Gender polski

Biskup krytykuje brak krzyża we wszystkich klasach w szkole. „Trzeba przypomnieć rodzicom, że to ważny znak”

Kamil Sikora
14.09.2015
Biskup Marek Mendyk apeluje, by krzyże wisiały we wszystkich salach lekcyjnych.
Biskup Marek Mendyk apeluje, by krzyże wisiały we wszystkich salach lekcyjnych. • Fot. Maciej Swierczyński / Agencja Gazeta

Podczas gdy coraz więcej zwolenników zdobywa akcja „Stop religii w szkołach”, polscy biskupi nie mogą się nachwalić decyzji podjętej 25 lat temu. I proponują kolejne zwiększenie obecności religii w szkołach.

Bp Marek Mendyk, szef Komisji Wychowania Katolickiego Episkopatu mówi, że krzyże powinny być obecne w każdej sali lekcyjnej, a nie tylko tych, gdzie odbywają się lekcje religii. – Najczęściej wisi on tylko w sali, gdzie odbywają się lekcje religii, a tak nie powinno być, zważywszy na fakt, że 90 proc. dzieci czy młodzieży z danej szkoły bierze udział w nauczaniu religii – mówi w „Naszym Dzienniku”.

Tłumaczy też, że to rodzice powinni zwracać uwagę na to, że we wszystkich klasach nie ma krzyży. – Tam, gdzie nie ma krzyży, trzeba przypominać rodzicom, uświadamiać im, że to jest ważny znak w procesie wychowania młodego człowieka – mówi przewodniczący Komisji Wychowania Katolickiego Konferencji Episkopatu Polski.

Biskup mówi też, że to dobrze, że wprowadzono religię do szkół, bo dzięki temu można dotrzeć do większej liczby dzieci. – Nie ma wątpliwości, że powrót katechezy do szkół był opatrznościowym działaniem – mówi biskup w wywiadzie dla „Naszego Dziennika”.

Źródło: „Nasz Dziennik”

 

naTemat.pl

Ks. Kloch krytykuje prezydenta: Ratyfikacja konwencji to wielka zmiana cywilizacyjna

Michał Wilgocki, KAI, 13.04.2015
Rzecznik prasowy Konferencji Episkopatu Polski ks. Józef Kloch Rzecznik prasowy Konferencji Episkopatu Polski ks. Józef Kloch (Fot. Przemek Wierzchowski / Agencja Gazeta)
– Ratyfikowana dziś przez prezydenta Bronisława Komorowskiego Konwencja Rady Europy nic nowego nie wnosi. Już istniejące polskie prawo przeciwdziała przemocy, byleby tylko było egzekwowane – mówi Katolickiej Agencji Informacyjnej ks. Józef Kloch, rzecznik Konferencji Episkopatu Polski.
W poniedziałek przed południem prezydent Komorowski ratyfikował konwencję Rady Europy o zapobieganiu i zwalczaniu przemocy wobec kobiet i przemocy domowej.- Uważam, że to bardzo ważna kwestia, która nie powinna podlegać żadnym kalendarzom politycznym. W tym kalendarzowi wyborczemu – mówił Komorowski. – Nie ma powodów, by kwestionować konstytucyjność konwencji. Jej wpływ jest i będzie absolutnie pozytywny. Będzie wzmacniał skuteczność polskiego prawa.

„To nie tylko sprawa Episkopatu”

– Nade wszystko to prawo nic nowego nie wnosi – skomentował decyzję prezydenta ks. Józef Kloch. Rzecznik Episkopatu przypomniał, że przeciw konwencji nie są tylko biskupi, ale także prof. Andrzej Zoll, czy niektóre organizacje rodzinne. – Nie jest to więc tylko sprawa Konferencji Episkopatu Polski, ale naprawdę szerokiego kręgu ludzi.

Jego zdaniem ratyfikacja konwencji to „wielka zmiana cywilizacyjna”. Za najbardziej kontrowersyjne zapisy uważa definicję płci społecznej i niestandardowych ról społecznych. Podobnie jak biskupi, ks. Kloch kwestionuje także kompetencje GREVIO, czyli organu, który będzie kontrolował wdrażanie przepisów Konwencji.

„Obecne prawo wystarczy”

– Nie jest to prawo, które jest nam potrzebne. Mało tego, tam gdzie Konwencja działa od wielu lat, poziom przemocy jest daleko większy, niż w Polsce – zaznaczył rzecznik Episkopatu. – Polskie prawo dobrze by sobie radziło z przemocą, byleby tylko było egzekwowane. Polskie prawo karze i przeciwdziała przemocy – podkreślił ks. Józef Kloch.

– Na jednym ze spotkań episkopat-rząd padło pytanie: jak to, religia i tradycja są źródłem przemocy? Tłumaczenia ze strony pełnomocnik rządu były takie, że tu nie chodzi o religię katolicką czy chrześcijańską. No to nazwijmy tę religię, która jest źródłem przemocy, dodajmy ten przymiotnik. Bo religia ani tradycja w ogóle nie są źródłem przemocy. To błędy ludzi są źródłem przemocy i biskupi bardzo mocno to podkreślili w jednym ze swoich dokumentów – powiedział ks. Kloch.

– Mogą być świetne dokumenty i najlepsze zasady, może być przykazanie miłości, ale to błędy ludzi są źródłem przemocy – podkreślił ks. Kloch. – Wystarczy posłuchać mediów: raz po raz jakieś dziecko jest pobite do nieprzytomności lub zakatowane na śmierć i nie wynika to z pobudek religijnych lub tradycji – przypomniał rzecznik Konferencji Episkopatu Polski.

Biskupi protestują

Antyprzemocową konwencję Sejm przyjął w lutym, a Senat – w marcu. Prezydent Komorowski podpisał ją dziś. Od początku przeciw ratyfikacji byli biskupi. Prezydium Episkopatu wydało na ten temat stosowne oświadczenie, w którym pada sformułowanie, że konwencja wywodzi się z neomarksistowskiej ideologii gender. Prymas Polski, abp Wojciech Polak mówił z kolei, że nie podoba mu się zapis, że źródłem przemocy może być religia.

wyborcza.pl

„Ideologia gender wyniszcza naród”. Dlatego grupa modlitewna działa w Warszawie

dżek, PAP, 04.09.2014
Głośne modlitwy towarzyszą różnym protestom organizowanym przez środowiska katolickie. Ostatnio na dużą skalę skrzykiwano ludzi ws. spektaklu ''Golgota Picnic''. Zdjęcie z Gdańska, 28 czerwca 2014 r.Głośne modlitwy towarzyszą różnym protestom organizowanym przez środowiska katolickie. Ostatnio na dużą skalę skrzykiwano ludzi ws. spektaklu ”Golgota Picnic”. Zdjęcie z Gdańska, 28 czerwca 2014 r. (Fot. Renata Dąbrowska/AG)
PRZEGLĄD PRASY. Grupa osób na czele z misjonarzem ks. Jerzym Gardą gromadzi się w centrum stolicy, by przez kilka godzin niestrudzenie stać i się modlić. Pikieta modlitewna na pl. Zbawiciela w Warszawie trwa już drugi tydzień – pisze „Nasz Dziennik”.
– Gromadzimy się na modlitwie, mówiąc stop deprawacji młodego pokolenia Polaków, wyzbywaniu ich tożsamości. Nie możemy pozwolić na bezkarne działania Ministerstwa Edukacji Narodowej, które torują drogę „ideologii gender” i wdrażają ją wszelkimi sposobami – mówi NaszemuDziennikowi.pl ks. Garda, pomysłodawca i organizator pikiety.Jak wskazuje duchowny, te działania nie są widoczne teraz, ale niosą wyniszczenie narodu, a ich skutki odczuwalne będą w przyszłości.

 

Wśród dołączających do modlitwy są również osoby młode, co – jak zaznacza misjonarz – jest wielką nadzieją na przyszłość narodu i ojczyzny.Uczestnicy pikiety codziennie przynoszą ze sobą transparenty z hasłami w języku polskim i angielskim, a każdy zainteresowany otrzymuje folder opisujący m.in., czym jest „ideologia gender” i jakie niesie ze sobą zagrożenia – relacjonuje „NDz”.Więcej w gazecie>>

TOK FM

Ponad 60 proc. warszawiaków za tęczą. Jej niszczenie oburza i zawstydza [INFOGRAFIKA]

Piotr Pacewicz, 07.05.2014
Tęcza na pl. Zbawiciela tuż przed spaleniem jej przez uczestników Marszu Niepodległości 11 listopadaTęcza na pl. Zbawiciela tuż przed spaleniem jej przez uczestników Marszu Niepodległości 11 listopada (Fot. Bartosz Bobkowski / Agencja Gazeta)
Większość warszawiaków się cieszy, że zwalczana przez prawicowców tęcza jest w mieście. Widzą w niej symbol ożywczej dla miasta radości i tolerancji.
Instalacja artystyczna Julity Wójcik od jesieni 2012 stoi na warszawskim placu Zbawiciela, gdzie hipsterskie kawiarnie sąsiadują z kościołem Zbawiciela. Znana jest w Polsce głównie z tego, że wciąż podpalają ją narodowcy przy aplauzie prawicy. Ostatnio po raz piąty podpalili ją uczestnicy Marszu Niepodległości 2013, skandując: „Polska wolna od pedałów!”.W kwietniowym sondażu PBS* dla Fundacji Batorego i Funduszu Mediów (fundacji Towarzystwa Dziennikarskiego) dominowały jednak postawy życzliwe tęczy oraz potępienia jej rytualnego niszczenia.61 proc. badanych dobrze ocenia to, że tęcza jest, choć miasto ma z nią tyle kłopotu; trzykrotnie mniej uznało, że to źle. Bardziej protęczowe były kobiety (66 proc. – odpowiedzi „dobrze”, 15 proc. – „źle”) niż mężczyźni (55 proc. do 24 proc.).Sympatia dla tęczy jest też wyższa wśród młodszych, najlepiej wykształconych, a zwłaszcza wśród niewierzących i religijnie obojętnych, którzy stanowili łącznie prawie jedną trzecią badanych, jak na Polskę – wynik niespotykany.Ale jak ludzie rozumieją sens instalacji? Najczęściej uważają tęczę za ogólny znak radości (74 proc. wskazań), tolerancji (63 proc.) czy po prostu „tęczy, takiej jak na niebie” (64 proc.) jak z wierszyka Konopnickiej: „A kto ciebie, śliczna tęczo, siedmiobarwny pasie, wymalował na tej chmurce jakby na atłasie?”.Taka zresztą była wyjściowa intencja Julity Wójcik, która w 2012 r. mówiła: „2 czerwca odbyła się Parada Równości, za chwilę będziemy mieć Boże Ciało, a potem – otwarcie Euro 2012. Tęcza pasuje do wszystkich wydarzeń, zgodnie z moim założeniem, żeby nie była zaangażowana, żeby była wolna od jakichkolwiek narzuconych znaczeń. Po prostu – aby była piękna”.

Prawica: To „pedalska tęcza”

Te liryczne interpretacje storpedowały środowiska skrajnie prawicowe i narodowe, których postawę dobrze wyraża zeszłoroczny wpis na blogu pewnego posła PIS: „Płonie pedalska tęcza. Ciekawe, ile jeszcze kasy wyda bufetowa [chodziło mu o prezydent Warszawy] na jej renowacje, zanim zdecyduje się ją usunąć”.

Dyrektor Instytutu Adama Mickiewicza, który tęczę zamówił, skomentował to tak: „Panie pośle, pan jest kretynem”.

Homofobiczne reakcje wzmocniło odkrycie, że tęcza zamiast siedmiu barw ma tylko sześć – jak flaga LGBT. Mowa i akty homofobicznej nienawiści narzuciły więc poniekąd reinterpretację sensu instalacji. Nawet sama Wójcik powiedziała ostatnio, że „najlepszą datą na powrót tęczy byłby 17 maja, Międzynarodowy Dzień Walki z Homofobią”.

Odczytanie tęczy jako znaku praw osób homoseksualnych jest bliskie prawie połowie badanych (46 proc.). To więcej, niż można oczekiwać, mając w pamięci liczne sondaże wskazujące na wysokie w Polsce odrzucanie mniejszości seksualnych. Tym razem prawa osób LGBT widzieli w tęczy częściej mężczyźni niż kobiety. Także w innych badaniach męskie radary są bardziej nastawione na „takie rzeczy”.

Miasto otwarte

Z sondażu Warszawa wyłania się jako miasto zaskakująco otwarte. Aż 60 proc. badanych twierdzi, że „zna jakiegoś geja lub lesbijkę”, ponad trzy razy więcej niż w jesiennym sondażu PBS na próbie ogólnopolskiej. Wśród najmłodszych (18-24 lata) ten wskaźnik sięga 80 proc., z wiekiem spada, ale nawet w grupie 60 plus wynosi 44 proc. Więcej niewierzących (73 proc.) niż wierzących (56 proc.) zna osobę homo.

W ostrym sporze kulturowym o prawa mniejszości przegrywa skądinąd głęboko uzasadniona interpretacja tęczy jako znaku „obecności Polski w UE” (34 proc.).

A przecież instalacja powstała z okazji naszej prezydencji w UE i najpierw stała w Brukseli. Prezydent Warszawy Hanna Gronkiewicz-Waltz próbowała przypomnieć ten sens tęczy, dokonując jej kolejnego otwarcia 1 maja, w 10. rocznicę wejścia Polski do Unii.

Najsłabsze (22 proc.) były skojarzenia religijne, choć po ostatnim spaleniu na tęczy obok kwiatów pojawiły się też cytaty z Księgi Rodzaju. Po potopie Bóg mówi do Noego: „Łuk mój kładę na obłoki, aby był znakiem przymierza między mną i ziemią”.

W kolejnym pytaniu przedstawiono badanym pięć obiegowych opinii – trzy negatywne i dwie pozytywne, prosząc o wybór jednej. Wygrały pozytywne: „Tęcza ożywia i rozwesela Warszawę” – wskazało 39 proc. badanych (znowu z przewagą kobiet: 44 do 32 proc.). Kolejne 28 proc. sądzi, że „tęcza zachęca do otwartości i tolerancji”. To brzmi jak deklaracja miasta, które – inaczej niż reszta kraju – rozwija się według wzoru metropolitalnego, jak młodsza siostra Berlina czy Londynu.

Stosunkowo dużo badanych (19 proc.) uznało jednak, że „tęcza niepotrzebnie prowokuje ludzi”, co może być przejawem tzw. nowoczesnej homofobii. Wyraża się ona przekonaniem, że nie ma już dyskryminacji osób LGBT, a jeżeli pojawia się do nich niechęć, to sami sobie są winni, „bo za bardzo się eksponują”. Tęcza byłaby taką właśnie nadmierną ekspozycją.

Nie obraża tradycji

Tradycyjną formę uprzedzenia badało stwierdzenie: „Tęcza to nachalna propaganda homoseksualizmu”, które brzmi jak wspomnienie wychowawczej pracy byłego ministra edukacji Romana Giertycha lub cytat z obowiązującego w Rosji prawa. Wybrało je 8 proc. (10 proc. mężczyzn i 5 proc. kobiet). Prawie nikt (1,4 proc.) nie uznał, że pomnik „obraża polskie tradycje”.

Emocje, które towarzyszą tęczy są jeszcze wyraźniejsze. Szczególnie gorące towarzyszą jej niszczeniu, co oburza 54 proc. i zawstydza 41 proc. Prawie nikt – w sensie statystycznym – na widok płonącej tęczy nie czuł satysfakcji czy dumy, co oznacza, że nawet wśród kilkunastu procent przeciwników tęczy niewiele osób pochwala takie działania.

Odwrotny jest profil odczuć towarzyszących odbudowie, z tym że emocje są mniej gorące: przeważa satysfakcja (43 proc.), ale duma jest znacznie rzadsza niż obojętność.

Tak Warszawa myśli o swej tęczy, która tymczasem stoi sobie na placu Zbawiciela dyskretnie monitorowana przez policyjne kamery.

*Sondaż PBS przeprowadzono 22-28 kwietnia 2014 r. – telefonicznie techniką CATI na reprezentatywnej próbie 501 mieszkańców/ek Warszawy, kontrolowanej ze względu na płeć, wiek i wykształcenie.

„Od tęczy do nienawiści”

Zapraszamy na czwartkową debatę „Od tęczy do nienawiści” w warszawskim Teatrze Studio z udziałem m.in. prezydent Hanny Gronkiewicz-Waltz i Julity Wójcik. Początek o 18.00. Patronat „Wyborczej” i Radia TOK FM. Organizator: Fundacja Batorego i Fundusz Mediów.

Zobacz pełną wersję naszej infografiki – kliknij w obrazek 

 

Wyborcza.pl

Kempa na objeździe genderowym nie grzeje

Rafał Romanowski, Kraków, 19.02.2014
Beata Kempa na konwencji Solidarnej PolskiBeata Kempa na konwencji Solidarnej Polski (Fot. Agencja Gazeta)
Antygenderowe tournee Beaty Kempy po Polsce miało dźwignąć notowania Solidarnej Polski z marnych półtora procent do co najmniej kilku. Ale po pierwszych spotkaniach w terenie widać wyraźnie, że ten wysiłek partii Ziobry może pójść na marne
– W Polsce trzeba zrobić porządek – tak brzmi hasło terenowych objazdów Parlamentarnego Zespołu „Stop ideologii gender!” Beaty Kempy. Powtarza je jak mantrę posłanka Solidarnej Polski, powtarzają za nią przychodzący na spotkania sympatycy prawicy. Kempa, niczym nie tak dawno Antoni Macierewicz na spotkaniach przybliżających dokonania swego zespołu ds. katastrofy smoleńskiej, pozuje na jedyną sprawiedliwą w walce z „okrutną ideologią gender, jaka niszczy nasze dzieci i uderza w dwa fundamenty polskości: rodzinę i Kościół”. To jest spotkanie dla starych ludzi Objazd kraju rozpoczęła pod koniec stycznia. Była już w Jarosławiu, Przeworsku i Lubaczowie w woj. podkarpackim. Do wiosny wraz z towarzyszącymi jej posłami ugrupowania Zbigniewa Ziobry chce odwiedzić wszystkie 16 województw. Towarzyszyliśmy jej na spotkaniu w Tarnowie, gdzie na seans poznawczy przybliżający „pułapki genderyzmu” przyszło blisko sto osób, głównie starszych.

Piękna Sala Lustrzana tarnowskiej Rady Miasta przy ul. Wałowej. Za stołem, pod wielkim białym orłem na purpurowym tle i sporej wielkości krzyżem siedzą lokalni politycy SP. Spotkanie zaczyna się o 18, kończy grubo po 20. Okazji do bicia w gender jest wiele: „Chłopakowi farmakologicznie tak zmieniali płeć, że w końcu biedak popełnił samobójstwo”; „Gender chce zrobić z człowieka błąkającą się osobowość”; „Kto za to płaci? My za to płacimy”; „Niech oddadzą Unii te judaszowe srebrniki co dała na deprawowanie naszych dzieci” – to tylko niektóre hasła, jakie w ciągu godzinnego wykładu rzuca w salę posłanka Solidarnej Polski. Jej zdaniem „gender wkradało się do polskich przedszkoli i szkół już od dawna”, a za zaistniałą sytuację odpowiada – oczywiście – nieudolnie rządząca Polską ekipa Tuska.

– Jesteśmy pięknym i bogatym krajem. Po co nam to gender? – pyta Kempa pełnym dramatyzmu głosem. Po chwili na sali wyczuwa się jednak zakłopotanie, gdy przewodnicząca zespołu „Stop gender!” uznaje, że „jak długo będą rządzić nami ci ludzie, tak długo Polska będzie biedna i poniewierana”.

– Coś jej się pomyliło – konstatuje siedzący obok mnie starszy pan.

– Za kłótliwa z niej baba. Nie przegadasz – macha ręką inny emeryt, który od kilku minut chce zadać perorującej Kempie pytanie.

A bohaterka wieczoru grozi palcem niewidzialnym wrogom: – Ośmieszają mnie, ale ja mam grubą skórę. Nie poddam się. Zniszczę gender! – triumfuje.

Gender nie chwyta

Obserwując przebieg spotkania łatwo dostrzec, że zebranych na sali ludzi hasło gender słabo grzeje. Właściwie każde pytanie do Beaty Kempy dotyczy innych kwestii: – Trzeba ludziom powoli, spokojnie tłumaczyć. Nie jakimś zawiłym językiem, ale zrozumiale. Nam te gendery nic nie mówią. Lepiej siąść spokojnie, porozmawiać. Bieda tu u nas, pracy nie ma, to są prawdziwe problemy – zaczyna nieśmiało starsza pani.

Ale po chwili atmosfera wyraźnie się ożywia: – Ostatnio do radia dzwoniła z Austrii Żydówka. Mówi: wyjechałam z Krakowa, teraz mieszkam w Wiedniu. Przyjdzie czas zabierzemy wam Polacy wszystkie wasze kamienice. Co pani na to pani poseł? – pyta wzburzony pan podając uprzejmie na początku swe nazwisko.

Kolejny głos: – Pani poseł, bo są dwie kategorie polskości: tacy jak my z dziada pradziada, i tacy co z Chin np. przyjadą i się już Polakami ogłaszają. A choćby nawet sto lat tu żył to Polakiem nie będzie! Co pani zamierza z tym zrobić?

Kempa: – To ważny głos. Dziękuję za niego.

Korpulentna pani w okularach: – Nauczycieli siedmiuset zwolnią i na przymusowy kurs obsługi wózków widłowych wyślą. Czemu pani z tym nic nie zrobi?

Kempa (z zakłopotaniem): – Polski rząd nie szanuje ludzi pracy. Będziemy walczyć.

Starszy mężczyzna z plikiem papierów pod pachą: – Mam syna, pracował w policji, w Wojniczu, to kilkanaście kilometrów stąd. I pewnego dnia zobaczył, że komendant podpisy fałszuje. I jak powiedział komendantowi, że wie, to komendant na to: zabiję cię. Mam pani poseł tu na to wszystko papiery…

Głos z tłumu: – Panie, to nie na temat.

…jak nie na temat? O wychowaniu dzieci przecież dziś gadamy. A mój syn…

Kempa przerywa: – To sprawa indywidualna. Zapraszam pana po spotkaniu.

Nie będzie zgody z PiS

Pytań o gender jak na lekarstwo, choć Kempa stara się kierować rozmowę na ten temat. Wreszcie jedna z uczestniczek wybucha: – Właśnie, czemu pani poseł w ten gender się angażuje? Złotousta to pani jest, ale my tu w powiecie dąbrowskim inne problemy mamy.

– Kiedy polska prawica się zjednoczy? – dorzuca kolejna uczestniczka, z zawodu nauczycielka WF. Mówi o sobie, że „ze wspólnoty chrześcijańskiej czerpie siłę”. Oklaski.

Beata Kempa nie wytrzymuje: – Jestem bardzo pracowitą osobą. Realizuję różne zadania, na poziomie lokalnym i ogólnopolskim. Mam w dorobku niezliczone interpelacje i zapytania poselskie. Zobaczcie państwo sami w internecie – grzmi.

Co do zjednoczenia ze swą dawną partią, Prawem i Sprawiedliwości, pozbawia zebranych złudzeń: – Nie ma mowy o współpracy z ludźmi, którzy chcieli nas zlikwidować. Oni nawet na pielgrzymce do Częstochowy nie potrafią odpowiedzieć „szczęść Boże”, a jakie pokłony Matce Boskiej wybijają. Z naszej strony jest wyciągnięta dłoń, ale oni stale ją odrzucają!

Koniec spotkania. Kempa dziękuje gościom za przybycie, a gospodarze dziękują jej. – W każdej kwestii dotyczącej gender jestem do państwa dyspozycji – uśmiecha się.

– A o tym Komorowskim mi pani nie odpowiedziała – grymasi pan w swetrze.

– Innym razem – pada obietnica.

 

Wyborcza.pl

Ministerstwo zdrowia Ukrainy poinformowało, że w starciach zginęło 25 osób. Są to dane na godz. 6 czasu miejscowego (godz. 5 czasu polskiego). – Zmarło 25 osób: osiem w szpitalach miejskich, cztery w szpitalu MSW, 13 zabitych przywieziono do kijowskiego biura medycyny sądowej – napisano w komunikacie służby prasowej ministerstwa zdrowia.

PŚ w skokach. Gender przyleciał do Lillehammer

Paweł Wilkowicz, 06.12.2013
Fot. Jens Meyer AP
Równouprawnienie dotarło do polskich skoków: w piątek w PŚ debiut naszej drużyny mieszanej, kobiet i mężczyzn. Na razie bez szans na sukces.
To będzie inauguracja sezonu w kobiecym Pucharze Świata: mniejsza skocznia w Lillehammer, drużynowy konkurs mieszany, po dwie zawodniczki i dwóch zawodników w każdej drużynie. W polskiej drużynie wystąpią 16-letnia Joanna Szwab i dwa lata starsza Magdalena Pałasz. Relacja na żywo w Sport.pl o godz. 14.45, o ile zawody nie zostaną przełożone lub odwołane z powodu wiatru.Dwóch skoczków trener kadry Łukasz Kruczek wybierze w piątek po oficjalnym treningu. On ma z kogo wybierać. Trenerzy kobiet – nie. W skokach mężczyzn zbudowaliśmy potęgę dzięki sukcesom Adama Małysza. W skokach kobiecych jeszcze nic.

Nie ma ani kobiecej kadry, ani nawet mistrzostw Polski. Skacze w całym kraju nie więcej niż 20 dziewczyn, tak młodych, że za nieoficjalne mistrzostwa Polski uznaje się zawody Uczniowskich Klubów Sportowych. Od pięciu lat dziewczęta mają też konkursy w Lotos Cup – programie wyszukiwania talentów. Joanna Szwab i Magdalena Pałasz każdy sezon Lotos Cup kończyły rok w rok na podium. Razem z nimi stawała tam Joanna Gawron, dziś 20-letnia, najstarsza z tej nielicznej grupy dziewczyn, które zgłosiły się do klubów po sukcesach Małysza. Gawron już ze skakania zrezygnowała, skupiła się na studiach. Szwab i Pałasz nie mają konkurencji. Nadzieja w dziewczynach o kilka lat młodszych, w klubowych grupach 12-, 13-latek. – Ja mam w AZS Zakopane sześć dziewczyn, najstarsza ma 13 lat, najmłodsza dziesięć. Zebrałem grupę, chodząc po szkołach, po wywiadówkach, przekonując rodziców, że warto, bo dyscyplina jest młoda, jest szansa na sukcesy. Bo same z siebie dziewczyny na nabory nie przychodzą. Mnie się zdarzył w AZS Zakopane tylko jeden taki przypadek, a i tak to była znajoma dziewczyny, która już skakała. Trzeba szukać, zachęcać. Ale potem w tych dziecięcych grupach nie ma różnic między dziewczynami i chłopakami – ani jeśli chodzi o sposób treningu, ani determinację. Ani zaangażowanie rodziców. Moja najbardziej utalentowana Kamila Karpiel jesienią złamała rękę podczas treningu, ale rodziców to nie zniechęciło – mówi Sport.pl Krystian Długopolski. Trzy lata temu Polski Związek Narciarski zatrudnił na umowę zlecenie dwóch trenerów, którzy mają wyszukiwać talenty do kobiecych skoków. Właśnie Długopolskiego, który szuka na Podhalu, i Wojciecha Tajnera, który odpowiada za Beskidy. – Będę szczęśliwy, jeśli z mojej grupy uda się wprowadzić do poważnych skoków dwie dziewczyny, jeśli Wojtkowi też się uda, to będzie już na kim oprzeć drużynę – mówi Długopolski.

Mały pierwszy krok

Joanna Szwab jest z Chochołowa, ale ćwiczy w Szczyrku u Sławomira Hankusa, który trenował też Krzysztofa Bieguna. Magdalenę Pałasz prowadzi Władysław Gąsienica-Wawrytko z Zakopanego. Szwab i Pałasz nie zdobywają na razie punktów nawet w Pucharze Kontynentalnym, w Pucharze Świata dziś debiutują. Gdy sześć dni temu w Kuusamo pytaliśmy Kamila Stocha o mieszaną drużynówkę w Lillehammer, cieszył się na ten konkurs i z tego, że Polska nie będzie już oddawać bez walki punktów do klasyfikacji Pucharu Narodów (zalicza się do nich konkursy mieszane). Ale też rozkładał ręce, przepraszając: niestety, nie wymieni nazwisk dziewczyn, z którymi będą w Lillehammer skakać w drużynie. Jedną, jak mówił, zna chyba z widzenia.

Teraz już tego nie powtórzy. Szwab i Pałasz są w Lillehammer od wtorku, w czwartek dołączyli do nich skoczkowie. Ich pierwszy wspólny start to sygnał: pora zacząć kobiece skoki traktować poważniej. A sukcesem w Lillehammer byłby już awans do drugiej serii, czyli miejsce w ósemce. – Trzeba iść ze światem do przodu, ale dla nas to jest na razie mały pierwszy krok – mówi Sport.pl Łukasz Kruczek, trener kadry. Świat jest już bardzo daleko z przodu. Skoki kobiet tej zimy, po długiej walce, również sądowej, zadebiutują w igrzyskach olimpijskich (będzie tylko konkurs indywidualny). Od czterech lat są w programie mistrzostw świata, w tym roku w Val di Fiemme zadebiutował w MŚ konkurs mieszany (wygrała czwórka z Japonii, Polska nie startowała), a i Puchar Świata kobiet coraz bardziej się rozrasta, tej zimy będzie miał 20 konkursów. Jak mówią trenerzy, jeszcze nigdy w kobiecych skokach nie było takiej konkurencji jak teraz, w sezonie igrzysk w Soczi. A najbardziej utytułowane dziewczyny stają się coraz słynniejsze. Daniela Iraschko-Stolz z Austrii – już nie tylko z tego, że była jedną z pierwszych skaczących kobiet i że nie ukrywała związku ze swoją partnerką (tej jesieni wzięły ślub). Anette Sagen z Norwegii – już nie tylko z racji stoczonej blisko dziesięć lat temu walki o prawo skoku na mamucie w Vikersund i medialnych kłótni z Torbjornem Yggesethem, norweskim działaczem FIS, który był wrogiem kobiecych skoków. A Lindsay Van, pierwsza mistrzyni świata kobiet z 2009 r. – już nie tylko z tego, że była generałem na wojnie o włączenie skoków kobiecych do programu igrzysk w Vancouver cztery lata temu.

Olimpijski taliban

Kobiety skaczące na nartach pierwsze petycje w olimpijskiej sprawie słały jeszcze przed igrzyskami w Nagano w 1998 r. Ale wtedy więcej w tym było chciejstwa. Uprawiających tę konkurencję było tak mało, że nie miała ona szans na miejsce w programie. Co innego, gdy już przełamała opór działaczy Międzynarodowej Federacji Narciarskiej. Opór Yggesetha, ale też szefa FIS Gianfranco Kaspera, który uważał, że skoki kobiet są niewskazane z medycznego punktu widzenia (kiedyś ten sam zarzut podnoszono wobec kobiecych biegów stylem łyżwowym). FIS w końcu zmienił zdanie. Najpierw stworzył dla kobiet Puchar Kontynentalny w 2004, potem Puchar Świata, a wreszcie otworzył dla nich mistrzostwa świata. Ale MKOl jeszcze pozostawał nieubłagany, utrzymywał skoki jako jedyną zimową konkurencję, którą na igrzyskach rozgrywają tylko mężczyźni. Miał zresztą swoje argumenty – to jeszcze do niedawna był raczkujący sport, m.in. bez wspomnianych MŚ, a to warunek konieczny. Ale panie nie ustępowały.

W 2009 r. Van już jako mistrzyni świata razem z dziewięcioma innymi narciarkami pozwała MKOl do Sądu Najwyższego Kanady, argumentując, że niedopuszczenie kobiecych skoków do igrzysk w Vancouver narusza kanadyjskie przepisy o równouprawnieniu. Sąd orzekł, że narusza, ale MKOl podlega prawu szwajcarskiemu, a nie kanadyjskiemu. Zapłakana Van mówiła wtedy do kamer, że to nie żaden ruch olimpijski, tylko jakiś sportowy taliban, a Sąd Najwyższy Kanady okazał się mięczakiem, bał się podskoczyć MKOl-owi.

MKOl talibanem nie jest, po prostu kalkuluje, co mu się opłaca. Mistrzostwa Świata w Oslo w 2011 pokazały, że rośnie i poziom kobiecych skoków, i ich atrakcyjność marketingowa. Niedługo po MŚ włączył tę konkurencję do programu Soczi 2014. Wyrosło nowe pokolenie gwiazd, takich jak Sara Takanashi z Japonii, jak Amerykanka Sarah Hendrickson, aktualna mistrzyni świata, która ma indywidualne kontrakty z Red Bullem i Kellogg’s – producentem płatków śniadaniowych, od lat wyławiającym z amerykańskiej kadry olimpijskiej dziewczyny z największymi medalowymi szansami. A Anette Sagen z buntowniczki stała się celebrytką: mieszkańcy Oslo wydelegowali ją w 2010 r. w drodze plebiscytu do otwarcia premierowym skokiem przebudowanej Holmenkollen (premierę ukradł jej Bjorn Einar Romoeren, ale to już temat na inną opowieść).

W Polsce to wszystko brzmi na razie jak abstrakcja. Kiedy kobiety zdobywały prawo do skakania na igrzyskach o tyczce i rzucania młotem, od razu liczyliśmy się w walce o medale. Kobiece skoki mimo Małysza tę szansę przegapiły. – Na wszystko przyjdzie czas. Niech teraz dziewczyny zdobędą doświadczenie. A potem jeszcze będzie fajnie – mówi Kamil Stoch. W piątek przed konkursem mieszanym kwalifikacje do niedzielnego indywidualnego.

Wyborcza.pl

Dodaj komentarz