PiS, 26.02.2016

 

 

swołowczUbecka

„Bolek” na szwedzkim papierze. Mnożą się wątpliwości co do wiarygodności akt z szafy Kiszczaka

Wojciech Czuchnowski, Agnieszka Kublik, 26.02.2016

Podpisy agenta

Podpisy agenta „Bolka” z akt skonfiskowanych przez IPN z domu generała Czesława Kiszczaka, szefa służb specjalnych w PRL, udostępnia na Twitterze m.in. użytkownik „Polska w ruinie”. Wyraźnie widać, że niemal każdy jest inny (POLSKA W RUINIE)

Teczka „Bolka” jest pełna wątpliwości. Jedno z doniesień skopiowano na papierze ze szwedzkimi znakami wodnymi. Zapiski z podpisem „Lech Wałęsa” z tego samego okresu znacznie się różnią. Trzy dokumenty już dawno sąd i grafolog uznali za sfałszowane.
 

Gdy w ubiegłym tygodniu IPN zabrał z domu gen. Czesława Kiszczaka akta agenta „Bolka”, prezes Instytutu Łukasz Kamiński błyskawicznie ogłosił, że materiały są autentyczne. Dzień później przyznał, że „autentyczne” oznacza tylko „wytworzone przez Służbę Bezpieczeństwa PRL”.

Czy zostały napisane ręką Lecha Wałęsy, wykaże dopiero ekspertyza grafologiczna. Mimo to, nie czekając na opinię grafologa, IPN zdecydował się ujawnić zawartość teczek dziennikarzom, chociaż Wałęsa zaprzecza, że był autorem tych donosów.

Trzy fałszywki

Wśród dokumentów upublicznionych w poniedziałek przez IPN znajdują się trzy sfałszowane – co jest wiedzą ogólnodostępną od 2008 r. To doniesienie TW „Bolka” z 12 stycznia 1971 r. oraz pokwitowania z 18 lutego 1971 r. na 1 tys. zł i z 29 czerwca 1974 r. na 700 zł.

Poinformował o tym 19 czerwca 2008 r. Sąd Apelacyjny w Warszawie, który osiem lat wcześniej prowadził proces lustracyjny Lecha Wałęsy. W specjalnym oświadczeniu dla PAP sędzia Barbara Trębska podkreśliła, że sąd lustracyjny dysponował oryginałami tych materiałów oraz opinią grafologiczną z listopada 1990 r., że rzekomo własnoręcznie pisane doniesienie i pokwitowania nie zostały sporządzone przez Wałęsę.

Inną podstawą tego ustalenia były „zeznania świadka A.Ż., który w kwietniu 1982 r. dysponował oryginałami tych dokumentów i sporządzoną w 1982 r. przez Centralne Laboratorium Kryminalistyki KG MO opinią grafologiczną, która nie potwierdziła ich autentyczności”. Sędzia dodała, że trzecią podstawą był dla sądu dokument SB dotyczący sztucznego „przedłużenia” działalności TW „Bolka” o minimum dziesięć lat, który zawierał zapis: „ostatnie doniesienie Bolka pochodziło z 1970 r.”.

W oświadczeniu sąd przypomniał, że od lipca 1978 r. do kwietnia 1982 r. „w sprawie rozpracowania Lecha Wałęsy wytworzono 14 tomów akt, które miały być wykorzystane w planowanym przeciwko niemu procesie karnym bądź posłużyć do skompromitowania go”.

Dla IPN sąd jest niewiarygodny

Zapytaliśmy rzeczniczkę IPN, czy Instytut zna oświadczenie sądu apelacyjnego z 2008 r. i czemu, udostępniając teczkę „Bolka”, nie zaznaczono, że co najmniej trzy materiały są zakwestionowane przez biegłego grafologa.

Agnieszka Sopińska, rzeczniczka IPN, napisała nam, że IPN zna stanowisko sądu. Twierdzi jednak, że grafolog badał wtedy kopie, choć sąd wyraźnie zaznaczył, że były to oryginały. „Ekspertyza została przeprowadzona wówczas na podstawie kserokopii dokumentów, w oparciu o próbki pisma Lecha Wałęsy z lat 80., nie była jednoznaczna i w tej sytuacji nie jest wiarygodna. Oryginalne dokumenty z teczki T.W. » Bolek «nie były do tej pory poddane weryfikacji” – pisze rzeczniczka.

Pytaliśmy też, dlaczego IPN podjął decyzję o udostępnieniu teczek TW „Bolka” bez sprawdzenia przez eksperta autentyczności pisma Wałęsy. IPN twierdzi, że odbyło się to „na podstawie standardowych procedur”, a „w archiwum IPN znajduje się około 90 km akt i z zasady nie są one poddawane badaniom ekspertów”. I tłumaczy: „Zainteresowanie opinii publicznej było istotną przesłanką do szybkiego udostępnienia tych dokumentów, tak by dziennikarze oraz historycy mogli szybko zapoznać się, jak również ocenić i zweryfikować te materiały”.

.

Sweden bond tumba

Dokument, który podważył grafolog, to doniesienie agenta o nastrojach w Stoczni Gdańskiej i prowodyrach strajku datowane na 12 stycznia 1971 r. W teczce „Bolka” ujawnionej przez IPN jest tylko odręcznie wykonana kopia doniesienia. I właśnie na tej kopii (np. na stronie 67) z kart przebija znak wodny szwedzkiej firmy papierniczej z napisem „Sweden bond tumba”.

Do raportu dołączone jest pismo MSW z 1986 r. Wynika z niego, że oryginał donosu został „wykorzystany do działań specjalnych o kryptonimie Ambasador w pierwszej dekadzie 1982 r.”. Działania te polegały na rozsyłaniu do ambasad Norwegii i Szwecji fałszywek z donosami „Bolka-Wałęsy”. W ten sposób władze PRL chciały skompromitować szefa „Solidarności” przed komitetem Nagrody Nobla.

Kopia ze szwedzkim napisem jest zapewne śladem tamtej operacji. Dowodzi, że gen. Kiszczak nie trzymał wyłącznie prawdziwych kwitów na „Bolka”. Poza tym w teczce ktoś „mieszał”, co widać po zmienianej paginacji dokumentów.

Bałagan

Są też inne zagadki. W obu teczkach „Bolka” (pracy i personalnej) puste są całe strony – łącznie ok. 50.

„Arkusz wypłat” (str. 67 w teczce personalnej) to zestawienie wszystkich wypłat dla TW „Bolka”, wraz z datami. Dołączone są do niego pokwitowania z podpisami agenta i oficera prowadzącego. Pierwsze z pokwitowań uznanych przez sąd i grafologa za fałszywkę – na 1,5 tys. zł z 18 lutego 1971 r. – pojawia się niechronologicznie: po kwicie z 25 stycznia 1971 r., a przed kwitem z 16 stycznia.

W „arkuszu wypłat” jest mowa o wypłacie 110 zł w 1973 r. Nie ma jednak na nią pokwitowania, a według innego zbiorczego raportu o wynagrodzeniu dla TW w ogóle jej nie było.

We wspomnianym raporcie nie zgadza się też z arkuszem suma wypłat za rok 1972. W pierwszym jest to 1,6 tys. zł, w drugim – 2,1 tys. zł.

Czyja ręka

Kluczowa wydaje się sprawa podpisów na donosach, pokwitowaniach oraz zobowiązaniu do współpracy. Nie trzeba być grafologiem, by zobaczyć, że równe pismo ze zobowiązania do współpracy z podpisem „Lech Wałęsa – Bolek” (str. 13 teczki personalnej) znacząco różni się od krótkiej notatki tak samo podpisanej, ale pisanej kulfonami i pełnej błędów (str. 65 teczki pracy). A oba materiały datowane są na grudzień 1970 r.

Grafolog będzie musiał zbadać, ile doniesień zostało napisanych ręką agenta z pomocą esbeka, a ile bez pomocy oficera SB. Pismo TW „Bolka” różni się na pierwszy rzut oka od dokumentów spisywanych przez funkcjonariuszy. Esbecy mają wyrobiony charakter pisma i popełniają mniej błędów niż „Bolek”. Funkcjonariusze spisują doniesienia agenta w pierwszej osobie, ale jest ewidentne, że współtworzą całe fragmenty – mieszając słowa i informacje „Bolka” z własnymi.

O wątpliwościach co do tego, kto spisywał donosy, mówił wczoraj w „Gazecie Wyborczej” prof. Andrzej Friszke. A mecenas Jacek Taylor, który od 1978 r. współpracował z opozycją demokratyczną i walczył m.in. o przywrócenie Wałęsy do pracy, opowiada, że Wałęsa w latach 70. nie miał wprawy w pisaniu tekstów.

– Znałem wtedy Lecha Wałęsę i wydaje mi się nieprawdopodobne, by to on własnoręcznie tworzył tak długie teksty, pisane w miarę starannie i poprawnie – wspomina Taylor.

grafolog

REGULAMIN użytkownika „Gazety Wyborczej”>>>

Zobacz także

mnożąSię

wyborcza.pl

 

Monika Olejnik o zwolnieniu dyrektorów stadnin. Jaki osioł jest, każdy widzi

Monika Olejnik („Kropka nad i” TVN 24, „Gość Radia ZET”), 26.02.2016

Aukcja polskich arabów w Janowie Podlaskim

Aukcja polskich arabów w Janowie Podlaskim (IWONA BURDZANOWSKA)

Najbardziej mnie wkurza wyrzucenie prezesów stadnin w Janowie Podlaskim i w Michałowie. A uczynił to Andrzej Sutkowski, dyrektor zespołu nadzoru właścicielskiego Agencji Nieruchomości Rolnych.
 

Tu można podpisać protest przeciwko inwazji PiS na stadniny arabskie >>>

Czy państwo wiedzą, kim jest ten człowiek? To jeden z bohaterów programu „Teraz my”. Kilka lat temu mogliśmy usłyszeć, jak uległ dziennikarskiej prowokacji i chciał załatwić pracę dla człowieka wiceministra z PO. Tak, tak, pan Sutkowski wtedy był radnym klubu PO. Wyleciał.

Ale załatwianie pracy weszło mu w krew, bo tym razem załatwił pracę Markowi Skomorowskiemu, ekonomiście, działaczowi Solidarnej Polski, który mówi bez żenady: „Wcześniej też bardzo uwielbiałem konie, ale nie miałem takiej bliskiej styczności z nimi”.

W bezczelny sposób Sutkowski tłumaczy odwołanie prezesów. Marka Trelę, wybitnego znawcę koni arabskich, oskarża o śmierć klaczy Pianissimy, w uzasadnieniu odwołania zarzuca brak odpowiedniego nadzoru weterynaryjnego. Trzeba mieć naprawdę źle w głowie, żeby oskarżać prezesa Trelę o zabicie klaczy.

Prezesi stadnin pracowali po kilkanaście, kilkadziesiąt lat. Odnosili sukcesy, znał ich cały świat. Ale to nie jest świat PiS, świat PiS to posadki, posadki, posadki

Protestują hodowcy z całego świata. A PiS ma to w d

Szefowa kancelarii premiera Beata Kempa nie widzi nic dziwnego w odwołaniu prezesów: „Mamy inne spojrzenie na państwo”, a szefowa gabinetu premiera Elżbieta Witek uspokaja: „Mam nadzieję, że to koniom nie zaszkodzi”.

Dziwię się prezesowi Kaczyńskiemu, który jest znanym kociarzem. Nazywany jest wszak naczelnikiem, a przecież naczelnik miał swoją ukochaną Kasztankę. Kasztanka padła po wypadku. Marszałek Piłsudski nie oskarżył wtedy pułkowników-weterynarzy o nieudacznictwo.

Może pan prezes popatrzy na to, co się dzieje w Polsce. Może nie czyta gazet, bo jeździ z córką gen. Andersa po Polsce. Ale niech w wolnej chwili zajrzy do swojej ukochanej „Gazety Polskiej”, której dziękował, że pomogła w wyborach, i zobaczy, że nawet tam jest protest przeciwko odwołaniu prezesów: „Pogrom w stadninach” – tak pisze „GP”.

W „GP” czytam: „Zarzuty agencji to czyste bzdury, to tak, jakby za śmierć dziecka obciążać winą rodziców” – mówi Andrzej Szymański, inicjator Aukcji Koni Arabskich w Janowie.

Tenże pan mówi gazecie, że „to wskazuje na prywatne interesy wpływowych ludzi”.

Nawet Paweł Kukiz broni arabów, stadnina w Janowie i w Michałowie to nasze dobro narodowe.

W skłóconej Polsce nareszcie jest jeden cel: odwalcie się od arabów.

Zobacz także

ktoZwolnił

wyborcza.pl

 

Kamiński krzyczy: „Łapać złodzieja!”. Kto inwigilował dziennikarzy?

Ewa Siedlecka, 26.02.2016

Mariusz Kamiński

Mariusz Kamiński (Fot. Sławomir Kamiński / Agencja Gazeta)

Nie lubię oklepanego sformułowania „himalaje hipokryzji”, ale muszę stwierdzić, że Mariusz Kamiński, minister-koordynator służb specjalnych, te himalaje osiągnął w środę w Sejmie w swoich wypowiedziach na temat inwigilacji dziennikarzy za czasów PO.
 

Inwigilowanie dziennikarzy krytykuje człowiek, który stojąc za poprzednich rządów PiS na czele CBA, tolerował inwigilowanie dziennikarza „Wyborczej” Bogdana Wróblewskiego. Za co potem CBA, po przegranym prawomocnie procesie o ochronę dóbr osobistych, musiało w mediach przepraszać.

Wróblewskiego inwigilowano, pobierając przez pół roku dane o połączeniach i lokalizacji trzech telefonów – jego i jego rodziny. Po co? Bo ówczesny zastępca Kamińskiego Maciej Wąsik (dziś minister od służb specjalnych w kancelarii premiera) chciał poznać informatorów dziennikarza. Bynajmniej nie w związku z konkretną sprawą. W przeciwieństwie do inwigilacji za czasów PO, która miała miejsce w związku ze śledztwem o nagrywanie polityków w restauracjach.

Wróblewski był jednym z dziesięciu – notabene ujawnionych przypadkiem – dziennikarzy, których policja i służby specjalne w latach 2005-07, czyli za rządów PiS, billingowały bez powodu. Rekordzistkę – Monikę Olejnik – przez dwa lata. I teraz minister Kamiński bez cienia wstydu ujawnia aferę z „inwigilacją dziennikarzy” za czasów Platformy!

Z wypowiedzi zarówno ministra Kamińskiego, jak i wcześniej komendanta głównego policji Zbigniewa Maja – a konkretnie z używania przez obu słowa „inwigilacja”, a nie „podsłuchiwanie” – wynika, że owa inwigilacja za czasów PO polegała właśnie na billingowaniu, czyli pobieraniu danych o połączeniach telefonicznych.

Kolejny szczyt himalajów hipokryzji: mniej więcej miesiąc temu PiS nie zgodził się na zapis w projekcie ustawy „inwigilacyjnej” mówiący o tym, że zanim sięgnie się po billingi dziennikarza czy adwokata, trzeba uzyskać zgodę sądu. Taki zapis wpisała PO. PiS przejął projekt i zgodę sądu wykreślił. Tymczasem w przypadku dziennikarza billing wprost wskazuje na jego informatora. Kodeks postępowania karnego zaś zabrania zmuszać dziennikarza do ujawnienia informatora (tzw. zakaz dowodowy). Chyba że chodzi o zbrodnię – wtedy tajemnicę dziennikarską może uchylić sąd.

I teraz polityk rządu, który zadbał, by policja i służby za pomocą billingowania mogły bezkarnie łamać tajemnicę dziennikarskich źródeł, bierze udział w rozkręcaniu afery o „inwigilowanie dziennikarzy przez PO”!

Afery, którą już w ramach „skarżenia na Polskę” wyniosła do Parlamentu Europejskiego sama premier Szydło, opowiadając, że „podsłuchiwano 80 dziennikarzy”. Okazało się to taką samą prawdą jak ta, że mamy w Polsce „milion uchodźców z Ukrainy”. Bo ani osiemdziesięciu (ale około pięćdziesięciu), ani „podsłuchiwano”.

Natomiast teraz na pewno robi się z opinii publicznej idiotów.

Zobacz także

nieLubię

wyborcza.pl

 

 

100dniNiepodległości

TVP wyemitowało „Taśmy z Magdalenki”. Miały być sensacyjne, a były? Skrytykował nawet Cenckiewicz

WB, 25.02.2016

Cezary Gmyz

Cezary Gmyz (Fot. Przemek Wierzchowski / Agencja Gazeta)

Film w reżyserii Cezarego Gmyza miał rzucić nowe światło na rozmowy z Magdalenki. Sam Gmyz mówił nawet o „szokujących fragmentach”. Komentatorzy zdają się mieć inne zdanie na temat „Taśm z Magdalenki”.

 

Telewizja Polska wyemitowała film dokumentalny „Taśmy z Magdalenki”. Zostały w nim zaprezentowane niepublikowane dotąd nagrania z rozmów w ośrodku rządowym w Magdalence. Jego autorami są Cezary Gmyz, dziennikarz śledczy, oraz prof. Antoni Dudek, przewodniczący Rady IPN.

Jeszcze przed tygodniem emisja filmu stała pod znakiem zapytania. Gdy TVP pokazała część „surowego” materiału prof. Dudek mówił o „propagandowych chwytach” i krytykował Gmyza, który miał „dotrzeć” do taśm, których właścicielem jest IPN.

Ostatecznie film został wyemitowany w najlepszym czasie antenowym. „Taśmy z Magdalenki” wpadły do ramówki w ostatniej chwili, zastępując serial „Ojciec Mateusz”.

„Film o obalaniu. Ale flaszki”

Na Twitterze film komentowali dziennikarze i publicyści. „Nie zaskakują ani nie oburzają” – napisał wydawca Onet.pl Grzegorz Krawczyk. „Jeśli ‚Taśmy z Magdalenki’ miały skompromitować obóz Wałęsy, to nic z tego” – pisze z kolei zastępca redaktora naczelnego „Super Expressu” Hubert Biskupski.

taśmyMagdalenki

„Nawet na prawicy komentuje się, że Gmyz zrobił film głównie o piciu. Głupio wyszło. Bo miało chyba być o zdradzie?” – ironizuje publicysta Przemysław Szubartowicz. Podobnego zdania jest Kamil Durczok: „Ten film jest o obalaniu. Ale flaszki. Bo w kwestii obalania komunizmu nie ma tam nic sensownego”.

nawetNaPrawicy
gdybyUznać

Krytyka przyszła również z najmniej oczekiwanej strony. Sławomir Cenckiewicz, lustrator Lecha Wałęsy stwierdził, że „uważa film za bardzo słaby”.

tvpPotwierdziło

gazeta.pl

 

PiS odrzuciło projekt podniesienia kwoty wolnej od podatku. A przecież to zakładał plan na 100 dni

TS, PAP, 25.02.2016

Obrady Sejmu

Obrady Sejmu (Slawomir Kaminski / Agencja Gazeta)

1. Sejm odrzucił projekt podniesienia kwoty wolnej od podatku do 8 tys. zł
2. Zakładał on mechanizmem waloryzacji i rekompensaty dla samorządów
3. Przeciwni wprowadzeniu zmian w tej postaci byli posłowie PiS
3. Zwiększenie kwoty było jedną z obietnic wyborczych obecnego rządu

 

Projekt został przygotowany przez posłów PO. Klub PiS uzasadniał odrzucenie projektu w pierwszym czytaniu troską o finanse państwa. Za jego odrzuceniem głosowało 232 posłów, przeciw było 204.

Poseł Jan Grabiec przedstawiając propozycję projektu noweli podkreślił, że zmiany są potrzebne w związku z wyrokiem Trybunału Konstytucyjnego z jesieni ubiegłego roku.

Wyrok Trybunału Konstytucyjnego

TK orzekł wtedy, że niezgodny z konstytucją jest przepis ustawy o PIT ustalający stawki podatku w zakresie, w jakim nie przewiduje mechanizmu korygowania kwoty zmniejszającej podatek, czyli kwoty wolnej od podatku, do wysokości zapewniającej co najmniej minimum egzystencji. Przepis ten przestanie obowiązywać 30 listopada 2016 r.

Grabiec przypomniał, że w listopadzie ub. roku prezydent Andrzej Duda przedstawił Sejmowi projekt noweli ustawy o PIT. Jego zdaniem nie realizuje on orzeczenia TK, bowiem nie przewiduje mechanizmu korekt, a także rekompensat dla samorządów z powodu utraconych dochodów.

– Podwyższenie kwoty wolnej bez rekompensaty dla samorządów oznaczałoby radykalne zubożenie większości jednostek samorządu, a dla setek z nich byłoby to równoznaczne z praktycznym bankructwem – wyjaśnił Grabiec. Wyliczył, że np. Warszawa straciłaby ok. 900 mln zł rocznie, Poznań – 190 mln zł, Wrocław – ponad 210 mln zł, Gdańsk – ponad 140 mln zł.

Podobną argumentację przedstawił tuż przed głosowaniem Jacek Protas (PO), pytając, czy przyjęcie projektu w wersji prezydenckiej narazi samorządy na straty w wysokości 8 mld zł.

PiS: Wprowadzimy, ale na naszych warunkach

Minister finansów Paweł Szałamacha powiedział z trybuny sejmowej, że kwota wolna jest w programie PiS i zostanie wprowadzana, natomiast PO rządząc twierdziła, że nie ma możliwości podwyższenia kwoty wolnej. – Kwota wolna od podatku będzie wprowadzona w następnych latach, etapami, ale na naszych warunkach – powiedział Szałamacha.

Zgodnie z projektem PO, kwota wolna od podatku miałaby wynieść 8 tys. zł w pierwszym roku obowiązywania regulacji. Nowela zakładała też mechanizm korekty kwoty na podstawie wskaźnika inflacji oraz mechanizm rekompensat dla samorządów.

Według Grabca najprostszym rozwiązaniem jest powiązanie zmiany w PIT ze zmianą w ustawie o dochodach jednostek samorządu terytorialnego, która podwyższyłaby udziały samorządów we wpływach z podatku. Zaproponowano, by w przypadku gmin wyniósł on docelowo 48,82 proc., w przypadki powiatów – 12,82 proc., a województw – 1,97 proc.

Maria Zuba (PiS) zauważyła w debacie, że TK – składający się w większości z sędziów nominowanych przez PO – dopiero cztery dni po ostatnich wyborach parlamentarnych „raczył się pochylić nad losem najuboższych Polaków” i wydał wyrok w sprawie kwoty wolnej od podatku.

– Należy podkreślić, że TK słusznie zauważył problem, ale rodzi się pytanie, dlaczego tego problemu nie zauważył przez osiem lat rządów PO-PSL lub wtedy, kiedy w kampanii prezydenckiej kandydat Andrzej Duda wskazywał na konieczność podniesienia kwoty wolej od podatku – podkreśliła Zuba. Zaznaczyła, że prezydent dotrzymał słowa i przygotował swoje propozycje.

piSOdrzuciło

gazeta.pl

W „Wiadomościach” Zelnik zapewnia, że nie pisałby do Kiszczaka, a PiS mozolnie naprawia błędy poprzedników [RECENZJA]

Mariusz Jałoszewski, 25.02.2016

„Wiadomości” TVP. 25.02.2016 (screen: wiadomosci.tvp.pl/)

Pierwsze wrażenie po czwartkowych „Wiadomościach”? Wszystko, co złe, działo się za rządu PO-PSL, a PiS tylko naprawia po poprzednikach. Przemilczano problemy kolejnego SKOK-u i uchwałę Sądu Najwyższego dotyczącą związków gejów.
 

„Wiadomości” bez Lecha Wałęsy straciły impet. Najważniejszym materiałem – tak jak w „Faktach” TVN – był szachujący PiS wniosek Platformy o powołanie komisji śledczej w sprawie inwigilacji dziennikarzy. Reporter Bartłomiej Graczak w miarę rzetelnie zrobił ten materiał. Były różne wypowiedzi. Odnotował, że PiS raczej wniosku o komisję nie poprze, bo chce, by sprawą zajęła się specjalna komisja sejmowa. Co i tak PO jest na rękę, bo powie wtedy, że PiS ma coś do ukrycia i nie ma dowodów na oskarżenia. Graczak na koniec skomentował, że byłoby źle, gdyby awantura polityczna przeszkodziła w wyjaśnieniu zarzutów. Nie wyjaśnił, kto miałby robić awanturę – PO czy PiS.

Drugi materiał był zaskoczeniem. „Wiadomości” poinformowały, że IPN wszczął śledztwo, by sprawdzić, czy teczka TW „Bolka” była fałszowana. Odnotowały też, że ujawnione wczoraj przez IPN materiały z willi Czesława Kiszczaka – w tym listy artystów do generała – były jego prywatnymi dokumentami. Podano, że teraz niektórzy rozważają pozwy przeciwko IPN o ujawnienie adresów i prywatnej korespondencji. IPN tłumaczył, że to listy do ministra, a nie osoby prywatnej oraz że są to jedynie… kopie listów. „Wiadomości” wykorzystały okazję i uderzyły w autorów listów. Cytowano treść korespondencji do Kiszczaka od Beaty Tyszkiewicz, Władysława Bartoszewskiego czy Andrzeja Seweryna. Intencja była jasna: pognębić znane osoby. Skomentował to bliski PiS aktor Jerzy Zelnik. Zapewniał, że nie pisałby do Kiszczaka. Moralnie ocenił je też reporter „Wiadomości” Waldemar Stankiewicz. – Listy pisane do nadzorcy bezpieki zaskakują – spointował. Nie zastanawiał się, w jakich okolicznościach je pisano i po co. Przekaz był jasny: artyści splamili się bliskimi kontaktami z Kiszczakiem.

Nikt poza wypowiadającym się mec. Janem Widackim nie zdobył się na refleksję, że IPN zachował się bezprawnie.

Potem było zamieszanie z egzaminami na prawa jazdy. Ministerstwo Infrastruktury nie opublikowało na czas rozporządzenia, więc nie można było dziś przeprowadzać egzaminów. Ale „Wiadomości” wybrnęły i z tego. Wiceminister infrastruktury Jerzy Szmit tłumaczył się, że to PO na czas nie przygotowała projektu rozporządzenia. A reporterka spointowała, że część WORD-ów poszła kursantom na rękę i egzamin przeprowadziła, tylko część się nadęła i zamiast egzaminować, analizowała przez cały dzień rozporządzenie. Więc nie PiS winny, tylko WORD-y, bo nie ostrzegły ministra, że nie ma rozporządzenia.

„Wiadomości” zauważyły, że górnicy zaczynają się burzyć przeciwko nieuchronnym planom cięć w górnictwie. Materiał był poprawny, okazją do jego powstania było powołanie nowego szefa Kampanii Węglowej. Pointa? „Nie będzie porozumienia bez zrozumienia z obu stron”. Czytaj: drodzy górnicy, jest już po wyborach, czas się ułożyć z PiS-em, zgodzić na cięcia, a nie stawiać „ultimatum”.

„Wiadomości” dziś również zaskoczyły. Zrobiły materiał o odwołanym szefie stadniny w Janowie Podlaskim, która słynie na całym świecie z hodowli koni krwi arabskiej. Temat żyje w mediach i internecie od niedzieli. „Wiadomości” sprawę zauważyły dopiero teraz. Czyżby czekały na stanowisko Agencji Nieruchomości Rolnej przejętej przez PiS? Bo dopiero teraz przedstawiono rzekome powody odwołana doświadczonego fachowca i zastąpienia go osobą bez doświadczenia. Poprzedni szef miał utracić zaufanie w Agencji. „Wiadomości” odnotowały, że w stadninie był NIK i nie miał zastrzeżeń do hodowli koni. Materiał był dość poprawny. Zabrakło jednak oświadczenia grupy osób, w którym broniono zwolnionego szefa stadniny i merytorycznie odniesiono się do wszystkich rzekomych zarzutów. Znowu rząd uspokajał – wszystko będzie dobrze.

„Wiadomości” przypomniały sobie o problemie imigrantów, bo dla UE to co raz bardziej palący problem. Ale materiał nie straszył uchodźcami. Przy okazji nie wbito też szpili kanclerz Niemiec Angeli Merkel, co zdarzało się wcześniej. Pokazano jeszcze kadłub nowych samolotów szkoleniowych dla wojska, które powstają we Włoszech. Pierwsze dwa gotowe samoloty przylecą na jesieni. Odnotowano jeszcze nagrodę dla księdza Stanisława Jaromi, który edukuje rolników, oraz nagrody brytyjskiego przemysłu muzycznego m.in. dla Adel. I zaskoczenie. Do rozmowy w TVP Info o wniosku PO ws. inwigilacji dziennikarzy nie zaproszono nikogo z PiS. Byli posłowie PO i Kukiz’15.

Dziś nie poinformowano o problemach kolejnego SKOK-u. SKOK Polska zawiesił działalność, a Bankowy Fundusz Gwarancyjny dołoży 173 mln zł do wypłaty depozytów jego klientów. Nie było informacji o uchwale Sądu Najwyższego, który uznał, że odmienność płci nie jest konieczna do uznania, że dwie osoby pozostają we wspólnym pożyciu. Ponadto nie odnotowano posiedzenia komisji sejmowej w sprawie siłowego, nocnego wejścia do centrum kontrwywiadu NATO. Co ciekawe, posiedzenie komisji odbyło się nie w Sejmie, tylko w siedzibie MON. Czyżby minister Antoni Macierewicz chciał uniknąć pytań dziennikarzy na sejmowych korytarzach?

Zobacz także

wWiadomościachZelnik

wyborcza.pl

 

Nudne „Taśmy z Magdalenki” Gmyza. Zdradzeni mogli się poczuć fani „Ojca Mateusza”

Agnieszka Kublik, 25.02.2016

„Taśmy z Magdalenki” (fot. tvp)

TVP reklamowała ten dokument jako ukazanie „źródeł III RP”, miał obnażyć magdalenkowe knucie ludzi „Solidarności” z esbekami. A były nudy.
 

„Taśmy z Magdalenki” w reżyserii Cezarego Gmyza z TV Republika z tekstem prof. Antoniego Dudka z IPN. Produkcja TV Republika dla IPN. TVP 1, godz. 20. 30

Cezary Gmyz przed emisją filmu zachęcał do jego obejrzenia, zwierzając się widzom, że po obejrzeniu taśm Kiszczaka poczuł się oszukany. Bo Adam Michnik był jego idolem, a na taśmach widać, jak się fraternizuje z Kiszczakiem. – Uczucie zażenowania to mało powiedziane – mówił Gmyz.

Gmyz zapowiadał rewelację, czyli premierę taśm kręconych przez SB w 1989 r. w willi MSW przy ulicy Zawrat w Warszawie i w Magdalence. Miały być „niepublikowane wcześniej sensacyjne nagrania”, a były znane ujęcia i znane fakty. Wałęsa, jak wznosił toasty, to powtarzał do Kiszczaka: „Nie ma wolności bez »Solidarności «”. I że robi to dla Polski i dla swoich ośmiorga dzieci. Kiszczak twierdził, że te taśmy nie zostaną nigdy wykorzystane, czyli kłamał. A Michnik opowiadał dowcipy. Czuję się oszukana, bo gdy słuchałam Gmyza, liczyłam na jakieś rewelacje.

Co ciekawe, jak wynika z filmu Gmyza, podczas magdalenkowych spotkań ich uczestnicy nie tylko pili, ale także autentycznie dyskutowali o przyszłości Polski. Czyli Magdalenka to nie była wielka biesiada, ale jednak trudne Polaków rozmowy.

Tekst autorstwa prof. Dudka jak ze skróconego podręcznika historii najnowszej – nie mam zastrzeżeń. Nie była to historia spiskowa. Nie było tezy o zdradzie. Za to zdradzeni mogli się poczuć fani „Ojca Mateusza”. Przed tygodniem prezes TVP Jacek Kurski zdjął serial (a ma średnio co tydzień ok. 4,31 mln widzów), by odkurzyć dokument z 2008 r. „TW »Bolek «” o kontaktach Lecha Wałęsy z SB w latach 70. W czwartkowy wieczór prezes Kurski powtórzył ten numer, by pokazać dokument Gmyza. Czy za tydzień „Jedynka” w czwartkowym prime timie pokaże film Kurskiego „Nocna zmiana” o upadku rządu Jana Olszewskiego (na razie chyba już ze trzy razy migawki z filmu prezesa pokazały „Wiadomości”)?

To dopiero byłaby „dobra zmiana” – historie generała Kiszczaka zamiast śledztw ojca Mateusza.

Mam wrażenie, że dla widza, któremu TVP zabrała jego ulubiony serial, film Gmyza był po prostu nie do oglądania. Nie dało się ani zrozumieć, co mówią bohaterowie, ani przeczytać, co mówią, bo napisy były niewyraźne. Jakaś techniczna niedoróbka producenta, czyli TV Republika.

Widać było za to ogromny dysonans między tym, co zobaczyliśmy w filmie, a tym, co mówili obecni w studiu – Gmyz i Piotr Semka (Semka w Poznaniu). Usiłowali widzom wmówić, że to był film o zdradzie Polski, o zdradzie robotników, o zdradzie „Solidarności”. To te komentarze wygłaszane w studiu, a nie taśmy Kiszczaka, miały udowodnić, że rodząca się wtedy III RP powstała na kłamstwie.

Cóż, panowie komentatorzy, nie daliście rady.

Zobacz także

taśmy

wyborcza.pl

 

Odebranie medalu Janowi T. Grossowi to radykalny krok wstecz

* lista sygnatariuszy, 25.02.2016

Jan Tomasz Gross

Jan Tomasz Gross (Fot. S?awomir Kami?ski / AG)

Blisko pięćdziesięciu pracowników naukowych Francji zwróciło się w oświadczeniu do Prezydenta Rzeczpospolitej Polskiej Andrzeja Dudy z apelem o wycofanie się z zamiaru odebrania profesorowi Janowi T. Grossowi Krzyża Kawalerskiego Orderu Zasługi RP. Oświadczenie zostało przekazane Ambasadzie Polski we Francji 20 lutego i opublikowane na stronie internetowej dziennika „Le Monde” 25 lutego 2016 roku
 

Dzięki swoim badaniom nad Zagładą i aktami przemocy polskich „sąsiadów” nad Żydami, dzięki swym książkom i wystąpieniom Jan T. Gross wniósł zasadniczy wkład do krytycznego spojrzenia Polaków na swoją przeszłość. Jego analiza historii i pamięci stosunków polsko-żydowskich była szeroko dyskutowana w instytutach naukowych i publicznych dyskusjach demokratycznej Polski. Liczne dalsze badania, prowadzone m.in. przez Instytut Pamięci Narodowej w latach 2001-02, potwierdziły wnioski jego prac. Najwyższe władze państwowe Rzeczypospolitej uroczyście potwierdziły wyniki tych badań, przyznały odpowiedzialność Polaków w mordowaniu Żydów na terytorium okupowanej przez Niemców Polski i nie zawahały się prosić o przebaczenie.

Twierdzenie, że Jan T. Gross zaszkodził reputacji Polski, przyczyniając się do tej ewolucji, jest całkowicie bezpodstawne. Te słowa nie dość, że zagrażają swobodzie badań naukowych, to są też groźne same w sobie, zwiastując powrót do starej opowieści narodowej o niepokalanej, bohaterskiej Polsce, której hołdowano w latach Polski Ludowej. Oznaczałoby to radykalny krok wstecz.

Niżej podpisani wierzą, tak jak Prezydent Polski powiedział w Jedwabnem w 2001 roku, że nie można być dumnym z wielkości polskiej historii, nie odczuwając jednocześnie bólu i wstydu z powodu zła, które Polacy wyrządzili innym.

Apelujemy więc do Prezydenta Andrzeja Dudy, by odstąpił od swych zamiarów. Przez ostatnie dwadzieścia pięć lat Polska okryła się chlubą, podejmując analizę swej przeszłości i biorąc na siebie jej brzemię, tak jak to zrobiły Niemcy i Francja. Żaden inny kraj z byłych demokracji ludowych tego nie zrobił. Dorobek ten może być zniweczony w oczach opinii światowej, gdyby zasługi historyka, który sumiennie wykonał swoje zadanie, miały być napiętnowane.

* Annette Becker, historyk, uniwersytet Paris Ouest Nanterre
Delphine Bechtel, germanistka, uniwersytet Paris-Sorbonne
Georges Bensoussan, historyk, Revue d’Histoire de la Shoah
Pierre Birnbaum, politolog, uniwersytet Paris I Panthéon-Sorbonne
Alain Blum, demograf, EHESS
Philippe Boukara, historyk, College des Bernardins, Amitiés judéo-chrétiennes de France
Gisele Berkman, filozof, College international de philosophie
Johann Chapoutot, historyk, uniwersytet Sorbonne Nouvelle Paris III
Catherine Coquio, literatura porównawcza, uniwersytet Paris Diderot-Paris VII
Françoise Daucé, historyk, EHESS
Anny Dayan-Rosenman, literatura dotycząca Zagłady, uniwersytet Paris Diderot-Paris VII
Marc Elie, historyk, CNRS
Jeanne Favret-Saada, antropolog, pisarka
Guillaume Garner, historyk, ENS Lyon
Sylvie-Anne Goldberg, historyk, EHESS
Sylvie Gouttebaron, Maison des écrivains et de la littérature
Catherine Gousseff, historyk, CNRS
Agnieszka Grudzinska, polonistka, uniwersytet Paris-Sorbonne
Mireille Hadas-Lebel, historyk, uniwersytet Paris-Sorbonne
Christian Ingrao, historyk, CNRS
Luba Jurgenson, rusycystka, uniwersytet Paris-Sorbonne
Charles Kecskemeti, archiwista
Audrey Kichelewski, historyk, uniwersytet w Strasbourgu
Emilia Koustova, historyk, uniwersytet w Strasbourgu
Sabina Loriga, historyk, EHESS
Judith Lyon-Caen, historyk literatury, EHESS
Phlippe Mesnard, littérature comparée, Université de Clermont-Ferrand
Catherine Maurer, historienne, université de Strasbourg
Georges Mink, politolog, CNRS
Alban Perrin, historyk, IEP Bordeaux
Jean-Yves Potel, politolog, uniwersytet Paris VIII Saint-Denis
Hélene Puiseux, historyk, EPHE
Richard Prasquier, honorowy przewodniczący CRIF-u
Olivier Reboul, historyk, konserwatorium muzyczne (conservatoire national supérieur de musique de Paris)
Amandine Regamey, rusycystka, uniwersytet Paris I Panthéon-Sorbonne
Jacques Revel, historyk, EHESS
Régine Robin, pisarka
Henry Rousso, historyk, CNRS
Danielle Rozenberg, politolog, CNRS
Izio Rosenman, prezes stowarzyszenia humanistycznego i laickiego judaizmu (président de l’association pour un judaisme humaniste et laic)
Gilles Rozier, pisarz, wydawca
Anne Saada, historyk, ENS-CNRS
Jean-Frédéric Schaub, historyk, EHESS
Jacques Sémelin, historyk, CNRS-Sciences Po Paris
Malgorzata Smorag-Goldberg, polonistka, uniwersytet Paris-Sorbonne
Jean-Charles Szurek, socjolog, CNRS
Daniel Tollet, historyk, société des Etudes juives
Cécile Wajsbrot, pisarka
Emmanuel Wallon, politolog, uniwersytet Paris-Ouest Nanterre
Nicolas Werth, historyk, CNRS
Annette Wieviorka, historyk, CNRS
Claire Zalc, historyk, CNRS
Larissa Zakharova, historyk, EHESS
Ewa Zarzycka-Berard, historyk, CNRS
Paul Zawadzki, politolog, uniwersytet Paris I Panthéon-Sorbonne

wyborcza.pl

Temat dnia „Gazety Wyborczej”: Co dobrego dla Polski zrobił rząd Beaty Szydło w ciągu 100 dni? Rozmowa Konrada Sadurskiego z Leszkiem Balcerowiczem

LESZEK BALCEROWICZ, KONRAD SADURSKI, ZDJĘCIA I MONTAŻ: KAROL KOMOROWSKI, STUDIO TV, 25.02.2016
http://www.gazeta.tv/plej/19,82983,19681146,video.html?embed=0&autoplay=1

– Do rzeczy dobrych nie zaliczam sloganów, bo tych było mnóstwo: patriotyzm, interes narodowy, itd. Natomiast patrząc na działania praktyczne, to nie dostrzegam żadnego pozytywu – mówi Leszek Balcerowicz, gość Konrada Sadurskiego w Temacie dnia ‚Gazety Wyborczej’.

Zdaniem gościa Tematu dnia, obietnice wyborcze deklarowane przez polityków Prawa i Sprawiedliwości są niezwykle kosztowne i znacznie wykraczają poza realne możliwości finansowe państwa. Pod uwagę należy też brać sytuację w gospodarce światowej, która zaczyna się znacznie komplikować. Wywiązanie się ze wszystkich obietnic wyborczych nie jest według Leszka Balcerowicza wykonalne. Jak sam przyznaje: – Już 500+ uniemożliwia odpowiedzialne spełnianie innych obietnic.

Leszek Balcerowicz odniósł się też do planu Morawieckiego. Widzi w nim wiele rażących zaniedbań, które wywołują wręcz humorystyczny efekt końcowy całego planu. – To jest śmieszne. Morawiecki deklaruje się jako zwolennik wolnego rynku, nazywa go jednocześnie wolną amerykanką i mówi, że to politycy i urzędnicy mają decydować, w jakich kierunkach gospodarka ma się rozwijać. Przecież taka strategia zbankrutowała już wiele razy – dodaje Balcerowicz.

W ramach ‚Tematu dnia Gazety Wyborczej’ redaktorzy ‚Gazety Wyborczej’ wspólnie z gośćmi omawiają aktualne wydarzenia w Polsce. Wyborcza.pl zaprasza internautów do oglądania kolejnych odcinków programu.
Obejrzyj pozostałe odcinki Tematu dnia ‚Gazety Wyborczej’

wyborcza.pl

Giżyński z PiS: „Wielokulturowość się skompromitowała”. Cimoszewicz z PO w proteście wychodzi z komisji

Justyna Suchecka, pap, 25.02.2016

Szymon Giżyński

Szymon Giżyński (Fot. Grzegorz Skowronek / Agencja Gazeta)

Szymon Giżyński uważa, że rzecznik praw obywatelskich nadużywa słowa „nienawiść”. Nie podobało mu się też zachęcanie do promowania „wielokulturowości”. – Mowa nienawiści istnieje. Nazywanie multikulturowości przejawem czegokolwiek złego jest nie na miejscu – komentował Tomasz Cimoszewicz z PO.
 

133 skargi dotyczące naruszeń praw przedstawicieli mniejszości narodowych i etnicznych wpłynęły do Rzecznika Praw Obywatelskich w latach 2013-15. Dotyczyły one m.in. zdarzeń o charakterze rasistowskim, napaści oraz aktów wandalizmu – wynika z informacji, które Adam Bodnar, RPO, prezentował w czwartek na posiedzeniu sejmowej komisji mniejszości narodowych i etnicznych.

– Od pewnego czasu wśród spraw, które docierają do nas, widzimy bardzo duży wzrost tych, które dotyczą incydentów o charakterze o podłożu rasistowskim, zdarzeń motywowanych nienawiścią – powiedział Marcin Sośniak z Biura RPO.

Coraz więcej napaści

Jak poinformował Bodnar, w skargach były sygnalizowane naruszenia praw przysługujących mniejszościom narodowym i etnicznym. – 20 spraw zostało podjętych z urzędu głównie w oparciu o informacje prasowe, ale także w wyniku kontaktów z organizacjami pozarządowymi – powiedział Bodnar. – Istotną kwestią są powtarzające się napady na członków mniejszości narodowych i etnicznych. Zdarzają się także ataki na symbole i miejsca kultu religijnego.

Posłowie rozmawiali z przedstawicielami RPO m.in. o trudnej sytuacji Romów w gminie Limanowa.

A Piotr Tyma, prezes Związku Ukraińców w Polsce, mówił o coraz częstszych atakach wymierzonych w mniejszość ukraińską m.in. w Olsztynie, Szczecinku, Trzebiatowie, Gdańsku. Chodziło np. o niszczenie grobów i świątyń. – W 2015 roku było siedem przypadków zniszczenia mogił. Nagrywano filmy, ich autorzy byli widoczni. A mimo to nie doszło do ustalenia sprawców – mówił Tyma.

Posłowie PiS, m.in. Antoni Duda, kilkakrotnie stwierdzali, że w dyskusji nadużywane jest słowo „nienawiść”.

Skąd pan wie, że to prawicowe organizacje?

Najostrzej wypowiadał się wiceprzewodniczący komisji poseł PiS Szymon Giżyński, który podważał ustalenia RPO. Pytał m.in., skąd u niego pewność, że np. w Limanowej za atakami na Romów „najprawdopodobniej stoją skrajnie prawicowe organizacji”. Bodnar tłumaczył później, że sprawcy zostawili „znak falangi”.

– Te wszystkie akty wandalizmu czy innej postaci zła zawsze podlegają i powinny podlegać interwencji i reakcji ze strony organów państwa – mówił Giżyński. Ale zaraz dodawał: – W interesie wszystkich narodów mieszkających na terenie Polski jest to, żeby nie używać wielkich kwantyfikatorów, czyli nie generalizować i tym samym nie ideologizować. A z takimi tendencjami się spotykamy na każdym kroku.

Zdaniem Giżyńskiego język został zideologizowany, a w raporcie RPO „co siedemnaste słowo to nienawiść”. Krytykował radzenie samorządom, by promowały wielokulturowość, tolerancję i uwrażliwiały mieszkańców na zagrożenia płynące z ksenofobii czy rasizmu.

Giżyński: – To jest bombastyczny program pedagogiczny, całej pedagogiki społecznej, która jest całkowicie nieadekwatna do zadań, które na tym poziomie może podejmować Bogu ducha winny samorząd czy burmistrz. Nie jest w stanie w sposób rozsądny takim zjawiskom na poziomie jakichś pogadanek sprostać.

Wielokulturowość się skompromitowała

Giżyńskiemu szczególnie nie podobało się słowo „wielokulturowość”: – Głęboko się nie zgadzam. Wielokulturowość, zanim została triumfalnie ogłoszona, już się skompromitowała w praktyce państw zachodnich, bo oznaczała całkowitą asymetrię, tyranię mniejszości, które pod przykrywką multikulti maskują swoje cele. Nie daj, żeby to nam groziło jako zjawisko pojednawcze między większością polską a przedstawicielami mniejszości. Mówmy o Rzeczypospolitej wielonarodowej, a nie używajmy skompromitowanego języka pseudozachodniej, europejskiej nowomowy.

Na słowa Giżyńskiego stanowczo zareagował Tomasz Cimoszewicz z PO: – Uważam pańskie słowa za skandaliczne. Za chwilę wyjdę ostentacyjnie z tej sali po pańskiej wypowiedzi. Powinien pan przeprosić. Mowa nienawiści istnieje. Nazywanie multikulturowości przejawem czegokolwiek złego jest nie na miejscu. Bo w naszym kraju mieszkają przedstawiciele rożnych nacji i wyznań. Nie potrafię zrozumieć takiego toku myślenia. To właśnie stanowcze działania mające na celu blokowanie mowy nienawiści, na samym starcie, kiedy są pierwsze przejawy, dają efekty. Brak reakcji tylko pobudza do dalszych działań tego rodzaju.

Już po wyjściu Cimoszewicza Giżyński bronił się: – Pan poseł Cimoszewicz nic nie zrozumiał. Wielokulturowość nie jest dobrym kryterium do opisu sytuacji w Polsce. Mamy własne kryterium – to jest metoda funkcjonowania wielonarodowej Polski przedrozbiorowej

Posłowie PO dopytywali, czy naprawdę uważa, że pobicia i podpalenia to nie nienawiść. A Bodnar tłumaczył: – Polski kodeks karny używa pojęcia nawoływanie do nienawiści.

Za nawoływanie do nienawiści na tle różnic narodowościowych, etnicznych, rasowych, wyznaniowych albo ze względu na bezwyznaniowość grozi kara do 2 lat więzienia.

W marcu sejmowa komisja będzie miała posiedzenie wyjazdowe, pojedzie do Limanowej, by zbadać sytuację tamtejszych Romów.

Justyna Suchecka: Interesują Cię tematy związane z edukacją? Lubisz o nich czytać i dyskutować? Zapraszam na mój profil na Facebooku!

Zobacz także

wyborcza.pl