Piotrowicz, 29.01.2016

 

PIĄTEK, 29 STYCZNIA 2016 14:22

MIGALSKI: Minister Waszczykowski-Beck przenosi Polskę na Grenlandię

KKB_4904.view

Z góry przepraszam za nieco krotochwilny tytuł tekstu. Ale oddaje on, w moim przekonaniu, istotę sejmowego wystąpienia min. Waszczykowskiego. Zacznijmy jednak od pochwał.

„Expose” zawierało kilka dobrych momentów. Wskazałbym tu na podkreślenie konieczności budowania silnych relacji z USA (łącznie z zainstalowaniem na naszym terytorium baz wojskowych), silny sprzeciw wobec projektu Nordstream2, czy właściwą ocenę naszej polityki wobec Białorusi ( z uwzględnieniem potrzeb obecnej tam Polonii). Z tym wiąże się także bardzo dobry pomysł, by to właśnie Polonia, szczególnie w krajach zachodnich, włączyła się w walkę o wizerunek Polski (MSZ musiałoby jedynie znaleźć jakieś adekwatne środki i metody, by naszych rodaków wspierać w tym zbożnym dziele). Na pochwałę zasługuje także o to, że Waszczykowski trafnie wskazał na Rosję, jako naszego największego przeciwnika nie tylko w regionie, ale po prostu – w walce o naszą suwerenność.

Z tym jednak wiąże się krytyka jego wystąpienia – bo o ile trafnie zdiagnozował źródło naszego niepokoju, o tyle już to, w jaki sposób to zrobił, pozostawia wiele do życzenia. Atakowanie wprost i „po imieniu” naszego wschodniego sąsiada wykraczało jednak poza ramy corocznego „expose” szefa MSZ. Tak się po prostu w języku dyplomacji nie robi. Poza tym Waszczykowski wskazał na trzy warunki poprawy naszych relacji z Rosją – zwrot wraku, ustalenie na nowo przyczyn katastrofy smoleńskiej oraz wydanie „akt katyńskich”. Czyli…całkowicie oddał piłkę stronie rosyjskiej! Oraz uzależnił normalizację naszych stosunków od spraw symbolicznych i, Państwo wybaczą, drugorzędnych. To pokazało nas jako partnera niepoważnego, w istocie walczącego o, prośba o drugie wybaczenie, paciorki, a nie realne i wymierne interesy. Teraz to od Putina będzie zależeć, czy nam owe paciorki da (i kiedy), czy też będzie się z nami nadal bawił w dotychczasowym stylu.

Na krytykę zasługuje także…krytyka UE, ze szczególnym uwzględnieniem Niemiec. Minister od samego początku krytykował Unię za tworzenie koncertu mocarstw, za nierównoprawne traktowanie wszystkich państw, za ingerencję w ich sprawy wewnętrzne. Jednocześnie domagał się od tejże Unii…silniejszego zaangażowania w Partnerstwo Wschodnie, które przecież jest instrumentem wymyślonym i opłacanym przez UE. Dostało się także samym Niemcom za politykę imigracyjną ( w tym samy akapicie pochwalny został, choć bez wymieniania po nazwisku, Viktor Orban). O relacjach z Berlinem szef MSZ wyrażał się per „remanent”. W dodatku temu naszemu najważniejszemu sąsiadowi poświęcił bardzo mało czasu – mniej, niż Azerbejdżanowi.

Jako kuriozalne należy uznać słowa ministra o tym, że w związku z coraz częstszymi wyjazdami Polaków do Egiptu i Tunezji, kraje te stają się dla nas ważnymi partnerami, a jako groźne słowa o tym, że Polska będzie chciała szukać nowych partnerów handlowych poza Unią, bowiem dziś za dużo naszej wymiany gospodarczej mamy właśnie z krajami 28-ki. Nie ma bardziej stabilnego i wiarygodnego obszaru gospodarczego, niż UE, i plany polskiej dyplomacji szukania alternatywnych rynków zbytu dla naszych towarów brzmią po prostu niepoważnie.

Waszczykowski powtórzył jak mantrę zapowiedź budowy „Międzymorza” (choć zdaje się sama nazwa nie padła z jego ust), tyle tylko, że nie określił, jak niby mielibyśmy skłonić państwa naszego regionu do współpracy – zwłaszcza gdyby miałoby to być realizowane w pewnym napięciu wobec Berlina i w jawnej opozycji wobec Moskwy (na marginesie – w „expose” ani razu nie padło słowo „Litwa”).

Jako zupełnie oderwane od naszych interesów było jednak wskazanie Wielkiej Brytanii jako naszego najlepszego partnera w Unii. Państwo chcące redukcji funduszy pomocowych, wyspiarskie, rozważające wyjście z UE ma być naszym sojusznikiem w UE? Albion zdradzi nas przy pierwszej nadarzającej się okazji, a wcześniej wykorzysta do swojej gry z Berlinem i Paryżem. Opieranie się o Londyn jest czystą fantasmagorią Waszczykowskiego. Prowadziliśmy politykę „jagiellońską”, potem „piastowską”. Czas chyba najwidoczniej rozpocząć uprawianie polityki „windsorskiej”. Tyle tylko, że o ile dwie pierwsze miały jakieś podstawy teoretyczne i praktyczne, o tyle ta najnowsza jest konstrukcją czysto fantomową i trudno sobie wyobrazić, co miałaby oznaczać.

Podsumowując – było to wystąpienie godne ministra Becka: na kontrze wobec Rosji i Niemiec, w oparciu o Wielką Brytanię. Podkreślające walory honoru i godności. Jednocześnie wystąpienie w najwyższym stopniu antyrosyjskie i antyunijne. Naszymi najlepszymi sojusznikami i gwarantami niepodległości zostali określeni Amerykanie i Brytyjczycy. Jeśli zatem w najważniejszym sejmowym wystąpieniu ministra spraw zagranicznych jako nasi najwięksi przeciwnicy i konkurenci zostali zidentyfikowani nasi najwięksi sąsiedzi, a naszych sojuszników znaleziono nad Atlantykiem, wniosek musi być tylko jeden – rząd PiS, z ministrem Waszczykowskim_Beckiem na przedzie, planuje przeniesienie Polski na Grenlandię.

300polityka.pl

 

druzgocącyRaport

 

macierewiczUstali

Rada Programowa TVP o manipulacjach „Wiadomości”

Daniel Flis, 29.01.2016

„Wiadomości” TVP (Fot. TVP)

Przez tydzień przedstawiciel Rady Programowej TVP analizował główne wydania serwisów informacyjnych telewizyjnej Jedynki, TVN i Polsatu. Rada w podjętej uchwale zarzuca zespołowi „Wiadomości” stosowanie propagandy.
 
Analiza „Wiadomości” TVP 1, „Faktów” TVN i „Wydarzeń” Polsatu objęła wydania od 18 do 24 stycznia. Przygotował ją Andrzej Krajewski, wiceprzewodniczący Rady Programowej TVP, dziennikarz, wykładowca akademicki i ekspert Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji ds. wolności słowa.

W każdym z obserwowanych dni w przekazie „Wiadomości” dostrzegł przynajmniej jedną manipulację, wyolbrzymienie marginalnych zjawisk lub pominięcie innych. Według jego analizy 18 stycznia „Wiadomości” niezgodnie z prawdą przekonywały, że w Komisji Europejskiej odbywają się nocne posiedzenia podobne do ostatnich nocnych głosowań w polskim Sejmie. 19 stycznia w sześciu na siedem materiałów znalazły się negatywne przekazy na temat Niemiec.

20 stycznia w relacji z debaty w Parlamencie Europejskim w Strasburgu nie wspomniano, że broniący Polski eurodeputowani należą do antyeuropejskich partii. 21 stycznia nie sprostowano wypowiedzi premier Beaty Szydło o milionie uchodźców z Ukrainy przyjętych przez Polskę, mimo oficjalnego dementi ambasadora Ukrainy.

22 stycznia, przedstawiając spór o połączenie funkcji ministra sprawiedliwości i prokuratora generalnego, nie wspomniano, jak sprawował je Zbigniew Ziobro podczas poprzednich rządów PiS. 23 stycznia KOD był jednostronnie przedstawiany jako „twór Gazety Wyborczej” oraz „kastet PO i PSL”.

24 stycznia główny materiał o rezolucji Parlamentu Europejskiego w sprawie Polski miał „cechy politycznego donosu na PO, „Gazetę Wyborczą” i Niemców”.

„Bardzo łatwo zmienić wymowę materiałów informacyjnych i uczynić z nich narzędzie manipulacji nastrojami społecznymi” – ostrzega w swojej uchwale Rada Programowa. Krytykuje też lansowanie przez „Wiadomości” skrajnych postaci i poglądów, „co świadczy nie o pluralizmie tej audycji, ale o skrajnym radykalizmie ich nowej formuły”.

– Najważniejszym punktem tej uchwały jest jednak wezwanie do poddania „Wiadomości” profesjonalnemu monitoringowi treści przez niezależne instytuty badawcze lub organizacje pozarządowe. Będę zalecała go prezesowi Kurskiemu – mówi „Wyborczej” Iwona Śledzińska-Katarasińska, przewodnicząca Rady Programowej i posłanka PO. Prezes TVP Jacek Kurski ma wziąć udział w kolejnym posiedzeniu Rady 10 lutego.

Analiza „Wiadomości” i uchwała w jej sprawie powstała z inicjatywy prezydium Rady, do której oprócz Śledzińskiej-Katarasińskiej i Andrzeja Krajewskiego należy też Tomasz Kalita z SLD. W Radzie Programowej TVP zasiada 15 członków wybranych na cztery lata w poprzedniej kadencji Sejmu. Dziesięciu reprezentuje partie parlamentarne, pięciu powołuje KRRiT spośród osób z doświadczeniem w sferze kultury i mediów.

Skład redakcji „Wiadomości” zmienił się po nominowaniu 8 stycznia przez ministra skarbu nowego prezesa TVP Jacka Kurskiego, wcześniej wiceministra kultury w rządzie PiS. Zwolnieni zostali szef „Wiadomości” Piotr Kraśko, prowadząca Beata Tadla, wydawca Piotr Jaźwiński, sekretarz Maciej Czajkowski i reporterzy Piotr Maślak, Jacek Tacik, Adam Feder i Milena Kruszniewska. Zastąpili ich nowi pracownicy ściągnięci przez mianowaną na miejsce Kraśki Marzenę Paczuską, która była w „Wiadomościach” za poprzednich rządów PiS.

Zobacz także

rada

wyborcza.pl

Druzgocący raport Amnesty International: „Polska ustawa inwigilacyjna rażąco narusza prawa człowieka”

Łukasz Woźnicki, 29.01.2016
Raport Amnesty International został opublikowany w kilka godzin po senackim głosowaniu

Raport Amnesty International został opublikowany w kilka godzin po senackim głosowaniu (Fot. Amnesty International)

– Przepisy nowej ustawy przegłosowanej przez polski parlament stoją w sprzeczności z międzynarodowymi zobowiązaniami Polski dotyczącymi praw człowieka. Prawo Polaków do prywatności jest zagrożone – alarmuje londyńska centrala Amnesty International.
 
Międzynarodowa organizacja ochrony praw człowieka poświęciła Polsce jeden ze swoich najnowszych raportów. To analiza skutków wejścia w życie tzw. ustawy inwigilacyjnej, która została w piątek przegłosowana przez Senat. Przygotowany w języku angielskim dokument został opublikowany na stronie organizacji w kilka godzin po senackim głosowaniu. Jego tłumaczenie na język polski wraz z komentarzem można znaleźć na stronie polskiego oddziału AI.

„Zmiany w prawie dotyczące uprawnień policji i innych polskich służb w poważny sposób naruszają prawo do prywatności. Ustawa została dzisiaj przyjęta przez Senat bez poprawek. Pomimo zdecydowanego sprzeciwu ze strony społeczeństwa obywatelskiego i ekspertów prace nad ustawą odbywały się w przyspieszonym trybie z uwzględnieniem jedynie niewielkich zmian do pierwotnego projektu” – czytamy we wprowadzeniu do raportu.

Przypisy zbyt niejasne, zbyt daleko idące

Amnesty informuje zagranicznych czytelników, że celem nowej ustawy miało być poprawienie przepisów na temat inwigilacji zakwestionowanych w 2014 roku przez Trybunał Konstytucyjny. „W rzeczywistości nowe prawo poszerza uprawnienia do inwigilacji w wielu obszarach i stoi w sprzeczności z międzynarodowymi zobowiązaniami Polski” – alarmuje organizacja.

Wyjaśnia, że środki przewidziane w nowej ustawie poszerzają dostęp służb do danych telekomunikacyjnych i internetowych. Umożliwiają policji i innym służbom inwigilację na większą skalę, równocześnie nie określając dokładnie ram, w jakich powyższe uprawnienia mogą być wykorzystywane.

– Nowe regulacje są zbyt niejasne, zbyt daleko idące i pozostawiają zbyt wiele pytań bez odpowiedzi. Państwo powinno zapewnić, że środki podjęte w celu zagwarantowania bezpieczeństwa społeczeństwu nie będą naruszać podstawowych praw jednostki – mówi Draginja Nadażdin, dyrektorka Amnesty International w Polsce.

Wielu Polaków może się znaleźć pod obserwacją służb

Amnesty w swoim raporcie wymienia kluczowe zastrzeżenia do nowych przepisów. „Ustawa zezwala na inwazyjne środki inwigilacji i poszerza zakres tzw. kontroli operacyjnej na podstawie niedookreślonych warunków oraz niezdefiniowanego katalogu przestępstw. Zezwala na użycie narzędzi inwigilacyjnych umożliwiających przechwytywanie tzw. „danych internetowych”, zbieranie i analizowanie danych osobowych użytkowników internetu, bez obowiązku składania wniosku przed każdym zgromadzeniem danych” – czytamy.

Podobnie jak szereg polskich organizacji pozarządowych AI zwraca uwagę, że według nowych przepisów służby uzyskają dostęp do danych internetowych bez uprzedniej zgody sądu. „Ustawa nie zawiera wystarczających gwarancji ochrony informacji objętych tajemnicą zawodową, w tym adwokacką czy dziennikarską. Utrudnione będzie, czy wręcz niemożliwe, uzyskanie przez obywateli informacji, czy byli nielegalnie inwigilowani, a także wykrycie nadużycia uprawnień służb” – ostrzega organizacja.

„Środki kontroli niejawnej przewidziane przez nowe regulacje są w wysokim stopniu nieproporcjonalne. Wiele osób w Polsce może wkrótce znaleźć się pod obserwacją służb z nieokreślonych powodów i bez uprzedniej zgody sądowej” – komentuje dyrektorka Amnesty International w Polsce.

Naruszenie wolności słowa prowadzi do autocenzury

Według Amnesty International nowe przepisy stoją w sprzeczności z międzynarodowymi i regionalnymi zobowiązaniami Polski dotyczącymi praw człowieka. Organizacja odwołuje się tu do wyroków Europejskiego Trybunału Praw Człowieka, który w ostatnich miesiącach orzekał naruszenie europejskiego prawa przez państwowe regulacje dotyczące inwigilacji.

Na przykład w sprawie Zakharov przeciwko Rosji ETPC uznał, że inwigilacja musi być oparta na indywidualnym, racjonalnym podejrzeniu przestępstwa. Prawo musi definiować zakres środków tajnej inwigilacji. Inwigilacja musi być zatwierdzana i nadzorowana przez sąd lub inny niezależny organ. A regulacje prawne muszą zawierać wymóg informowania obywateli, aby mogli oni ubiegać się o zadośćuczynienia w razie bezprawnej inwigilacji.

„W nowej ustawie brakuje takich zabezpieczeń” – podkreśla organizacja.

„Nowe polskie regulacje stanowią zagrożenie dla prawa do prywatności, ale także innych praw człowieka, które są z prawem do prywatności powiązane. Bezprawna inwigilacja narusza wolność słowa, co prowadzi do autocenzury i ogranicza prawo do szukania i uzyskiwania informacji” – alarmuje Amnesty International.

Przegłosowana w piątek przez Senat ustawa inwigilacyjna czeka jeszcze tylko na podpis prezydenta Andrzeja Dudy.

Zobacz także

amnesty

wyborcza.pl

 

Opozycja przekonywała, że w rządzie panuje chaos. Politycy PiS postanowili to udowodnić

Rządy PiS sprawiają wrażenie coraz większego chaosu.
Rządy PiS sprawiają wrażenie coraz większego chaosu. Fot. S.Kamiński/AG

Od pierwszego posiedzenia Sejmu opozycja alarmuje, że pospieszne przepychanie ustaw wywoła chaos. Rządzący bagatelizowali to, przekonując, że to tylko rytualne narzekania opozycji. Jednak teraz członkowie rządu postanowili udowodnić, że opozycja miała rację.

Program „Rodzina 500+” to sztandarowy projekt Prawa i Sprawiedliwości. Beata Szydło zdaje sobie sprawę, że to od niego zależy być albo nie być jej rządu. Ludzie już pytają o pieniądze, a Szydło opóźnienia próbuje tłumaczyć destrukcyjną działalnością opozycji. Opozycja alarmuje, że kolejne ekspresowe ustawy grożą kompletnym chaosem.

Jednak z 500+ miało być inaczej – to projekt rządowy, a nie poselski (który można złożyć na kilka godzin przed pierwszym czytaniem). Do tego zorganizowano konsultacje społeczne, by partnerzy mogli zgłosić swoje uwagi. I wydawało się, że dzięki temu będzie można uniknąć błędów, które zdarzają się, kiedy pisze się ustawy na kolanie.

1. Podatek od odpraw

Najlepszy przykład to podatek nałożony na odprawy menadżerów zwalnianych z państwowych spółek. Ustawa przewiduje, że odchodzący członkowie zarządów będą musieli oddać do budżetu 70 procent swoich dochodów z tytułu zakazu konkurencji.

Ustawę przyjęto pod koniec listopada, a weszła ona w życie 1 stycznia. Ale jeszcze przed tym, pod koniec grudnia trzeba było ją nowelizować, bo okazało się, że polityczna zemsta dotyka nie tylko ekipę członków zarządów nominowanych przez poprzednią, lecz także szeregowych pracowników.

2. 500+

Dla PiS to najważniejsza ustawa tej kadencji. Ale i tutaj nie brakuje wewnętrznego chaosu. Sama Beata Szydło zmieniała zdanie w kwestii tego, kto ma dostać pieniądze. Ale najwięcej rozbieżności było na etapie konsultacji międzyresortowych. Oceniał, że 500 złotych na dziecko nie wystarczy, by poprawić sytuację demograficzną kraju. Do tego oceniał, że program przyczyni się do utrwalenia bezrobocia.

Ale największą bombę na program zrzuciło Ministerstwo Finansów. Miało zaopiniować uzgodniony wcześniej projekt, ale dostało na to od swojego rządu tylko jeden dzień. Do tego dokument znacznie różnił się od wcześniejszej wersji. – Uniemożliwia prawidłową analizę i rzetelne zaopiniowanie i może prowadzić do skutków, które teraz nie są do zauważenia – narzekało MF.

Co więcej, według wyliczeń resortu na program brakowało 200 milionów złotych. Podzielono też obawę Gowina, że program zwiększy bezrobocie. W trybie awaryjnym zwołano konferencję prasową ministra finansów, minister rodziny i pracy oraz szefa Komitetu Stałego RM. Przekonywano, że to „burza w szklance wody” i że wszystko już załatwione, a po weekendzie program przyjmie rząd.

Ale wcześniej niektórzy ministrowie chcieli mieć też swój wkład w program. Zbigniew Ziobro proponował, by pieniądze trafiały na specjalne konto, z którego można kupić tylko określone grupy produktów (np. jedzenie, ubrania). PiS stara się też ograniczyć wydatki na program. Nie tylko przez obcinanie samorządom pieniędzy na obsługę programu, lecz także przez moralny szantaż. Zarówno wicepremier Piotr Gliński, jak i wicepremier Mateusz Morawiecki mówili, że zamożni nie powinni korzystać z programu. Z kolei premier Szydło i minister rodziny Elżbieta Rafalska przekonują, że program jest dla każdego.

3. Podatek od sklepów

Każdy podatek jest przerzucany na zwykłych podatników. Zawsze. Ale rządzący zaklinają rzeczywistość i przekonują, że klienci nie ucierpią na podatku od sklepów. Ma to zapewnić specjalny zapis w ustawie, który zakaże podnoszenia cen z powodu nowego podatku. – Tam będzie taki zapis, tak jak w podatku bankowym. Oczywiście do realizacji pewnie wszyscy będą mieli zastrzeżenia, ale od tego jest Urząd Ochrony Konkurencji i Konsumentów –mówił w RMF FM Henryk Kowalczyk.

Ale co innego mówi Paweł Szałamacha, który dzień później stwierdził w TVP1, że takiego zapisu po prostu nie ma. Skąd całe zamieszanie? Z tego, że PiS nie pokazało jeszcze projektu ustawy. Na razie znane są tylko założenia, a w takiej ustawie wszystko rozbija się o szczegóły. Ale cóż, pan minister był chory i leżał w łóżku….

facebook.com >>>

4. Podatek bankowy

Polityka gospodarcza Prawa i Sprawiedliwości jest oparta na myśleniu życzeniowym. Kiedy Prawo i Sprawiedliwość ogłosiło, że Sejm wprowadzi podatek bankowy, obawiano się wzrostu opłat, który odbije się na klientach. – Mamy mechanizm konkurencji w sektorze. Wyobrażam sobie sytuację, w której prezes banku PKO BP, który jest kontrolowany przez Skarb Państwa, złoży oświadczenie publiczne, w którym zaprasza klientelę konkurencji, w przypadku gdy tamte banki próbowałyby podwyższyć swoje opłaty – przekonywał pod koniec października minister finansów Paweł Szałamacha.

Tymczasem PKO BP jako jedne z pierwszych banków podniósł opłaty. Prawo i Sprawiedliwość próbuje robić dobrą minę do złej gry. – Polityka PKO BP jest m.in. taka, żeby zachęcić klientów do elektronicznej obsługi bankowej. I tam się obniża te marże – próbował robić dobrą minę do złej gry Henryk Kowalczyk, szef Komitetu Stałego Rady Ministrów. Z kolej Andrzej Jaworski, szef sejmowej Komisji finansów wzywa prezesów banków na dywanik. Nawet, jeśli przyjdą, wątpliwe, by cofnęli się pod wpływem posłów PiS.

5. Znikające 20 milionów

Nie tylko w rządzie panuje chaos, także w Sejmie. Na finiszu prac nad budżetem większość próbowała przeforsować dwa wnioski: 20 milionów złotych z teatrów i kultury na szkołę o. Rydzyka i kolejne 20 milionów z łódzkiego hospicjum na Fundusz Kościelny. Z obu wycofano się po miażdżącej krytyce. Kościół nie dostanie więc dodatkowych pieniędzy, a straty wizerunkowe i tak już są.

Bo Prawo i Sprawiedliwość ma niesamowity talent do robienia sobie problemów, których można uniknąć. Wysokie tempo, w jakim działa nowa władza, tylko zwiększa ryzyko wpadek i powoduje, że problemy stają się głośniejsze. Ale robi to na własne życzenie.

chaos

naTemat.pl

Olejnik: „Wygrałam proces z posłanką Pawłowicz”. Chodzi o sprawę jedzenia sałatki w Sejmie

past, 29.01.2016

Krystyna Pawłowicz je kanapkę w Sejmie

Krystyna Pawłowicz je kanapkę w Sejmie (Fot. Sławomir Kamiński / Agencja Gazeta)

Monika Olejnik wygrała proces z posłanką Krystyną Pawłowic. Posłanka zarzucała dziennikarce kłamstwo w artykule, w którym Olejnik opisywała, jak Pawłowicz krzyczała „stul pysk'” do innych posłów.

 

Przypomnijmy: na posiedzeniu Sejmu pod koniec 2014 roku Krystyna Pawłowicz podczas głosowań jadła na sali obrad. Poseł Andrzej Rozenek stwierdził, że Pawłowicz zamienia Sejm w bar mleczny i poprosił, by posłanka „wyniosła brudne naczynia”.

Wywołało to awanturę w Sejmie, podczas której padło wiele ostrych słów. Jak mówił dzień później Janusz Palikot w programie Moniki Olejnik „Gość Radia Zet”, sama Pawłowicz miała krzyczeć do posłów „stul pysk” i „ty chamie”.

Później Olejnik napisała o tym w artykule, a Pawłowicz oskarżała ją o kłamstwo i twierdziła, że słowa „stul pysk” wtedy nie padły. „Wygrałam proces z Krystyną Pawłowicz” – oznajmiła dziś na Facebooku dziennikarka.

„Zarzuciła mi kłamstwo, twierdząc, że skoro w stenogramie posiedzenia Sejmu nie zapisano, jak krzyczała do innych posłów ‚stul pysk’ i ‚ty chamie’, to znaczy, że tak nie było. W sądzie zeznawali posłowie, którzy byli wtedy na sali i słyszeli okrzyki pani poseł”, napisała Olejnik.

wygrałam

olejnikWygrałam

gazeta.pl

 

Ciach rzecznikowi po budżecie. PiS wmanewrował Kościół w wojnę z obywatelami

Paweł Gawlik, Gazeta Wyborcza, 29.01.2016

Adam Bodnar, Rzecznik Praw Obywatelskich

Adam Bodnar, Rzecznik Praw Obywatelskich (Fot. Sawomir Kamiski / Agencja Gazeta)

– Dla polskich obywateli wolność, równość, sprawiedliwość i suwerenność to wartości niezbywalne – mówiła premier Beata Szydło w Parlamencie Europejskim 19 stycznia. Dziesięć dni później jej partia obcięła budżet rzecznika praw obywatelskich o 10 mln zł.
 

Kilka dni temu rzecznik Adam Bodnar apelował o zwiększenie budżetu jego instytucji. Potrzebuje pieniędzy m.in. na remont budynków (nakaz inspekcji pracy) i wzmocnienie zespołu rozpatrującego rocznie ponad 30 tys. wniosków i udzielającego ponad 30 tys. porad telefonicznych. PiS odpowiedział na to w czwartek w Sejmie redukcją budżetu RPO o 25 proc.

Zabraknie pieniędzy na tak podstawowe dla obywateli sprawy, jak wizytacje domów pomocy społecznej, więzień i szpitali psychiatrycznych czy wsparcie ludzi zmagających się z niesprawiedliwymi w ich poczuciu wyrokami sądów. „Nie będziemy mogli zapobiegać niesprawiedliwościom czy ludzkim nieszczęściom. To konsekwencje, które dotkną bezpośrednio zwykłych ludzi” – stwierdził Adam Bodnar.

Widać w tym wendetę wobec rzecznika. Posłowie PiS podnosili np. absurdalne obawy o sympatyzowanie Bodnara z ideologią gender.

Szczególne oburzenie budzi to, że w tę wojnę z obywatelami – w imieniu których PiS tak chętnie się wypowiada – partia ta wmanewrowała Kościół. Ponad 4,6 mln zł z planowanego budżetu RPO przekazano na organizację Światowych Dni Młodzieży – wielkiego święta Kościoła, na które przyjazd z pierwszą wizytą w Polsce zapowiedział papież Franciszek. Polscy hierarchowie zostali więc postawieni w sytuacji nie do pozazdroszczenia – muszą mieć świadomość, że wizyta papieża odbędzie się kosztem swobód obywatelskich w naszym kraju.

O prawach człowieka – których w Polsce strzeże RPO – mówił Franciszek wielokrotnie, m.in. na forum ONZ. W 2014 r. w Parlamencie Europejskim podkreślał, że pełnią centralne miejsce we współczesnej Europie i są „wynikiem długiej drogi, na którą składało się również wiele cierpień i ofiar”. – Przyczyniła się ona do uświadomienia sobie wartości, wyjątkowości i niepowtarzalności każdej poszczególnej osoby ludzkiej – mówił.

Pozostaje nadzieja, że polscy dostojnicy Kościoła sprzeciwią się finansowaniu wielkiego święta przypominającego o chrześcijańskich wartościach kosztem podstawowych praw obywateli.

Zobacz także

ciach

wyborcza.pl

 

Mętne aluzje bez dowodów. O książce Wojciecha Sumlińskiego „Niebezpieczne związki Bronisława Komorowskiego”

Wojciech Orliński Gazeta Wyborcza, 29.01.2016

„Niebezpieczne związki Bronisława Komorowskiego”, Wojciech Sumliński

Od literatury faktu oczekiwalibyśmy – no właśnie – faktu. Klarownej tezy typu: „oskarżam Bronisława Komorowskiego o to i o to na podstawie następujących dowodów”. W książce Sumlińskiego tych dowodów nie ma
 

Po książkę Wojciecha Sumlińskiego „Niebezpieczne związki Bronisława Komorowskiego” sięgnąłem dopiero wtedy, gdy „Newsweek” ujawnił, że spore fragmenty to plagiaty z Alistaira MacLeana, Raymonda Chandlera i Stiega Larssona. Najbardziej byłem zaskoczony tym, że to przecież nie są klasycy dziennikarstwa, tylko literatury sensacyjnej. Nie wiedziałem, że Sumliński napisał powieść!

I chyba nie tylko ja. Choćby niedawno ukazał się w „Gazecie Wyborczej” wywiad z Zygmuntem Staszczykiem, w którym mówił m.in.: „Ukazała się książka o Komorowskim Wojciecha Sumlińskiego, którą przeczytałem od deski do deski. Pojawiały się tam poważne zarzuty o związkach głowy państwa z WSI, inne jeżące włosy na głowie historie. I co? Zero reakcji. Taki temat w normalnym kraju byłby wiadomością dnia”.

Nie wierzę, że Staszczyk naprawdę przez to przebrnął. Po pierwsze dlatego, że to się bardzo ciężko czyta. A po drugie dlatego, że wtedy również zauważyłby, że to powieść, a w „normalnym kraju” powieści nie stają się „tematem dnia”, nawet jeśli w tych powieściach padają „poważne zarzuty”.

Jo Nesbo, Philip Roth, Frederick Forsyth – wszyscy w swoich książkach umieszczali prawdziwych polityków, często pod imieniem i nazwiskiem. Ronald Reagan występuje w drugim sezonie serialu „Fargo”, Margaret Thatcher – w jednym z filmów o Bondzie. Z polskich przykładów – bardzo złośliwy portret ministra Zdrojewskiego odnajdziemy w powieści „Bezcenny” Miłoszewskiego. To normalne w thrillerach, dodaje im smaczku.

Danie wegańskie

Od literatury faktu oczekiwalibyśmy – no właśnie – faktu. Klarownej tezy typu: „oskarżam Bronisława Komorowskiego o to i o to na podstawie następujących dowodów”. Dowody – fotokopie dokumentów, zapisy rozmów, zdjęcia – są w literaturze faktu zamieszczane w przypisach czy osobnym aneksie.

Wypełniacze w rodzaju opowieści o okolicznościach, w jakich reporter dotarł do dowodów, mogą się oczywiście pojawić, ale kluczowe są te dowody. Żargonowo nazywamy je w branży „mięskiem”.

Pod tym względem książka Sumlińskiego to danie wegańskie. Nie ma tu konkretnych dowodów, nie ma też klarownej tezy.

To co jest zamiast tego? Mamy narratora, który co jakiś czas widuje dowody winy Komorowskiego, nawet przez chwilę trzyma je w rękach – ale zawsze ktoś mu je w końcu zabiera, niczym dowody na UFO w serialu „Z Archiwum X”.

Pierwsze 113 stron to rozmowa z informatorem opisanym po prostu jako „nadkomisarz”. To do niego narrator przyjeżdża do Darłówka (via Ustka) w okolicznościach splagiatowanych z powieści Larssona.

Nadkomisarz długo nie chce przejść do rzeczy, ale ciągle coś mętnie sugeruje. Wygląda to tak:

„Nadkomisarz przez krótką chwilę spoglądał na swoje dłonie, a potem przełknął kilka łyków kawy, jak gdyby potrzebował przerwy, nim przejdzie do sedna.

– Chciałbym, żebyś zrobił to samo co przy » Masie «, tylko skuteczniej. Będzie łatwiej, bo akta » Masy” masz w małym palcu, a w tej historii Jarosław Sokołowski odgrywa bynajmniej niemarginalną rolę”.

Nadkomisarz się wykręca

„Bynajmniej niemarginalną” to już chyba własna inwencja Sumlińskiego, podobnie jak stylistyczne kwiatki typu: „Powoli, z rozmysłem, zdusił niedopałek papierosa. Wydawało mi się, że ten gest zawierał w sobie dziwny przedsmak ostatecznej decyzji, jakby coś w sobie ważył i przełamał” albo: „Zniżył głos do szeptu. W pełnej napięcia ciszy zgrzytnęło kółko zapalniczki. Pochylił się do przodu, oparł o stół i mówił dalej cichym głosem”.

Nadkomisarz ciągle nie chce przejść do rzeczy. Na s. 104 bohater ma tego dość (czytelnik dużo wcześniej): „Pomyślałem, że grunt to oryginalność. Ponieważ jednak nie byłem w nastroju do rozmów typu vide film pt. » Dzień świstaka «, w którym bohater po wielokroć przeżywa ten sam dzień, to samo robiąc i to samo mówiąc, a już tym bardziej nie byłem w nastroju do rozmów o niczym, postanowiłem skrócić jałowy dialog i zagrać w otwarte karty”.

To nic nie daje, nadkomisarz się wykręca od odpowiedzi. Bohater idzie się upić. Jest noc, ale na szczęście w grudniu w Darłówku mnóstwo jest restauracji czynnych całą dobę. W jednej z nich przypadkowo spotyka Krzysztofa, opisanego jako „oficer ABW, lat czterdzieści cztery”.

Krzysztof, okazuje się, przypadkowo ma przy sobie dowody związków Komorowskiego i jego żony z organizacjami przestępczymi założonymi przez byłych oficerów WSW. Ma je nawet spakowane do poręcznej plastikowej teczki, którą Krzysztof tak po prostu wręcza głównemu bohaterowi (s. 132). Niestety, dwie strony dalej samochód widmo zabija Krzysztofa, a głównego bohatera tylko lekko rani. Po teczce nie ma śladu.

Związki z WSI bez dowodów

Na szczęście na następnych stronach już się roi od informatorów. Nikt z nich nie ma nazwiska, tylko nieliczni mają imiona. Są to: „kapitan służb tajnych” (s. 163), „Były Premier” (s. 197), „Marek, który wszystko wiedział i o wszystkim słyszał” (s. 202 i 269), „oficer Wojskowej Akademii Technicznej” (s. 207), „starszy aspirant” (s. 311), na koniec ktoś opisany po prostu jako „mój rozmówca” (s. 377).

Ten ostatni wreszcie bohaterowi „opowiedział wszystko od początku”, ale tutaj książka się urywa. Poprzednie, niekonkretne rozmowy narrator relacjonował z absurdalnym szczególanctwem, teraz po „od początku” mamy trzy gwiazdki i… to już wszystko. Narrator idzie na spacer, by to sobie przemyśleć, i „na przekór wszystkiemu uśmiecha się do swoich myśli. KONIEC” (s. 388).

Rzecz jasna żadnej z tych rozmów bohater nie nagrywa. Nie tylko więc nie padają tu żadne konkretne zarzuty pod adresem Komorowskiego, to jeszcze na dodatek mętne aluzje o „związkach z WSI” nie są udokumentowane literalnie niczym – zdjęciem, dokumentem, relacją konkretnego świadka.

Wszyscy ci rozmówcy wyglądają po prostu na postacie literackie. Często charakterystykę mają zerżniętą z innych kryminałów („starszego aspiranta” przepisano z Chandlera, „nadkomisarza” z Larssona).

Bohater spotyka ich w miejscach, które ewidentnie nie istnieją, np. Marka na s. 269 w „przydrożnej restauracji w Dziekanowie Leśnym”. W Dziekanowie Leśnym nie ma nie tylko restauracji pasującej do tego opisu, ale w ogóle żadnej (przypadkowo to akurat wiem na sto procent, przede mną w promieniu paru kilometrów żadna się nie ukryje).

Nie ma też restauracji na Mokotowie, w której na s. 198 spotyka „Byłego Premiera”. Raz, że jej opis zerżnięto z „Lalki na łańcuchu” MacLeana, a dwa, że mimo wszystko w Warszawie nie ma knajp, w których „mała kawa kosztuje kilkadziesiąt złotych, a ceny czegoś mocniejszego zaczynają się od setek złotych”.

Sumliński bagatelizuje oskarżenia o plagiat, twierdząc, że tezy jego książki są ważniejsze od opisu pogody w Ustce. Ale jeśli zmyślił te spotkania i tych informatorów, to już nic po jego tezach nie zostaje!

Nie wierzę w istnienie kogoś, kogo ta książka mogła przekonać do winy Komorowskiego. Nie wierzę, że Zygmunt Staszczyk ją naprawdę przeczytał „od deski do deski” i właśnie pod jej wpływem zmienił zdanie. Myślę, że już przedtem miał uprzedzenia do Komorowskiego i ucieszył się, słysząc, że jakaś książka może te uprzedzenia uzasadnić.

Dlaczego sztab Komorowskiego na tę książkę nie zareagował przed wyborami? Nie wiem, nie znam się na kampaniach wyborczych, znam się na książkach. To jest po prostu słabo napisany thriller, a nie literatura faktu.

Zobacz także

wszyscy

wyborcza.pl

 

PiS szuka 20 mln zł na szkołę o. Rydzyka. Komu zabiorą?

lulu, jagor, PAP, 29.01.2016

Ryszard Terlecki i Jarosław Kaczyński

Ryszard Terlecki i Jarosław Kaczyński (SŁAWOMIR KAMIŃSKI)

1. Poprawka do budżetu dot. 20 mln zł dla szkoły o. Rydzyka wróci w Senacie
2. Terlecki: pieniądze dla uczelni powinny pochodzić z resortu nauki
3. Min. Nauki odpowiada: nie ma takiej możliwości prawnej
4. Wcześniej na obcięcie funduszy nie zgodziło się ministerstwo kultury

 

Burzliwe dzieje pisowskiej poprawki do budżetu pokazują brak jednomyślności w PiS.

Poprawkę z dotacją dla szkoły przyjęła w czwartek komisja finansów publicznych. Pieniądze miały pochodzić z Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego. Połowa tej kwoty miała dotyczyć dotacji i subwencji w tzw. pozostałych zadaniach w zakresie kultury, a połowa – wydatków na teatry.

 

Oponował minister Piotr Gliński. Jego rzecznika przekazała, że nie wiedział o planach obcięcia funduszy i – jak mówiła w TVN24 – był zaskoczony. W rozmowie z telewizją tłumaczyła, że ministerstwo dysponuje „skromnym budżetem” i w związku z tym „nie może być zgody na to, aby pozbyć się tych środków”.

PiS się wycofuje…

Wczoraj marszałek Sejmu przed wieczornymi głosowaniami ws. budżetu na 2016 rok powiedział, że nie będzie pieniędzy na szkołę w Toruniu. – Poprawka PiS przeznaczająca 20 mln zł na Wyższą Szkołę Kultury Społecznej i Medialnej w Toruniu została wycofana – poinformował Marek Kuchciński.

… ale nie na długo

Dziś powrót poprawki potwierdziła premier Beata Szydło – napisał na Twitterze dziennikarz „Rzeczpospolitej”.

– Klub będzie zgłaszał poprawki w Senacie. Taka poprawka ma się pojawić. Jeśli będzie poprawką, która jest przygotowana zgodnie z zasadami finansów i prawem, nie widzę powodów, dlaczego nie miałaby być przyjęta – cytuje z kolei wypowiedź premier Polska Agencja Prasowa.

Skąd wziąć pieniądze? Spór

Szef klubu PiS Ryszard Terlecki w rozmowie m.in. z TVN24 stwierdził: – Te pieniądze powinny pochodzić z resortu ministra Gowina.

Jak dodał, to właściwy sposób na przekazane środków dla uczelni. Terlecki podkreślił, że „z pewnością ta szkoła zasługuje na to, żeby ją wesprzeć”.

Teraz oponuje Ministerstwo Nauki. – Ustawa o szkolnictwie wyższym nie daje podstaw do udzielenia dotacji prywatnej uczelni – czytamy na Twitterze resortu:

„Należy wskazać, że uczelnie niepubliczne otrzymują dotację na zadania związane ze stwarzaniem studentom i doktorantom, będącymi osobami niepełnosprawnymi, warunków do pełnego udziału w procesie kształcenia oraz na zadania związane z bezzwrotną pomocą materialną dla studentów i doktorantów” – dodał resort w komunikacie, który przytacza PAP.

Wygląda na to, że spełnia się przepowiednia publicysty Jacka Żakowskiego, który w TOK FM mówił, że pieniądze w taki lub inny sposób i tak trafią do toruńskiej szkoły.

Zobacz także

TOK FM

CZ5Th6pWwAEdt7y

 

wadim

szanowni

„Jękły głuche kamienie – Ideał sięgnął bruku”. Demokracja w Polsce nie jest zagrożona, jest ośmieszana

Jerzy Zajadło*, 29.01.2016

Poseł Piotrowicz, przewodniczący sejmowej komisji sprawiedliwości

Poseł Piotrowicz, przewodniczący sejmowej komisji sprawiedliwości (Fot. Sławomir Kamiński / Agencja Gazeta)

Mimo fasadowych pozorów, leży biedna i żałośnie roztrzaskana na bruku – jak fortepian Chopina z zacytowanego w tytule wiersza Norwida.
 

W trakcie czwartkowych prac komisji sprawiedliwości nad nową ustawą o prokuraturze doszło do wydarzenia, którego trywialność z pozoru nie zasługuje właściwie na żaden komentarz. Oto przewodniczący poseł PiS Stanisław Piotrowicz nagle orientuje się, że członkowie jego ugrupowania zagłosowali nad jedną z poprawek nie tak jak trzeba – przywołuje więc ich do porządku i zarządza ponowne głosowanie. Protesty posłów opozycji zbywa uwagą o niezakończonym głosowaniu. Kompletny banał i rola króla Juliana ze znanej dziecięcej kreskówki: „No poddane lemury, podnosić mnie tutaj szybko łapki we właściwym momencie!”.

.

Jeśli jednak dodać do tego cały szereg innych niezliczonych zdarzeń z posiedzeń Sejmu i Senatu obecnej kadencji, z trybem uchwalenia ustawy o TK z 22 grudnia i z ostatnią dyskusją nad projektem budżetu na czele, to ten z pozoru niewiele znaczący epizod nabiera przerażającej symbolicznej wymowy. Trudno bowiem w takim kontekście nie pamiętać o godności posła i senatora, trudno poważnie traktować demokratyczne procedury parlamentarne, trudno nie dostrzegać bezcelowości niektórych etapów lub w ogóle całości procesu ustawodawczego, trudno wreszcie nie zapytać o sens wyborów zwieńczonych takim groteskowym efektem. Demokracja w Polsce nie jest zagrożona, dzieje się coś o wiele gorszego – demokracja w Polsce jest ośmieszana. Mimo fasadowych pozorów, leży biedna i żałośnie roztrzaskana na bruku jak fortepian Chopina z zacytowanego w tytule wierszu Norwida. Jednocześnie nie bardzo wiadomo czy to jedynie przypadkowy efekt ludzkiej małości i niekompetencji, czy też także fragment jakiejś szerszej, głęboko przemyślanej i z premedytacją zaplanowanej złowieszczej strategii.

Członkom przybywającej wkrótce do Polski komisji weneckiej można by właściwie oszczędzić konieczności studiowania i analizowania setek dokumentów, prowadzenia wielogodzinnych rozmów, słuchania argumentów obu stron prawnego, a nie politycznego sporu, obowiązku zachowywania protokolarnej dyplomatycznej poprawności i grzeczności. Wystarczy puścić im dostępną w sieci krótką migawkę z posłem Stanisławem Piotrowiczem w roli głównej. Jeśli głównym przedmiotem zainteresowania grona europejskich ekspertów mają być zmiany w systemie funkcjonowania TK i tryb ich wprowadzenia, to nic bardziej nie przemówi do ich wyobraźni jak symbolika opisanej scenki rodzajowej z posiedzenia komisji sprawiedliwości. Ten sam scenariusz miał bowiem miejsce w trakcie uchwalania zmiany w ustawie o TK. Można mieć tylko nadzieję, że potraktują ją poważnie i, być może nie znając Norwida, nie wybuchną pustym śmiechem.

Prof. Jerzy Zajadło – kierownik Katedry Teorii i Filozofii Państwa i Prawa na Uniwersytecie Gdańskim

Zobacz także

podwójne

wyborcza.pl

chcą