Wałęsa, 19.02.2016

 

 

PrzePiSywanie historii. Jak Jarosław Kaczyński próbuje zastąpić jednego Lecha drugim

Czy braterska miłość usprawiedliwia wszystko?
Czy braterska miłość usprawiedliwia wszystko? fot. Agencja Gazeta

Przy okazji przetaczającej się przez rządowe media „bolkozy”, Jarosław Kaczyński próbuje przepisać najnowszą historię Polski. Politycy PiS i literaci „dobrej zmiany” puszczają w eter zadziwiające, a nawet sprzeczne komunikaty. Efekt? Kuriozalny. Jako symbol „Solidarności” Lecha Wałęsę ma zastąpić Lech Kaczyński, który co prawda siedział przy Okrągłym Stole, ale za to miał bardzo niewygodne krzesło.

To nie jest kwestia domysłów czy teorii spiskowych. O tym, że w narodowej pamięci Jarosław Kaczyński chce zastąpić Wałęsę swoim bratem, mówił wprost już kilka lat temu sam przywódca Prawa i Sprawiedliwości.

JAROSŁAW KACZYŃSKI

wypowiedź przywódcy PiS z 2010 r.

W obliczu niechybnej kompromitacji Wałęsy to Lech Kaczyński stanie się symbolicznym patronem ruchu solidarnościowego. Czytaj więcej

Teraz, gdy dobra zmiana puściła rządową machinę medialną w ruch, Jarosław Kaczyński zbliżył się do celu bardziej, niż kiedykolwiek. Ale jest kilka poważnych przeszkód, które sprawiają, że może mu się nie udać.

Nie chcę, ale muszę
Istnieje duży problem – można go nazwać „symbolicznym”, gdyż dotyczy właśnie symboli, które są wewnętrznie powiązane. Znanym na całym świecie symbolem „Solidarności”, obok niesłusznego dla partii Lecha (Wałęsy), jest Okrągły Stół. A ten jest przez PiS i jego medialnych zwolenników oceniany w kategoriach zdrady stanu. Co więcej w zdradzieckich obradach brał udział późniejszy prezydent Lech Kaczyński, o czym nie wszyscy znani zwolennicy dobrej zmiany chcą pamiętać.

Inni pamiętają. Od czego jest jednak kreatywne dziennikarstwo. Najnowsza narracja (lub, jak określają to marketingowcy polityczni, spin) PiS-u, jest następująca: Lech Kaczyński siedział przy Okrągłym Stole, bo musiał, choć wcale nie chciał. Świadczy o tym dobitnie jego mimika i gesty, czyli mowa ciała.

Tak nagranie z rozmów w Magdalence interpretuje między innymi Samuel Pereira, który po wygranej Prawa i Sprawiedliwości w wyborach dostał pracę w mediach publicznych przemeblowanych przez partię. Lech Kaczyński co prawda jest na nagraniu, ale „wyraźnie nie pasuje do reszty towarzystwa”.

Zwróćcie uwagę jak przy stole zachowuje się Lech Kaczyński (3:50). Wyraźnie nie pasuje do towarzystwahttps://youtu.be/_SRtVyPsLfc?t=230 

Taką interpretację przedstawił również Cezary Gmyz, który sam nazywa się „Trotylem” (to przezwisko pochodzi z kolei od jego interpretacji katastrofy w Smoleńsku), a który w telewizji publicznej rozwodził się nad tym, że Lech Kaczyński niby przy Okrągłym Stole był, ale jakby go nie było. Jego wczorajszy występ ironicznie skomentował Łukasz Najder związany z „Tygodnikiem Powszechnym”.

Żadne krzyki i płacze nas nie przekonają, że białe jest białe, a czarne jest czarne”
Najpoważniejszy problem techniczny „dobrej zmiany” z kreowaniem Lecha Kaczyńskiego na ojca Solidarności polega na tym, że po pierwsze, ciągle żyje wielu uczestników Okrągłego Stołu, a po drugie, że istnieją nagrania i zdjęcia z obrad.

Jakby tego było mało nie trzeba ich wyciągać z żadnej szafy, są dostępne choćby w internecie. Jednak czy za 20-30 lat wiedza o ich istnieniu będzie równie powszechna jak dziś?

Reedukacja historyczna
Tak jak biskupi rzymskokatoliccy zamontowali przy pomocy uczynnych polityków katechezę w edukacji, tak Prawo i Sprawiedliwość może przeszczepić swój program partyjny i martyrologię w naukę historii (i nie tylko). Przymiarki już są.

Katastrofa smoleńska paradoksalnie dała drugie życie partii i – wśród niektórych – nowe dziedzictwo prezydentowi, który wcale nie miał zapewnionej reelekcji. Działania Lecha Kaczyńskiego jako prezydenta Polski (a wcześniej Warszawy) nie cieszyły się bowiem powszechnym poparciem.

Jego śmierć w katastrofie lotniczej tak banalnie typowej, że aż obdarzonej przez świat lotniczy skrótem CFIT (kontrolowany lot ku ziemi), dała jednak Jarosławowi Kaczyńskiemu sposobność, by upamiętnienie zmienić w kult, a partii nadać charakter parareligijny (np. miesięcznice).

Kult jednostki
Partie pojawiają się i znikają, ale kult jednostki może trwać bardzo długo. Musi mieć tylko odpowiednie umocowanie w sferze publicznej. Wzorzec już jest: tysiące pomników Karola Wojtyły, czyli papieża Jana Pawła II.

Teraz miasta, miasteczka i wsie mają się ubogacić o rzeźby Lecha Kaczyńskiego, Największego Prezydenta Wszech Czasów (tytuł „Największy Polak w Historii” jest już zarezerwowany dla papieża). Politycy PiS organizują w szkołach olimpiady i imprezy sportowe ku czci Lecha Kaczyńskiego. Gorliwi nauczyciele zadają uczniom wypracowania, w których ci mają przekonująco uzasadnić, dlaczego Lech Kaczyński wielkim prezydentem był. Radni PiS zmieniają nazwy rond i ulic, by nadać im imię brata Jarosława Kaczyńskiego.

Przedstawiciele dobrej zmiany prześcigają się w pomysłach. Na części niektórych da się nawet nieźle zarobić. Można na przykład, jak Gazeta Polska, zarabiać na „kultowych” dodatkach smoleńskich do magazynu. Mechanizm zarobkowy opisuje w książce „Prawicowe dzieci, czyli blef IV RP” związany kiedyś z redakcją Leszek Misiak.

Karykaturalny z definicji kult jednostki lansowany przez PiS wywołuje niesmak nawet u tych, którzy (jak niżej podpisana) nie zgadzając się z polityką prezydenta Kaczyńskiego 10 kwietnia przyszli ze zniczem pod Pałac Prezydencki szczerze opłakując niepotrzebną śmierć 96. osób w katastrofie, której dało się uniknąć.

Przyszłość RP bez numeru
Niezależnie od oceny transformacji ustrojowej i posunięć samego Wałęsy jako prezydenta (a jest wiele powodów, by była to ocena krytyczna), próba zastąpienia Lecha Wałęsy Lechem Kaczyńskim w historii Solidarności czy, szerzej, historii Polski, jest planem już wcielanym w życie.

Historię piszą zwycięzcy. Jednak czy w dobie wielu źródeł informacji, w tym mediów społecznościowych, Jarosławowi Kaczyńskiemu się to uda?

 

naTemat.pl

Zbigniew Bujak o Wałęsie: „Wszyscy o tym wiedzieli. Ja wiedziałem od 1980 r.”

mo, 19.02.2016

Zbigniew Bujak i Lech Wałęsa na spotkaniu przedwyborczym. 09.05.1989

Zbigniew Bujak i Lech Wałęsa na spotkaniu przedwyborczym. 09.05.1989 (FOT. PIOTR WÓJCIK / AG)

– Myśmy nigdy nie mieli wątpliwości, że to miało miejsce. Wszyscy wiedzieli od lat. Ja wiedziałem od początku 1980 r., jeszcze przed Sierpniem. To było przedmiotem rozmów z jego kolegami i koleżankami z wolnych związków zawodowych – powiedział dziś w RMF FM Zbigniew Bujak, działacz demokratycznej opozycji w PRL, komentując domniemaną współpracę Wałęsy z SB.
 

O Wałęsie i dokumentach Służby Bezpieczeństwa na jego temat, które Instytut Pamięci Narodowej znalazł w szafie Czesława Kiszczaka, Bujak rozmawiał z Konradem Piaseckim w RMF FM. Mówił, że dokumenty nie są dla niego zaskoczeniem. I że wiedział o współpracy Wałęsy z SB.

– Myśmy nigdy nie mieli wątpliwości, że to miało miejsce. Wszyscy wiedzieli od lat. Ja wiedziałem od początku 1980 r., jeszcze przed Sierpniem. To było przedmiotem rozmów z jego kolegami i koleżankami z wolnych związków zawodowych. Szczegóły już wtedy były znane. Mieliśmy jedną, żelazną zasadę, która się sprawdzała. Mianowicie, że najwyższe zaufanie mają nie ci ludzie, którzy nigdy nie mieli do czynienia z SB, ale ci, którzy mieli, może nawet coś podpisali, ale zerwali współpracę – powiedział Bujak.

Jego zdaniem zerwanie współpracy jest gwarantem, że „ta osoba jest zaszczepiona na ich metody”. – Ci, którzy zostali złamani, skłonieni do podpisu, w momencie, kiedy zrywali współpracę, stawali się dużo silniejsi niż wcześniej – powiedział Bujak. Stwierdził, że mitu Lecha Wałęsy „już zniszczyć się nie da”, ale dodał, że ta sytuacja bardzo osłabia ten mit, jak i mit całej „Solidarności”. – Ja już nie będę mógł mówić tak dobrze o „Solidarności” i solidarnościowym przywództwie jak do tej pory – powiedział.

Wujec: „Coś mógł podpisać. Ale to go zahartowało”

Z kolei w TOK FM gościem Jacka Żakowskiego był Henryk Wujec, działacz opozycji w czasach PRL, fizyk i były poseł. Mówił o Wałęsie: – Usłyszałem o nim w 1978 r. od Bogdana Borusewicza, gdy tworzyliśmy wolne związki zawodowe, a w 1979 r. przyjechała do mnie cała grupa gdańska, czyli Wałęsa, Anna Walentynowicz, Alina Pienkowska, Bogdan Borusewicz, wszyscy. I od tej pory nie mam ani jednego śladu, że Wałęsa uległ jakiemuś szantażowi – zapewnił Wujec. I dodał:

– Moim zdaniem Wałęsa prawdopodobnie w 1970 r. przyciśnięty, pobity czy zaszczuty przez SB, jako młody chłopak, robotnik ze wsi, podpisał. Przecież SB najbardziej znęcała się nad robotnikami. Często moi koledzy mi mówili, że podpisali jakieś papiery, ale mówili: przecież to wszystko o kant potłuc, ja dalej będę z wami współpracował. Dla robotnika podpis to nie jest świętość, realne działanie to jest świętość.

Zdaniem byłego opozycjonisty „każdy ma na sumieniu różne grzechy”, dlatego „nie dziwi się temu, że on [Wałęsa] mógł coś podpisać”. – Ale to go zahartowało. Przecież spotykanie się z esbekiem to było upokorzenie. I on po tym upokorzeniu w roku 1975 czy w 1976 się z tego wykaraskał, przecież jeszcze przed opozycją. Moim zdaniem to jest takie zahartowanie, że jak go szantażowali, to on już wiedział: albo przekroczę tę granicę i koniec ze mną, albo uprę się. I jego dzielna postawa w roku 1979 i 1980, a zwłaszcza w stanie wojennym, to m.in. efekt tego, że już raz bardzo mocno oberwał. On nie był chroniony, wręcz przeciwnie, był znacznie bardziej atakowany, szantażowany – ocenił Wujec.

IPN: Są teczki ze zobowiązaniem Wałęsy do współpracy z SB

Na wczorajszej konferencji prasowej prezes IPN Łukasz Kamiński powiedział, że w odnalezionych w domu Czesława Kiszczaka dokumentach jest teczka pracy oraz teczka personalna TW „Bolka”, a w niej odręcznie napisane zobowiązanie do współpracy ze Służbą Bezpieczeństwa, podpisane „Lech Wałęsa”.

– Dokumenty znajdujące się w obu teczkach obejmują okres lat 1970-76. W opinii uczestniczącego w czynnościach eksperta archiwisty dokumenty są autentyczne. Pewność wynika z wiedzy. Nasi archiwiści potrafią oceniać, znając inne tego typu materiały z naszych zasobów, zwracają uwagę na pewne cechy tych dokumentów – powiedział prezes IPN. Dodał, że zawartość pakietu znalezionego u Kiszczaka zostanie udostępniona.

Wczoraj w „Faktach po Faktach” szef IPN przyznał, że autentyczność dokumentów oznacza tylko tyle, że zostały wytworzone przez Służbę Bezpieczeństwa, a nie wiadomo jeszcze, czy są prawdziwe. – Dokument autentyczny, można powiedzieć, nie zawsze zawiera chociażby prawdziwe informacje. Te informacje czasem trzeba weryfikować. Tak będzie należało zrobić z tymi aktami. Z tym że będzie to możliwe wtedy, kiedy zostaną przekazane do naszego archiwum – mówił.

Wałęsa: „Nie zostałem złamany w 1970 r., nie współpracowałem”

We wtorek IPN poinformował, że zgłosiła się do niego Maria Kiszczak, wdowa po generale, i zaoferowała sprzedaż dokumentów, które w domu przetrzymywał Kiszczak. Według IPN chciała dokumenty sprzedać za 90 tys., czemu później zaprzeczała. Po spotkaniu z Marią Kiszczak IPN zarządził przeszukanie jej domu w asyście policji. Wczoraj prokurator IPN wszedł również do domku letniskowego Kiszczaka na Mazurach.

Wałęsa przebywa w Wenezueli. Na swoim mikroblogu na portalu społecznościowym Wykop.pl napisał dziś nad ranem: „Nie zostałem złamany w grudniu 1970 roku, nie współpracowałem z SB, nigdy nie brałem pieniędzy, żadnego ustnego, ani na piśmie nie złożyłem donosu. Popełniłem błąd, ale nie taki, dałem słowo, że go nie ujawnię, na pewno nie teraz jeszcze nie teraz. Chyba że ujawnią go inni. Jeszcze żyje człowiek – sprawca, który powinien ujawnić prawdę i na to liczę. Miałem miękkie serce”.

Wczoraj oskarżenia o współpracę ze Służbą Bezpieczeństwa Wałęsa komentował też podczas spotkania z dziennikarzami w Wenezueli. Mówił tam o „dwóch drogach postępowania” opozycjonistów w PRL. – Większość opozycji mówiła mi: nie rozmawiać, to są zwyrodnialcy, niedobrzy ludzie. Władza leży na ulicy. A ja wybrałem inną drogę: rozmawiać właśnie. Udowadniać, przekonywać. Nic nie pasuje, ale jeden punkt dla dobra narodu możemy załatwić. I ta droga doprowadziła do sukcesu – przekonywał Wałęsa, dodając, że dziś wybrałby tak samo.

Zobacz także

zbigniew

wyborcza.pl

Cyrk w policji

Monika Olejnik, „Kropka nad i” TVN 24, „Gość Radia Zet”, 19.02.2016

Zbigniew Maj

Zbigniew Maj (Fot. Marcin Onufryjuk / Agencja Gazeta)

W pogoni za pudłami „Bolka” nie zapominajmy o niekompetencji ministra spraw wewnętrznych i jego służb.
 

Powołanie Zbigniewa Maja na stanowisko komendanta głównego to wstyd dla rządu premier Beaty Szydło. Swoją niekompetencję minister spraw wewnętrznych Mariusz Błaszczak zwala na PO. Jątrzą, jątrzą – mówi Błaszczak – bo to oni są winni za stan służby. Jest to przekaz dnia PiS.

Kompromitacją była konferencja prasowa supergliny Maja, który pokazywał czyszczarki do butów, łazienki, sprzęt antypodsłuchowy etc., biegał jak w ukropie i komentował: „Nie lubię pracować w » Big Brotherze «”. Towarzyszył mu wiceminister spraw wewnętrznych Jarosław Zieliński, który mówił do dziennikarzy: „Bizancjum na górze, a bieda na dole”. Takiej żenującej konferencji chyba nie zrobił żaden policjant w ciągu dwudziestu paru lat wolnej Polski.

Superglina powywalał komendantów w całej Polsce, był zadowolony z czystki, którą przeprowadził, a na końcu sam się wyczyścił, podał się do dymisji, twierdząc, że szykowano na niego prowokację. Jak można robić taki cyrk w policji!

Okazało się, że Biuro Spraw Wewnętrznych KGP już dawno informowało MSWiA o nieczystej sytuacji Zbigniewa Maja. Bezradny wiceminister Jarosław Zieliński tłumaczył, że wszystko zostało sprawdzone: „Wszystko sprawdziliśmy w dostępnym prawnie trybie i nie było zastrzeżeń”.

Okazuje się jednak, że Zbigniew Maj zamieszany jest w załatwianie pracy żonie w spółce budowlanej w zamian za pomoc prawną dla wiceprezydenta Kalisza. Nawet prezydencki minister Andrzej Dera uznał, że najpierw należy sprawdzać, a potem powoływać.

Ale co tam, panowie idą w zaparte.

Rządzący sądzą, że pudła „Bolka” przykryją wszystko. Także to, że premier polskiego rządu wciskała kit eurodeputowanym, mówiąc o tym, że w Polsce była łamana demokracja, bo poprzednia władza podsłuchiwała 70 dziennikarzy. Ba, nawet rząd wysyłał specjalne książeczki do eurodeputowanych, w których o tym napisano.

A, jak to mówił komendant Maj, nie było dowodów na to, że dziennikarze byli podsłuchiwani, ale nie było również dowodów na to, że nie byli podsłuchiwani.

Widać tu straszny bałagan. A co się dzieje z naszym koordynatorem ds. służb specjalnych Mariuszem Kamińskim? Na co czeka? Czy tylko łaskawie się temu przygląda?

Zobacz także

rządzącySądżą

wyborcza.pl

Balcerowicz o reakcji Andrzeja Dudy na teczki Kiszczaka: Dzika, nienawistna satysfakcja. On się odsłonił

Radio ZET, sk, 19.02.2016

Andrzej Duda na nartach w Rabce Zdrój

Andrzej Duda na nartach w Rabce Zdrój (Fot. Jakub Ociepa / Agencja Gazeta)

– Wstrząsnęła mną migawka z wypowiedzi Andrzeja Dudy. Tam było tyle nienawistnej satysfakcji, takiej dzikiej satysfakcji – mówił dziś rano w Radiu ZET u Moniki Olejnik były wicepremier, minister finansów i prezes NBP Leszek Balcerowicz.
 

– On się odsłonił, w tej migawce telewizyjnej on pokazał, co w nim tkwi. My mamy młodego Kaczyńskiego na stanowisku prezydenta. Niektórzy mówią o Andrzeju Dudzie, że to marionetka. A ja uważam, że to wierząca marionetka – dodał Balcerowicz.

Balcerowicz zarzucił Andrzejowi Dudzie, że jego wypowiedź zmierzała do tego, by posługując się kwitami Kiszczaka, zdyskredytować najlepsze 25 lat polskiej historii.

– Nawet gdyby te dokumenty SB były autentyczne, to nie zaprzeczają wielkości Wałęsy. Paru świętych katolickich miało ciemną przeszłość, łącznie z jakimś mordercą. Warto, żeby nasi katolicy nienawistnicy przypomnieli sobie przesłanie chrześcijaństwa – mówił Balcerowicz.

Zobacz także

balcerowwicz

wyborcza.pl

Melanż zemsty i spiskowej wyobraźni

Marek Beylin, 19.02.2016

Lech Wałęsa na zjeździe

Lech Wałęsa na zjeździe „Solidarności”. Gdańsk, 1981 (TADEUSZ ROLKE / AGENCJA GAZETA)

W całej sprawie z Lechem Wałęsą jego przeciwników najmniej interesuje to, czy i jak młody robotnik pozbawiony środowiska, które mogłoby go wspierać, współpracował z SB. Zwłaszcza że o takich kontaktach w pierwszej połowie lat 70. przebąkiwał niegdyś sam Wałęsa. A sądząc ze szczątkowych informacji, kwity, które miał generał Kiszczak, dotyczą współpracy Wałęsy do 1976 r.
 

Czy te dokumenty są prawdziwe, czy sfabrykowane później przez SB, by przyczernić wizerunek Wałęsy, gdy stał się on niebezpiecznym przeciwnikiem systemu, zapewne kiedyś się okaże. Nie ma jednak żadnego dowodu ani nawet poszlak pozwalających sądzić, że Wałęsa podtrzymywał kontakty z SB, gdy został działaczem Wolnych Związków Zawodowych, gdy potem stanął na czele strajku w Stoczni Gdańskiej, gdy był liderem „Solidarności” i symbolem walki z komuną w latach 80. W tej sprawie są tylko insynuacje jego zawziętych wrogów.

Dlatego same papiery przejęte w mieszkaniu Kiszczaka są nieistotne. Chodzi o coś poważniejszego, co z tymi kwitami nie ma nic wspólnego. Ale stanowią one dobry pretekst, by odgrzać tezę, m.in. Jarosława Kaczyńskiego, że układ wywodzący się z dawnych służb komunistycznych przez cały czas kontrolował i Wałęsę, i III RP.

Kaczyński sformułował tę tezę na początku lat 90., gdy prezydent Wałęsa wyrzucił obu braci K. ze swojej kancelarii. Poszło o to, że Kaczyńscy chcieli Wałęsą rządzić. A ponieważ Wałęsa nie dał wejść sobie na głowę, wniosek Jarosława Kaczyńskiego był prosty: skoro nie my prowadzimy Wałęsę, to prowadzą go dawne służby.

Ten melanż zemsty i pokrętnej, spiskowej wyobraźni okazał się atrakcyjny. Przyciągnął część przeciwników Wałęsy z „Solidarności” oraz grono polityków, którzy jak Antoni Macierewicz, uważali, że III RP ich marginalizuje. Co jednak ważniejsze, teza Kaczyńskiego stała się podstawą jego kariery politycznej. Do czasu katastrofy smoleńskiej stanowiła mit założycielski tego środowiska.

Teraz ten mit wraca z wielką siłą. Jak dowiaduję się od rządzących polityków i z pisowskich mediów, to że Kiszczak chapnął jakieś materiały z archiwum SB, dowodzi, jak skorumpowana i podległa dawnym służbom była cała III RP. I jak podejrzany jest Okrągły Stół.

Nonsens? Tak. Ale cel tej propagandowej operacji już nonsensowny nie jest. Chodzi o to, by utwierdzić Polaków w przekonaniu, że jedynym wielkim i sprawiedliwym bohaterem najnowszej historii Polski jest Jarosław Kaczyński. I tylko jego państwo jest prawomocne.

A ponieważ rządzący chętnie wierzą we własną propagandę i w jej moc sprawczą, tym gorliwiej będą rozmontowywać demokratyczną III RP. Uznają bowiem, że przekonująco dowiedli jej nieprawości. O to głównie chodzi w rozdmuchiwanej sprawie Wałęsy.

Zobacz także

chodziOto

wyborcza.pl