Schetyna

Ośmiorniczek naród nie daruje, czyli broń masowego rażenia w Biedronce

Andrzej Lubowski*, 13.06.2015
Restauracja Sowa i przyjaciele, w której podsłuchiwano politykówRestauracja Sowa i przyjaciele, w której podsłuchiwano polityków (Fot. Adam Stępień / Agencja Gazeta)

Nieparlamentarny język media i opozycja byłyby może w stanie rządzącym łaskawie wybaczyć. Lecz ośmiorniczki? Ten symbol dekadencji, rozpasania, luksusu na koszt narodu? Nie, tego naród nie daruje.

 

Hurtowa dymisja ministrów. W siną dal odchodzi marszałek Sejmu. A z nim inni prominentni politycy partii rządzącej. Premier bije się w piersi i przeprasza naród. Opozycja wzywa do rozwiązania parlamentu. Kraj w politycznej zapaści.

W Dolinie Krzemowej pytają mnie, co się stało w państwie postrzeganym jako symbol sukcesu, a ja się gimnastykuję, próbując odpowiedzieć. Wszystko przez ośmiorniczki, mówię wreszcie, a oni pytają, czy czegoś się napiłem z samego rana. Widzę, że nie dam rady.

Taśmy niczym bomba z opóźnionym zapłonem wywracają rząd. A co z nich wynika, poza tym, że przy kielichu ten i ów polityk rzucił mięsem, co, jak powszechnie wiadomo, jest w naszym kraju zjawiskiem rzadko spotykanym i świadectwem wyjątkowego plugastwa.

Nieparlamentarny język media i opozycja byłyby może w stanie rządzącym łaskawie wybaczyć. Lecz ośmiorniczki, z taką lubością odmieniane przez wszystkie przypadki przy wszystkich okazjach? Ten symbol dekadencji, rozpasania, luksusu na koszt narodu? Nie, tego naród nie daruje. A opozycja i media na pewno. Rządowa koalicja, w pogoni za politycznym samobójstwem, stanowczo i energicznie odcina się od ośmiorniczek.

Znając te potrawy jedynie z tanich knajp Turcji, Hiszpanii i Portugalii, po wylądowaniu w Warszawie postanowiłem poszukać rarytasu, który może zachwiać porządkiem politycznym w sercu Europy. Znajomy wysłał mnie do Biedronki. Coś mu się musiało pokręcić, pomyślałem, ale zaryzykowałem.

W Biedronce na tyłach Świątyni Opatrzności Bożej nabyłem nie tyle ośmiorniczki, ale całe ośmiornice. 29,90 złotych za kilogram. Po dodaniu kilku cebul, papryczki, oliwy i przecieru pomidorowego kilogram takiej ośmiornicy, serwowanej z ryżem, wyżywi elegancko osiem osób.

Poszedłem na całość i sięgnąłem po coś jeszcze bardziej ze stołu Lukullusa i Petroniusza: kalmary, krewetki i omułki. Paczka tego specjału kosztuje w Biedronce 7,49 groszy. Pyz nie było, pizza była droższa.

Mrożek i Ionesco, klasycy absurdu, muszą się tarzać ze śmiechu w grobach.

*Andrzej Lubowski, ekonomista, publicysta, finansista, mieszka w Kalifornii

wyborcza.pl

Kowboj Schetyna

2013-11-02
Grzegorz Schetyna (fot. Artur Gierwatowski / newspix.pl)Grzegorz Schetyna (fot. Artur Gierwatowski / newspix.pl)

Grzegorz Schetyna był pewny zwycięstwa w walce o fotel szefa dolnośląskiej PO. Przedwyborczy wieczór spędził w „Mieście prawdziwych kowbojów”. Były cygara whisky i świetne nastroje.

Jeszcze dzień przed decydującym starciem z Jackiem Protasiewiczem o fotel szefa regionu Grzegorz Schetyna był pewny zwycięstwa. Wraz ze swoimi zwolennikami przedwyborczy wieczór spędził w Western City koło Karpacza, w ośrodku rekreacyjno-hotelowym reklamowanym jako „Miasto prawdziwych kowbojów”. Jak ustalił „Wprost”, odbywała się tam impreza ku czci Schetyny, uważanego za pewnego zwycięzcę.

 

W knajpie należącej do Jerzego Pokoja, przewodniczącego sejmiku dolnośląskiego, stawili się najwierniejsi żołnierze byłego wicepremiera. Były cygara, whisky i świetne nastroje. Powtarzano, że Schetyna ma co najmniej 50 głosów przewagi nad konkurentem. – To jest obóz zwycięzców. Możesz się przyłączyć, ale w zasadzie nie jesteś nam potrzebny – usłyszał niby w żartach jeden z delegatów, którego podejrzewano o sprzyjanie Protasiewiczowi.

Zupełnie inna atmosfera panowała w tym czasie w Dzierżoniowie, gdzie alternatywne spotkanie dla „swoich” delegatów zorganizował Jacek Protasiewicz. Wprawdzie przekonywał, że ma większość, ale czuć było niepewność. Po powrocie do Karpacza długo naradzał się przy winie ze swoimi najbliższymi współpracownikami. Zastanawiano się, ile osób oszukało, że „poprze Jacka”. A ile pęknie w ostatnim momencie. Tym bardziej, że z frontu dochodziły niepokojące wieści. Podobno ludzie Schetyny na dowód dokonania „właściwego” wyboru kazali „swoim delegatom” fotografować telefonem wypełnione karty do głosowania. Tym, którzy nie będą dysponować takim dowodem, zapowiadano po wyborach kłopoty.

Źródło: Wprost.pl

Dodaj komentarz