Hartman, 06.02.2016

 

07.02.2016, 09:24
neumann

Neumann: Macierewicz stawiał tezy o ludziach, którzy przeżyli katastrofę i uciekli w kukurydzę. Absurdalne

Jak mówił w Radiu Zet dziś Sławomir Neumann, odnosząc się do powstania podkomisji przy MON, mającej zbadać przyczyny katastrofy smoleńskiej:

„Mamy do czynienia z ponurym tańcem na katastrofie smoleńskiej. Ludzie z komisji [przy MON] nie mają kompetencji, by badać przyczyny wypadków lotniczych. Raporty przedstawiane przez pana Antoniego Macierewicza były kompromitacją. Te tezy o wybuchach, o ludziach, którzy przeżyli zamach i uciekli w kukurydzę… To były absurdalne tezy, które funkcjonowały w przestrzeni publicznej. Płacimy tym ludziom [z komisji] publiczne pieniądze za to, by ci naukowcy udowadniali postawione wcześniej tezy z raportów Macierewicza”

300polityka.pl

Władza się zmieniła, śledztwo ws. SKOKów i Biereckiego zostało umorzone

Śledztwo ws. Grzegorza Biereckiego zostało umorzone.
Śledztwo ws. Grzegorza Biereckiego zostało umorzone. Fot. Sławomir Kamiński / Agencja Gazeta

Prokuratura nie zajmuje już się śledztwem dotyczącym finansów SKOKów i senatora PiS Grzegorza Biereckiego. Jak informuje „Newsweek” sprawa została umorzona, krótko po tym jak PiS wygrał wybory. Polityk był podejrzewany o wykorzystywanie kas oszczędnościowych do prywatnego bogacenia się.

Pięć dni po zwycięstwie partii Jarosława Kaczyńskiego toczące się z impetem śledztwo przejął nowy prokurator. Cezary Szostak nie wystąpił o żaden nowy dokument, nie wezwał żadnego nowego świadka, nie zlecił żadnej opinii biegłym. Jedynie zapoznał się z materiałem, a po dwóch miesiącach sprawę umorzył.

– Śledztwo było prowadzone bardzo dynamicznie. Nadzorująca je prokurator szła po nitce do kłębka. Celnie występowała do KNF-u i innych instytucji o dokumenty. Zaczęto mówić, że będzie chciała stawiać zarzuty. Sprawa była jednak bardzo delikatna, bo w międzyczasie toczyła się kampania wyborcza, w której PiS szło na pewne zwycięstwo – mówi anonimowy rozmówca „Newsweeka”.

źródło: „Newsweek”

władza

naTemat.pl

Petru o 500+: W poniedziałek przedstawimy znacznie lepszą alternatywę

06.02.2016, 15:23

Petru o 500+: W poniedziałek przedstawimy znacznie lepszą alternatywę

W poniedziałek przedstawimy znacznie lepszą alternatywę programu 500 plus – zapowiedział na konferencji w Krakowie Ryszard Petru. Dodał, że klub Nowoczesnej zagłosuje przeciwko rządowemu programowi 500+. Petru mówił też:

„Zaskoczyła nas wszystkich – mnie szczególnie – propozycja PO, która weszła w przebijanie propozycji PiS-u „kto da więcej”. To sytuacja najgorsza z możliwych, że w tym momencie mamy licytację, która partia więcej ludziom obieca. Dziwię się, że PO, która rządziła 8 lat, i ma świadomość trudności budżetowych, szczególnie w sytuacji, kiedy KE zwraca uwagę na to, że Polska niedługo może wpaść w procedurę nadmiernego deficytu, że PO zgłasza projekt dużo droższy od PiS-owskiego, mówiąc: a, my damy więcej. Zastanawiam się, kto jeszcze może niedługo zaproponuje nie 500 zł, tylko 1000 zł”

„Progam uważamy za nieskuteczny”

„My – jeszcze raz podkreślam – zgłaszamy 3 poprawki. Poprawkę, która mówi, że w rodzinach, gdzie dochód na głowę jest powyżej 2,5 tys. zł, te rodziny nie powinny tej pomocy otrzymywać. Druga, która mówi, że jeżeli mamy samotną kobietę wychowującą dziecko czy ojca, to ona czy on również powinien być objęty tą pomocą. Tam tak naprawdę często te pieniądze są najbardziej potrzebne. Co do zasady, program uważamy za nieskuteczny. To nie program prorodzinny, tylko prosocjalny, czyli program, który rozdaje Polakom pieniądze”

300polityka.pl

Kronika Dobrej Zmiany: Pięta, 500+ i doradca Putina w komisji Macierewicza

06-02-2016

ZOBACZ ZDJĘCIA »Kronika dobrej zmiany

 źródło: PAP

W Kraju Dobrej Zmiany wszystko zmienia się jak w kalejdoskopie. Nie nadążacie za galopującym rządem PiS? Postanowiliśmy co tydzień przygotowywać podsumowanie wydarzeń z ostatnich 7 dni. To pierwszy odcinek naszej kroniki.

500+ coraz bardziej minus

W czasie kampanii Szydło przekonywała, że projekt pomocy dla rodzin, znany wtedy jeszcze jako „500 zł na każde dziecko”, będzie pierwszą rzeczą, za jaką weźmie się PiS po wygraniu wyborów. Okazało się jednak, że ważniejsze było obsadzenie własnymi ludźmi służb, potem „naprawa” (czyli paraliż) Trybunału Konstytucyjnego a potem zamach na media publiczne.
Naszedł jednak czas na „priorytetowy” projekt. I okazuje się, że jego zasięg topnieje w oczach. Tak bardzo, że w jego zmianach gubią się sami politycy PiS. Tak jak minister pracy Elżbieta Rafalska, która na antenie radia RMF FM kłóciła się z Konradem Piaseckim o to, że PiS nigdy nie obiecywał 500 zł na każde dziecko. Spór trwał do czasu, aż dziennikarz nie puścił Rafalskiej odpowiedniego nagrania z konwencji PiS.

PAP

Nie popisała się także jej sejmowa koleżanka, rzeczniczka prasowa klubu PiS Beata Mazurek. Została ona zapytana przez reportera Polskiego Radia o to, co ma zrobić samotna matka, w której domu dochód wynosi 801 zł na osobę (czyli o złotówkę więcej niż przewidywane minimum). – Zachęcała ją będę do tego, aby ustabilizowała swoją sytuację rodzinną i miała więcej dzieci, tak aby móc na to świadczenie, w przysłowiowy sposób, się załapać – odpowiedziała posłanka.

Wątpliwości wobec programu 500+ jest więcej. Projekt przewiduje np., że 500 zł będzie wypłacany na każde drugie i kolejne dziecko do momentu ukończenia przez najstarsze 18-o roku życia. Potem świadczenie przepada. W dodatku rząd prezentując projekt twierdził, że zostanie nim objętych 3,7 mln dzieci. Tymczasem w załączniku do Oceny Skutków Regulacji (to dokument, załączany do każdego projektu ustawy, w którym oceniane są korzyści i koszty jej wprowadzenia) ogólna liczba dzieci w kraju jest oceniana (za GUS-em) na 6 874 723. Program nie objąłby więc aż ok. 45 proc. wszystkich dzieci w kraju.

Rząd twierdził, że programem zostanie objętych 3,7 mln dzieci. Ogólna liczba dzieci w kraju jest oceniana (za GUS-em) na 6 874 723.Program nie objąłby więc aż ok. 45 proc. wszystkich dzieci w kraju.

Problemów z dzietnością 500+ długoterminowo na pewno nie rozwiąże. Ale może umocni PiS w sondażach. Tyle tylko, że też na krótką metę.

„Zjawa” smoleńska, czyli nowa komisja Macierewicza

Szef MON, Antoni Macierewicz powołał podkomisję do zbadania katastrofy smoleńskiej. Po latach narracji PIS, że ciało to powinno mieć charakter międzynarodowy i pracować na oryginalnych dowodach, mamy komisję krajową z ledwie kilkoma zagranicznymi doradcami i bez dostępu do wraku i do czarnych skrzynek. Niejako przy okazji jej prezentacji Macierewicz ujawnił też, jakie będą jej wnioski: – Samolot rozpadł się w powietrzu na wysokości ponad stu metrów – powiedział w czasie uroczystości. Czyli przywołał ustalenia własnej, parlamentarnej komisji do spraw zbadania katastrofy, która oprócz tego „ustaliła”, że wybuch w powietrzu przeżyły „trzy osoby”…

PAP

Jednym z ekspertów komisji został też rosyjski ekonomista i były doradca prezydenta Władimira Putina, Andriej Iłłarionow. Wyobraźmy sobie nagłówki prawicowej prasy  gdyby ten sam człowiek wszedł w skład komisji Millera.

Szefem podkomisji został dr. inż. Wacław Berczyński. Mając na uwadze, że publicznie mówił o wybuchu, a nawet kilku, jako przyczynie tragedii, należy uznać jego wybór za nieprzypadkowy. W skład jego zespołu weszli też inni starzy znajomi z występów na konferencjach sejmowej komisji Macierewicza. Np. dr Jan Obrębski z krakowskiej AGH. Swego czasu jego alma mater wydała oświadczenie, że przedmiotem jego pracy naukowej nie są badania nad wypadkami lotniczymi a m. in. „wytrzymałością materiałów budowlanych”. Obrębski zasłynął też zeznaniami przed prokuratorami wojskowymi, prowadzącymi oficjalne śledztwo w sprawie Smoleńska. Jako swoje kompetencje w dziedzinie lotnictwa i katastrof lotniczych podawał doświadczenie w sklejaniu samolotów, pobyt w kokpicie myśliwca Su-33 oraz obserwacje skrzydeł w czasie, kiedy uczestniczył w lotach jako pasażer.
Znany opinii publicznej jest także prof. Wiesław Binienda, który z kolei przekonywał, że przeprowadził symulację i wyszło mu, że tupolew powinien przetrwać zderzenie z brzozą. Problem w tym, że kiedy w tej sprawie wezwano go w charakterze świadka do prokuratury, to sam z siebie poprosił o parametry skrzydła samolotu, bo ich nie posiadał.
Ekspertem komisji został też rosyjski ekonomista i były doradca prezydenta Władimira Putina, Andriej Iłłarionow. W związku z tym proponujemy mały „eksperyment myślowy” (tak, jak tłumaczył swoje teorie przed wojskowymi śledczymi anonimowy ekspert Macierewicza): wyobraźmy sobie nagłówki prawicowej prasy i portali, gdyby ten sam człowiek wszedł w skład komisji Millera.

Czytaj też: Smoleńsk, Macierewicz i absurdy ekspertów

Państwowa Inspekcja Pracy – stawka minimalna

22 lutego w życie wejdzie przeprowadzona przez PiS nowela prawa w sprawie płacy minimalnej i uprawnień Państwowej Inspekcji Pracy. Wprowadza ona m.in. minimalną stawkę 12 zł za godzinę oraz daje PIP szereg uprawnień. Jest to jedna z niewielu dotychczasowych ustaw, za którą nową ekipę chwalili nawet jej przeciwnicy. Dawała nadzieję na ukrócenie wielu patologii na rynku pracy, przede wszystkim na ukrócenie umów śmieciowych oraz praktyki trzymania wiecznie ludzi na „okresie próbnym” (w razie inspekcji zawsze można było powiedzieć, że to pierwszy dzień pracy nowego pracownika).

To jedna z niewielu ustaw, za którą nową ekipę chwalili nawet jej przeciwnicy. Tyle tylko, że wraz z nowymi uprawnieniami dla PIP idzie redukcja budżetu tej instytucji o osiem milionów złotych

Tyle tylko, że wraz z nowymi uprawnieniami dla PIP idzie redukcja budżetu tej instytucji o osiem milionów złotych. Innymi słowy PIP dostaje nowe zadania i mniej środków na ich realizacje. Jeśli cięcia by się utrzymały, to niespełna 2 tys. inspektorów PIP pilnowałoby porządku w ok. 4 mln firm.
Przeciwko cięciom protestuje „Solidarność”.

Obniżenia wieku emerytalnego nie będzie. Na razie

Wiek emerytalny dla kobiet 60 i dla mężczyzn 65 lat – to jedno ze sztandarowych haseł obecnej władzy. Projekt odpowiedniej ustawy w tej sprawie prezydent Duda podpisał jeszcze we wrześniu i odesłał do Sejmu. Ale nie wiadomo, kiedy prawo zostanie uchwalone. Bo PiS rakiem wycofuje się z tej obietnicy, której koszt wyceniał wcześniej na około 40 mld zł.

Minister pracy, Elżbieta Rafalska powiedziała, że wiek emerytalny „być może” zostanie obniżony od 1 stycznia 2017 r.

Prezydent, na antenie TVP powiedział wprost: Nie wszystko musi zostać przeprowadzone w pierwszym roku. A minister pracy, Elżbieta Rafalska powiedziała, że wiek emerytalny „być może” zostanie obniżony od 1 stycznia 2017 r. „Być może” do myślenia rządzącym dała reakcja rynków na dotychczasowe działania PiS, tj. obniżenie przez agencję S&P ratingu wiarygodności polskiej gospodarki oraz przede wszystkim lecąca na łeb na szyję wartość złotego. Oczywiście rząd twierdzi, że na złotówkę przeprowadzany jest atak. Pytanie tylko, kto ją tak spekulantom wystawił?

Ustawa „inwigilacyjna” wchodzi w życie

W środę prezydent Duda podpisał nowelizację ustawy o policji, która reguluje m.in. kwestie inwigilacji. Co to oznacza? Że pierwszymi czytelnikami tego tekstu są warszawscy policjanci… A na serio (ustawa wchodzi w życie od 7 lutego) to usankcjonowanie prawnego bubla, którego pierwszą wersję przedstawiła jeszcze PO w poprzedniej kadencji Sejmu (i była wtedy przez PiS ostro krytykowana).

Furtka do naszych danych zostanie otwarta bardzo szeroko. W ustawie znalazł się przepis, że służby będą mogły one po nie sięgać, by „zapobiegać lub wykrywać przestępstwa” tudzież dla „ratowania życia ludzkiego”, a to bardzo ogólne sformułowania.

Duda nowe prawo kontrasygnował, choć Rzecznik Praw Obywatelskich zapowiedział skierowanie jej do Trybunału Konstytucyjnego. Swoje zastrzeżenia zgłosili też Główny Inspektor Ochrony Danych Osobowych, Helsińska Fundacja Praw Człowieka, fundacja Panoptykon czy Krajowa Rada Sądownictwa.

Wątpliwości budzi kwestia szerokich uprawnień funkcjonariuszy do pozyskiwania danych, m.in. o aktywności w internecie poszczególnych obywateli. Dostęp do danych od operatorów telekomunikacyjnych nadal pozostanie poza kontrolą sądu. Inwigilować „na własną rękę” policjanci będą mogli nawet przez osiemnaście miesięcy. Kontrola operacyjna będzie oznaczać podsłuchiwanie, podglądanie, kontrole korespondencji,pobieranie danych z nośników informatycznych (czyli, mówiąc po ludzku, komputerów) i komórek. Furtka do naszych danych zostanie otwarta bardzo szeroko.

W ustawie znalazł się przepis, że służby będą mogły one po nie sięgać, by „zapobiegać lub wykrywać przestępstwa” tudzież dla „ratowania życia ludzkiego”, a to bardzo ogólne sformułowania. Powstał legislacyjny potworek, który łatwo może stać się pałką na przeciwników politycznych – na zasadzie „dajcie człowieka a paragraf się znajdzie”.

„Dobra zmiana” w Kuratoriach

W najbliższych trzech miesiącach zostaną zastąpieni wszyscy wojewódzcy kuratorzy oświaty. Nowych nominantów wybierze w drodze konkursu szefowa MEN, Anna Zalewska. Ze stanowisk poleciały już pierwsze osoby.
Zmiany zachodzą dzięki jednej ustawie, która znosiła obowiązek szkolny dla sześciolatków. Zawarto w niej także przepisy, które wzmacniają władzę kuratorów i zmieniają sposób ich wybierania. W większości województw wojewodowie już ogłosili stosowne konkursy. Związek Nauczycielstwa Polskiego chciał, aby kuratorzy byli bezpartyjnymi fachowcami, ale na razie wśród kandydatów na nowych kuratorów (jak np. w małopolskim), dominują politycy PiS

PAP

4 miliony euro dla Syrii, czyli polityka rządu Szydło (nie)konsekwentna do bólu

Premier Szydło bawiła w tym tygodniu w Paryżu i Londynie. W stolicy Francji chciała uspokoić Francuzów, bo właśnie MON w niejasny sposób unieważnia przetarg na śmigłowce Caracal (nie udało się) a w Londynie , wraz z przedstawicielami ponad 70 państw i organizacji humanitarnych, ustalić pomoc dla zniszczonej wojną domową Syrii i jak rozwiązać kryzys humanitarny będący jej efektem. Przypomnijmy: szef MSZ Waszczykowski, jak i inni politycy PiS, podkreślali, że najlepiej stosować pomoc dla Bliskiego Wschodu „na miejscu”, tj. przez pomoc rozwojową, a nie przez przyjmowanie uchodźców wojennych. Logiczne więc, że nasz kraj powinien iść w awangardzie wszelkich projektów pomocowych dla tego kraju.

Na pomoc dla Syrii Polska odpali okrągłe cztery miliony – mniej niż Czechy czy Słowacja.

I tak też się stało w Londynie. Z zadeklarowanych przez wszystkich uczestników konferencji 10 mld euro na pomoc dla Syrii Polska odpali okrągłe cztery miliony – mniej niż Czechy czy Słowacja. Czekać tylko, aż rząd Szydło weźmie się za realizację innego pomysłu Waszczykowskiego, tj zorganizowania w Europie legionów rekrutowanych spośród syryjskich uchodźców. Na ich potrzeby zostałaby pewnie zarekwirowana broń z Muzeum Powstania Warszawskiego.

PiS i stalinowscy oprawcy

Mijający tydzień był też kolejnym festiwalem peanów na cześć Jarosława Kaczyńskiego. W sobotę prezes PiS odebrał nagrodę „człowieka roku” od „Gazety Polskiej” a kilka dni później taki sam tytuł od redakcji tygodnika „Wprost”.
Podczas przemówienia po odebraniu tej drugiej nagrody, Kaczyński po raz kolejny nie mógł powstrzymać się od pokazania siebie w roli ofiary oraz ciężkich oskarżeń skierowanych do przeciwników politycznych. Otóż PiS, który obecnie skupia taką władzę, jakiej nikt inny w historii Polski po 1989 r. nie miał, pada ofiarą ataku i hejtu. – To uderzenie jest bardzo charakterystyczne. Jest związane z tym, co bardzo niedobre i tragiczne. Metody ataku przypominają czas stalinizmu (…) Jeśli przyjrzeć się mentorom tych atakujących, takim mentorom czasem w drugim czy trzecim pokoleniu, to wtedy bardzo łatwo to odnaleźć – powiedział.
Tylko czekać, aż prawicowe media przedstawią powyższe zdania jako jeszcze jedną (która już?) zmanipulowaną i wyrwaną z kontekstu wypowiedź prezesa.

Gowin i dziadek Kijowskiego

W sukurs Kaczyńskiemu pospieszył Jarosław Gowin w programie Moniki Olejnik „Kropka nad i”, który wykrył „historyczny związek” między częścią protestujących a środowiskiem komunistycznym. Gowin uderzył też w Mateusza Kijowskiego, lidera Komitetu Obrony Demokracji.

Znany reżyser Janusz Kijowski, przodek szefa KOD, był żołnierzem Września, następnie Batalionów Chłopskich i AK i w końcu, jako żołnierz I Armii Wojska Polskiego, uczestnik szturmów na Wał Pomorski i Berlin

Zdaniem Gowina dziadek Kijowskiego był „związany z komunistycznym aparatem represji”. Tyle tylko, że minister nauki i szkolnictwa wyższego powtarzał tu tylko plotki czy też po prostu zwykłe kłamstwa kolportowane przez prawicowe portale. W rzeczywistości, jak ujawnił znany reżyser Janusz Kijowski i jednocześnie wujek Kijowskiego, przodek szefa KOD, był żołnierzem Września, następnie Batalionów Chłopskich i AK i w końcu, jako żołnierz I Armii Wojska Polskiego, uczestnik szturmów na Wał Pomorski i Berlin. W czasach stalinowskich represjonowany przez komunistyczne władze.
Jak widać czasy się zmieniają, a PiS ciągle o dziadkach.

Cezary Gmyz i o jeden tweet za daleko

W środę jednym z bloków mieszkalnych na rogu Garwolińskiej i Saszerów na warszawskiej Pradze Południe wstrząsnął wybuch. O zdarzeniu na swoim Twitterze poinformował Cezary „Trotyl” Gmyz, jeden z czołowych dziennikarzy śledczych po stronie prawdy. Dodał przy tym, że „poszła wiadomość, że ładunek zdetonował mężczyzna o wyglądzie śródziemnomorskim”. Ale szybko okazało się, że za eksplozją stoi pirotechnik-amator, który w dodatku stracił w wyniku wypadku obydwie dłonie.
Dlaczego więc Gmyz napisał o „mężczyźnie o wyglądzie śródziemnomorskim”, co niejednoznacznie sugerowało zamach terrorystyczny? Otóż, jak tłumaczył podczas twitterowej konwersacji, „zadziałał instynkt”. I zaraz potem zniknął z Twittera, rzekomo dlatego, że Onet ukradł mu newsa w sprawie odnalezionych dokumentów żołnierzy Zarządu II Sztabu Generalnego – choć nie za bardzo wiadomo jakiego, bo odsyłał on do powszechnie dostępnej witryny IPN, który o tym informował.
Dzięki całej sytuacji szersza publiczność mogła dowiedzieć się szczegółów warsztatu dziennikarskiego Gmyza, czyli rzeczonego „instynktu”. Pewnie ten sam „instynkt” zadziałał kiedy znanego, antykościelnego propagandystę (i według Gmyza agenta SB) Krasińskiego mianował Krasickim lub gdy oskarżał o współpracę z SB pisarza Władysława Terleckiego, myląc go z ojcem obecnego posła PiS i wicemarszałka Sejmu, Ryszarda Terleckiego. Albo gdy odkrywając przed czytelnikami fakt, że „internet mógł być wynaleziony w PRL” (naprawdę tak napisał – swoją drogą w momencie, kiedy miało to nastąpić internet istniał już od dziesięciu lat), omawiał „tajemniczą maszynę teletype” (czyli po polsku dalekopis, jak ktoś nie zna angielskiego to wystarczy wklepać ten wyraz w któryś z internetowych słowników językowych). O wykryciu trotylu, którego nie było na wraku TU 154M nie wspominając.
Po dobie nieobecności Gmyz na Twittera wrócił

Jeden z najbardziej wojowniczych posłów PiS, znany ze stwierdzenia, że kto nie popiera PiS „jest kretynem albo zdrajcą”, sam musiał tłumaczyć się z niezbyt roztropnych czynów z młodości. Otóż jako 17-o latek Pięta stał na czele grupy, która pod koniec PRL-u włamywała się i okradała samochody. Ich łupem była m.in. portmonetka i kartki żywnościowe. Te ostatnie młody Pięta próbował opchnąć na czarnym rynku, ale jako potencjalnego nabywcę zaczął nagabywać milicjanta po cywilnemu. I tak się skończyła jego krótka kariera domorosłego pasera.
Teraz poseł Pięta twierdzi, że kradł bo… szykował się do powstania. Między innymi dlatego łupem jego grupy padały samochody w bezpośrednim sąsiedztwie komendy MO. Po prostu miał nadzieję znaleźć pod siedzeniami ukrytą tam broń (dziwnym trafem natknęli się tylko pieniądze z utargu właścicielki baru). A za zrabowane pieniądze kupili piwo, które u żołnierzy wymieniali na amunicję.
Zastanawiamy się o jakie powstanie mogło chodzić posłowi Pięcie? Z pomocą idzie inna wypowiedź polityka PiS. Swego czasu wzywał on do rewolucji przeciwko „pedalskiej tyranii” w Holandii.

Za tydzień kolejny odcinek Kroniki Dobrej Zmiany. Zapraszamy!

 

newsweek.pl

Najdłuższa erekcja w dziejach świata

mirol, 06.02.2016

Kosarz z erekcją, zastygły w bursztynie od 99 mln lat

Kosarz z erekcją, zastygły w bursztynie od 99 mln lat (Jason Dunlop, Paul Selden & Gonzalo Giribet)

Trwa od blisko stu milionów lat i wciąż jeszcze można ją oglądać. Badacze pod kierownictwem Jasona Dunlopa z Muzeum Historii Naturalnej w Berlinie znaleźli w Mjanmie (dawniej zwanej Birmą) kosarza, który 99 mln lat temu zastygł w bursztynie z penisem w stanie erekcji.
 

Fot. Didier DescouensKosarze to rząd pajęczaków liczący ponad 6 tys. gatunków. Żyją głównie w tropikach, ale kilkadziesiąt gatunków występuje także w Polsce, m.in. kosarz pospolity Phalangium opilio (na zdjęciu obok – samica tego gatunku). Łatwo się je rozpoznaje po okrągłym ciele i długich cienkich odnóżach. Ten z pradawnego bursztynu – Halitherses grimaldii – należał do wymarłej już rodziny .

Kosarze zapładniają samice za pomocą narządu, który poza momentem kopulacji schowany jest w ciele. Po jego charakterystycznym kształcie paleontolodzy i arachnolodzy potrafią ustalić, do której rodziny należy dany okaz.

Okaz z bursztynu miał wielkiego pecha – został zalany żywicą tuż przed kopulacją. Znalezisko – opisane w „The Science of Nature” – wskazuje na to, że zwyczaje seksualne tych pajęczaków nie zmieniły się od niemal stu milionów lat. Do tej pory opisano tylko 38 okazów skamieniałych kosarzy.

Skąd się wzięły penisy? Węże mają podwójne – zamiast nóg, człowiek pojedynczy w miejsce ogona. A koguty? Choć niby takie jurne, to nic tam nie mają. Niedawno przyjrzeli się temu naukowcy z Harvardu i dogłębnie wyjaśnili. Mianowicie, z tworzeniem penisów jest trochę jak z lepieniem pierogów…

Zobacz także

najdłuższa

wyborcza.pl

Uczelnia Rydzyka cenna pod kątem publikacji naukowych? No, nie bardzo. Sprawdził to młody naukowiec

psm, 06.02.2016

Uczelnia ojca Rydzyka nie dostanie dofinansowania - zablokował je sam rząd

Uczelnia ojca Rydzyka nie dostanie dofinansowania – zablokował je sam rząd (Fot. Sławomir Kamiński / Agencja Gazeta)

„Usłyszałem w debacie o dotacji dla toruńskiej szkoły, że jest ona dobra, ponieważ prowadzi badania naukowe na wysokim poziomie” – napisał na swoim profilu na Facebooku dr Emanuel Kulczycki, przewodniczący Rady Młodych Naukowców. To, co usłyszał, postanowił zweryfikować. Oto efekty.

 

Zanim o efektach pracy Kulczyckiego, trochę wyjaśnienia, które jest ważne w jego „śledztwie”:

„Web of Science oraz SCOPUS to dwie największe i najbardziej uznane w świecie naukowym bazy publikacji. Jeśli instytucja nie ma tam ani jednej zaindeksowanej publikacji, to znaczy, że żaden naukowiec nie wykonywał, tj. afiliował, w tej instytucji badań, które zakończyłyby się choćby jedną przyzwoitą publikacją” – tłumaczy dr Kulczycki.

„Sprawdzamy publikacje afiliowane…”

A teraz do meritum. Oto, co odnalazł (a raczej czego nie znalazł) dr Emanuel Kulczycki:

dzisiaj

Kulczycki jest adiunktem na Uniwersytecie Adama Mickiewicza w Poznaniu. Na swojej stronie internetowej przedstawia się jako „przewodniczący V kadencji Rady Młodych Naukowców – organu doradczego Ministra Nauki i Szkolnictwa Wyższego”. Dodatkowo uczestniczy w pracach „Zespołu specjalistycznego do oceny czasopism naukowych dla potrzeb przyszłej oceny parametrycznej i sporządzenia wykazu wybranych czasopism naukowych” oraz „współpracuje redakcjami czasopism naukowych”.

Pieniądze dla Rydzyka

O uczelni Tadeusza Rydzyka zrobiło się znowu głośno, kiedy posłowie PiS chcieli zapisać w budżecie przekazanie jej 20 mln zł kosztem m.in. teatrów. Po głośnych protestach poprawka z tym zapisem została cofnięta, jednak parlamentarzyści partii rządzącej cały czas deklarują chęć wspomagania finansowego tej prywatnej uczelni z publicznych pieniędzy.

uczelniaRydzyka

gazeta.pl

Kard. Christoph Schonborn: Argumentem przeciwko uchodźcom ma być nasze chrześcijaństwo? To straszne

Stefan Hrib, Anton Vydra, 06.02.2016

Kardynał Christoph Schonborn

Kardynał Christoph Schonborn (Fot. Wikimedia Commons)

Nie wierzymy, że nasze chrześcijaństwo jest jeszcze atrakcyjne – a przecież właśnie mamy wielką okazję pokazać innym nasze zasady. „Jesteście chrześcijanami, bo potrafiliście pomóc” – słyszałem od muzułmanów.
 

STEFAN HRIB, ANTON VYDRA: Rozmawiamy z kardynałem – i z uchodźcą.

KARD. CHRISTOPH SCHöNBORN: Miałem dziewięć miesięcy, gdy musieliśmy uciekać z Czechosłowacji. Wyrastałem w świadomości, że jesteśmy uchodźcami. Mama często opowiadała o wypędzeniu niemieckich obywateli po II wojnie światowej. Pierwsze mieszkanie dostaliśmy, gdy miałem sześć lat, wcześniej stale żyliśmy jak wypędzeni, raz tu, raz tam. Ale za każdym razem ktoś nas przyjmował.

Słowacki rząd zadeklarował pomoc: przyjmiemy 150 Syryjczyków, i to tylko chrześcijan. A niektóre gminy wystąpiły nawet przeciwko temu. To typowe dla krajów Grupy Wyszehradzkiej.

– Pochodzę z Czechosłowacji, więc tym bardziej się wstydzę za takie zachowanie.

To straszne, że argumentem przeciwko uchodźcom ma być nasze chrześcijaństwo, to, że nie chcemy być islamizowani. W ramach pierwszej odpowiedzi znów sięgnę do wspomnień. Miałem 11 lat, gdy podczas powstania w 1956 roku dotarli do nas, do Austrii, Węgrzy. Wszędzie wokół byli uciekinierzy, tysiące ludzi. Niektórzy krewni szli nad rzekę pomagać im przekroczyć granicę. W naszym małym miasteczku otworzyliśmy dla nich salę gimnastyczną, plebanię, każde możliwe miejsce. Musimy pomóc – to było coś oczywistego.

Potem był rok 1968 i znów tysiące uciekinierów, tym razem z Czechosłowacji. Później rok 1981, stan wojenny w Polsce, i kolejne tysiące ludzi. W roku 1991 przyszli uchodźcy z Jugosławii, też tysiące.

Ktoś mógłby powiedzieć: ale to byli chrześcijanie. Zupełnie nie o to chodzi. To byli ludzie w potrzebie. Właśnie o tym mówi Ewangelia. „Byłem przybyszem, a przyjęliście mnie” – te słowa usłyszę kiedyś na Sądzie Ostatecznym.

Pety, plastik, kości… Co na Lesbos zostanie po uchodźcach?

To pierwsza odpowiedź. A druga?

– Brzmi tak: wszyscy podpisaliśmy Deklarację Praw Człowieka i Europejską Konwencję Praw Człowieka. A dziś stajemy właśnie przed fundamentalnym ludzkim prawem – prawem człowieka w sytuacji zagrożenia. Taki człowiek ma być przyjęty bez względu na religię, wiek czy rasę. Oczywiście, że tu chodzi o prawo do azylu, a kiedy powody jego przyznania znikną, proszę bardzo, można tych ludzi odesłać z powrotem. Ale do tego czasu trzeba ich przyjąć.

Chociaż Czechy, Słowacja, Polska i Węgry same doświadczyły tyle cierpienia, są zaślepione haniebną propagandą. To skandal, a odwoływanie się do chrześcijańskich wartości jest śmieszne.

Przepraszam, ale muszę to twardo powiedzieć mimo wielkiego uznania dla Polski, mimo wdzięczności za upadek sowieckiego reżimu, do którego przyczynił się Jan Paweł II. Wspominam z czcią ofiary węgierskiego powstania 1956 roku, Praskiej Wiosny, roku 1981 w Polsce. Podziwiam heroizm walki o wolność i ludzką godność. Ale to wszystko zostało zapomniane. Co się stało? Co się z wami stało?

Papież Franciszek powiedział, że każda parafia powinna przyjąć przynajmniej jedną rodzinę. Jak to możliwe, że papież daje katolikom wskazówkę, a lokalne Kościoły w krajach Grupy Wyszehradzkiej odpowiadają na nią niechęcią i postępują odwrotnie?

– Mam tam braci w służbie biskupiej, z wieloma z nich się przyjaźnię. To dla mnie szok. Nie mogę ich zrozumieć.

Pomijając wszystko inne, choćby z racjonalnych, ekonomicznych powodów potrzebujemy milionów emigrantów. Bez nich nie będziemy mogli zachować naszego stylu życia.

Europa ma ponad 500 milionów mieszkańców, więc nawet gdyby każdego roku przybył milion ludzi, byłoby to do zaakceptowania. Te 800 tysięcy uchodźców, którzy do nas przyjechali w 2015 roku, daje jakiś promil europejskiej populacji. To ma być problem?

Łodzianka na wyspie Lesbos: „U wybrzeży wciąż słychać płacz”

Często słyszy się, że nie chcemy islamizacji chrześcijańskiej Europy. Tylko czy to nie znaczy, że mało ufamy własnej wierze?

– Otóż to. A przecież tylko w ostatnim roku tu, w Wiedniu, sam ochrzciłem 18 muzułmanów.

Często nie wierzymy, że nasze chrześcijaństwo jest jeszcze atrakcyjne, a przecież właśnie mamy wielką okazję pokazać muzułmanom naszą wiarę, nasze zasady. Przynajmniej trzy razy słyszałem od uchodźców: „Doświadczyliśmy, że jesteście chrześcijanami, bo potrafiliście pomóc”. Powiedzieli mi: „Arabia Saudyjska ma dość pieniędzy, ale nam nie pomogła. A wy, chrześcijanie, pomogliście”.

To piękna okazja, abyśmy się spotkali i poznawali swoje religie. Mamy się bać o naszą wiarę i tożsamość, budować zamknięty świat w swoich zakrystiach? To jaka potem będzie ta wiara?

Ale krytycy mówią: nie widzicie, co się działo w Madrycie, Londynie, niedawno w Paryżu?

– Widzę to. Przypuszczam, że między emigrantami znajdują się także terroryści. Ale naprawdę myślicie, że człowiek, który planuje zamach, musi pokonywać wzburzone morze gumową łódką, ryzykując życie? Ci, którzy zaplanowali atak w Paryżu, nie przypłynęli w pontonach.

Nie jestem naiwny. Wszyscy jesteśmy zagrożeni terrorem, a w wielu krajach chrześcijanie są pierwszym celem. Ale ta przemoc to problem globalny, nie tylko chrześcijański. Radykałowie islamscy zamordowali więcej muzułmanów niż chrześcijan. W swoim fanatyzmie niszczą tradycyjny islam, wysadzają się w muzułmańskich miastach – jesienią na targu w Bagdadzie w samobójczym zamachu zabili dziesiątki współwyznawców.

Myśli ksiądz, że strach mieszkańców Europy Środkowej przed muzułmanami i nienawiść islamskich fanatyków do chrześcijan mają ze sobą coś wspólnego?

– Ksenofobia bardzo często wiąże się z brakiem doświadczenia. Ksenofobiczne zachowania i wypowiedzi pochodzą od ludzi, którzy nigdy nie spotkali się z żadnym uchodźcą. A kiedy już się go spotka, okazuje się, że to człowiek. Konkretna osoba.

Pamiętam rodzinę, którą spotkałem na dworcu w Wiedniu. Mąż, żona, dwoje małych dzieci i dziadkowie. Pokazywali mi w telefonie zdjęcia swojego domu w Aleppo. On był inżynierem od systemów informatycznych, ona nauczycielką. Musieli wyjechać, bo wszystko zostało zniszczone. W ogóle nie było dla mnie ważne, że są muzułmanami. Oni byli rodziną. Uświadomiłem sobie, że to ludzie tacy sami jak ja i wy.

Oczywiście często ksenofobia ma jeszcze inne podłoże, wiąże się z brakiem sensu, perspektyw, ze strachem przed przyszłością. Oczywiście, wkraczamy w ciężkie czasy. Ludzie uświadamiają sobie, że kryzys postępuje, że gospodarka już nie będzie tylko wzrastała. To powoduje lęk. Ale nie możemy ulegać strachowi.

Waszczykowski: Uchodźcy nie przyjadą

Zachód często opisuje się jako moralnie upadły i materialistyczny, a Europa Środkowa myśli, że jest wyspą cywilizacji chrześcijańskiej. Kryzys uchodźczy ukazuje inny obraz: hedonistyczny Zachód, który pomaga, i my, chrześcijańska wyspa, która odwraca głowę.

– Właśnie. Głębokie wrażenie wywarła na mnie odważna postawa kanclerz Merkel. Gdy myślę o dramatycznej sytuacji na Bliskim Wschodzie, widzę, że Angela Merkel jest najważniejszym chrześcijańskim politykiem Europy.

Tymczasem obserwujemy, jak w Europie wzrastają sympatie do Rosji Putina. Wielu ludzi, również Kościoła, uważa, że tam zachowało się więcej duchowych wartości niż na Zachodzie.

– To stara teza. Jeszcze przed sowiecką rewolucją zapadnicy spierali się ze słowianofilami. Ci pierwsi chcieli modernizować Rosję, ci drudzy idealizowali ją jako ostoję głębokich chrześcijańskich wartości. Uważali, że Rosja lepiej rozumie cierpienie, współczucie, mękę Mesjasza i że wszystko przeżywa na swój, rosyjski sposób. Odrzucali Zachód jako dekadencki, stamtąd pochodziło wszelkie zło. Dziś widzimy renesans tamtych idei.

Ale na wszelkie ideologie – a to typowy przykład ideologii – istnieje prosty lek: wystarczy spojrzeć na rzeczywistość. Bo ona zawsze przeczy ideologii. Idźcie na wiedeński Dworzec Główny, gdzie setki wolontariuszy pomagają uchodźcom. Młodzi, starzy, chrześcijanie i niechrześcijanie, wielu prostych ludzi – nikt ich nie zatrudnił, nie należą do żadnej organizacji. Wspólnota sikhów przygotowuje jedzenie, lekarze ochotnicy opatrują rany. Oni wszyscy są dekadenccy?

O potrzebie miłosierdzia, przyjaźni, łagodności dużo mówi papież Franciszek. Jedni są pełni entuzjazmu wobec niego, ale niektórzy w niego wątpią.

– Każdy katolik musi stać po stronie papieża. Tutaj nie ma dyskusji (śmiech).

Mogłem stać przy wielu papieżach. W czasie studiów teologicznych poznałem Pawła VI, Jan Paweł II odcisnął wielkie piętno na moim życiu osobistym; ten krzyż, który noszę jako biskup, mam od niego. U Josepha Ratzingera, późniejszego Benedykta XVI, studiowałem i pracowałem, znamy się 43 lata. Z Franciszkiem blisko współpracuję. Wszyscy bardzo się różnią, ale w tej różnorodności widzę kontynuację.

Pamiętam czasy, kiedy uważano Pawła VI, który mówił o ekumenizmie i reformował kurię, za wątpliwego papieża. Takie pytania to nic nowego. Wszystkim, którzy mają obawy, chcę jasno powiedzieć: proszę, wierzcie mi, Franciszek jest rzeczywiście katolikiem!

Co z nami naprawdę robi papież? Prowadzi nas drogą duchowych ćwiczeń świętego Ignacego Loyoli: pełnego osobistego oddania, a jednocześnie swobodnego ducha. Franciszek przez swoje życie stawia wielkie pytanie: czy ty, wiedeński arcybiskupie, ty osobiście, jesteś naśladowcą Chrystusa? Czy naprawdę idziesz za Nim? I kieruje je do każdego z nas z osobna.

Katolicy i uchodźcy

Tylko czy taki papież nie jest ryzykiem dla autorytetu Kościoła?

– Na odwrót. Autorytet Kościoła od czasu jego wyboru bardzo wzrósł. Zobaczcie, jak dzięki jego inspiracji zmieniły się na lepsze relacje Kuba – Stany Zjednoczone. Proszę zauważyć jego przemówienie w amerykańskim Kongresie, kiedy zaapelował o pomoc dla uchodźców, o zniesienie kary śmierci, o sprawiedliwość społeczną. Albo to, co zrobił w sprawie konfliktu palestyńsko-izraelskiego… Nie można mówić o pełnym sukcesie, ale to oszałamiające: zaprosić dwóch prezydentów do Watykanu, aby się wspólnie z nim pomodlili o pokój.

Jan Paweł II w sensie politycznym zachwiał światem. Ale Franciszek też uruchomił mechanizmy, które ten świat ruszają z miejsca. Głos papieża stał się bardzo donośny i ważny.

Niedługo przed wyborem Bergoglia słowacki arcybiskup Bezak próbował wcielić podobne zasady w życie. Otworzył Kościół na młodych, o Bogu mówił na festiwalu rockowym, wyjaśniał kościelne finanse. Krytykowano go: po co otwiera, po co rozgrzebuje. W końcu Watykan go odwołał. Teraz mamy papieża Franciszka, a Bezák wciąż jest odwołany.

– Nie mogę mówić za Słowację, ale nie ma najmniejszej wątpliwości, że bez przejrzystości finansowej, otwarcia na kulturę i prostoty działania nie można głosić ludziom Ewangelii.

Na niedawnym synodzie miałem bezpośrednio do czynienia z Franciszkiem. Było po prostu normalnie. Każdego dnia przychodził na 20 minut przed czasem, żeby porozmawiać z nami, z ochroną, policjantami. Ta naturalność jest wyjątkowa z dwóch powodów. Po pierwsze, papież jest dużo lepiej poinformowany, gdyż ma bezpośredni kontakt z ludźmi. A po drugie, daje konkretny przykład. Pokazuje nam, żebyśmy zachowywali się normalnie. W każdej dziedzinie.

O co chodzi papieżowi, widać choćby na przykładzie przejrzystości finansowej. Franciszek poprosił mnie, abym prześwietlił bank watykański, i dzisiaj nie ma tam już tych obrzydliwych, kryminalnych praktyk finansowych, które potępia Ewangelia. Jest normalnie.

Właśnie tak ksiądz widzi Kościół w XXI wieku?

– Po pierwsze, w Kościele nie zmienia się misja Ewangelii, stale świeżej, która zachęca do odnowy.

Po drugie, ta odnowa nie pochodzi z planowania, urzędów, sądów, hierarchii. Wszyscy potrzebujemy jakiejś biurokracji, ale zmian w historii dokonywali ludzie, którzy stawali się świętymi już po wszystkim, a za życia bywali uważani za problematycznych, zakłócających spokój, niewygodnych. Ale to właśnie oni odnawiali Kościół. Przypomnijmy świętego Benedykta, świętego Franciszka, Ignacego Loyolę, Matkę Teresę.

Po trzecie, myślę o męczennikach XX wieku, najliczniejszych w historii. Męczennik przeciwstawia przemocy siłę miłości i wolności. Z ideologią zderza sumienie. To wszystko wytwarza wspólnotę przeciwko wszystkim formom zła.

I ostatnia sprawa, która odnosi się nie tylko do chrześcijan, bo to, co powiedział Jezus, dotyczy wszystkich ludzi: „Bo byłem głodny, a daliście Mi jeść; byłem spragniony, a daliście Mi pić; byłem przybyszem, a przyjęliście Mnie; byłem nagi, a przyodzialiście Mnie; byłem chory, a odwiedziliście Mnie; byłem w więzieniu, a przyszliście do Mnie”.

Każdy pyta księdza o Kościół, o uchodźców, o papieża, oczekuje odpowiedzi i rozwiązań. Ale ksiądz jest także człowiekiem. Odczuwa ksiądz kardynał miłość? Taką ludzką?

(cisza) Zdecydowanie tak. Życie bez miłości byłoby tylko pozą.

Ale czy ksiądz jej doświadcza?

– Tak. Na przykład w tym miejscu. W tym klasztorze, gdzie przychodzę od 45 lat, jestem pośród przyjaciół. Przyjaźń to decydujący pierwiastek. Czy kardynał, czy papież, każdy potrzebuje głębokiej przyjaźni. Jezus powiedział do swoich uczniów: „Już was nie nazywam sługami. Nazwałem was przyjaciółmi”.

Przeł. Tomasz Dostatni OP. Wywiad ukazał się w słowackim tygodniku „Tyzden”. Skróty od redakcji „Magazynu Świątecznego”

Schonborn, kardynał współczujący

Dwanaście lat temu udzielił „Wyborczej” wywiadu. Obserwowałem wtedy uważnie jego twarz i zapamiętałem, że jest jakoś dziwnie serdeczna, sympatyczna. Współczująca.

Ma lat 71. Jest dominikaninem. Teologiem dużej klasy: w znacznej mierze autorem „Katechizmu Kościoła katolickiego”, dzieła ogłoszonego ćwierć wieku temu. W 1991 r. został biskupem pomocniczym archidiecezji wiedeńskiej, cztery lata później arcybiskupem, niedługo potem kardynałem. Jest jednym z najbardziej znanych hierarchów rzymskokatolickich. Po rezygnacji Benedykta XVI wielu myślało, że zostanie papieżem.

Nie lubię szufladkowania, ale trudno mi nie napisać, że to jeden z kardynałów najbardziej otwartych. Otwartych po prostu i zwyczajnie na niedolę bliźnich. Nie tylko uchodźców.

Wraz z kilkoma innymi biskupami austriackimi w 1998 roku ujął się za wychowankami byłego arcybiskupa wiedeńskiego kardynała Hansa Hermanna Groera, którzy oskarżyli hierarchę o molestowanie seksualne. W tamtej wyjątkowo ponurej sprawie stanął zdecydowanie po stronie ofiar, nie kościelnego dostojnika.

Dzisiaj proponuje, by w związkach partnerskich dostrzegać elementy małżeństwa, w taki sam sposób, w jaki ostatni sobór dostrzegł elementy Kościoła we wspólnotach niekatolickich.

W sposób nietradycyjny wypowiada się na temat osób homoseksualnych. Domaga się poszanowania dla związków ludzi jednej płci. Choć zaznacza, że jego Kościół nie może ich uznać za małżeństwa, uważa, że w niektórych przypadkach zawarcie takiego związku może oznaczać pewną poprawę w porównaniu z sytuacją, gdy ktoś stale zmienia partnerów.

Nie wyklucza dopuszczenia do komunii świętej niektórych rozwodników.

Podobne poglądy w dzisiejszym Kościele rzymskokatolickim słychać było podczas dwóch ostatnich posiedzeń synodu biskupów o rodzinie. Nie są to sprawy najważniejsze w doktrynie Kościoła ani w poglądach jego dostojnika. I nie we wszystkim mu po drodze z ludźmi spoza Kościoła, a czasem i wewnątrz niego; jest na przykład zdecydowanym przeciwnikiem eutanazji, inaczej rozumie potrzebę współczucia.

Ale jeżeli ten kardynał widzi konieczność zmian w kościelnym nauczaniu, to najpewniej dlatego, że naprawdę przejmuje się ludzkim losem. Dokładnie tak jak papież Franciszek.

Jan Turnau

Magazyn Świąteczny to coś więcej – więcej wyjątkowych tematów, niezwykłych ludzi, najważniejszych wydarzeń, ciekawych komentarzy i smacznych wątków. Co weekend poznasz ciekawy przepis, zasłuchasz się w interpretacji wiersza i przyznasz, że jest cudem, dowiesz się, co w trawie piszczy – w polityce, kulturze, nauce.

W Magazynie Świątecznym:

Jerzy Pilch: Pisowiec i ja
Kiedy od razu po przegranej zaczynamy protestować przeciwko przegranej, znaczy, że możemy nie wygrać. W jakiejś bitwie średniowiecznej ci, co przegrali, poprosili papieża, by wynik bitwy unieważnić, ponieważ przeciwnik zastosował kusze. Po co nam demonstracje? Lepiej wygrajmy wybory

Argumentem przeciwko uchodźcom ma być nasze chrześcijaństwo?
Nie wierzymy, że nasze chrześcijaństwo jest jeszcze atrakcyjne – a przecież właśnie mamy wielką okazję pokazać innym nasze zasady. „Jesteście chrześcijanami, bo potrafiliście pomóc” – słyszałem od muzułmanów

Wybory prezydenckie w USA: tu rządzą pieniądze
Telekomunikacja, przemysł wydobywczy, Dolina Krzemowa, ubezpieczenia – raz jedni, raz drudzy wybierają prezydenta. Ostatniego wybrali finansiści. Z Thomasem Fergusonem rozmawia Maciej Jarkowiec

Szkoła. Prosimy nie potrząsać
W gimnazjum dzieciaki uczą się życia i samych siebie, dowiadują się, kim chcą być. A my chcemy ot tak, dla kaprysu zerwać ten pomost między dzieciństwem a dorosłością

Góry górą
Nie sądzę, żeby one czekały na ludzką śmierć. Często z nimi rozmawiam i wiem, że mają co innego do roboty. Czasami nawet mówią: „Hej, dziadku, zawróćcie”. To i zawracam. Rozmowa Pawła Smoleńskiego

Moc jest dziewczyną
Kim chciałbyś być, synku, jak dorośniesz? Agentką, detektywką, rycerką Jedi albo strażaczką, tato

Cieszyn odzyskany. Dobra zmiana nad Olzą
Tę świetlicę trzeba zburzyć. Nie będą w polskim mieście świeciły czerwone gwiazdy. Nawet z brystolu

Jak Kościół zaszedł filozofię od tyłu
Mówiąc dzieciom, że wraz z chrztem otrzymują dary i łaski Ducha Świętego w postaci szczególnych cnót wiary, miłości i nadziei, uczy się je, że moralnie są lepsze od innych

Dlaczego lewica nie zyskuje na walce z PiS
Wolność to piękna sprawa. Ale jak się nie ma za co dojechać do Warszawy z Radomia, to trudno docenić uroki Schengen, dzięki którym można polecieć do Rzymu

szanuję

wyborcza.pl

Kruki mają teorię umysłu – odkryli naukowcy

Tomasz Ulanowski, 06.02.2016

Kruki

Kruki (Fot. ADAM WAJRAK)

Mądry, stary kruk to nie tylko powiedzonko. To powiedzonko, w którym jest sporo prawdy. Naukowcy właśnie znaleźli na to kolejny dowód.
 

Teorią umysłu naukowcy określają umiejętność wczucia się w myśli i stany psychiczne innych. Ogromną rolę odgrywa w niej oczywiście zdolność do empatii.

U ludzi teorii umysłu nabywają już kilkuletnie dzieci. Z badań wynika, że mają ją także małpy człekokształtne, a także inne naczelne i… krukowate. Do tej rodziny ptaków należą m.in. kruk zwyczajny, wrona, kawka, sójka czy sroka.

W ostatnim wydaniu „Nature Communications” naukowcy z Austrii i USA po raz kolejny udowadniają, że kruki zwyczajne nie są wcale takie zwyczajne i że posiadają teorię umysłu.

Uczeni zamknęli badane przez siebie ptaki w klatkach, do których zajrzeć można było przez niewielką dziurkę w ścianie. Następnie dali im jedzenie, jednocześnie puszczając przez ową dziurkę nagranie odgłosów wydawanych przez innego kruka. W rezultacie stojący w klatce ptak starał się ukryć przed rzekomym rywalem swój smakołyk, i to tak, żeby przez ową dziurkę nie dało się dostrzec, gdzie go chowa. Kruki zachowywały się podobnie, kiedy do ich klatki zaglądał prawdziwy rywal.

Innymi słowy: kruki dokładnie wiedziały, co może się stać, jeśli nie ukryją przed innym ptakiem swojego jedzenia. Rozumiały też, co ten inny może dostrzec przez niewielką dziurkę w ścianie klatki. A więc – wczuwały się w stan umysłu swojego rywala.

Przy okazji warto dodać, że krukowate są niezwykle inteligentne, a swoją inteligencją popisują się m.in. przed naukowcami, którzy dają im do rozwiązywania różne zagadki.

Na przykład w poniższym eksperymencie (zarejestrowanym na wideo) wrona spryciara wielokrotnie pokazuje, że doskonale rozumie, co i do której tulejki musi wrzucić, żeby dostać się do jedzenia. Wie choćby, że nie ma co wrzucać kamyczków do tulejki z piaskiem, bo piasek nie woda i jego poziom od kamieni się nie podniesie.

A w tym doświadczeniu inna wrona, która powinna być chyba przyjęta do Mensy, pokonuje ośmiostopniowy tor przeszkód, żeby dobrać się do smakołyku. Używa krótkiego patyczka, żeby dostać się do dłuższego, którym dosięgnie jedzenia. Ale po drodze musi jeszcze wykorzystać kamienie. Oszałamiający widok.


Zobacz także

kruki

wyborcza.pl

 

TVP.Info dotarł do protokołu zniszczenia dokumentów z 10 kwietnia 2010 r. MON potwierdza autentyczność

mil, 06.02.2016
Portal tvp.info dotarł do protokołu zniszczenia niejawnych z 10 kwietnia 2010 roku. Autentyczność dokumentu potwierdził portalowi rzecznik MON Bartłomiej Misiewicz.

Cajc-c_WEAAHnxN

Tvp.info podaje, że protokół zniszczenia wystawiono 21 lutego 2012 roku. „Wskazuje on, że zniszczony ma zostać załącznik nr 1 – „Dziennik Działania DSO SZ RP obejmujący dzień 10 kwietnia 2010 r.”. Decyzję podjęto 1 grudnia 2011 roku” – czytamy na stronie.

Ostateczne zniszczenie miało nastąpić 27 lutego 2012 roku „poprzez rozdrobnienie mechaniczne w niszczarkach przemysłowych” w Centralnym Punkcie Niszczenia Dokumentów.

Jak powiedział portalowi Bartłomiej Misiewicz, zniszczony załącznik zawierał 400 stron lub kart. Nie wiadomo, co się w nich znajdowało.

Tvp.info przypomina, że wcześniej rzecznik MON mówił w mediach, iż wie, kto odpowiada za zniszczenie protokołu. W dokumencie jednak nie pojawiają się żadne nazwiska.

Więcej na stronie tvp.info.pl >>

W piątek w Amsterdamie szef MON oznajmił, że sprawę zniszczenia dokumentów zgłosi do prokuratury. – Dokument mówiący o zniszczeniu został przeze mnie odtajniony i będzie przekazany do opinii publicznej. Chodzi o zniszczenie wszystkich meldunków dotyczących sprawy smoleńskiej, które napływały do Sztabu Generalnego w dniu 10 kwietnia – stwierdził Macierewicz, cytowany przez TVP Info.

Do doniesień tvp.info odniósł się poprzedni szef MON, Tomasz Siemoniak. Na Twitterze napisał: „Wszystkie dokumenty z wojska dot.10.04. były od razu po katastrofie do dyspozycji prokuratury i komisji”:

wszystkieDokumanty

dlaczegoKain

gazeta.pl

 

Jak Kościół zaszedł filozofię od tyłu [HARTMAN]

Bożena Aksamit, 06.02.2016

rys. Tomasz Wawer

Mówiąc dzieciom, że wraz z chrztem otrzymują dary i łaski Ducha Świętego w postaci szczególnych cnót wiary, miłości i nadziei, uczy się je, że moralnie są lepsze od innych.
 

Jan Hartman – ur. w 1967 r., filozof, bioetyk, profesor zwyczajny Uniwersytetu Jagiellońskiego, publicysta. Autor kilkunastu książek, w tym podręczników „Jak poważnie studiować filozofię” i „Bioetyka dla lekarzy”, założyciel i redaktor czasopisma „Principia”.BOŻENA AKSAMIT: Mówi pan, że wybór między etyką a religią w szkole to skandal.JAN HARTMAN: I oszustwo.Wielu rodziców też się wścieka, ale dlatego, że w ogóle nie ma wyboru albo ma, ale teoretyczny. A pan dzieli włos na czworo.– Moim obowiązkiem jako filozofa jest zdezawuowanie oszustwa, którym jest zestawianie lekcji etyki z lekcjami religii jako ekwiwalentnych bądź komplementarnych. Etyka w szkole ma dokładnie przeciwstawny cel i wciąganie jej w plan Kościoła polegający na maksymalnej indoktrynacji dzieci i młodzieży jest skandalem.Polska dyskusja na temat etyki w szkole poraża mnie.

Dlaczego?

– Mnóstwo w niej ignorancji i obłudy.

Etyka, jeśli już pojawia się w szkole, to jako odrębny przedmiot, chociaż jest dziedziną filozofii. Nikogo to nie obchodzi i przyjmuje się za oczywistość, że lekcje etyki to forma wychowania, wdrażania uczniów w tzw. system wartości. Owszem, nauka etyki wychowuje, ale nie w duchu jakiejś doktryny moralnej, lecz krytycyzmu, odporności na dogmatyzm i brania odpowiedzialności nie tylko za swoje czyny, lecz również za własne przekonania moralne. Lekcje etyki nie powinny służyć przekonywaniu do jakiegokolwiek systemu etycznego, do relatywizmu lub absolutyzmu, hedonizmu lub eudajmonizmu. Powinny podnosić kulturę moralną uczniów na wyższy poziom, czynić ich bardziej świadomymi znaczenia własnego postępowania.

Ciężka dola katola

Kościół zręcznie wykorzystuje machinalne kojarzenie moralności z religią. Na lekcjach religii formułuje się wiele przekonań moralnych, które podane są uczniom do wierzenia. W tym sensie te lekcje „wiążą się z moralnością”. To trochę tak jak wychowanie fizyczne, które wiąże się z fizyką, gdyż ruchy biegających uczniów podlegają prawom opisywanym przez fizykę.

Na religii przekazuje się uczniom pewien system przekonań moralnych jako autorytatywny i obowiązujący. Za to na lekcjach etyki powinno się rozważać mocne i słabe strony różnych systemów etycznych, łącznie z katolickim, ucząc młodzież analizy i refleksji w zakresie problematyki moralnej. Na religii albo na polskim można indoktrynować lub wpajać dobre obyczaje, lecz etyka powinna uczyć samodzielnego myślenia o moralności.

To ignorancja. A na czym polega obłuda?

– Na rzekomej trosce o moralność młodzieży, która nie chodzi na religię i miałaby w zamian uzyskiwać zbudowanie moralne na etyce.

Instytucją, która nalegała na upowszechnienie nauki etyki w szkole, jest Kościół katolicki, ale tak naprawdę zależało mu na czymś zupełnie innym niż realne nauczanie etyki.

Po pierwsze, powszechne wprowadzenie etyki do szkół oznaczałoby, że uczniowie musieliby wybierać między etyką a religią, przez co religia awansowałaby z przedmiotu nadobowiązkowego do rangi przedmiotu do wyboru. Gdyby ktoś zrezygnował z religii, nie miałby wolnych godzin. Po drugie, Kościół liczy na to, że wykształci na uczelniach katolickich własne kadry do nauczania etyki i dotrze ze swoim przesłaniem do uczniów uciekających od religii do etyki.

Zgodzono się na etykę, bo urzędnicy nie wiedzieli, czym zajmuje się ta dyscyplina filozofii?

– Tak, naiwne i bierne państwo dało się podejść Kościołowi, którego celem jest uniemożliwienie rodzicom i dzieciom całkowicie świeckiego kształcenia. To zamach nie tylko na konstytucyjną gwarancję neutralności religijnej państwa, lecz również na nasze podstawowe prawo do wolności od indoktrynacji religijnej.

To ukryta, przewrotna forma przymusu religijnego. Ten przymus będzie narastał, zwłaszcza w obecnych warunkach politycznych. Kościół będzie dążył do kontrolowania większości etatów nauczycieli etyki, albo obsadzając je księżmi czy katechetami, albo organizując na swoich uczelniach studia podyplomowe dla przyszłych nauczycieli.

Cała ta przewrotna intryga opiera się na ignorancji urzędników, którzy nie mając pojęcia o etyce, dali sobie wmówić, że istnieje jakaś oczywista wiedza o tym, co jest dobre, a co złe, więc nie ma nic niewłaściwego w tym, żeby przedstawiciele Kościoła, tak przecież wrażliwego na sprawy moralności, nauczali młodzież i wyjaśniali jej właśnie, co jest dobre, a co złe. Proste? Proste.

Jan Hartman: Zakładamy WiR, konsolidujemy siły postępu

Ale nad programem i formą nauczania religii państwo nie ma kontroli, a nad etyką ma.

– Teoretycznie kuratorium sprawuje kontrolę, ale ani urzędnicy, ani dyrektor szkoły nie mają jak dopilnować, aby nauczyciel, który jest katechetą bądź skończył kościelne kursy, nie urabiał uczniów, nie kładł im do głów, że pośród wszystkich stanowisk jest jedno słuszne. Siłą rzeczy będzie to indoktrynacja.

Jeżeli jakiś ksiądz waży się przyjąć etat nauczyciela etyki, nie mając zresztą żadnych po temu kompetencji, bo w seminarium uczy się jedynie religijnej doktryny moralnej zwanej teologią moralną, to postąpi niemoralnie. Warunkiem moralnym nauczania etyki i w ogóle filozofii jest wolność intelektualna. Ksiądz nie jest wolny. Jest związany doktryną Kościoła. Jak obowiązkiem żołnierza jest walczyć i zabijać na rozkaz, tak ksiądz ma krzewić katolicyzm.

To proszę opowiedzieć, jak pan uczy etyki studentów.

– Na pierwszym spotkaniu próbujemy ustalić, czego ona dotyczy. Studenci myślą, że to jakieś nauki moralne, podobne do tych, jakie słyszą od księży, tyle że nauczyciel nie ma koloratki. Skojarzenia idą głównie w stronę ładu seksualnego: moralny to „prowadzący się dobrze”, niemoralny to „rozwiązły”. Zdarza się, że odwołują się do Dekalogu, a właściwie do jego fragmentów mówiących o morderstwie i kradzieży.

A pan co na to?

– Mówię, że każdy z nas ma jakieś przekonania moralne, które mogą być uzasadnione albo nie, godziwe albo niegodziwe. Sądzimy na przykład, że kłamstwo i oszustwo są złe albo że nie powinniśmy czynić innym tego, co nam niemiłe. Czy aby słusznie? Wielu uważa, że nikt nie jest lepszy od pozostałych i nie ma prawa oceniać innych. Czy na pewno ocenianie jest czymś niemoralnym? A może niemoralne jest odmawianie ludziom prawa do oceniania innych?

Przypominam studentom, że każdego dnia zdarza im się zastanawiać, jak należy, a jak nie należy postępować, kto postąpił uczciwie, a kto zrobił świństwo. Z takiego myślenia o dobrym i złym postępowaniu wyrasta coś w rodzaju nauki polegającej na systematycznym rozważaniu zasad i kryteriów dobrego i złego postępowania. Nazywa się to etyką i choć nie prowadzi do żadnego zbioru reguł niezawodnie dobrego działania, to przynajmniej trochę pomaga unikać czynienia zła oraz pochopnego przyjmowania niemądrych przekonań.

Mówię też, że ktoś, kto bierze odpowiedzialność nie tylko za swoje czyny, ale także za własne przekonania moralne, starając się je sformułować i poddać krytycznemu osądowi, stoi moralnie wyżej od kogoś, kto oczekuje zbioru reguł, których przestrzeganie miałoby zagwarantować mu przyzwoitość i niewinność. Posłuszeństwo dogmatom i autorytetom w poszukiwaniu spokoju sumienia jest etyczną miernością, a prawdziwa moralność zaczyna się tam, gdzie przeżywamy rozterki i czujemy się winni. Zabawne, że etycy należący do Kościoła katolickiego powiedzą to samo…

Kim pan jest, panie Hartman

To wszystko wzmacnia świadomość moralną i wyposaża ludzi w narzędzia pojęciowe i językowe, ale 560 godzin etyki to szaleństwo. Tak by wypadało, skoro tyle czasu uczniowie spędzają na katechezie.

– Więcej niż fizyki, chemii i biologii razem wziętych! To pokazuje skalę tego szaleństwa.

Uważam, że religii w szkole nie powinno być w ogóle. Ten czas przeznaczyłbym na elementy prawa, ekonomii, wprowadzenie do nauk społecznych, trochę na filozofię i wiedzę o zdrowiu. Etyka mieściłaby się w filozofii.

To wystarczy na dyscyplinę kształtującą kręgosłup?

– Studenci filozofii mają od 60 do 120 godzin etyki. Jest czymś horrendalnym nauczanie etyki w szkole w wymiarze czterokrotnie większym niż na studiach! I to tylko po to, żeby dzieciom nie opłacało się nie chodzić na religię. Potrzebujemy rocznego kursu filozofii w liceum, a w jego ramach kilkunastu lekcji etyki. To całkowicie wystarczy.

Tym bardziej że nie za bardzo jest komu etyki uczyć. O ile wykwalifikowanych nauczycieli filozofii mamy sporo, to pośród nich osób przygotowanych do nauczania etyki jest w kraju – czy ja wiem – może dwieście?

Dzieci z religijnych rodzin wcale nie są lepsze

A jak by pan poprowadził lekcję etyki? Powiedzmy w piątej klasie.

– Nie jestem za tym, żeby uczyć etyki w podstawówce, ale spróbujmy. Najlepiej uczy się przez stawianie pytań. Zwróciłbym się więc do uczniów: słuchajcie, zastanówmy się, skąd to się bierze, że coś muszę, skoro nie ma przymusu. Dlaczego powinienem oddawać pożyczone pieniądze albo pomagać niepełnosprawnym? Skąd bierze się powinność? Kto powiedział, że powinienem być moralny?

Wtedy zaczyna się dyskusja i padają kolejne pytania. Dlaczego nie ma kodeksu etycznego, który obowiązywałby wszystkich, skoro „wiadomo, co jest dobre i złe”? Jeśli moralność jest wytworem kultury albo wywodzi się z uwarunkowań biologicznych, to czy naprawdę nas obowiązuje? Przecież człowiek przekracza naturę i swoje uwarunkowania. Albo: kiedy można powiedzieć nieprawdę? Kiedy można zabić?

Etyki, jak całej filozofii, uczy się, stawiając pytania i szukając na nie odpowiedzi. Dopiero jak się przerobi trochę takich pytań, można wejść w czystą etykę, która niestety jest trochę nudniejsza, bo polega na analizie rozmaitych koncepcji, ich mocnych i słabych stron. Oczywiście to już nie jest na piątą klasę.

Obawiam się, że dla naszych i tak zbyt obciążonych uczniów etyka mogłaby się stać męką. To spotkało religię – nie znam nastolatka, który nie traktowałby jej jak zła koniecznego.

– W Polsce znajomość religii katolickiej jest znikoma. Jeślibyśmy pod tym kątem rozpatrywali liczbę katolików, to byłoby ich nie więcej niż kilkanaście procent. Polak wierzy w to, co chce, a osób spełniających kryteria bycia katolikiem, które nie byłoby policzkiem dla wiary, jest niewiele. Wie pani, jaki odsetek moich studentów zna podstawowe dogmaty? Kilka procent. Powiem więcej – wśród osób, które deklarują się jako wierzące i religijne, zasadą jest głoszenie przekonań, za które w średniowieczu bezwzględnie zabijano. Większość zaangażowanych katolików to straszni heretycy.

Może właśnie dlatego, że Polacy nie bardzo orientują się w sprawach wiary, nie protestowano, gdy rząd podpisywał konkordat. W efekcie państwo nie dość, że płaci za lekcje religii, to jeszcze nie ma wpływu na ich treść.

– W demokratycznym państwie organizacja, która chce przekonywać do jakiegoś sposobu życia, jakichś poglądów, musi sama o to zadbać i zapłacić. Podatnicy nie powinni finansować żadnej indoktrynacji, bez różnicy – ateistycznej, żydowskiej czy katolickiej. To łamanie sumień.

Ale art. 12 konkordatu mówi: „Uznając prawo rodziców do religijnego wychowania dzieci oraz zasadę tolerancji, Państwo gwarantuje, że szkoły publiczne podstawowe i ponadpodstawowe oraz przedszkola organizują zgodnie z wolą zainteresowanych naukę religii”.

– To miło, że Kościół, przez setki lat eksterminujący innowierców i heretyków, głosi dziś zasady liberalne, a w tym tolerancję. Niestety, to tylko słowa. W praktyce mamy przymus religijny. Jeśli dziecko nie zostanie posłane na religię, to prawdopodobnie będzie odczuwać znaczny dyskomfort społeczny, podobnie jak jego rodzice. To narusza nasze uprawnienia konstytucyjne.

Ponadto państwo finansuje działalność, która nie przynosi w świetle prawa żadnych korzyści ani państwu, ani dzieciom – bo neutralność zapisana w konstytucji oznacza, że religii i jej nauczania rząd nie uważa za coś złego, ale też nie uważa za coś dobrego. A nie wolno wydawać środków publicznych na „ani dobre, ani złe”, lecz jedynie na rzeczy dobre.

Kolejna rzecz: katecheci podlegają biskupom diecezjalnym, a oni papieżowi, który jest zwierzchnikiem obcego państwa, czyli Watykanu. Z prawnego punktu widzenia nauczanie religii katolickiej jest finansowaniem interesów obcego państwa – bo ewangelizacja jest jego interesem – i to finansowaniem pozbawionym kontroli nad sposobem wykorzystania tych kwot. To jest po prostu nielegalne.

Na pociechę: z tego, że Kościół stawia się wobec Polski nie w roli związku wyznaniowego, lecz w roli państwa trzeciego, wypływają nie zawsze dlań korzystne konsekwencje prawne.

Konkordat tylko pozornie wzmacnia status religii katolickiej, w istocie ją osłabia wobec innych wyznań, których nie krępują podobne umowy. Na razie państwo nie jest i nie chce być niezależne wobec Stolicy Apostolskiej, ale kiedyś aspiracje Polaków do suwerenności obejmą również i tę sferę. Wtedy konkordat zostanie wypowiedziany, a jeszcze nim to się stanie, status prawny religii katolickiej gwałtownie się pogorszy w relacji do wszystkich innych wyznań, bo Polska zacznie traktować serio zapisy umowy z obcym państwem i będzie egzekwować zapisy o „wyeliminowaniu wszelkich form nietolerancji i dyskryminacji z powodów religijnych” czy o stosowaniu prawa polskiego w kwestiach majątkowych.

Dzisiaj to political fiction, ale za trzy, cztery dekady będzie inaczej. Przecież właśnie z powodu swojej „rzymskości”, czyli państwowości nakładającej się na odrębność i pragnienie samostanowienia państw narodowych, Kościół utracił w XVI i XVII wieku wpływy w połowie Europy.

Ale mamy Annus Domini 2015, a nie 2050, i rodzice chcą religii w szkole.

– Ludzie chcą wielu rzeczy nielegalnych i niegodziwych, jeśli akurat są dla nich wygodne. Religii w szkole za to nie chcą rodzice, którzy wysyłają dzieci na te lekcje wbrew sobie, obawiając się nieprzyjemności. Maluchy, które nie uczestniczą w lekcjach, są wyprowadzane do innych salek, czują się gorsze. Trzeba odwagi, ogromnego wysiłku i determinacji, żeby zabezpieczyć dziecko i uodpornić je na wytykanie palcami i inne prześladowania.

W Polsce panuje przymus religijny, a jeżeli ktoś twierdzi, że jest inaczej, jest hipokrytą i kłamcą. Sam go doznawałem – jest po prostu faktem.

Ale mnóstwo ludzi nie widzi w tym nic złego.

– Powinni wiedzieć, że przywileje i wpływy Kościoła czy propagowanie religii przez aparat państwa obrażają przede wszystkim katolików. Przecież Jezusa przyjmuje się z własnej woli i słucha się Kościoła przez wiarę, a nie z musu, prawda?

Gdyby pan to powiedział katolikowi, gwarantuję, że reakcją byłoby szczere zdziwienie.

– Bardzo często człowiek nie wie, że jest poniżany. A katolik jest poniżany, gdy naukę jego religii narzuca się prawnie i wymusza się na niewierzących finansowanie jej z podatków. Ale jeśli jest się na niskim poziomie świadomości etycznej, to można tego po prostu nie wiedzieć.

Swoją drogą, państwo, opłacając religię, bierze na siebie odpowiedzialność za demoralizujące treści, które są wpajane młodzieży na tych lekcjach, czyli przekonania moralne, które mają amoralny i odpychający charakter.

Czyli jakie?

– Na przykład, że wraz z chrztem otrzymuje się dary i łaski Ducha Świętego w postaci szczególnych cnót – wiary, miłości i nadziei – jak również uwolnienie od sił demonicznych. Dzięki temu osoby ochrzczone stoją moralnie wyżej od pozostałych, które tych łask nie otrzymały i nie pójdą do nieba.

To jest uczenie dzieci, że są lepsze od innych. Podobnie jak twierdzenie, że cała przyroda, cały świat i zwierzęta istnieją po to, by służyć ludziom. W świetle obecnego rozwoju moralności to po prostu teza wstrętna i nieetyczna. Dzieci uczy się również, że osoby homoseksualne powinny wyrzekać się miłości fizycznej.

Lekcje religii demoralizują młodzież?

– Tak. To oczywiście z czasem się zmieni, bo Kościół w końcu akceptuje postęp moralny, podobnie jak zaakceptował odkrycia naukowe.

Wiele krajów w Europie uczy religii w szkole.

– Tak, ale tylko w ramach ogólnej kultury demokratycznej. Gdy jedne dzieci chodzą na taką katechezę, drugie na inną, a te niewierzące mają ekwiwalentne zajęcia na temat światopoglądów świeckich, to nic się złego nie dzieje. Wszyscy się szanują i są traktowani jednakowo. Nikt nikomu niczego nie narzuca. Muszą być przy tym przestrzegane ogólne zasady gwarantujące świecki charakter edukacji, zwłaszcza tam, gdzie jakieś wyznanie dominuje liczebnie i mogłoby wywierać wpływ na życie szkoły. Czyli: brak jakichkolwiek symboli i innych elementów tradycji czy światopoglądu religijnego poza lekcjami religii, na przykład na historii.

Oczywiście nie wszędzie to jest stuprocentowo przestrzegane, ale ogólna reguła brzmi: żadnej ateizacji, żadnej judaizacji, żadnej chrystianizacji. Plus jasny przekaz: nikt nie jest gorszy dlatego, że jest ateistą bądź katolikiem.

Ale religia jest częścią kultury. Może nie należy tak zupełnie wysyłać jej na stos?

– Religia wiele daje. Otwiera człowieka na życie duchowe, na to wszystko, co wykracza poza przemijające zdarzenia i świat fizyczny. Do świata ducha prowadzą też sztuka i filozofia, której drogą ja postępuję, jednak byłbym niemądry, gdybym nie doceniał religii. Ale to nie znaczy, że mam się zgadzać na teokrację, kołtuństwo i hipokryzję.

A jeśli chodzi o przekaz moralny, to religia była pierwsza – Biblia jest starsza nawet od Sokratesa i Arystotelesa. I choć mądrości etycznej jest u Arystotelesa więcej niż w Biblii, a we współczesnej etyce więcej niż u Arystotelesa, to przecież i Sokrates, i Arystoteles, i prorocy, Jezus czy św. Tomasz z Akwinu wnieśli swój wkład do tego, kim jesteśmy dzisiaj.


Etyka! Poradnik dla grzeszników
Jan Hartman
Agora, 2015

Książka już dostępna w księgarniach, na Kulturalnysklep.pl i w formie e-booka na Publio.pl. Tam również wcześniejsza książka filozofa – „Głupie pytania”

Magazyn Świąteczny to coś więcej – więcej wyjątkowych tematów, niezwykłych ludzi, najważniejszych wydarzeń, ciekawych komentarzy i smacznych wątków. Co weekend poznasz ciekawy przepis, zasłuchasz się w interpretacji wiersza i przyznasz, że jest cudem, dowiesz się, co w trawie piszczy – w polityce, kulturze, nauce.

W Magazynie Świątecznym:

Jerzy Pilch: Pisowiec i ja
Kiedy od razu po przegranej zaczynamy protestować przeciwko przegranej, znaczy, że możemy nie wygrać. W jakiejś bitwie średniowiecznej ci, co przegrali, poprosili papieża, by wynik bitwy unieważnić, ponieważ przeciwnik zastosował kusze. Po co nam demonstracje? Lepiej wygrajmy wybory

Argumentem przeciwko uchodźcom ma być nasze chrześcijaństwo?
Nie wierzymy, że nasze chrześcijaństwo jest jeszcze atrakcyjne – a przecież właśnie mamy wielką okazję pokazać innym nasze zasady. „Jesteście chrześcijanami, bo potrafiliście pomóc” – słyszałem od muzułmanów

Wybory prezydenckie w USA: tu rządzą pieniądze
Telekomunikacja, przemysł wydobywczy, Dolina Krzemowa, ubezpieczenia – raz jedni, raz drudzy wybierają prezydenta. Ostatniego wybrali finansiści. Z Thomasem Fergusonem rozmawia Maciej Jarkowiec

Szkoła. Prosimy nie potrząsać
W gimnazjum dzieciaki uczą się życia i samych siebie, dowiadują się, kim chcą być. A my chcemy ot tak, dla kaprysu zerwać ten pomost między dzieciństwem a dorosłością

Góry górą
Nie sądzę, żeby one czekały na ludzką śmierć. Często z nimi rozmawiam i wiem, że mają co innego do roboty. Czasami nawet mówią: „Hej, dziadku, zawróćcie”. To i zawracam. Rozmowa Pawła Smoleńskiego

Moc jest dziewczyną
Kim chciałbyś być, synku, jak dorośniesz? Agentką, detektywką, rycerką Jedi albo strażaczką, tato

Cieszyn odzyskany. Dobra zmiana nad Olzą
Tę świetlicę trzeba zburzyć. Nie będą w polskim mieście świeciły czerwone gwiazdy. Nawet z brystolu

Jak Kościół zaszedł filozofię od tyłu
Mówiąc dzieciom, że wraz z chrztem otrzymują dary i łaski Ducha Świętego w postaci szczególnych cnót wiary, miłości i nadziei, uczy się je, że moralnie są lepsze od innych

Dlaczego lewica nie zyskuje na walce z PiS
Wolność to piękna sprawa. Ale jak się nie ma za co dojechać do Warszawy z Radomia, to trudno docenić uroki Schengen, dzięki którym można polecieć do Rzymu

wybór

wyborcza.pl