2013

Łykajmy pigułki PiS-u

Wojciech Maziarski, 24.09.2015

Łykajmy pigułki PiS-u

Łykajmy pigułki PiS-u (fot. 123rf)

Przez ostatni rok Prawo i Sprawiedliwość poddawało Polaków terapii niebieskimi pastylkami, by uwierzyli w realność PiS-owskiego matrixa.

Zniknął gdzieś wiecznie jątrzący i szczujący prezes Kaczyński, rozpłynęli się w niebycie nawiedzeni kapłani sekty smoleńskiej z Antonim Macierewiczem na czele, umilkły głosy potępiające w czambuł wszystkie osiągnięcia III RP i wzywające do zemsty, rozliczeń, lustracji, dekomunizacji.

Świat zrobił się piękny, życie zrobiło się piękne, PiS zrobił się piękny. Prawda, że te niebieskie pastylki potrafią zdziałać cuda?

Połknijcie, szanowni wyborcy, jeszcze jedną i posłuchajcie, jak miło przemawia pan prezydent. Zaraz po wyborze zapowiedział nawet odbudowę narodowej wspólnoty opartej na wzajemnej życzliwości i szacunku, ponad podziałami politycznymi. Ciepło się uśmiechnął. Co za sympatyczny człowiek. Dobrze mieć takiego prezydenta.

A jak przyjemnie słucha się Beaty Szydło! Nawet jeśli nie mówi nic konkretnego, nie mówi też nic kontrowersyjnego ani obraźliwego. To naprawdę bardzo miła pani, jak najbardziej nadaje się na premiera.

Jeszcze pigułeczkę?

I nagle ostatnio coś się w terapii popsuło. Zamiast niebieskich pastylek wyborcy zaczęli dostawać pastylki czerwone, a zza zasłony matrixa wychynęły znajome kształty prawdziwego świata. Zmaterializował się specjalista od dwóch wybuchów Antoni Macierewicz. Właśnie się okazało, że ten mocno niezrównoważony człowiek ma zostać ministrem od haubic, czołgów i materiałów wybuchowych.

Miły i uśmiechnięty prezydent Duda okazał się nie taki miły i nie taki uśmiechnięty, gdy na spotkaniu z prezydentem Niemiec Joachimem Gauckiem postponował swój kraj i gdy sugerował rodakom w Londynie, by nie wracali z emigracji. I gdy w środę zaczął z premedytacją prowokować polityczną awanturę, usiłując wezwać na dywanik minister Piotrowską.

W telewizji znów pojawiły się oszczercze filmiki wzniecające nienawiść do polityków PO. Spotu o Januszu Lewandowskim, rzekomym ojcu chrzestnym rzekomo złodziejskiej prywatyzacji, nie powstydziliby się ani propagandziści stanu wojennego, ani nawet twórcy nazistowskiego dzieła o Żydzie Süssie.

Wróciły pogróżki i zapowiedzi zemsty. Nadworny satyryk IV RP Marcin Wolski w portalu niezalezna.pl obiecuje, że gdy tylko on i jego polityczni kamraci dorwą się do władzy, wrogowie wylecą z mediów na zbity pysk: „Jedyne zmartwienie mam jako członek władz SDP – co zrobimy z tą niemałą grupą kolegów, która tej jesieni będzie musiała pożegnać się ze splugawionym przez nich po wielekroć zawodem?” – pyta zatroskany.

Czystka może obejmie też inne instytucje. PiS-owski szturmowiec medialny Michał Karnowski w internetowej gadzinówce wPolityce.pl tak oto przedstawia Adama Bodnara: „Chwilowo niestety rzecznik praw obywatelskich”. Jak to „chwilowo”? Przecież dopiero co go wybrano na pięcioletnią kadencję.

Zmaterializował się też sam Jarosław Kaczyński. To on rok temu zaordynował Polakom terapię niebieskimi pigułkami i zniknął, ale teraz znów jest. Jątrzy i szczuje. Wykopuje przepaść między Polską a Europą Zachodnią. Straszy Niemcami, którzy ponoć chcą nam wmusić terrorystów i szariat. Allah mit uns.

Dlaczego to robi? Skąd ta nagła zmiana? Co się panu prezesowi stało?

Może nic. Może wcale tego nie planował, niechcący mu tak wyszło. Po prostu pomylił fiolki. Nie wyprowadzajmy go jednak z błędu i grzecznie łykajmy czerwone pastylki. Wybory za miesiąc, więc na wybudzenie się z matrixa zostało niewiele czasu.

przezRokPiSuwierzWrealność

wyborcza.pl

Podwójna moralność Piotra Dudy

Dominika Wielowieyska, 07.09.2015
Przewodniczący Przewodniczący „Solidarności” Piotr Duda (Fot. Michał Łepecki / Agencja Gazeta)
„Newsweek” napisał o wykwintnych wakacjach szefa „S” na koszt związku. Populizm, którym Duda uwielbia się posługiwać, dziś wrócił do niego bumerangiem i uderzył go boleśnie w głowę
Gdy czytam, że jakaś osoba publiczna żyje wystawnie i spędza wczasy w apartamencie kosztującym 1300 zł za dobę – od razu mam wątpliwości. Może to być gra na ludzkiej zawiści: ty, człowieku, pracuj za pensję minimalną, a tam ci zdziercy za twoją krwawicę pławią się w luksusie. Jednak tekst w „Newsweeku” jest potrzebny.Dziennikarze napisali, że przewodniczący „Solidarności” Piotr Duda spędza luksusowe wakacje w uzdrowisku Bałtyk na koszt własnego związku zawodowego. Uzdrowisko należy do spółki, której właścicielem jest „S”, więc można by uznać, że nic strasznego się nie dzieje. Ale jest w tej historii coś rażącego. Od Piotra Dudy słyszałam bowiem wiele razy, że władza, chodząc na drogie kolacje, oderwała się od rzeczywistości i nie wie, jak wygląda życie zwykłego Polaka. A czy Piotr Duda to wie, mieszkając w apartamencie za 1300 zł? Czy te związkowe pieniądze wydane na atrakcje dla przewodniczącego, jego odnowę biologiczną, posiłki i alkohol nie lepiej było wydać na zorganizowanie bardziej prężnych związków zawodowych w hipermarketach?

Populizm? Populizm, którym Duda uwielbia się posługiwać, dziś wrócił do niego bumerangiem i uderzył go boleśnie w głowę. Ale to też pytanie o racjonalne wydawanie związkowych pieniędzy pochodzących z majątku i składek członków „S”. Pytanie uzasadnione, tak samo jak pytanie o racjonalność wydatków publicznych, przy oczywistym założeniu, że ludzie sprawujący władzę powinni być dobrze wynagradzani i mieć nawet pewne przywileje z racji ważnych funkcji, jakie pełnią. Podobnie jak szef związku zawodowego.

Przewodniczący Duda może jednak tak miło spędzać wakacje dzięki temu, że w uzdrowisku Bałtyk przez lata pracowano na tzw. umowach śmieciowych. Gdy to wyszło na jaw, Duda obiecał to ukrócić. „Newsweek” pisze, że część ludzi, owszem, dostała umowy o pracę, ale pozostali zostali „wyprowadzeni” do firm zewnętrznych, gdzie nadal pracują na umowę-zlecenie. Związek dzięki temu ma większe zyski, a działacze – pensje. Bo jak firma prywatna zarabia na śmieciówkach, to jest niemoralna, a jak robi to związek zawodowy Piotra Dudy, to wszystko w porządku.

I znów populistyczny bumerang dosięgnął Dudę, znanego z tego, że jest wielkim wrogiem umów-zleceń.

Uzdrowisko Bałtyk nie jest jedyną związkową spółką, w której pracownicy są tak traktowani. Podobnie jest w domu wczasowym Perła w Ustce, którym zarządza m.in. „S” do spółki z OPZZ. Marcin Wójcik opisał to w „Dużym Formacie”.Szefowa Perły chciała się dostać do pana przewodniczącego, by porozmawiać o umowach czasowych, złym traktowaniu pokojówek, marnych pensjach, ale przewodniczący nie znalazł czasu.

Związek „Solidarność” jest pośrednio finansowany także z pieniędzy publicznych. Spółki skarbu państwa wydają ciężkie miliony na utrzymanie etatów związkowych. My, podatnicy, także płacimy za lokale związkowe, za to, że związkowiec nie pracuje na rzecz firmy, a jedynie działa. Sama „S” nie wydaje na taki etat ani złotówki, składki idą na inne cele, np. utrzymanie Komisji Krajowej i pensję przewodniczącego, organizowanie akcji ogólnopolskich. Jak się ma tak komfortowe finansowe warunki działania w państwowych przedsiębiorstwach, to i się opływa w dostatki. Wydatki na etaty związkowe stały się już patologią, bo działacze związkowi, np. w nierentownych kopalniach, mnożą się w sposób zastraszający i kosztują majątek.

Gdyby związkowcy utrzymywali się tylko ze składek członków, zlikwidowałoby to ich rozpasanie finansowe w państwowych firmach. Ale, niestety, mogłoby też pozbawić pracowników firm prywatnych jakiejkolwiek reprezentacji. Nie ma co wylewać dziecka z kąpielą.

Wprowadźmy więc zasadę, że wszyscy działacze związkowi choć w małej części są utrzymywani przez samych członków. Wymusiłoby to bardziej racjonalne zasady wynagradzania. A przypadki, w których związkowcy zarabiają kilkadziesiąt tysięcy złotych, znikłyby jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki.

Mogłoby to skłonić zwykłych członków związku, by lepiej kontrolowali jego finanse i bardziej się interesowali wydatkami działaczy. I może okazałoby się, że wakacje Piotra Dudy i innych prominentnych działaczy mogą kosztować mniej. Z pożytkiem dla tych wszystkich, o których prawa „Solidarność” walczy.

wakacjeZa330zł

wyborcza.pl

Kopacz: Rozmawiam z Polakami i nie potrzebuję do tego kamer. Premier składa obietnice i przedstawia nowe nazwiska

Ewa Kopacz
Ewa Kopacz • Fot. Sławomir Kamiński / Agencja Gazeta

Przyjazne urzędy, bezpłatna pomoc prawna, praca dla młodych – premier Ewa Kopacz przedstawiła długą listę tego, co Platforma Obywatelska planuje zorganizować w najbliższych latach. Jednocześnie zapowiedziała, że program – którego Polacy oczekiwali w sobotę – powstanie na bazie szerokich konsultacji. – Nie chce ludziom niczego nakazywać ani mówić jak mają żyć – przekonywała. Kopacz ogłosiła też długo oczekiwane nazwiska tych, którzy poprowadzą kampanię PO.

Nazwiska nie wywołują zaskoczenia i pokrywają się z wcześniejszymi przewidywaniami. Szefem sztabu Platformy Obywatelskiej zostaje Marcin Kierwiński, rzecznikiem Joanna Mucha, a rzecznikiem rządu (po ewentualnym przejściu Małgorzaty Kidawy-Błońskiej na funkcję Marszałka Sejmu) Cezary Tomczyk.

Długa lista obietnic
Wcześniej, w programie „Dziś wieczorem” na TVP Info premier Kopacz niebezpośrednio, ale zrozumiale odniosła się do kampanijnych działań swojej rywalki z PiS. Przyznała, że ona również jeździ po kraju i na bieżąco spotyka się z Polakami. – Tam gdzie jestem, nie potrzebuje kamer. Nie robię nic pod publiczkę – mówiła.

W kwestii planów na kolejne miesiące, premier wymieniła m.in. bezpłatną pomoc prawną, więcej ofert pracy dla ludzi tuż po studiach oraz przyjazne urzędy, gdzie przysłowiowy „Kowalski” ma czuć, że to właśnie on jest w nim pracodawcą. – Dziś ludzi nie interesuje wzrost gospodarczy, nowe boiska, drogi i stadiony – wybudowanie tego było naszym obowiązkiem. Przyszedł czas, by zadbać o obywateli bardziej – przekonywała.

Premier ostrzega przed Kukizem
Na pytanie, co w takim razie PO robiła przez ostatnie osiem lat, Kopacz odpowiedziała jasno: „Ja jestem premierem od ośmiu miesięcy” i przekonywała, że od dnia, w którym przedstawiła swoje expose udało jej się zrealizować 80 proc. obietnic. –Będę ponownie prosić wyborców o kredyt zaufania na kolejne cztery lata – mówiła i ponownie ostrzegała przed tymi, co chcą „burzyć Polskę”.

EWA KOPACZ

Dziś po jednej stronie mamy Platformę – niedoskonałą i z deficytami, ale taką, która coś w Polsce zmieniła i zbudowała mocną pozycję w Europie. Po drugiej zaś tych, którzy mówią: wszystko jest do niczego i chcą burzyć wszystko.

W liście priorytetów dla Polaków wymieniła przede wszystkim bezpieczeństwo, głównie zdrowotne i socjalne, i przekonywała, że na te dziedziny właśnie położy większy nacisk.

W sobotę Platforma Obywatelska organizowała konwencję zapowiadaną jako „punkt zwrotny”. Ostatecznie Ewa Kopacz przedstawiła jedynie kierunki, w których PO będzie starała się podążać tworząc program wyborczy i ludzi, którzy będą czuwać nad przebieg prac. Najważniejszym elementem konwencji stało się zatem zaproszenie na debatę, które skierowała do prezesa Kaczyńskiego. Zapowiadany program zostanie oficjalnie zaprezentowany we wrześniu.

Źródło: TVP Info

naTemat.pl

Zwycięstwa w wyborach i sondażach, atak Rydzyka. Podsumowanie roku PiS [ANALIZA]

Agata Kondzińska, 03.01.2014
Prezes PiS Jarosław Kaczyński odtwarza na tablecie przemówienie prof. GlińskiegoPrezes PiS Jarosław Kaczyński odtwarza na tablecie przemówienie prof. Glińskiego (Fot. Sławomir Kamiński / Agencja Gazeta)
Rok 2013 nie był najgorszy dla PiS. Chociaż Jarosławowi Kaczyńskiemu udało się w typowy dla siebie sposób niweczyć kolejne sukcesy własnej partii.
Pierwszym sukcesem miała być promocja prof. Piotra Glińskiego jako kandydata na premiera technicznego rządu ekspertów, który do wyborów zastąpiłby rząd PO-PSL.Nic to, że PiS nie miał najmniejszych szans na uzyskanie w Sejmie poparcia dla swego pomysłu. Chodziło jedynie o zmianę wizerunku – z partii smoleńskiej na partię poważną, która jest alternatywą dla PO. Ale trwający o kilka miesięcy za długo spektakl „premier Gliński” zmęczył wszystkich i zakończył się na wesoło, gdy socjolog przemówił w Sejmie z tabletu prezesa. „Prezes Kaczyński wykonał dziś istotny krok. Do człowieka z marmuru, człowieka z żelaza dodał człowieka z tabletu” – podsumował Leszek Miller, szef SLD.

Gliński poległ, ale zaraz został kandydatem PiS na prezydenta Warszawy. I ta misja zakończyła się klapą, a smutny profesor dostał łatkę „dyżurnego kandydata”. Wycofał się na zaplecze i tworzy konserwatywny think tank.

Najmocniejsze uderzenie w tę akcję przyszło z najmniej oczekiwanej strony. „Nasz Dziennik” ojca Rydzyka po raz pierwszy jawnie zaatakował PiS i jego szefa za fatalny pomysł kampanii referendalnej w Warszawie, pisał o „zgranej już karcie prof. Glińskiego”, o „pretensjonalnym tonie Jarosława Kaczyńskiego”, o „trwonieniu kapitału politycznego”. Dziennikarz zadał nawet pytanie: „Czy ktoś z tego wnioski wyciągnie?”. I sam sobie odpowiedział: „Nie sądzę”. Niezadowolenie mediów Rydzyka z pewnością budziły też obyczajowe skandale z udziałem czołowych posłów PiS.

Ta krytyka musiała być dla Jarosława Kaczyńskiego tym bardziej bolesna, że nastąpiła po serii lokalnych wyborczych zwycięstw (Elbląg, Rybnik, Podkarpacie). Porażka w Warszawie przyćmiła te sukcesy. A były one znaczące, bo po raz pierwszy od lat PiS zdetronizował PO w sondażach.

2013 rok to też osobisty sukces prezesa i jego wodzowskiego stylu zarządzania partią. Bez szumu, bez kontrkandydata, z 1131 głosami „za” na 1160 delegatów potwierdził na jesiennym kongresie swoje przywództwo. Emocje wywołał dopiero dobór najbliższych współpracowników i awans Antoniego Macierewicza na wiceprezesa, mimo że dostał najmniej głosów. I mimo że to kompromitacja ekspertów jego sejmowego zespołu ds. katastrofy smoleńskiej skutecznie zawróciła PiS z centrowej drogi. Drogi, która ma przynieść zwycięstwo w myśl tzw. złotej reguły dającej PiS zwycięstwo, gdy osiągnie „stałe miejsce w centrum, z którego nie zepchną jej żadne radykalne wyskoki czy wypowiedzi. I monopol na prawicy”.

W minionym roku nie udało się ani jedno, ani drugie. Mimo sondażowej przewagi nad Platformą odchodzący od niej wyborcy nie idą do PiS.

Kaczyński nie zrealizował też głównego postulatu: budowy wielkiego obozu politycznego. W orbicie PiS od lat są te same środowiska – Kluby „Gazety Polskiej”, Solidarni 2010, Akademickie Kluby Obywatelskie im. Lecha Kaczyńskiego. Nie pomógł też sejmowy zespół broniący kraju przed ateizacją, który zwołał na Jasnej Górze kongres katolików. Mimo zapowiedzi „szerokiego frontu naprawy Rzeczypospolitej z ludzi, którzy zapomniawszy swych pożytków, Rzeczypospolitej służyć będą” PiS nie pozyskał nowych środowisk.

Za to prezes zniechęcił przedsiębiorców i przyćmił własny występ na Ekonomicznym Forum w Krynicy, gdy beztrosko oskarżył w wywiadzie dla „Rzeczpospolitej”, że „duży i średni biznes w niemałej części, ale small biznes także, stanowił i niestety w wielu przypadkach nadal stanowi przystań dla ludzi dawnego systemu”. Do tego, że aparat państwowy to „mutacja aparatu komunistycznego” już nas prezes przyzwyczaił.

Nie stał się też PiS monopolistą na prawicy. Nadal procenty poparcia podbierają mu ziobryści, o eurosceptycyzm będzie się musiał licytować z narodowcami, a o politykę prorodzinną z nową partią Jarosława Gowina.

Gdyby politykę postrzegać poprzez gesty prezesa, dwa z nich były ujmujące: obecność na pogrzebie pierwszego niekomunistycznego premiera Tadeusza Mazowieckiego i wsparcie Ukraińców na euromajdanie.

Ale Jarosław Kaczyński jest największą siłą i największą słabością własnej partii. Natychmiast podważył swój kijowski gest, odmawiając udziału w posiedzeniu Rady Bezpieczeństwa Narodowego w sprawie Ukrainy.

W 2014 roku największą siłą PiS będzie słabnąca PO. Największą słabością – poprawa sytuacji gospodarczej i wolty prezesa odpychające partię od centrum. Nic więc nie jest pewne – ani uzyskanie największej liczby mandatów w eurowyborach, ani sukces w wyborach samorządowych.

 

Wyborcza.pl

To nie był rok Platformy. Partia słabnie, tuskobus zardzewiał [ANALIZA]

Renata Grochal, 03.01.2014
Fot. Marcin Onufryjuk / Agencja Gazeta
Platforma straciła w minionym roku pozycję hegemona na scenie politycznej. Za dużo było wewnętrznych wojen, za mało przekonywania wyborców, że ma jeszcze pomysł na Polskę.
Od wyborów w 2011 r. PO straciła 15 pkt proc. (CBOS), w tym 10 pkt proc. w ostatnim roku (w listopadzie 2013 r. miała 24 pkt). PiS urósł w tym samym czasie o 7 pkt proc. (z 18 proc. do 25 proc.).W sondażu TNS Polska z połowy grudnia PiS miał 29 proc., PO – 26 proc. Drugie miejsce w sondażach to i tak dobry wynik po sześciu latach władzy. Ale dla partii, która wciąż chce wygrywać wybory, to nie najlepsza prognoza. W dodatku PO zaliczyła kilka porażek wyborczych (Elbląg, Rybnik, Podkarpacie), które pokazały demobilizację partyjnych szeregów. Co prawda udało się obronić bastion PO, czyli Warszawę, ale powodów do triumfu nie ma. Do odwołania Hanny Gronkiewicz-Waltz w referendum zabrakło niewiele.Partyjna demokracja kosztujeEksperyment z wyborami partyjnych władz – bo po raz pierwszy cała partia wybierała lidera – nie był sukcesem. Donald Tusk wygrał zdecydowanie, ale frekwencja wyniosła ledwie 50 proc. Odwrócenie kolejności, czyli najpierw wybory szefa partii, a później władz w kołach, powiatach i regionach, sprawiło, że trwało to aż pięć miesięcy. Do opinii publicznej docierał obraz partii zajmującej się wewnętrznymi sporami i eliminowaniem konkurentów. Wybory pokazały proces gnicia partii – doniesienia o przekupywaniu delegatów ziemią z Agencji Nieruchomości Rolnych w Lubuskiem czy korupcyjne propozycje pracy za poparcie jednego z kandydatów na Dolnym Śląsku, do tego potajemne nagrywanie partyjnych kolegów przez zwolenników drugiego kandydata.

Zapowiadane od lutego wymiany ministrów zmaterializowały się dopiero w listopadzie. Pogłębiło to wrażenie, że Tusk jest w defensywie. Mimo odwołania sześciu ministrów, w tym krytykowanego za zmiany w OFE Jacka Rostowskiego, sondaże ledwie drgnęły (wzrosły z 22 do 24 proc.).

Euro na eurowybory?

W nowym otwarciu Tuska nie ma porywającej wizji, która mogłaby pomóc PO się odbić. Swoją narrację buduje on na planach wykorzystania miliardów z UE, których zdobycie niewątpliwie było wielkim sukcesem. Ale czy nowe drogi, pociągi, innowacyjne projekty nauki i biznesu wystarczą, żeby odwojować wyborców, którzy tłumnie wypełnili pokój z napisem „niezdecydowani”?

Brakuje całościowego obrazu, dokąd Polska ma dojść za siedem lat, gdy z największego beneficjenta unijnych funduszy staniemy się płatnikiem netto (bo będziemy zbyt bogaci, gdy poziom PKB na głowę przekroczy 75 proc. średniej unijnej).

Premier i PO unikają jasnych deklaracji co do terminu wejścia do strefy euro w obawie, że to napędzi głosów PiS, bo większość Polaków jest przeciwna wspólnej unijnej walucie. Jednak opowiedzenie się za dalszą integracją z UE – nie tylko polityczną, ale także ekonomiczną – i nakreślenie mapy dojścia do euro (wiadomo, że przed 2020 r. przyjęcie wspólnej waluty jest nierealne, choćby dlatego, że w Sejmie, który będzie wybrany w 2015 r., nie będzie większości niezbędnej do zmiany konstytucji) mogą się stać istotnym elementem tej wizji, którą w kampanii przed eurowyborami Tusk mógłby przeciwstawić eurosceptykom spod znaku PiS i Ruchu Narodowego. Taka polaryzacja sceny politycznej mogłaby pomóc Platformie.

Tuskobus rdzewieje

Trudno oprzeć się wrażeniu, że Tusk i Platforma wykorzystują swoje szanse na pół gwizdka. Podnosząc znacząco pensje nauczycielom, rząd nie negocjuje likwidacji niesprawiedliwych przywilejów zawartych w Karcie nauczyciela. Po reformie pomostówek i ambitnym podniesieniu wieku emerytalnego brakuje odwagi, by ruszyć emerytury górnicze czy KRUS. To zniechęca liberalny elektorat PO, który może pożeglować w stronę nowej partii Jarosława Gowina.

Całkowicie zarzucono uregulowanie in vitro czy związków partnerskich, zapominając, że co piąte dziecko w Polsce rodzi się w związkach nieformalnych. A in vitro w wielu krajach jest elementem polityki demograficznej państwa. To tematy ważne dla młodych, wykształconych, z wielkich miast, czyli wyborów PO. Jednak Tusk obawia się rozłamu w partii, narażenia się Kościołowi i utraty konserwatywnego elektoratu. Można mówić – jak przekonuje rząd – że zmiany muszą być rozłożone na lata, a reformy trzeba podzielić na kilka kadencji, ale kolejnej szansy PO może nie dostać.

W przeciwieństwie do PiS elektorat Platformy to nie wyznawcy, raczej kapryśni mieszczanie, których trzeba mobilizować do zagłosowania. Przyzwyczaili się, że w kraju pod rządami PO panuje względny spokój, a odbijanie się polskiej gospodarki po kryzysie wydaje się oczywiste i raczej nie idzie na konto Platformy. Do tego dochodzi naturalne zmęczenie władzą, która rządzi już sześć lat, a to doświadczenie bez precedensu po 1989 r., także dla polskiego społeczeństwa.

Żeby wyborcom PO chciało się zagłosować, Tusk musi rozbudzić ich emocje. Straszenie wizją rządów ogarniętego smoleńską obsesją Kaczyńskiego może nie wystarczyć. Tym bardziej że prezes dość zręcznie manewruje swoimi licznymi wcieleniami – na ukraińskim Majdanie zmienia się w euroentuzjastę, by za chwilę stanąć na czele marszu z hasłami porównującymi UE do obozu koncentracyjnego.

Komorowski rzuci koło ratunkowe?

Jeśli PO przegra majowe wybory do europarlamentu, odpowiedzialność spadnie na Tuska i może podważyć jego przywództwo oraz przyczynić się do porażek w kolejnych wyborach (samorządowych i parlamentarnych). Ale PO ciągle ma szansę wygrać najwięcej euromandatów, bo jako partia należąca do największej w europarlamencie Europejskiej Partii Ludowej może najwięcej ugrać dla Polski. PiS jest w marginalnej frakcji Europejskich Konserwatystów i Reformatorów, która nie ma wpływu na bieg europejskich spraw. Ponadto Kaczyńskiego może oskubać Ruch Narodowy, a być może także Jarosław Gowin, który – żeby się odróżnić od PO – może w kampanii przed eurowyborami uderzyć w narodowe tony.

Prawdziwym zagrożeniem będą natomiast wybory samorządowe. Jeśli PO, która razem z PSL rządzi prawie we wszystkich regionach, je przegra, może stracić władzę także w całym kraju. Chyba że koło ratunkowe rzuci prezydent Bronisław Komorowski liderujący w rankingach zaufania. Wybory parlamentarne będą po prezydenckich, a w 2005 r. – gdy sekwencja była podobna – PiS wygrał wybory na fali sukcesu Lecha Kaczyńskiego.

Jednak Komorowski ciągle wzywa rząd do ambitnej polityki, choćby w sprawie porządkowania systemu emerytalnego. A Tusk takiego poganiania nie lubi. Może czas odkurzyć tuskobus i wreszcie wyruszyć na rozmowy z Polakami?

 

Wyborcza.pl

Dodaj komentarz