele
To właśnie z ust biskupa Polaka padło symboliczne „przepraszamy”
– Przepraszamy – to chyba najsłabsze co można w tej sytuacji powiedzieć. Z głębokim bólem trzeba powiedzieć, że ofiary zostały bardzo głęboko zranione – mówił w ubiegłym roku biskup Polak. Dla porównania – w tym samym czasie przewodniczący Episkopatu, abp Józef Michalik winą za pedofilię obarczał najpierw „lgnące do kapłanów dzieci” a potem „wojujące feministki”.
Ziobro: Na Tomasza Adamka prowadzona jest nagonka
– Tomasz Adamek został uderzony poduszką powietrzną i nie miał zapiętych pasów, co powoduje określony uraz i ciężki wstrząs mózgu, dlatego jego obrażenia nie mogą być przypisane nadużytemu alkoholowi – powiedział.
Ziobro przyznał, że nie wiedział o wypadku Adamka. – Może nie mieliśmy czasu porozmawiać o wszystkich zdarzeniach z jego przeszłości, również o tym zdarzeniu. Ważne jest to, że Tomasz Adamek sam wezwał policję, nie uciekł, jak to się często zdarza w Polsce. Za powyższy fakt przeprosił i być może – wbrew temu, co piszą media – nie przekroczył dopuszczalnego stężenia alkoholu we krwi – stwierdził i dodał, że wystąpił o ściągnięcie dokumentów ze Stanów Zjednoczonych, ponieważ „sprawa nie jest jasna, a to, co dzisiaj się dzieje wobec Tomasza Adamka, niewątpliwie jest nagonką”.
Mordercy za kierownicą
Szef Solidarnej Polski tłumaczył, że kiedy kategorycznie potępiał pijanych kierowców i mówił o „mordercach za kierownicą”, miał na myśli osoby, które mają powyżej 1,5 promila alkoholu we krwi, czyli są w stanie upojenia alkoholowego. – Jeżeli ktoś jeździ samochodem w Stanach, to przestrzegać musi tamtego prawa, według którego dopuszczalne stężenie wynosi 0,8 promila. Ja uważam to prawo za irracjonalne. Mało tego, ja nigdy nie siadam za kółkiem, jeśli mam nawet 0,1 promila alkoholu we krwi, chociaż mógłbym, bo polskie prawo to dopuszcza. Lepiej w ogóle robić dużą przerwę między alkoholem a kierowaniem i jestem tego dobrym przykładem – mówił.
Ziobro stwierdził również, że Adamek zna już poglądy Solidarnej Polski, jeżeli chodzi o walkę z alkoholem, i będzie się trzymał tej linii, bo jest to warunek dobrej współpracy z partią.
Unia Europejska nie jest „dobrą ciocią”
– Adamek jest zorientowany, jeśli chodzi o problemy górnictwa. Byłem zdumiony poziomem jego wiedzy, kiedy rozmawiałem z nim na temat konsekwencji polityki antywęglowej, jaką prowadzi Unia Europejska – mówił Ziobro. Powiedział też, że Unia Europejska nie jest „dobrą ciocią, która chce dawać Polsce same prezenty”. – Unia to miejsce gry interesów i widzę, jak często Polska jest ogrywana – powiedział Ziobro.
– Jestem mniej entuzjastyczny niż Jarosław Kaczyński. Proszę zobaczyć, jak ci duzi ograli nas w sprawie Ukrainy. Polska straciła rynki zbytu w Rosji, bo chciała szabelką machać na Majdanie – stwierdził.
Pożyczka z Niemiec
Ziobro odniósł się też do rewelacji Pawła Piskorskiego na temat pożyczki, którą CDU miała dać dawnej partii Donalda Tuska. – Tego rodzaju darowizny ze strony państw obcych są przestępstwem – stwierdził.
– To tworzy pewnego rodzaju uzależnienia. Jeśli Niemcy dali pieniądze, to coś za to chcą. I teraz patrzę w tym świetle na Donalda Tuska, który przymknął oko na likwidację stoczni, i mnie to zastanawia. Skąd ta uległość Tuska wobec kanclerz Merkel? – pytał.
- Ziobro kiedyś mówił, że pijani kierowcy „są jak terroryści”. Dziś w wyborach wystawia Adamka i tych słów już nie pamięta
- Kurski przekonany: „Mamy dobre listy: Ziobro, Kempa, Mularczyk…”. Wróbel: „A Jerzy Robert Nowak?” „Była dyskusja…”
- W studiu Radia Maryja Ziobro i Kempa. Nagle dzwoni o. Rydzyk. „Dziękuję, że walczyliście o TV Trwam”
- „Rz”: Ziobro będzie gościem o. Rydzyka. Po raz pierwszy od dwóch lat. Koniec sojuszu PiS i Trwam?
Głosowanie nad krzyżem. SLD: radni z PiS doznali objawienia
Zbliżają się wybory
Godło nie wzbudza wśród radnych z innych klubów żadnych kontrowersji i wisi już podczas sesji. Jednak Witold Wasilewski, wiceprzewodniczący rady z PiS, podkreśla, że projekt stanowiska przygotowany przez jego partię dotyczy i godła, i krzyża. A co, jeśli wśród radnych, urzędników lub mieszkańców przysłuchujących się obradom są osoby niewierzące albo innych wyznań? Radny Wasilewski: – Krzyż to też symbol wartości uniwersalnych, nie trzeba go łączyć z konkretnym wyznaniem. Powinien nas wszystkich jednoczyć, bo to krzyż towarzyszył nam w najcięższych momentach historii, choćby podczas powstania styczniowego czy Bitwy Warszawskiej 1920 roku.
PiS do przeforsowania stanowiska potrzebuje poparcia radnych z innych klubów. Wiadomo, że SLD będzie przeciwko. – Jestem radnym od 1998 r. i ani razu nie zgłosił się do mnie mieszkaniec, któremu doskwierałby brak krzyża w czasie sesji – mówi Maciej Raś, wiceprzewodniczący rady z SLD. – Czuję, że PiS-owi chodzi o to, by zaistnieć politycznie. Zbliżają się wybory do europarlamentu i samorządowe. Temat krzyża nie wypłynął przez ponad 20 lat samorządu na Mokotowie i nagle radni PiS dostali objawienia. Jesteśmy temu przeciwni. Polska jest państwem świeckim.
– Ciężko powiedzieć, co będzie, kiedy przyjedziemy na sesję. Czy krzyż przypadkiem nie będzie już wisieć? – zastanawia się Izabela Stawicka, też z SLD. – Samorząd to nie jest miejsce na takie dyskusje. Na Mokotowie mamy dużo poważniejszych spraw, którymi powinniśmy się zająć. A my tracimy czas na debatowanie o powieszeniu krzyża, w dodatku w miejscu, którego nie jesteśmy gospodarzami. A jeśli ktoś zechciałby powiesić półksiężyc, gwiazdę Dawida czy tęczową flagę?
Wszystko zależy więc od stanowiska klubu PO, który ma połowę z 28 radnych. – Nie sądzę, żeby w tej sprawie była u nas dyscyplina podczas głosowania – stwierdza Monika Czerniewska.
Na Ochocie i Białołęce krzyże już wiszą
Radni obradują zazwyczaj w sali widowiskowej Centrum Kultury Łowicka. To dzielnicowa instytucja. Jej dyrektorka Katarzyna Hagmajer mówi tak, jakby sprawa była już przesądzona. – Skontaktował się ze mną naczelnik wydziału obsługi rady dzielnicy i poprosił o wyznaczenie miejsca na krzyż. Nad sceną jest za daleko od stołu, przy którym obradują radni. Uzgodniliśmy, że będzie wisiał na ścianie po prawej stronie na panelach akustycznych – mówi.
– Zawiśnie na stałe? – pytamy.
– Nie wyobrażam sobie tego. Proszę pamiętać, że to sala widowiskowa. Myślałam, że krzyż będzie wisieć tylko podczas sesji – przyznaje Katarzyna Hagmajer.
– Nie widzę powodów, żeby później ktoś miał go zdejmować – mówi z kolei Witold Wasilewski z PiS.
W Warszawie są już urzędy dzielnic, gdzie w salach konferencyjnych wiszą krzyże. Tak jest np. na Ochocie i Białołęce. Jak słyszymy od rzeczniczki tej dzielnicy Bernadetty Włoch-Nagórny, krzyż wisiał tam „od zawsze” i trudno dziś stwierdzić, w jakich okolicznościach został powieszony.
– Moim zdaniem powinien być rozdział urzędu od Kościoła. A radni powinni się zajmować dobrostanem mieszkańców, bo do tego zostali wybrani, a nie prowadzeniem wojenek ideologicznych – uważa przewodnicząca Rady Warszawy Ewa Malinowska-Grupińska (PO). Nie pamięta, by radni miejscy kiedykolwiek występowali z podobnymi pomysłami.