Ból

Wyłam z bólu. Oni pytali: co za śmieć tu leży?

Przez dwa lata prowadziłam prywatne śledztwo, na ile powszechne jest to, co mi się przydarzyło. Tortury w polskich szpitalach są niestety zgodne z prawem. Rozmawiamy z pacjentką Anną Kleszcz i z dr. Januszem Kocikiem

 

Grzegorz Sroczyński: Poskarżyła się pani Unii Europejskiej, że w polskich szpitalach pacjenci są torturowani. Na czym polegają te tortury? 

Anna Kleszcz: Na tym, że boli. Niepotrzebnie.

W ciągu ostatnich lat zaliczyłam dziesięć szpitali, w pięciu zostałam skazana na cierpienie. W jednym z nich – na oddziale neurochirurgii, gdzie trafiają pacjenci z najcięższym bólem – wytłumaczono mi, że nie ma środków przeciwbólowych. Gadanie!

Gadanie? 

– Mieli. Zamknięte w szafie pancernej, bo to przecież narkotyki.

Mój ból pojawił się w 2002 roku. Promieniował. Znikał. Wracał. Był dziwny, właściwie nie wiedziałam, co mnie boli. Dużo jeździłam z plecakiem po świecie, objechałam 50 krajów, w niektórych pracowałam. Ból mnie wkurzał, bo utrudniał podróże.

Któregoś dnia rano – na szczęście w Warszawie – nie mogłam się wyczołgać z łóżka. Żadna pozycja nie przynosiła ulgi, nawet embrionalna. Zjadłam pudełko apapu, wytrzymałam dwa dni i dowlokłam się do warszawskiego szpitala MSWiA przy Wołoskiej, mieszkam tuż obok. Stałam na izbie przyjęć zgięta w pół. „Boli” – jęczałam. „Ale co boli?” – pytała pielęgniarka. „Nie wiem”. „No to jak pani nie wie, proszę sobie łyknąć apap”.

 

O czwartej nad ranem – po 12 godzinach czekania – przyjęła mnie w końcu lekarka i wypisała receptę na ketonal, który zresztą też miałam w kieszeni i który nie działał.

W poniedziałek zemdlałam z bólu i trafiłam do szpitala na oddział neurologii. W szpitalu ciągle mdlałam, ból przychodził falami i był nie do zniesienia. Przyjechała do mnie matka, szłyśmy przez korytarz pod rękę, a ja nagle pac na ziemię. Robiono mi badania, z których nic nie wynikało. Byłam na granicy postradania zmysłów z bólu.

W końcu lekarka prowadząca się ulitowała, poszła do szafy pancernej z „narkotykami” i dała mi morfinę. Na dwa dni wróciłam do życia. To była tylko chwila oddechu.

Bo? 

– Lekarze zdecydowali, że trzeba mnie przewieźć do szpitala B. Tam już nikt się nie litował.

Znalazłam się w izolatce, która miała szybę, za nią był pokój sanitariuszy. Sobota. Przez cały dzień żaden lekarz nawet mnie nie obejrzał. Morfina przestała działać, ból wrócił z tak niespodziewaną siłą, że straciłam oddech. Wyłam. Prosiłam o rozmowę z lekarzem. O jakiś lek na ten ból. Sanitariusze – niechętnie – podali mi ketonal. Równie dobrze mogli podać szklankę wody. Cała dokumentacja pojechała przecież ze mną, cała historia choroby, wystarczyło do niej zajrzeć i kontynuować zalecenia z poprzedniego szpitala. Było tam też jasno napisane, że ketonal nie działa, za to powoduje uczulenie.

Próbuję rozmawiać z sanitariuszami, tłumaczyć, domagam się, żeby zajrzeli do dokumentów i podali mi coś na ten cholerny ból.

„Pacjentka spretensjonowana” – wpisują do karty. I poniżej: „Sprawdzono kończyny”.

Co sprawdzono? 

– Skoro domagam się „czegoś mocnego na ból”, to pewnie jestem narkomanką i chcę morfiny. Więc trzeba sprawdzić, czy nie mam nakłuć na rękach.

Co dalej? 

– Ból mnie zabijał. Krzyczałam. Wrzeszczałam. Wyłam. Traciłam przytomność. W przerwach błagam, żeby ktoś mi pomógł. Żeby mnie ratowali.

Zaczęli mi podawać psychotropy.

Dlaczego? 

– Żebym się zamknęła.

A potem nie leżałam już na łóżku. Leżałam pod łóżkiem.

Pod? 

– Po przekroczeniu pewnego progu bólu pali cała skóra. To trudne do opisania. Podłoga wydawała mi się zimna, ten chłód przynosił pozorną ulgę.

Dlaczego panią bolało? 

– To był ropień w kręgosłupie szyjnym. Raz zaleczony – nawracał. Obok przebiegają najważniejsze nerwy, dlatego nigdy nie wiedziałam, co konkretnie mnie boli. Bolało wszystko.

Przeszłam skomplikowaną operację. Do formy wracałam przez dwa lata.

I stwierdziłam, że im tego nie odpuszczę.

ROZMOWA Z DR. JANUSZEM KOCIKIEM, ONKOLOGIEM KLINICZNYM

Katarzyna Brejwo: Czy pacjenta musi boleć? 


– Nie musi, a nawet nie powinno. Ból ma wartość jedynie jako sygnał ostrzegawczy: pokazuje nam, że coś złego dzieje się w organizmie. Dlatego przy pierwszym kontakcie z pacjentem lekarz często nie podaje silnych środków przeciwbólowych, żeby nie zaciemniały obrazu choroby. Ale już po postawieniu diagnozy ból jest zbędnym objawem, który należy zwalczyć. Żeby to zrobić skutecznie, potrzebna jest współpraca między lekarzem a pacjentem.

To znaczy? 

– Nowoczesny lekarz uznaje, że to pacjent najlepiej wie, co go boli i jak mocno. W wielu krajach na Zachodzie przyjęło się, że to pacjent dyryguje leczeniem przeciwbólowym. Lekarz służy mu swoją wiedzą i czuwa nad jego bezpieczeństwem, dobierając bezpieczną dawkę.

„Nie dam pani nic silniejszego, bo się pani uzależni” – takie słowa usłyszała od kilku lekarzy bohaterka naszego wywiadu. 

– A ja bym się tutaj zapytał: „I co z tego?”. Nawet jeśli istnieje ryzyko uzależnienia, należy rozważyć, jaką mamy alternatywę. Weźmy pacjenta chorującego na nieuleczalną albo przewlekłą chorobę, której towarzyszy potworny ból. Czy lepiej skazywać go na cierpienie trwające wiele lat, a nawet całe życie?

To skąd ten strach przed morfiną? 

– Uzależnienie kojarzy nam się z narkomanią, czyli stanem, kiedy człowiek nie może normalnie funkcjonować. Tymczasem w przypadku osoby chorej ma to całkiem inne podłoże. Po pierwsze, chory nie sięga po morfinę dla przyjemności, tylko po to, żeby doznać ulgi w cierpieniu. Po drugie, często właśnie dzięki niej jest w stanie w miarę godnie żyć.

Spóźnieni na ostatni pociąg
Paweł Jaszczuk przez trzy lata fotografował pracowników tokijskich korporacji śpiących w miejscach publicznych

Andrzej Gąsiorowski. Życie po Art-B 
Andrzej Gąsiorowski dzieli się zyskami z NBP

Miss. Kłopoty z mercedesem 
Gdzie są królowe z tamtych lat? Sprawdza Urszula Jabłońska

Max Kolonko: Mówię, jak jest
Max TV nadaje na YouTubie. Kolonko w słowach nie przebiera

Święte mury arcybiskupa 
– Ludobójcy w Rwandzie nie słyszeli Jana Pawła II – mówi Lidii Ostałowskiej Wojciech Tochman

 

Źródło: Wyborcza.pl

Dodaj komentarz