KOD, książki, 18.12.2015

 

Trolle z proputinowskiej partii podszywają się pod KOD i usiłują go skompromitować. PiS to podchwytuje

Bianka Mikołajewska, Gazeta Wyborcza, 18.12.2015
12 grudnia, manifestacja sympatyków prawdziwego Komitetu Obrony Demokracji we Wrocławiu

12 grudnia, manifestacja sympatyków prawdziwego Komitetu Obrony Demokracji we Wrocławiu (Fot. Jędrzej Nowicki/Agencja Gazeta)

Działacze proputinowskiej partii Zmiana założyli w internecie fałszywy Komitet Obrony Demokracji. A prawicowe media i politycy powtarzają publikowane tam kłamstwa, by skompromitować prawdziwy KOD
W ubiegłym tygodniu, dwa dni przed warszawskim marszem Komitetu Obrony Demokracji, ruch i jego założyciela Mateusza Kijowskiego zaatakowali w Sejmie posłowie PiS. Wojciech Szarama oskarżał Kijowskiego, że na Facebooku groził zastrzeleniem Jarosława Kaczyńskiego. – Mowa nienawiści, napędzana przez osoby, które nie chcą uznać wyniku wyborów w naszym kraju, osiągnęła już apogeum – wołał z mównicy sejmowej Szarama. Przypominał, że „nawoływanie do zamachów jest przestępstwem”. I wzywał Ryszarda Petru, lidera Nowoczesnej, który zapowiedział wcześniej swój udział w marszu KOD, by „ustosunkował się do słów swojego współpracownika”.

Petru wyjaśniał, że cytowane przez Szaramę słowa o „zastrzeleniu Jarosława Kaczyńskiego” pochodzą z fejkowego (czyli fałszywego) konta, które ktoś założył na nazwisko Kijowskiego. I że lider KOD nigdy czegoś takiego nie napisał. Ale posłanka PiS Krystyna Pawłowicz krzyczała: „Jakie to ma znaczenie?”, a inni posłowie tej partii skandowali: „Odetnij się!”.

Trolle Putina

Fejkowy wpis opublikowany został w fałszywej grupie KOD. Liczy ona blisko 21 tys. członków (prawdziwy KOD prawie 49 tys.). Założyło ją kilku działaczy prokremlowskiej partii Zmiana, przy wsparciu internetowych trolli – hobbystów. Publikują nieprawdziwe informacje na temat KOD-u Mateusza Kijowskiego i sabotują jego działalność.

Szefem Zmiany jest Mateusz Piskorski, były poseł i rzecznik Samoobrony, zdeklarowany zwolennik polityki prezydenta Rosji Władimira Putina. Od wybuchu konfliktu na Ukrainie jest on częstym gościem rosyjskich prokremlowskich mediów. Wpisuje się w ich propagandę: przekonuje, że protesty na kijowskim Majdanie były sterowane i finansowane z zewnątrz, a dziś na Ukrainie rządzą neofaszyści, chwali działania rosyjskich władz. W ubiegłym roku na ich zaproszenie pojechał jako „europejski obserwator” na referendum w sprawie przyłączenia Krymu do Rosji. Rosyjska agencja ITAR-TASS cytowała jego wypowiedź – że referendum nie różniło się od głosowania „w dowolnym demokratycznym kraju europejskim”, a jego wyniki są wiarygodne. Inaczej uznali obserwatorzy OBWE.

Piskorski był również obserwatorem w Doniecku, gdzie samozwańcze rebelianckie władze urządziły wybory nieuznane przez Zachód. Później pisał na blogu, że Doniecka Republika Ludowa to ” nadzieja na stworzenie warunków stabilnego rozwoju”. Na zjazd założycielski partii Zmiana zaprosił ministra spraw zagranicznych „Donieckiej Reppubliki Ludowej”. Nie został on jednak wpuszczony do Polski. A przed zjazdem Zmiany ówczesny szef polskiego MSZ Grzegorz Schetyna mówił: – Trzeba się temu bardzo przyglądać, kto finansuje takie przedsięwzięcia i na czyją rzecz będą te projekty pracować.

Partia nie została dotąd zarejestrowana przez sąd (prokuratura bada, czy nie sfałszowano części podpisów jej założycieli). Ale działa. Organizowała m.in. wyjazd polskich motocyklistów na rajd sponsorowanego przez Kreml klubu motocyklowego Nocne Wilki. Główna aktywność Zmiany odbywa się w internecie, gdzie upowszechniają tezy rosyjskiej propagandy.

Prawicowi politycy i media nazywają Zmianę prokremlowską piątą kolumną. Parę miesięcy temu tygodnik „Do Rzeczy” pisał, że jeśli zostanie zarejestrowana, będzie legitymizacją prorosyjskich trolli internetowych, lobbystów i bojówkarzy. Jej agitatorzy w sieci nazywani są przez prawicę „trollami Putina”. Ale to właśnie prawicowe media, a za nimi politycy PiS, wykorzystują kolejne „wrzutki” fałszywego Komitetu Obrony Demokracji, założonego przez działaczy Zmiany, by uderzyć w prawdziwy KOD.

KOD i deKODerzy

Zanim członkowie Zmiany powołali swój KOD, próbowali działać w grupie Mateusza Kijowskiego. – Zostali zbanowani (wyrzuceni) za łamanie regulaminu. Jest on dość jasny: nie zajmujemy się promowaniem lub zwalczaniem partii. A oni próbowali wprowadzać takie wątki, i to w sposób agresywny i jątrzący, typowy dla sieciowych trolli. To była zorganizowana akcja trolerska – mówi Kijowski.

Założycielem i jednym z administratorów fałszywego KOD (dalej: pseudoKOD) jest Łukasz Gajewski, członek zarządu krajowego partii Zmiana. W różnych mediach społecznościowych ma po kilka kont; gdy za łamanie regulaminów blokują mu jedno, uruchamia inne. Ostatnio dużo uwagi poświęca demokracji. Pisze na przykład: „Na szczęście na Białorusi w przeciwieństwie do Polski są jeszcze wolne media. W sobotę miałem okazję wypowiedzieć się w nich i skrytykować fasadowość polskiej demokracji”. We wpisie na prawdziwym KOD, zanim go wyrzucono z grupy, pisał: „Tym krajem rządzą wciąż ci sami ludzie () mieszają się w różnych partiach, jednak to wciąż te same mordy. Co to za demokracja, w której przed wyborami jedną partię rejestruje się w miesiąc, inną w dwa, a jednej nie chce się zarejestrować od 9 miesięcy”. Nie wspominał, że chodzi o Zmianę.

Administratorem pseudoKOD jest także Tomasz Jankowski, sekretarz zarządu krajowego Zmiany i jej rzecznik. A także sekretarz stowarzyszenia Komitet Ukraiński, które ma zrzeszać „mieszkających w Polsce Ukraińców – antyfaszystów” (czyli w rozumieniu KU tych, którzy popierają politykę Rosji). W ubiegłym roku stowarzyszenie zorganizowało pod ambasadą Ukrainy manifestację przeciwko ukraińskiemu rządowi. Złożyło również doniesienie do prokuratury na Biankę Zalewską, polską dziennikarkę pracującą dla ukraińskiej telewizji. Miała ona uczestniczyć czynnie w działaniach zbrojnych na Ukrainie i w torturowaniu ludzi. Prokuratura odmówiła jednak wszczęcia śledztwa, a Jankowski został wciągnięty na facebookową listę „Rosyjska V kolumna w Polsce”. Według twórców listy, działania wobec Zalewskiej miały być ostrzeżeniem dla innych dziennikarzy, by nie angażowali się w relacjonowanie konfliktu na Ukrainie. Gdy powstała Zmiana i w mediach pisano o niej, że jest tubą Putina w Polsce, Jankowski tłumaczył, że te zarzuty to „element wojny informacyjnej prowadzonej od początku konfliktu na Ukrainie”, a on „nie czuje się trollem Putina”.

Gdy poprosiliśmy Jankowskiego o rozmowę o grupie na Facebooku podszywającej się pod KOD, odpisał: „Dlaczego Pani uważa, że to » podszywanie się «? Czy na » obronę demokracji «trzeba mieć w Polsce monopol? I kto go przyznaje? » Gazeta Wyborcza «? Toż to pełzający faszyzm”. I tłumaczył: „Dla nas intencja obrony demokracji sięga dużo głębiej niż u » konkurencji «, jako że reprezentujemy partię, której uniemożliwiono start w wyborach przez blokowanie jej rejestracji”.

W pseudoKOD znaleźliśmy także innych członków tej partii: Tomasza Trumpa (administrator grupy, członek zarządu krajowego Zmiany), Jarosława Augustyniaka (wiceprzewodniczący Zmiany, były dziennikarz kilku lewicowych gazet, obecnie związany z portalem lewica.pl) oraz troje członków rady krajowej.

Wśród administratorów pseudoKOD są też osoby niezwiązane ze Zmianą. Znają się z członkami tej partii i między sobą z grupy Wrogowie Wolności (działa na Facebooku, a gdy tam ją blokują – na portalu Vk.com, rosyjskim odpowiedniku Facebooka). Do Wrogów Wolności należą m.in. Mariusz Lorbiecki i Kamil Ługowski. Ten ostatni na jednym z portali networkingowych w rubryce „doświadczenie zawodowe” wpisał „troll” i informację, że trollowaniem zajmuje się od 2013 r.

Nam powiedział, że robi to „dla zwykłej zabawy” i z chęci „manipulacji i doprowadzenia drugiej strony do czystej złości”. Ługowski wrzuca na przykład na forum grupy: „W Katyniu orły z NKWD rozjebały darmozjadów. Zapraszam do dyskusji”.

Dezinformacja

Kamil Ługowski tłumaczy, że ich KOD jest odpowiedzią „na totalitarne zapędy pana Kijowskiego”, który nie pozwala pisać ludziom, „co chcą”.

Dlaczego obrali taką samą nazwę jak grupa Mateusza Kijowskiego? I bardzo podobne logo z opornikiem? – Bo to my bronimy demokracji. Tamta grupa nie broni demokracji, nie działa na zasadach demokratycznych – tłumaczy Tomasz Trump.

Gdy Mateusz Kijowski alarmuje członków KOD, że na Facebooku pojawiły się fałszywe grupy o tej samej nazwie (jest ich kilka, ale tylko ta związana ze Zmianą zdobyła popularność) – administratorzy pseudoKOD także ostrzegają przed „podróbkami” ich grupy. Mariusz Lorbiecki z pseudoKOD pisze: „One oszukują ludzi, przejmują tych, którzy nas popierają, próbują zamącić. Dlatego to ważne, żeby każdy z nas – popierających Komitet Obrony Demokracji – polubił naszą oficjalną stronę”. Potem dodaje, że „komuś zależy na podzieleniu nas i wyszydzeniu tej oddolnej inicjatywy”.

Gdy KOD zgłasza administracji Facebooka, że są grupy podszywające się pod niego, i domaga się ich zamknięcia, założyciele pseudoKOD wzywają swoich członków, by zgłaszali Facebookowi to samo – tylko że w drugą stronę.

Gdy Kijowski zdaje członkom KOD relację z działań podejmowanych przez niego i grupę oraz spotkań organizacyjnych w różnych miastach, Lorbiecki w pseudoKOD powtarza echem: „Ciągle nawiązujemy nowe kontakty z mediami, a mój telefon nieustannie dzwoni. Nasze struktury rozwijają się, dzisiaj mieliśmy pierwsze spotkanie w terenie, na którym policzyliśmy się – jest nad wyraz dobrze”.

A gdy KOD zaprasza do udziału w jakichś wydarzeniach czy spotkaniach, pseudoKOD zapowiada swoje – tyle że nieprawdziwe, z dopiskiem wielkimi literami: „To jest oficjalne wydarzenie Komitetu Obrony Demokracji!”.

Warszawski działacz społeczny, który omyłkowo przystąpił do pseudoKOD: – Szybko zorientowałem się, że to fejk, bo wiele wpisów jego członków to oczywista kpina. Ale są też ludzie, którzy myślą, że to naprawdę grupa założona przez Mateusza Kijowskiego. Jedni chcieliby poprzeć KOD, krytykują działania PiS wobec Trybunału, wrzucają zdjęcia z manifestacji. Inni obrażają KOD i Kijowskiego, nie przebierając w słowach, a chwalą PiS i Andrzeja Dudę. Pierwsi zaatakowani przez propisowców oburzają się chamstwem i bałaganem w grupie. Fałszywy KOD dorabia prawdziwemu dość szpetną gębę.

Gęba pierwsza : KOD to nie żaden oddolny ruch

Facebook daje członkom każdej utworzonej grupy możliwość przyłączenia do niej znajomych – bez ich wiedzy i zgody. Mateusz Kijowski niemal od początku istnienia Komitetu Obrony Demokracji apelował, by „nie dopisywać nikogo bez jego wiedzy”. A gdy mimo tego w KOD znaleźli się ludzie, którzy sobie tego nie życzyli, wprowadzono zasadę, że administratorzy nie będą przyjmować do grupy osób, które zostały zgłoszone przez znajomych. Każdy musi zgłosić się sam.

W pseudoKOD – przeciwnie. Administratorzy sami dodają nowych członków i apelują do nich, by dodawali kolejnych. Krótko po założeniu grupy Łukasz Gajewski wzywa: „Demokracja się sama nie obroni. Musicie jej pomóc. Dodawajcie więc wszystkich swych znajomych do tej grupy. Nie musicie ich pytać o zgodę. Demokracja nie potrzebuje zgody. () Pamiętajcie, kto z was nie zaprasza do tej grupy znajomych, wspiera faszyzm i komunizm”. Post natychmiast rozchodzi się na Facebooku i w innych mediach społecznościowych – jako komunikat prawdziwego KOD. Udostępniają go również prawicowi publicyści (m.in. Rafał Ziemkiewicz). Potem prawicowe media pisać będą, że KOD to nie żaden oddolny ruch, tylko sztucznie rozdymany balon.

W kolejnych dniach twórcy pseudoKOD ponawiają apel Gajewskiego. Za dodanie największej liczby członków obiecują funkcję administratora grupy. Przyłączeni na siłę zwykle sądzą, że zostali członkami prawdziwego KOD. Gdy protestują, pisząc, że nie popierają postulatów Mateusza Kijowskiego, trolle z grupy obrażają ich i wyzywają. Przyłączeni złoszczą się później na Facebooku, że KOD, który podobno miał walczyć o demokrację, stosuje takie niedemokratyczne metody, że traktuje ludzi po chamsku. Gdy ktoś prosi o usunięcie go z listy członków, administrator pseudoKOD Mariusz Lorbiecki pisze: „Uważam, że należy przyjrzeć się temu zdrajcy demokracji”. Tych, którzy sami występują z grupy, administratorzy wciągają do niej ponownie, znów bez ich wiedzy i zgody.

– Chodzi o to, by popsuć reputację KOD – że jest sztucznie pompowany, na siłę trzyma ludzi, którzy go nie popierają. Ale też o to, by zatrzeć różnicę między prawdziwym i fałszywym KOD-em. Bo tym, co w tej chwili pozwala na pierwszy rzut oka odróżnić KOD od podróbek, jest największa liczba członków – mówi Paweł Wimmer, jeden z twórców i administrator KOD.

Gęba druga: KOD jest opłacany przez polityków

Członkowie pseudoKOD nie poprzestają na sianiu zamętu przy pomocy własnej grupy. Umawiają się w sieci na wspólne ataki trollerskie na KOD – spamowanie, wrzucanie postów sprzecznych z regulaminem grupy i filmów pornograficznych.

6 grudnia, dzień po opublikowaniu przez KOD komunikatu o marszu planowanym na 12 grudnia, ktoś włamuje się na facebookowe konto Mateusza Kijowskiego. Korzystając z uprawnień administratora, wyrzuca z KOD około tysiąca osób; część z nich trafia do pseudoKOD. Dwa dni po ataku Łukasz Gajewski poda na forum pseudoKOD, że w Komitecie Obrony Demokracji „przed dokonaniem misji oswobadzającej internowanych, na 40 000 członków było aż 3700 osób zbanowanych”. Dostęp do informacji o liczbie wyrzuconych członków KOD mają tylko jego administratorzy.

Korzystając z przejętego konta Kijowskiego, hakerzy komunikują się z sympatykami KOD i publikują w jego imieniu wpisy na forum pseudoKOD. – Stworzono rozmowę, w której Mateusz rzekomo umawia się z jakimiś ludźmi, że zapłaci im za działalność w KOD – mówi Paweł Wimmer.

Anka Grzybowska, koordynatorka warmińskio-mazurskiego KOD, pisze wówczas na forum grupy: „To jest świństwo. Nikt z nas nie wziął ani złotówki za to, co robimy w KODzie. Bywamy koszmarni zmęczeni, niedospani, ale nikt tu nie żąda jakiegokolwiek wynagrodzenia i nikt z nas się nikomu nie sprzedaje”.

Choć bardzo szybko administratorzy KOD wydają komunikat, że „posty założyciela KOD Mateusza Kijowskiego należy traktować jako fałszywe od odwołania”, screeny rozmowy zaczynają krążyć w sieci. I trafiają do prawicowych mediów. Portal blogpublika.com informuje, że screen udostępniła mu osoba, która prosiła o zachowanie anonimowości. I dodaje, że „Mateusz Kijowski sam twierdzi, że włamano mu się na konto; może się włamano (), może tak się tylko tłumaczy”.

Wkrótce potem portal prawicowego Radia Wnet (którego założycielem jest Krzysztof Skowroński, szef propisowskiego Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich, w artykule „KOD – opłacani demonstranci” pisze: „Na Blogpublika.com pojawiła się informacja, że główny organizator demonstracji Komitetu Obrony Demokracj Mateusz Kijowski negocjuje wysokość wynagrodzenia z demonstrantami spod Trybunału Konstytucyjnego”.

Dzień później na forum pseudoKOD Łukasz Gajewski informuje, że „przelewy za działalność demokratyczną w miesiącu grudniu zostaną zrealizowane do dnia 10 stycznia. Podobnie w następnych miesiącach”. A 10 grudnia, na dwa dni przed marszem KOD w Warszawie, Mariusz Lorbiecki, na forum pseudoKOD pisze: „Dostajemy wiele zapytań o bonusy za stawienie się na sobotniej manifestacji. () Koordynatorzy wojewódzcy rozliczani są indywidualnie, natomiast szeregowi sympatycy po prostu wpiszą się na listę podczas sobotniej manifestacji. Będą puszczone dwie listy – jedna dla mieszkańców Warszawy, a druga dla przyjezdnych. Warszawiacy otrzymają 50 zł, a przyjezdni 100 zł”. W przeddzień marszu pseudoKOD udostępnia zdjęcie zamieszczone przez narodowców, z którymi partia Zmiana jest w bardzo dobrych relacjach, przedstawiające dokument z logo KOD zatytułowany „lista rozliczeniowa koordynatorów regionalnych KOD według zlecenia 11/12/2015”. Przy nazwisku każdego koordynatora wpisana jest jakaś kwota pieniędzy, przy kilku – podpis kwitujący odbiór należności.

KOD zapewnia, że lista jest fałszywa. A o prowokacji i sfałszowaniu podpisów koordynatorów KOD powiadomiona została policja. Ale 12 grudnia w relacji z marszu KOD, na który przyszło około 50 tys. ludzi, TV Trwam o. Rydzyka podaje, że „ludzie, którzy przyszli protestować przeciwko rzekomemu łamaniu demokracji, byli opłacani”. Później to samo powtarzają politycy prawicy.

Gęba trzecia: KOD chce siłą obalać rządzących

Najpoważniejszy atak na wiarygodność KOD był jednak związany z rzekomym nawoływaniem do zabicia Jarosława Kaczyńskiego. Na kilka dni przed marszem KOD ktoś założył na Facebooku konto na nazwisko Mateusza Kijowskiego. Posługując się nim, zamieścił wpis na forum fałszywego KOD. Jako „Kijowski” pisał o atakach na KOD w internecie. I deklarował: „To jest wypowiedzenie wojny. Byliśmy łagodni, jednakże powyższe sytuacje zmuszają nas do zaostrzenia postawy. Jeśli będzie trzeba to nawet nie zawahamy się przed zastrzeleniem Jarosława Kaczyńskiego”.

– Zgłosiłem na policję, że ktoś się podszywa w internecie, tworzy fałszywe konta używając mojego wizerunku. Poinformowałem też o wpisie dotyczącym Jarosława Kaczyńskiego – mówi Mateusz Kijowski.

Sprawa wydawała się absurdalna – założyciel KOD od początku podkreśla, że jest to ruch pokojowy, protestował nawet przeciwko manifestacji 13 grudnia pod domem Jarosława Kaczyńskiego, argumentując, że byłoby to wejście debaty publicznej w prywatną przestrzeń prezesa PiS. Ale nie dla prawicowych mediów. Dzień po publikacji postu w internecie portal Solidarni.2010 w artykule „Podżeganie do zabójstwa – powiadom policję!!!” pisze: „Nie ma wątpliwości, zwłaszcza w kontekście zabójstwa Marka Rosiaka, że powyższy wpis można zakwalifikować jako podżeganie do przestępstwa. Czy można pozostać obojętnym? Zachęcamy do składania na policję lub do prokuratury powiadomień o możliwości popełnienia przestępstwa przez Mateusza Kijowskiego”.

Wkrótce potem posłanka PiS Krystyna Pawłowicz informuje na Facebooku, że zamierza złożyć zawiadomienie. „Niesiołowski, Kijowski, który jeszcze podniesie rękę na Polskę? Pan Mateusz Kijowski, jeden z inicjatorów powstania KOD (placówki » Gazety Wyborczej «), wzywa do zastrzelenia Jarosława Kaczyńskiego” – pisze. O decyzji Pawłowicz informuje portal wPolityce.pl w artykule „Mateusz Kijowski z KOD chce zabić Jarosława Kaczyńskiego!”. A portal prawy.pl po sejmowej awanturze o wpis pisze: „Twórca KOD wzywa do zabicia Jarosława Kaczyńskiego. Opozycja zaprzecza”.

Kamil Ługowski, administrator fałszywego KOD, pisze na Facebooku: „z okazji wybitnego trollingu poproszę o admiona na AA” (czyli administratora w grupie Atomowa Alternatywa).

Piotr Grzegorski: „Zamknijcie mordy, bo ktoś was podpierdoli i się skończy dzień dziecka”.

Paweł Tanajno (kandydat Demokracji Bezpośredniej w ostatnich wyborach prezydenckich): „Kamil nie opowiadaj, że to twój troll”.

Oliwer Grzonka: „To Ługowskiego, potwierdzam”.

Tanajno: „Nie wierzę”.

Ługowski: „Możesz”.

Tanajno: „Może jakąś nagrodę dla ciebie ufundujemy”.

W rozmowie z nami Ługowski zaprzeczył, że to on podszył się pod lidera KOD i groził zabiciem Jarosława Kaczyńskiego. Na forum pseudoKOD napisał: „Uważamy, że to prowokacja szyta grubymi nićmi przez KOD Kijowskiego. My znamy te metody, fałszywy KOD nas zwalcza od początku, ale my się nie dajemy. Walczmy w obronie demokracji”.

Zobacz także

trolle

wyborcza.pl

PiS chce uczcić Lecha Kaczyńskiego. PO proponuje również Lecha Wałęsę. Ale na to zgody rządzących już nie ma

kospa, 18.12.2015
Lech Wałęsa jeszcze nie zasłużył na pomnik, bo... żyje - przekonuje PiS. Ale Lech Kaczyński już tak

Lech Wałęsa jeszcze nie zasłużył na pomnik, bo… żyje – przekonuje PiS. Ale Lech Kaczyński już tak (Agencja Gazeta)

– Nie stawia się pomników osobom żyjącym – przekonuje PiS. I nie zgadza się, by podczas uroczystego zgromadzenia posłów i senatorów uczcić 25-lecie zaprzysiężenia prezydenta Lecha Wałęsy. Zgodnie z wolą rządzących upamiętniona zostanie tylko 10. rocznica zaprzysiężenia Lecha Kaczyńskiego. Dlatego zdaniem PO to „próba świeckiej beatyfikacji” Kaczyńskiego.
Uroczyste zgromadzenie posłów i senatorów odbędzie się we wtorek, 22 grudnia w związku 10. rocznicą zaprzysiężenia prezydenta Lecha Kaczyńskiego. To wspólna inicjatywa marszałków Sejmu i Senatu – Marka Kuchcińskiego (PiS) i Stanisława Karczewskiego (PiS).

– Chcemy uczcić pamięć prezydenta Lecha Kaczyńskiego. Będzie krótka uroczystość i uchwała okolicznościowa. Krótkie, ale ważne spotkanie – mówi marszałek Karczewski. Zgromadzenie ma rozpocząć się o godz. 9 i potrwać pół godziny.

– 22 grudnia odbędzie się rzecz do tej pory niespotykana w polskim parlamencie – uroczyste zgromadzenie posłów i senatorów, które ma uczcić ślubowanie przed 10 laty śp. prezydenta Lecha Kaczyńskiego – powiedział podczas porannej konferencji prasowej szef klubu PO Sławomir Neumann.

PO sprawdza intencje PiS, który „wiele mówi o łączeniu Polaków”

Polityk PO przypomniał, że 25 lat temu takie ślubowanie złożył również Lech Wałęsa. Dlatego też Platforma złożyła u marszałka Sejmu wniosek o rozszerzenie porządku obrad tego zgromadzenia o uczczenie również tej rocznicy.

Uzasadniając wniosek wicemarszałek Sejmu Małgorzata Kidawa-Błońska (PO) podkreśliła, że polska „historia jest bardzo burzliwa, bardzo ciekawa i nie ma jednej daty w naszym kalendarzu przypisanej tylko do jednego ważnego wydarzenia i tylko do jednej osoby”.

Jak dodała, „kiedy myślimy o naszej historii, o tym, żeby budować wspólnotę, trzeba przypominać o wszystkich ważnych datach i nie można pomijać tak ważnego wydarzenia”, jak wybór i zaprzysiężenie Wałęsy na prezydenta – pierwszego wybranego w bezpośrednich wyborach po transformacji ustrojowej.

Neumann tłumaczył, że propozycja PO, to „swoiste ‚sprawdzam’ dla intencji PiS, który wiele mówi o łączeniu o budowaniu mostów, łączeniu Polaków i słuchaniu Polaków”.

Podczas środowego posiedzenia senackiej komisji jego klub PO złożył poprawki do zaproponowanego przez senatorów PiS projektu uchwały w rocznicę złożenia przysięgi przez Kaczyńskiego. – Nasze poprawki dotyczą wpisania też w tę uchwałę Lecha Wałęsy jako prezydenta wybranego w pierwszych demokratycznych wyborach – tłumaczył Neumann podczas konferencji.

PiS odpowiada: To awanturnictwo polityczne. Mogli złożyć własną uchwałę

Ale w piątek Senat przyjął uchwałę w brzmieniu zaproponowanym przez PiS. Głosi ona m.in. że zabiegając skutecznie o budowę podmiotowej pozycji Polski i czynnie uczestnicząc w rozwiązywaniu konfliktów społecznych prezydent Kaczyński dobrze przysłużył się krajowi.

Karczewski przekonywał w rozmowie z PAP, że PO mogła złożyć własny projekt uchwały upamiętniającej Lecha Wałęsę, a obecne działanie Platformy to „awanturnictwo polityczne” i próba utrudnienia prac parlamentu.

Z kolei Neumann argumentuje, że propozycje jego ugrupowania zmierzają, aby „tego dnia wszyscy posłowie, niezależnie od ich poglądów, mogli uczcić prezydentów wybranych w wolnych wyborach, prezydentów wolnej Polski”.

Jego zdaniem, odrzucenie propozycji PO będzie „próbą świeckiej beatyfikacji Lecha Kaczyńskiego”. – Platforma daje szansę PiS, aby te obchody były godne i aby ta uroczystość miała charakter wspólnotowy – dodał.

PSL ma jeszcze inną propozycję – uhonorować Ryszarda Kaczorowskiego

Jacek Sasin (PiS) przekonuje, że tego typu uroczystości mogą być traktowane jako pomnik stawiany zasłużonym dla Polski, ale „ten pomnik może być stawiany wtedy, gdy jesteśmy w stanie ocenić całokształt działalności takiej osoby”.

– Jest dobrą regułą, że osoby żyjące nie są honorowane pomnikami, szczególnie osoby bardzo aktywne w sferze publicznej i politycznej. Taką osobą jest prezydent Lech Wałęsa – powiedział dziennikarzom. Iodał, że „słyszymy codziennie manifesty pana prezydenta dotyczące dzisiejszej sytuacji w Polsce”, dlatego stawianie mu pomnika i podsumowywanie jego działalności – stwierdził Sasin – byłoby przedwczesne.

PSL z kolei proponuje, by upamiętnić we wtorek także ostatniego prezydenta na uchodźstwie Ryszarda Kaczorowskiego, który przekazał Wałęsie insygnia władzy prezydenckiej.

Zobacz także

pisChce

wyborcza.pl

Trybunał to dopiero przygrywka. Teraz Ziobro weźmie się za prokuraturę i sądy

Zbigniew Ziobro przygotowuje rewolucję w wymiarze sprawiedliwości.
Zbigniew Ziobro przygotowuje rewolucję w wymiarze sprawiedliwości. Fot. Przemek Wierzchowski / Agencja Gazeta

Koniec awantury wokół Trybunału Konstytucyjnego, jeśli w ogóle nastąpi, wcale nie będzie końcem rewolucji. To dopiero przygrywka. Prawdziwym celem PiS jest odbicie wymiaru sprawiedliwości: zarówno prokuratur, jak i sądów. Jeńców nie będzie – szarżą pokieruje zaprawiony w bojach Zbigniew Ziobro.

Sejm pracuje nad ustawą o Trybunale Konstytucyjnym, która oznacza nic innego, jak podporządkowanie tej instytucji władzy. Po co? Jarosław Kaczyński tłumaczy, że to reduta poprzedniej władzy, która blokowałaby „dobrą zmianę”.

Dwie strony „Dobrej zmiany”
Oficjalnie ta „dobra zmiana” to program 500+ czy obniżenie wieku emerytalnego. Ale ta moneta ma też drugą stronę. Druga to poważne zmiany w funkcjonowaniu państwa. Ustawa o Trybunale zostanie przyjęta do końca roku – zapowiedział Jarosław Kaczyński w Telewizji Republika.

Równolegle partia bierze się za Służbę Cywilną. Co więcej, w nowym roku partia będzie chciała zmienić konstytucję.

„Zaorać”
Jeden z polityków PiS mówi „Faktowi”, że prezes zachowuje się, „jakby chciał w te cztery lata „zaorać” III RP tak, by potem powrotne zmiany były już niemożliwe”. Jednym z elementów tego „zaorania” będą głębokie zmiany w sądownictwie, które przeprowadzi Zbigniew Ziobro.

POLITYK PIS

Zmiany w sądownictwie. Zbyszek (Zbigniew Ziobro) ma już 9 gotowych projektów. Po pierwsze połączenie funkcji ministra sprawiedliwości i prokuratora generalnego, po drugie wprowadzenie tak zwanych sądów ludowych czyli ławników itd…. Ustawy są gotowe, ale musimy poczekać na szczęśliwe zakończenie wojny o Trybunał Konstytucyjny Czytaj więcej

Źródło: Kulisy24

Rewolucja Ziobry
Już na najbliższym posiedzeniu 21 grudnia Rada Ministrów zajmie się dwoma projektami przedstawionymi przez Ziobrę. Ale to jeszcze nie te właściwe, na których PiS najbardziej zależy. Chodzi o zmiany w Kodeksie rodzinnym i opiekuńczym oraz o Ustawę o przeciwdziałaniu przestępczości na tle seksualnym.

Ale to tylko początek, zmiany, na którym PiS naprawdę zależy pojawią się wkrótce. Zbigniew Ziobro już przygotowuje grunt pod nie. Właśnie rozwiązał działającą od 20 lat Komisję Kodyfikacyjną Prawa Karnego oraz drugą, zajmującą się prawem cywilnym. W jej miejsce ma powstać nowa, zajmująca się całością prawa. A to oznacza nowe zasady działania, nowe zasady powoływania członków i wreszcie zupełnie nowy skład.

Wielka narodowa debata
To potrzebne, bo Ziobro chce „wielkiej narodowej debaty nad przyszłością porządku prawnego Polski”. A to oznacza kompleksowe zmiany. Jakie? Przede wszystkim ponowne połączenie funkcji Ministra Sprawiedliwości i Prokuratora Generalnego. To da Ziobrze możliwość nadzorowania śledztw i wydawania prokuratorom poleceń. Tak jak przed dekadą to on będzie występował na konferencjach prasowych, orzekając o czyjejś winie jeszcze przed wyrokiem sądu.

Projekt, oczywiście poselski, a nie ministerialny, zakłada nie tylko powrót prokuratury do Ministerstwa Sprawiedliwości, ale też daje przełożonym możliwość wpływania na śledztwa swoich podwładnych – donosi„Rzeczpospolita”. Oficjalnie „w wyjątkowych przypadkach”, ale takie sformułowanie to otwarcie bram do podejmowania arbitralnych decyzji. Poza tym ma dojść do „przeglądu kadr”, przypominającego zapewne ten w spółkach Skarbu Państwa czy Służbie Cywilnej.

Kontrrewolucja
Rewolucja, a właściwie kontrrewolucja czeka też proces karny. Od połowy roku jest on prowadzony tak, jak w USA: to oskarżenie i obrona ma dostarczać dowody, a sąd tylko je ocenia, a sam nie ma możliwości zbierać dodatkowych informacji. – Doprowadziło to – już dzisiaj – do zapaści, do katastrofy w polskim sądownictwie – mówił niedawno Ziobro w Telewizji Trwam. Najprawdopodobniej nie będzie to jednak tylko prosty powrót do poprzednich rozwiązań.

Ziobro przykręca śrubę więźniom, zapowiada zmiany w ustawie o biegłych sądowych czy „powrót do afer sprzed lat”. To ostatnie może chociażby łamać zasadę niedziałania prawa wstecz. Ale kiedy Trybunał Konstytucyjny zostanie całkowicie podporządkowany władzy, nie będzie stawała szeryfowi Ziobrze na drodze. A ten otwarcie mówi, że zmiany będzie konsultował z Jarosławem Kaczyńskim.

naTemat.pl

40 proc. Polaków popiera KOD, co czwarty badany – PiS [SONDAŻ]

mo, 18.12.2015

Z sondażu wynika, że większość Polaków solidaryzuje z KOD

Z sondażu wynika, że większość Polaków solidaryzuje z KOD (Fot. Przemek Wierzchowski / Agencja Gazeta)

40 proc. ankietowanych utożsamia się z poglądami prezentowanymi na ubiegłotygodniowym marszu Komitetu Obrony Demokracji. Poglądy uczestników niedzielnej manifestacji PiS podziela 25 proc. badanych – wynika z sondażu Millward Brown dla „Faktów” TVN i TVN24.

Millward Brown zadało ankietowanym pytanie: „W ostatni weekend odbyły się w Warszawie dwie demonstracje: w sobotę ponadpartyjna demonstracja organizowana przez Komitet Obrony Demokracji, a w niedzielę Marsz Wolności i Solidarności organizowany przez Prawo i Sprawiedliwość. Z poglądami których demonstrujących się identyfikujesz?”.

40 proc. pytanych odpowiedziało, że podziela poglądy uczestników marszu KOD. Z poglądami uczestników demonstracji organizowanej przez PiS identyfikuje się natomiast co piąty pytany.

Z żadną z tych grup nie identyfikuje się 22 proc. pytanych, a 13 proc. odpowiedziało „Nie wiem/Trudno powiedzieć”. Sondaż przeprowadziła pracownia Millward Brown w dniach 16-17 grudnia na ogólnopolskiej reprezentatywnej próbie telefonów stacjonarnych i komórkowych wśród pełnoletnich Polaków. W badaniu wzięły udział 1002 osoby.

zPoglądami

http://datawrapper.dwcdn.net/Wdxwi/1/

Jutro kolejna manifestacja KOD

Jutro, 19 grudnia, w 23 polskich miastach KOD organizuje pikiety w proteście przeciw łamaniu konstytucji i obronie demokracji. Dołączą też Polacy mieszkający w Londynie, Berlinie, Brukseli i Tokio.

„Pokażmy, że nam zależy i że nie odpuścimy. Że będziemy patrzeć władzy na ręce. Że nie chcemy Polski, w której mamy ograniczane wolności obywatelskie, w którym prawo jest malowane i służy jedynie tworzeniu zasłony dymnej” – pisze KOD na Facebooku po zgłoszeniu projektu tzw. ustawy naprawczej, czyli PiS-owskiej nowelizacji ustawy o Trybunale Konstytucyjnym.

W Poznaniu KOD organizuje demonstrację na placu Wolności. W Krakowie swój udział potwierdzili posłowie, senatorowie i radni miejscy. Manifestacje mają odbyć się także w Katowicach, Łodzi, Wrocławiu, Gdańsku, Lublinie, Toruniu, ale też w mniejszych miastach: w Częstochowie, Ełku, Elblągu, Grudziądzu, Zamościu.

Zobacz także

40

 

sobota

wyborcza.pl

 

Europy się boicie?

Konrad Niklewicz, 18.12.2015
Od ponad dziesięciu lat jesteśmy w Unii Europejskiej. Wrośliśmy we wspólnotę europejską, wspólnota wrosła w nas. I dlatego Strasburg jest tak samo dobrym miejscem do debatowania o polskich sprawach jak Warszawa

Już sama wzmianka o możliwej debacie na forum Parlamentu Europejskiego poświęconej konstytucyjnemu kryzysowi w Polsce wywołuje furię prawicowej publicystyki i niektórych prawicowych (głównie PiS-owskich) polityków.

Gdy przewodniczący PE Martin Schulz, lewicowy polityk znany z ciętego języka, ocenił w wywiadzie dla niemieckiej rozgłośni, że w Polsce ma miejsce „zamach stanu” – gorączka sięgnęła zenitu. Sama premier Beata Szydło zażądała od Schulza przeprosin, a chwilę potem politycy PiS zaczęli się domagać, aby pod upominającym listem do Schulza podpisali się wszyscy polscy europosłowie, także ci z opozycji. Abstrahując od tego, czy ocena Schulza jest przesadna, czy nie: żądać przeprosin za własną polityczną opinię? W sytuacji, w której wybitni polscy konstytucjonaliści, ba, całe wydziały prawa najlepszych polskich uczelni krytykują łamanie konstytucji przez obecnie rządzących?

Nie rozumiem, skąd się bierze strach przed debatą o Polsce w Parlamencie Europejskim. Jesteśmy w Unii od ponad dekady. Wrośliśmy we wspólnotę, jesteśmy dziś jej immanentną częścią. To, co się dzieje w Unii Europejskiej, ma bezpośredni wpływ na życie Polek i Polaków. Większość uchwalanego dziś w Polsce prawa to przepisy wcześniej uzgodnione na szczeblu europejskim. Setki tysięcy Polaków pracują lub studiują w innych krajach Unii. Razem zwalczamy terroryzm, miliardy unijnych euro modernizują Polskę. Obecność w Unii Europejskiej działa także w drugą stronę: to, co się dzieje w Polsce, wpływa na pozostałe kraje Unii Europejskiej. Unia to największy na świecie polityczny system naczyń połączonych. 38-milionowa Polska ma na niego znaczący wpływ. Wydarzenia w Polsce mają wpływ na Włochów, Francuzów, Niemców. Nawet jeśli to jest wpływ pośredni.

Unia jest wspólnotą wartości. Unia „opiera się na wartościach poszanowania godności osoby ludzkiej, wolności, demokracji, równości, państwa prawnego” (art. 2 traktatu o Unii Europejskiej). To fundamentalna zasada – bez niej europejska wspólnota traci sens i rację bytu. I dlatego w interesie całej wspólnoty, wszystkich razem i każdego państwa z osobna, jest jej przestrzeganie. Ponieważ ta zasada łączy nas wszystkich, obecnie 28 krajów, jej przestrzeganie może być poddawane ocenie przez wszystkich. Odkąd weszliśmy do UE, Parlament Europejski to „my”, to część naszej demokracji tak samo jak Sejm czy Senat. Właśnie dlatego, że jesteśmy w Unii Europejskiej, którą współtworzymy, debata o kryzysie konstytucyjnym na forum Parlamentu Europejskiego nie może być traktowana jako coś złego.

Tym bardziej że w styczniowej dyskusji będą mogli wziąć udział wszyscy: i ci, którzy (tak jak przewodniczący Schulz) przeczuwają najgorsze, i ci, którzy przekonują, że nic złego się w Polsce nie dzieje, a nowy rząd zgodnie z regułami demokracji realizuje oczekiwania wyborców. Niech zetrą się argumenty, poglądy.

Naprawdę nie wiem, skąd się bierze przekonanie, że nasi sąsiedzi, partnerzy z innych krajów europejskich, nie rozumieją naszej sytuacji i nie patrzą obiektywnie. Otóż jeśli ktokolwiek patrzy na nią obiektywnie, to właśnie oni. Bogaci własnym, tak samo demokratycznym doświadczeniem, nieuwikłani w nasz wewnętrzny spór. Jeśli rząd PiS jest naprawdę przekonany, że nie łamie zasad państwa prawa – to czego miałby się obawiać? Niech jego politycy przedstawią swój punkt widzenia i przekonają europosłów.

Być może strach prawicy przed debatą bierze się z tego, że w unijnym traktacie oprócz artykułu 2 jest też artykuł 7: „Na uzasadniony wniosek jednej trzeciej Państw Członkowskich, Parlamentu Europejskiego lub Komisji Europejskiej, Rada, stanowiąc większością czterech piątych swych członków, po uzyskaniu zgody Parlamentu Europejskiego może stwierdzić istnienie wyraźnego ryzyka poważnego naruszenia przez Państwo Członkowskie wartości, o których mowa w artykule 2”. No ale przecież skoro zasady państwa prawa nie są złamane, a w Polsce protest podnoszą jedynie ludzie najgorszego sortu – to czego się obawiać?

Droga od debaty w PE do uruchomienia mechanizmu opisanego w artykule 7 traktatu o UE jest daleka. Dość powiedzieć, że Unia Europejska ma za sobą kilka debat w sprawie sytuacji na Węgrzech. I jak na razie nikt żadnych sankcji na Węgrów nie nałożył. Jedynie polityczną presję. To już prędzej rząd PiS swoimi eurosceptycznymi deklaracjami i działaniami bardziej wyciąga nas z Unii, niż Unia (pozostałe 27 państw) próbuje nas odepchnąć.

Eurofobia PiS ujawnia się też w inny sposób, pośrednio widoczny dla opinii publicznej. W ostatnich tygodniach skontaktowało się ze mną kilku zagranicznych dziennikarzy. M.in. z Włoch, ze Szwajcarii, czyli z krajów, w których trudno się doszukiwać jakiejkolwiek nuty „antypolonizmu”. Pytali mnie o bieżącą ocenę sytuacji politycznej, ale też dopytywali, jak mogą skutecznie dotrzeć do przedstawicieli PiS. Bo w biurze prasowym tej partii i klubu byli skutecznie odrzucani, telefony komórkowe nie odpowiadały, maile pozostawały bez odpowiedzi, podobnie jak inaczej przekazywane prośby o komentarz. Tak samo została potraktowana redakcja „The New York Times”, która – przed przygotowaniem krytycznego o rządach PiS artykułu – wielokrotnie starała się skontaktować z przedstawicielami partii rządzącej. Dla amerykańskich i zachodnioeuropejskich dziennikarzy zasada audiatur et altera pars (należy wysłuchać drugiej strony) jest czymś tak oczywistym, że nie są w stanie zrozumieć, iż rządzące ugrupowanie może chcieć ich zbywać milczeniem.

Ja, przyznam szczerze, też nie rozumiem. Nie umiałem tym dziennikarzom pomóc. Powtórzę: jeśli jesteście, Panie i Panowie z PiS, tacy przekonani, że robicie coś dobrego dla Polski, dlaczego nie chcecie skonfrontować tego poglądu z kimś, kto patrzy i ocenia z zewnątrz? Moje opinie pewnie Was nie przekonają, ale przypomnijcie sobie słowa jednego z najwybitniejszych hierarchów Kościoła rzymskokatolickiego w historii Polski, arcybiskupa gnieźnieńskiego, a prywatnie wybitnego poety: „Prawdziwa cnota krytyk się nie boi”.

dr Konrad Niklewicz – wicedyrektor Instytutu Obywatelskiego, think tanku Platformy Obywatelskiej

Zobacz także

skądStrach

wyborcza.pl

 

PiS przeraża Niemców

Bartosz T. Wieliński, 18.12.2015

Wieczór Wyborczy w PiS. Nowa partia rządząca niepokoi Niemców.

Wieczór Wyborczy w PiS. Nowa partia rządząca niepokoi Niemców. (Fot. Sławomir Kamiński / Agencja Gazeta)

Przewodniczący Bundestagu Norbert Lammert mówi, że sytuacja w Polsce jest w wysokim stopniu niepokojąca. Członek niemieckiego rządu twierdzi, że Polska przypomina mu dziś orbanowskie Węgry…

– To, co się dzieje obecnie w Warszawie, potwierdza nasze najgorsze obawy. Próby wywierania wpływu na wymiar sprawiedliwości i media przypominają politykę premiera Orbana – tak portal tygodnika „Der Spiegel” relacjonuje słowa wysokiej rangi członka niemieckiego rządu. To znak, że w Berlinie kończy się cierpliwość wobec polskiego rządu.

Jak pisze „Spiegel”, Niemców szczególnie ubódł zeszłotygodniowy wywiad nowego szefa polskiej dyplomacji Witolda Waszczykowskiego dla „Berliner Zeitung”, w którym atakował on Niemców, że „bardziej troszczą się o interesy Rosji niż o bezpieczeństwo Europy Środkowo-Wschodniej”. Rozmówca „Spiegla” sądził, że „ta faza [oskarżeń o prorosyjskość Niemców] została przezwyciężona”.

Urząd Kanclerski ma z kolei Warszawie za złe, że z kancelarii Beaty Szydło nie nadeszła żadna propozycja terminu jej wizyty w Berlinie. Mimo iż Angela Merkel wysłała już zaproszenie. – To niebywałe postępowanie – mówią Niemcy.

Merkel i jej szef dyplomacji Frank Walter Steinmeier od miesięcy przekonywali, że po zmianach Polska pozostanie przyjacielem Niemiec. Prezydent Andrzej Duda dostał od kanclerz i prezydenta RFN Joachima Gaucka wylewne listy gratulacyjne. Gdy przyjechał do Berlina pod koniec sierpnia, Niemcy odetchnęli z ulgą. Wydawało się, że przyjaźnie nastawiony prezydent – a Duda sam to zapowiadał – będzie gwarantem, że stosunki polsko-niemieckie będą dobre. Jeden z dyplomatów przekonywał mnie, że po zmianie władzy we Francji czy Niemczech prasa lubuje się w pisaniu, że stosunki Berlina z Paryżem czeka kryzys, a potem wszystko szybko wraca do normy.

Niestety, po wyborach parlamentarnych PiS zaczął sięgać po takie same zarzuty pod adresem Niemiec, jak w czasie poprzednich rządów. W telewizji Republika Jarosław Kaczyński powiedział nawet, że „kampania, która jest w tej chwili w Niemczech, te wszystkie lata wyśmiewania Polaków, bardzo przypomina Republikę Weimarską. (…) Przypominam, co z tego wyszło”.

Mimo to niemieccy dyplomaci robili wszystko, by krytyki pod adresem Polski było jak najmniej. Uznali, że tylko pogorszyłaby sytuację.

Fakt, iż wysoki rangą członek rządu wyłamuje się z tej reguły, dobitnie świadczy o tym, że Berlin coraz bardziej się niepokoi, dokąd zmierza Polska rządzona przez PiS.

W wywiadzie dla „Frankfurter Allgemeine Zeitung” mówi też o tym Norbert Lammert, przewodniczący Bundestagu. Wprawdzie słowa przewodniczącego europarlamentu Martina Schulza, iż w Polsce ma miejsce zamach stanu, uznał za „ryzykowną przesadę”, ale atak PiS na Trybunał Konstytucyjny uznał za wysoce niepokojący. Słowa Kaczyńskiego o „Polakach gorszego sortu” świadczą zaś o „wątpliwym pojmowaniu demokracji”.

Mimo to minister Steinmeier dalej uspokaja nastroje. W wywiadzie dla „Spiegla”, który ukaże się w sobotnim wydaniu tygodnika, zapewnia, że zależy mu, by rozmawiać z min. Waszczykowskim w takiej atmosferze, która pozwala mówić, co niepokoi drugą stronę i co jej się nie podoba. Powołuje się na słowa Waszczykowskiego wypowiedziane podczas ich spotkania w Berlinie, że „stosunki polsko-niemieckie to skarb”.

Zobacz także

berlin

wyborcza.pl

Urzędnicy w służbie partii

Mariusz Jałoszewski, 18.12.2015

Poseł Artur Górski zapowiadał w czwartek w Sejmie przebieg wprowadzenia ustawy o służbie cywilnej

Poseł Artur Górski zapowiadał w czwartek w Sejmie przebieg wprowadzenia ustawy o służbie cywilnej (Fot. Wojciech Olkuśnik / Agencja Gazeta)

Po zniszczeniu Trybunału Konstytucyjnego (prace w trakcie) „dobra zmiana” rządu PiS obejmie służbę cywilną. Taka kolejność to nie przypadek. Służba cywilna to tysiące urzędników w najważniejszych dla kraju urzędach i ministerstwach. To krwiobieg państwa. Tu są wcielane w życie pomysły uchwalane przez Sejm i zapadające w zaciszu rządowych gabinetów.

PiS nawet nie kryje się z intencjami przejęcia z zaskoczenia kontroli nad urzędami. Wczoraj wyłożył je w Sejmie poseł Artur Górski: „To jedna z ustaw zasadniczych dla funkcjonowania państwa. To klucz do skutecznego i sprawnego funkcjonowania rządu, który chce zrealizować swój program. Rząd musi oprzeć się na ludziach, którzy nie tylko będą kompetentni. Będą się utożsamiać z polityką rządu, którzy nie będą ślepo wykonywać naszej polityki, tylko będą podejmować zadania ze zrozumieniem, a także ideową identyfikacją”.

„Zrozumienie” i „ideowa identyfikacja” to słowa kluczowe. PiS mówi, że w urzędach nie potrzebuje ludzi obiektywnych i profesjonalnych, ale swoich lub oddanych partyjnemu programowi „dobrej zmiany”. Ludzi karnych i bez wahania wykonujących polecenia ministra czy pani premier.

Rząd PiS ma prawo przejąć kontrolę nad urzędami. Ale styl, w jakim to proponuje, to nic innego jak upartyjnienie urzędów i ubezwłasnowolnienie urzędników. Służbę cywilną czeka los Trybunału Konstytucyjnego. Urzędnicy pozbawieni niezależnych kierowników i dyrektorów – PiS chce uciąć tę „głowę”, zwalniając wszystkich – będą pokornie wykonywać nawet sprzeczne ze zdrowym rozsądkiem lub prawem polecenia. Bo będą się bali o pracę. A „wątpiący i pytający” zostaną zwolnieni.

PiS mówi, że za PO-PSL nie było lepiej, bo po cichu wpychano do służby cywilnej swoje osoby. Pewnie ileś takich przykładów było. Ale nie ma tu jednej miary. PiS chce całkowicie zawłaszczyć urzędy. Służba cywilna, nawet z wynaturzeniami, była do tej pory gwarantem, że urzędy trzymały standardy pracy i pilnowały się prawa. To ważne dla obywateli, bo to, jakie są urzędy, ma wpływ na to, jak są załatwiane ich sprawy.

PiS proponuje jednak obniżenie wymogów dla nowych kierowników i dyrektorów, bo chce wpuścić na te stanowiska partyjnych działaczy. Partia Kaczyńskiego traktuje służbę cywilną jako kolejny łup. Grzmi, że to może być kolejna (druga po TK) zapora przy wdrażaniu ich programu. To zasłona dymna.

Do dziś w urzędach pracuje wielu kierowników i dyrektorów, którzy przetrwali różne rządy i tak samo dobrze pracowali dla kolejnych, zmieniających się ministrów. Byli gwarantem ciągłości państwa, co nie jest bez znaczenia dla obywateli.

Ale PiS dziś mówi: „Państwo to my”.

Ideałem propaństwowca jest nieżyjący Andrzej Bączkowski. Internowany w stanie wojennym działacz „Solidarności”, wiceminister pracy w rządach solidarnościowych. Zaskoczeniem dla wszystkich było, że z takim rodowodem zgodził się być wiceministrem w I rządzie SLD, a potem ministrem pracy. Ale dla niego liczyła się praca i służba dla Polski, niezależnie od tego, z którym premierem. Pamiętam, jak o tym mówił na spotkaniu ze studentami. Wtedy my, dwudziestokilkulatki, nie chcieliśmy wierzyć, że można współpracować z „komunistami”. Dziś PiS nie chce wierzyć, że można być dobrym, apolitycznym urzędnikiem. Dziś liczy się przydatność dla partii.

Trybunał i służba cywilna są w trakcie „odbijania”. Kto następny? Media, w tym prywatne, prokuratura i niezależne sądy? Bo tu też może zabraknąć identyfikacji z programem Jarosława Kaczyńskiego.

Zobacz także

służba

wyborcza.pl

Tomasz Lis z „Hieną Roku 2015”. Lis: To wielki honor, odbiorę osobiście

NB, 18.12.2015

Tomasz Lis otrzymał

Tomasz Lis otrzymał „Hienę Roku 2015”. (Tomasz Lis / Twitter / AG)

 

1. SDP przyznało Tomaszowi Lisowi „Hienę Roku 2015”
2. „Hiena” to antynagroda dla „szczególnie nierzetelnych” dziennikarzy
3. Lis otrzymał „Hienę” za użycie fałszywych tweetów córki Andrzeja Dudy

 

17 grudnia 2015 roku Zarząd Główny Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich (SDP) przyznał antynagrodę „Hiena Roku 2015” Tomaszowi Lisowi. O decyzji SDP poinformowało na swojej stronie internetowej.

SDP: Lis nie dochował staranności

– Tomasz Lis wielokrotnie łamał zasady etyki dziennikarskiej, w szczególności w nadanym 18 maja 2015 r. programie telewizyjnym „Tomasz Lis na żywo”. Podał wtedy fałszywą informację o rzekomo dokonanym przez córkę kandydata na prezydenta kompromitującym wpisie na Twitterze. Mogło to wpłynąć na wynik wyborów – uzasadnia zarząd SDP.

– [Tomasz Lis] nie dochował staranności wymaganej od dziennikarza. Nie sprawdził faktów i zdeprecjonował córkę kandydata. Informacja ta, podana na kilka dni przed II turą wyborów, nie została odpowiednio sprostowana – podsumował zarząd Główny SDP.

Tomasz Lis chce odebrać nagrodę osobiście

właśnie

Do przyznanej nagrody odniósł się sam Tomasz Lis. – Właśnie dostałem „Hienę Roku” od największych wazeliniarzy PiS z SDP. To największy honor. Nagrodę chcę odebrać osobiście – napisał.

Tomasz Lis cytował fałszywe konto córki Dudy

Lis dostał „Hienę” za swój program z 18 maja 2015 roku. Podczas rozmowy z Tomaszem Karolakiem, gospodarz programu „Tomasz Lis na żywo” zacytował wpis z, jak się potem okazało, fałszywego konta córki Andrzeja Dudy – wtedy kandydata na prezydenta RP.

Wpis miał sugerować, że jeśli Duda zostanie prezydentem, to odda Oscara, którego dostała „Ida”. Wpis był potem przytaczany w rozmowie z gościem programu, Tomaszem Karolakiem.

Wpis okazał się być nieprawdziwy. – Nie zweryfikowałam prawdziwości tego konta przed podaniem cytatu prowadzącemu – przyznała „Gazecie Wyborczej” Barbara Hrybacz, wydawca programu.

Zobacz także

tomaszLis

TOK FM

Upokarzanie podwładnych

No i po raz kolejny Prezes Kaczyński robi z Andrzeja Dudy durnia. Że nie jest to trudne? Może, ale na pewno jest bardzo nieeleganckie. Czort z Dudą, ale przecież jest jeszcze godność urzędu.

Jeszcze parę dni temu aktualny Prezydent RP z dużym przejęciem wygłosił tzw. orędzie nt. Trybunału Konstytucyjnego, w którym w żaden sposób nie wytłumaczył się ze swych działań bezprawnych, ale za to mgliście obiecał jakieś dyskusje na temat przyszłości TK w ramach jakiejś Rady Rozwoju. No to ma swoje dyskusje. Kompletnie ignorując obietnice Prezydenta, Prezes przepycha kolejne nocne ustawy i fundamentalnie zmienia ustrój TK. W czasie, gdy Duda nadyma się w Gdańsku o niegodziwościach PZPR, stary komuch tow. Piotrowicz wykonuje mokrą robotę dla Prezesa, inicjując przyjęcie ustawy kompletnie uśmiercającej sens jakiejkolwiek prezydenckiej debaty nad przyszłością TK.

Strategia Kaczyńskiego nie jest przypadkiem. To strategia upokarzania swoich podwładnych: tresowania tak, by ani przez chwilę nie poczuli, że cokolwiek od nich zależy. W parę dni po tym jak Beta Szydło zaklinała się, że Jarosław Gowin będzie jej ministrem obrony narodowej, Kaczyński postawił na tę funkcje szalonego Macierewicza. Dziś, w operetkowej szarży na NATO, w środku nocy Macierewicz wypuszcza Bączka (Piotra Bączka, szefa kontrwywiadu) by ten wytrychem wdarł się do jakiejś kancelarii nieistniejącej jeszcze jednostki NATO.

Duda i Szydło są systematycznie ośmieszani i dezawuowani przez Prezesa, który to wydłuża, to skraca im smycz. I tu wyznam Państwu wielką tajemnicę. Nic, ale to nic mi ich nie żal. Skoro nie mają tego minimum honoru, uczciwości i lojalności względem Polski, by postawić się Prezesowi, to zasługują na wszelkie upokorzenie, jakie on im gotuje.

Żal jednak Polski, która z dnia na dzień w coraz większym stopniu staje się pośmiewiskiem i pariasem Europy. Twarzami systemu stają się typy takie jak „sędzia” Muszyński rechoczący po śmierci Władysława Bartoszewskiego, doradca Zybertowicz robiący żarty ze śmierci Jana Kulczyka (rechot nad trumną to najwyraźniej specjalność PiS-owców) czy prokurator tow. Piotrowicz, kłamiący bezczelnie w Sejmie o trybie pracy sędziów Trybunału. Ludzie najgorszego sortu są potrzebni Prezesowi, by mógł pokazać tym trochę tylko lepszym, że nikt nie jest niezastąpiony.

Poza samym Prezesem.

upokarzanie

naTemat.pl

Polacy chcą odwołania prezydenta i nowych wyborów. Te wyniki zaskakują

Polacy mają dość - mówią wyniki sondażu
Polacy mają dość – mówią wyniki sondażu Fot. Mikolaj Kuras / Agencja Gazeta

Od dłuższego czasu nastroje społeczne nie są zbyt dobre. Kolejne zmiany w polityce i życiu publicznym, których jesteśmy świadkami, tylko je pogłębiają. Potwierdza to badanie przeprowadzone na zlecenie „Newsweeka”. I jak się okazuje, Polacy mimo dzielących ich różnic, są zgodni do jednego – liczą na referenda.

Zwolenników przeprowadzenia referendum, które doprowadziłoby do odwołania parlamentu, jest więcej niż przeciwników. Podobnie sprawa wygląda, gdy chodzi o odsunięcie od władzy Andrzeja Dudy. I właściwie można się było tego spodziewać, szczególnie po weekendowych marszach w obronie demokracji. Za referendum opowiada się 44,4 proc. respondentów, 33,2 proc. jest przeciwne, zaś 22,4 proc. nie ma zdania w tym temacie.

Rewolucji na scenie politycznej wyczekują różne grupy. Jak podaje SW Research, wśród będących na „tak” znaleźli mężczyźni, osoby w średnim i starszym wieku, z wyższym wykształceniem, ale i zarabiający poniżej tysiąca złotych miesięcznie. Za ustąpieniem prezydenta są osoby po 50-ce i mieszkańcy największych miast. „Newsweek” na podstawie sondażu dowiedział się również, że przeważająca grupa respondentów brała udział w innych referendach – jak tego, które dotyczyło wprowadzenia JOW-ów. Zdaniem zapytanego przez tygodnik politologa, Roberta Alberskiego z Uniwersytetu Wrocławskiego, mogą oni dać jeszcze głowie państwa, jak i prawicy kredyt zaufania.

Mimo opinii Alberskiego, nie trudno znaleźć przykłady na zupełnie inny obraz sytuacji. Polacy, jak pisaliśmy w naTemat, podpisali właśnie pozew przeciwko Jarosławowi Kaczyńskiemu. Powodem jego złożenia w sądzie jest naruszenie godności osobistej – wszystko przez wypowiedź prezesa PiS. Ten nazwał niepopierających działania rządu obywatelami „najgorszego sortu”.

źródło: Newsweek

polacy

naTemat.pl

Najlepsze książki roku 2015. Arcydzieła, odkrycia, świetne powieści, genialne reportaże – lista „Wyborczej”

Red., 18.12.2015

Najlepsze książki roku 2015 - zestawienie

Najlepsze książki roku 2015 – zestawienie „Gazety Wyborczej” (PAWEL KISZKIEL)

Przedstawiamy 25 książek, bez których nie wyobrażamy sobie 2015 roku. Kapitalne powieści, ważne reportaże, imponujące eseje – oto nasz subiektywny wybór. Kolejność przypadkowa.
„Rękopis znaleziony w Saragossie”
Jan Potocki
przeł. Anna Wasilewska
Wydawnictwo Literackie, Kraków
„Rękopis…”, jaki znamy z przekładu Edmunda Chojeckiego wydanego w Lipsku w roku 1847, to wersja tajemniczo skażona. Wraz z nowym przekładem „ostatniej wersji autorskiej z roku 1810” przygoda z Potockim zaczyna się po trosze od nowa. Okazuje się bowiem, dzięki niedawnemu odnalezieniu sporego korpusu manuskryptów, że Jan Potocki, autor może najsławniejszej powieści napisanej przez Polaka, który napisał ją, jak wiadomo, po francusku, zostawił po sobie niezły tekstowy galimatias.Jak istnieje „Rękopis…”? Zgrubnie mówiąc, w dwóch wersjach: z roku 1804 i właśnie z 1810. Na czym polegają różnice między nimi? W wersji późniejszej stonowaniu ulega erotyzm i krytyka religii, wzrasta natomiast wpływ żydowskiej mistyki. Natomiast co do konstrukcji i stylu – jak piszą edytorzy François Rosset i Dominique Triaire – „mamy do czynienia z dwoma różnymi, a jednocześnie komplementarnymi modelami powieści. Z jednej strony jest utwór [wcześniejszy] utrzymany w barwnej, pokrętnej, pełnej przepychu estetyce barokowej, z drugiej – ten sam materiał zorganizowany według zasady klarowności i porządku, zgodnie z regułami klasycyzmu”. (Marcin Sendecki)„Jabłko Olgi stopy Dawida”
Marek Bieńczyk
Wielka Litera, Warszawa
Najważniejszą opowieścią najnowszej książki Bieńczyka jest esej o ucieczce, „Wyjście Czejenów”. Na początku znajdziemy autentyk – zespół obrazów, który w młodości zawładnął wyobraźnią autobiograficznego opowiadacza. Chodzi o „ucieczkę najbardziej przeżytą, najbardziej rozpaczliwą i bez nadziei” – ze starego westernu Johna Forda „Jesień Czejenów” („wyjście całego plemienia z rezerwatu i ich marsz ku ziemiom rodzinnym, będący w rzeczywistości żałobnym pochodem ku śmierci”).Ta wielowątkowa opowieść, rozgrywa się – by tak rzec – w indiańskiej ramie. Bo oto Bieńczyk przywołuje słynne zdanie wodza nie Czejenów, lecz Wron: „Odkąd odeszły bizony, nic się nie zdarzyło”, a to z kolei prowadzi do rozważań o „radykalnej nadziei”, każe zapytać o możliwość życia w świecie całkowicie zdewastowanym, w świecie po „odejściu bizonów”. To tekst o zakroju nieledwie religijnym. U Bieńczyka niepodobna oddzielić tego, co twórcze, od tego, co odtwórcze, pisania beletrystycznego od komentowania pisania cudzego, cytatu od oryginału. Nie wiem, jak ją nazwać, ale wiem, kto po mistrzowsku tę pograniczność praktykuje – rzecz jasna Bieńczyk. (Dariusz Nowacki)„Inna dusza”
Łukasz Orbitowski
Od Deski do Deski, Warszawa
Orbitowski zmienił imiona i nazwiska oraz adresy bohaterów. Wystarczy jednak kilka minut, by w internecie odnaleźć autentyki, w tym prawdziwe dane 19-latka z Bydgoszczy, który w marcu 1996 r. z zimną krwią zamordował swojego młodszego kuzyna, a po trzech latach – nastoletnią sąsiadkę. Nie wiadomo, co bardziej poruszyło opinię publiczną: bestialstwo Jędrka (tak u Orbitowskiego) czy też indolencja bydgoskiej policji, której nie udało się wykryć sprawcy mordu na Darku i w efekcie zapobiec drugiej zbrodni (ofiarą Dagmara).Orbitowski świetnie uchwycił moment konstytuowania się społeczeństwa konsumpcyjnego w pierwszych latach III RP, pokazał, jak pieniądz wchodzi w świat ukształtowany wedle starych zasad, jak dezorientuje nie tylko młodziutkich bohaterów. We wcześniejszej powieści „Szczęśliwa ziemia” (2013), działając niejako wbrew sobie czy raczej temu, do czego zdążył nas przyzwyczaić, zredukował wątki fantastyczne na rzecz dyskursu realistycznego, „Inną duszę” całkowicie odseparował od niesamowitości. Z jeszcze lepszym skutkiem: napisał swoją najlepszą powieść. (Dariusz Nowacki)

„Solfatara”
Maciej Hen
W.A.B., Warszawa

Powieść nawiązuje do autentycznych zdarzeń, które rozegrały się w Neapolu w połowie XVII wieku. Chodzi o powstanie ludowe, na którego czele stanął neapolitański rybak Masaniello. Było to jedno z wielu wystąpień przeciwko uciskowi ekonomicznemu władców Hiszpanii, do których podówczas należało Królestwo Neapolu, tym jednak różniące się od pozostałych buntów, że szalenie krwawe i o silnym obliczu klasowym, no i przede wszystkim kierowane przez wyjątkowego okrutnika i – co akcentuje pisarz – szaleńca.W centrum tych gwałtownych wydarzeń Hen umieścił autora i zarazem właściciela „Wiadomości Neapolitańskich” Fortunata Petrellego. To on na koniec każdego dnia, skrzętnie notuje, co zobaczył na ulicach i placach Neapolu lub usłyszał od przyjaciół i znajomych. Ów powstający na gorąco reportaż, czy raczej kronika rewolucji, to raptem szkielet opowieści – najważniejsze jest to, co składa się na jej warstwę retrospektywną. Poznajemy tedy dzieje Peterellego oraz kilku osób z jego otoczenia. Nad wyraz szczegółowe to opowieści, podane tak jak w arcydziele Jana Potockiego, któremu „Solfatara” wiele zawdzięcza, czyli z wykorzystaniem kompozycji szkatułkowej. Nowa powieść Hena to piękny hołd złożony klasykom archaicznej epiki przygodowej, z Cervantesem i Danielem Defoe na czele. (Dariusz Nowacki)

„Uległość”
Michel Houellebecq
przeł. Beata Geppert
W.A.B., Warszawa

„I tak się właśnie kończy świat. Nie hukiem, ale skomleniem”. Cytat z „Wydrążonych ludzi” Eliota to najlepsze podsumowanie najnowszej powieści Houellebecqa – umieszczonej w nieodległej przyszłości politycznej antyutopii o islamizacji Francji. Dochodzi do niej bez wstrząsów, w wyniku demokratycznych wyborów, po których władzę obejmuje umiarkowane Bractwo Muzułmańskie. Odejście kobiet z rynku pracy zmniejsza bezrobocie, a ich podporządkowanie partnerom i możliwość wielożeństwa rozwiązują problem seksualnego prekariatu mężczyzn, którzy nie są dość atrakcyjni, by mieć regularny dostęp do seksu.

Główny bohater, literaturoznawca z Sorbony i znawca twórczości francuskiego dekadenta Jorisa-Karla Huysmansa, to „ostatni człowiek”, świadek i uczestnik zmierzchu Zachodu, który upada, porzuciwszy chrześcijańskie korzenie i dziedzictwo Oświecenia. Houellebecq w najwyższej formie, nieodparcie zabawny i przerażający. A to, że antyislamski, można oczywiście między bajki włożyć. (Juliusz Kurkiewicz)

„Strefa interesów”
Martin Amis
przeł. Katarzyna Karłowska
Rebis, Poznań

O tym, że cynik i moralista to często dwa profile tego samego pisarza, przekonuje także najnowsza powieść duchowego brata Houellebecqa z drugiej strony kanału – Martina Amisa. Pierwszą jego powieściową przymiarką do tematu Holocaustu była eksperymentalna „Strzała czasu”, w której życie hitlerowskiego zbrodniarza poznawaliśmy „do tyłu”, od śmierci do narodzin.

Najnowsza powieść to zasadniczy zamach pisarza na ten wielki temat, ostentacyjnie tradycyjna powieść na tle Auschwitz, z trzema narratorami – wysokim rangą oficerem SS, ucieleśnieniem aryjskości, który nie w pełni zatracił moralny kompas, skrajnie zdemoralizowanym komendantem obozu i młodym Żydem, członkiem Sonderkommando. Wszystkich ich połączy romans pierwszego z żoną drugiego, gdy trzeci otrzyma zlecenie zabójstwa niewiernej małżonki. Amis tworzy wciągającą intrygę, a zarazem, odrzucając dogmat o niewytłumaczalności Holocaustu, ma ambicję, by nie zlekceważyć pytania: dlaczego? Ryzykowna i imponująca powieść. (Juliusz Kurkiewicz)

„Vineland”
Thomas Pynchon
przeł. Jędrzej Polak
Albatros A. Kuryłowicz. Warszawa

W ramach nadrabiania przekładowych zaległości dostaliśmy pierwsze polskie wydanie „Vinelandu” Pynchona sprzed 25 lat. To książka dla krytyków nieco mniej znacząca w dorobku tajemniczego mistrza postmodernizmu, ale dla samego autora ważna, bo otwiera osobliwą trylogię o rozkwicie, a jeszcze bardziej o bolesnym upadku kontrkultury w Ameryce, i najlepiej czytać ją właśnie razem z „Wadą ukrytą” i najnowszą powieścią, „W sieci”, także przełożoną w tym roku. To rzeczy przystępniejsze niż np. „Tęcza grawitacji”, bo Pynchon ogranicza tu epatowanie swoją wszechstronną erudycją do obszaru amerykańskiej muzyki lat 70. i 80., choć wcale nie rezygnuje z uprawiania literatury politycznej. Rozgrywająca się na dwóch planach czasowych powieść jest satyrycznym spojrzeniem na dopiero co zakończoną wówczas epokę Reagana i jej obsesje, zwłaszcza związane ze służbami specjalnymi i nadzorem, ale także na strukturalnie wpisane w etos hipisów słabości, które musiały doprowadzić do kresu ich rewolty. Jak ujął to Salman Rushdie: to opowieść o tym, co Ameryka przez całe lata robiła swoim dzieciom – łamiąc ich charaktery i korumpując, jawnie lub podstępem. (Łukasz Grzymisławski)

„Atlas: Doppelganger”
Dominika Słowik
Znak, Kraków

Gdyby napisać, że to debiut prawie jak Masłowskiej, może z mniejszą językową inwencją, za to z jeszcze bardziej efektowną wyobraźnią, to oddałoby to sprawiedliwość tej powieści? Wyobraźnią, dodajmy, której nie powstydziliby się Vian albo Topor. Z całą pewnością w roli głównej występuje blokowisko – wzniesione w PRL-u, ale zapamiętane w latach 90. („ostatnich latach prawdziwej polski, czasie przejścia”). Ta odległa epoka polonezów caro i noszenia na szyi kluczy od domu u Słowik zamienia się w czas mitologiczny, w którym najbardziej pospolite zdarzenia, przetworzone przez dziecięce postrzeganie, przybierają postać dziką i niesamowitą. A ludzie zachowują się niby wciąż jak Polacy, ale bardziej z Macondo niż, powiedzmy, z Jaworzna. Skoro ktoś, mając dwadzieścia kilka lat, pisze powieść o polskiej transformacji w śląskim mieście nad kopalnią niczym Sindbad Żeglarz o swoich egzotycznych wyprawach, to co napisze w dalszej kolejności? (Łukasz Grzymisławski)

„Wymiary życia”
Julian Barnes
przeł. Dominika Lewandowska
Świat Książki, Warszawa

Eseistyczne arcydzieło Juliana Barnesa zaczyna się krotochwilnie – jak przechadzka po początkach francuskiego baloniarstwa (ze szczególnym uwzględnieniem losów niezwykłego oryginała – Gasparda-Félixa Tournachona zwanego Nadarem, który wykonał pierwsze zdjęcia Ziemi z lotu ptaka). W części drugiej koncentrujemy się na romansie francuskiej aktorki Sarah Bernhardt z brytyjskim podróżnikiem i oficerem Fredem Burnabym, by w części trzeciej zorientować się, że mamy w rzeczywistości do czynienia z książką o żałobie i miłości. Jej centralną postacią jest żona Barnesa, agentka literacka Pat Kavanagh, zmarła nagle w 2008 r. na guza mózgu. To jej pisarz dedykował większość swych książek. To, co wydaje nam się pierwotnie arbitralnym zestawieniem dwóch znakomitych esejów, w końcu okazuje się przygotowaniem instrumentów, na których Barnes rozegra swój zdumiewający tren. Rzucone mimochodem w części pierwszej marzenie o tym, by „spojrzeć na siebie z daleka, naraz uczynić subiektywne obiektywnym”, odnoszące się zrazu do ideału przyświecającego fotografiom Nadara, ujmuje w końcu estetyczny ideał całej książki. Barnes nigdy nie przechodzi w niekontrolowany lament, forma jest dla niego obroną przed ekshibicjonizmem, a także, w jakimś stopniu, przed rozpaczą. (Juliusz Kurkiewicz)

„Lato w Baden”
Leonid Cypkin
przeł. Robert Papieski
Zeszyty Literackie, Warszawa

Niezwykłe odkrycie. Nawet na tle innych pisarzy, których czekała pośmiertna sława, Rosjanin żydowskiego pochodzenia Leonid Cypkin to zjawisko szczególne. Za życia nie opublikował literalnie nic. Za jego międzynarodową sławę odpowiada w dużej mierze Susan Sontag, która w poświęconym mu eseju – przedrukowanym w książce – nazwała „Lato w Baden” „jednym z najwybitniejszych, najwyższych i najoryginalniejszych osiągnięć XX wieku”. W tej po części autobiograficznej powieści podróż narratora z sowieckiej Moskwy do Leningradu, której celem będzie przechadzka po śladach Dostojewskiego, nakłada się na podróż Dostojewskiego po Europie Zachodniej – spóźnioną, choć przedłużoną podróż poślubną z młodą żoną Anną (to ona wcześniej jako stenotypistka pomogła mu ukończyć „Gracza” w rekordowym czasie 26 dni). Centralną postacią pozostaje właśnie Anna, a tematem – jej wielka miłość do męża. Ale streścić fabułę – zakończoną wstrząsającym opisem śmierci Dostojewskiego kilkanaście lat później – to tyle, co nic nie powiedzieć. Swą hipnotyczną moc zawdzięcza oryginalnej narracji – niesamowicie długim, ciągnącym się często przez kilka stron zdaniom, spajającym w jeden strumień obie opowieści, współczesną i XIX-wieczną. Po kilkunastu stronach, gdy się już w tej narracji zadomowimy, pochłania nas ona bez reszty, dając satysfakcję z rozsupływania nitek, z których została utkana. (Juliusz Kurkiewicz)

„Kora”
Lorrie Moore
przeł. Urszula Gardner
PWN, Warszawa

„Jest bardem złych randek” – napisał ktoś dowcipnie o Lorrie Moore. Nieznana dotychczas w Polsce amerykańska autorka czterech zbiorów opowiadań i trzech powieści w swym kraju jest uznawana za jedną z najlepszych współczesnych pisarek. A przez czytelników jest nie tylko podziwiana, ale też obdarzana szczególnym zaufaniem – jako ktoś, kto rozumie, na czym polega życie, i umie je przekonująco opisać. Jej najnowszy tom opowiadań „Kora” to raport ze szczególnego pola walki – kryzysu wieku średniego. Bohaterowie Moore, zwykle między czterdziestką a pięćdziesiątką, są żołnierzami miłości, zawodowych ambicji, finansowych aspiracji. Już czują, że przegrali. Ale jeszcze nie złożyli broni. Proza Moore – przy całym swym okrucieństwie – nie miałaby takiego magnetycznego działania, gdyby nie oszczędnie dozowane światło. Tkwi w rzadkich momentach międzyludzkiej bezinteresownej bliskości, ekstatycznej radości. A przede wszystkim w spojrzeniu narratorki, która ogarnia wszystkich bohaterów niesentymentalną empatią. Ta książka potwierdza, że opowiadanie to chyba najtrudniejsza z pisarskich sztuk. Jest świetne albo nie ma go wcale. Tak pisałaby Alice Munro, gdyby miała poczucie humoru Monty Pythona. Wybitna proza. (Juliusz Kurkiewicz)

„Pogrzebany olbrzym”
Kazuo Ishiguro
przeł. Andrzej Szulc
Albatros A. Kuryłowicz, Warszawa

Ishiguro w świecie Tolkiena – takie sensacyjne zapowiedzi poprzedzały premierę nowej powieści z najwybitniejszych pisarzy brytyjskich. „Nad moczarami i rzekami unosiły się lodowate opary, w których świetnie czuły się ogry” – brzmi jedno z pierwszych zdań. Ale gdy w finale pojawi się smoczyca, okaże się, że nie da się jej widowiskowo zabić – jest tak stara i wyliniała, że nie wiadomo, czy jeszcze żyje. Nie oczekujcie po Ishiguro spektakularnych bitew, to jeszcze jedna jego wyprawa na terytorium pamięci. Ale kluczowy motyw fantasy jest: wyprawa. Jej ukoronowaniem ma być czyn, który może uratować świat. Ishiguro z precyzją buduje intrygę, w której każdy z bohaterów okazuje się kimś innym, niż się wydawał (czasem po wielokroć). I zadaje fundamentalne pytania o rolę pamięci w życiu narodu i jednostki. Czy odgrywa wyłącznie pozytywną rolę? Jeśli dotyczy wielkich społecznych niesprawiedliwości, a nawet zbrodni, może prowadzić do żądzy odwetu, a one z kolei do przemocy i okrucieństw gorszych od tych, za które są odpłatą. Ostatni, zdumiewający rozdział powieści zmienia perspektywę narracyjną i prowadzi nas do miejsca, które przeczuwaliśmy niemal od samego początku, od momentu, gdy Beatrice, nie chcąc niepokoić męża, zaczęła wspominać o trapiących ją bólach. Spoilerowanie w tym wypadku byłoby zbrodnią, powiem tylko, że powieść zawdzięcza swą siłę temu, iż obracając w niwecz różne mity – na czele z mitem króla Artura – ocala mit wielkiej miłości. (Juliusz Kurkiewicz)

„Kanada”
Richard Ford
przeł. Zbigniew Kościuk
PWN, Warszawa

Nieznany u nas dotychczas Amerykanin Richard Ford (ur. w 1944 r.) debiutuje wreszcie na polskim rynku swoją najnowszą powieścią, świetną „Kanadą”. Wszystko właściwie streszcza początek: „Najpierw opowiem o napadzie dokonanym przez moich rodziców, a później o zabójstwach”. Domyślamy się oczywiście, że to tylko przynęta, bo chodzić musi o coś istotniejszego – o życie i literaturę. „Kanada” to wielka epicka powieść utrzymana w realistycznej konwencji. John Banville nazwał ją jedną z pierwszych wielkich powieści XXI w. Napad udaje się, bo ojciec wynosi z banku 2,5 tys. dol., oraz nie udaje się, bo wkrótce policja aresztuje rodziców. Dzieci zostają same, a syn Dell trafia do Kanady, gdzie spróbuje zrozumieć i opisać przeszłość. Stara się zgłębić tajemnicę napadu: dlaczego dwie skądinąd rozsądne i już niekochające się osoby zdecydowały się na wspólne popełnienie przestępstwa.

Jak niewiele dzieli zwykłe zachowanie od szaleństwa. Jak wydarzenia, które zmieniają życie, w pierwszym momencie wcale na takie nie wyglądają. Zdaje sobie sprawę, że rodzice mogli wziąć rozwód i podążyć własną drogą, tymczasem zdecydowali się na parodię losów Bonnie i Clyde’a. „Kanada” wydaje się próbą wyrwania się z nieznośnej teraźniejszości. Próbą, dodajmy, nadzwyczaj udaną. (Juliusz Kurkiewicz)

25 najlepszych książek 2015 r.

„Ku Klux Klan. Tu mieszka miłość”
Katarzyna Surmiak-Domańska
Czarne, Wołowiec

Psy i koty bez jednej czarnej plamki, idealnie biały lukier do ciasta, rewolwer trzymany w dziecięcym wózku, a gdy się komuś wypsnie, to pochwała Hitlera. Katarzyna Surmiak-Domańska zabiera nas do Pasa Biblijnego, czyli do tej części amerykańskiego Południa, która zawiązała Konfederację i wystąpiła z Unii, co rozpoczęło amerykańską wojnę domową. Zatrzymuje się w jednym z miasteczek, tak sielskim i bezpiecznym, że aż czujemy, że coś tu nie gra. Na ulicy nie uświadczysz ani jednej czarnoskórej osoby. Na pytanie, jak to możliwe na amerykańskim Południu, odpowiedź jest prosta: odkąd na początku XX wieku mieszkańcy dokonali czystki etnicznej, Afroamerykanie wiedzą, że od Harrison powinni się trzymać z daleka, zwłaszcza po zmroku. „Ku Klux Klan. Tu mieszka miłość” to coś więcej niż panoramiczny obraz współczesności i historii Klanu. To uniwersalna opowieść o narodzinach i zaklętym kręgu przemocy ożywianej przez poczucie krzywdy, wykluczenia i chęć rewanżu. Nie znajdziemy tu biało-czarnej (nomen omen) opowieści a rebours. Surmiak-Domańska pokazuje np., jak absurdy poprawności politycznej (choćby w sprawie O.J. Simpsona) pogłębiają rasowe podziały w amerykańskim społeczeństwie. (Juliusz Kurkiewicz)

„Wszystkie wojny Lary „
Wojciech Jagielski
Znak, Kraków

Jeden z najlepszych polskich reportażystów powraca na Kaukaz (są nawet czeczeńskie wieże z kamienia z tytułu jednej z jego ważniejszych książek), a jednocześnie tworzy przypowieść na dziś – czasy napływających do Europy Zachodniej uchodźców, antyterrorystycznej histerii i rzeczywistego fanatyzmu Państwa Islamskiego. Przygrywką są opowiedziane w formie baśni dzieje zamieszkujących Gruzję Kistów, czyli Czeczenów przybyłych z drugiej strony Kaukazu, małej grupy etnicznej przez nikogo nieuznawanej za swoją. A potem na scenę wkracza ona – należąca do tej grupy matka, która marzenia o osobistym szczęściu poświęciła dla jednego celu: ocalenia życia swych synów przed hekatombą wojny i nienawiści. Bezskutecznie. Jagielski w swej reporterskiej powieści stworzył najpiękniejszą ze swych bohaterek. A jej synów potraktował z sympatią. Dzięki niej nie demonizujemy ich życiowych decyzji, ale potrafimy zrozumieć stojący za nimi splot ambicji, urażonej godności i pragnienia nadania własnemu życiu sensu w świecie pozornie nieograniczonych możliwości, w którym najlepsze furtki są przed nimi pozamykane. (Juliusz Kurkiewicz)

„Usypać góry. Historie z Polesia”
Małgorzata Szejnert
Znak, Kraków

Ryszard Kapuściński nie zdążył napisać reportażu o rodzinnym Pińsku, teraz Szejnert napisała o całym Polesiu. Ale to nie jest nostalgiczna książka o polskich kresach. Szejnert reprezentuje wrażliwość postkolonialną i opowiada z różnych perspektyw. Zasadnicza linia sporu przebiega między dwoma tradycjami traktowania miejscowych przez Polaków. Jedna, której patronem jest Andrzej Bobola, katolicki święty, misjonarz i męczennik, była de facto rodzajem kolonialnego podboju. Druga – reprezentowana przez dwudziestowiecznych poleskich duchownych takich jak Jan Zieja czy biskupi Zygmunt Łoziński i Kazimierz Świątek – oznaczała wyrzeczenie się misjonarskich zapędów, pracę dla najbiedniejszych bez względu na ich pochodzenie i wyznanie, realizację „powszechnego”, ponadnarodowego sensu katolicyzmu. Współczesnym symbolem tej postawy jest wprowadzenie w katolickich kościołach mszy po białorusku. „Usypać góry” to przede wszystkim wezwanie do krytycznej refleksji nad mitem dawnej Polski jako wielonarodowego, tolerancyjnego raju. Mocna i piękna książka. (Juliusz Kurkiewicz)

„Podkrzywdzie”
Andrzej Muszyński
Wydawnictwo Literackie, Kraków

Choć teza mówiąca o reaktywacji nurtu chłopskiego w naszej prozie wydaje się przesadna, nie sposób nie zauważyć, że w ostatnich sezonach nasi prozaicy chętnie osadzają swoje opowieści w przestrzeni wiejskiej. Najnowszy dowód to „Podkrzywdzie”. Muszyński bez reszty zanurzył opowieść w micie. Ba, posługując się mityzacją, wystrzelił swoją powieść w kosmos! Wyczarowana przez niego wieś ulokowana na skraju Pustyni nie zna elektryczności, a główny bohater, dziadek opowiadacza, który jest magiem i lubi wypić, wydaje się alkoholowo samowystarczalny: sam warzy piwo, robi wino i pędzi gorzałkę. Najbliższe Miasto, do którego z rzadka wyprawiają się tuziemcy (określenie często pojawiające się w powieści), ma „dziesięć cechów” i słynie z „trzynastu jarmarków, na które zjeżdżają kupcy z najdalszych okolic”. Wydobywa się pod nim – jak we wczesnośredniowiecznym Olkuszu – srebro. Co zaś się tyczy kalendarza – wspomniany dziadek ma własny. Nazywa się Diariusz Dni Słonecznych. Porządki i układy zastosowane przez Muszyńskiego odsyłają – co oczywiste – do rozwiązań znanych z prozy Schulza, a jeszcze wyraźniej do głośnej swego czasu powieści Olgi Tokarczuk „Prawiek i inne czasy”. Wyraźnie wybrzmiewa tu tęsknota za sensem i porządkiem, a nade wszystko za namacalnym, zmysłowym konkretem, który daje pewność, że nasza obecność w świecie nie jest iluzją (Dariusz Nowacki)

„Księga Dziwnych Nowych Rzeczy”
Michel Faber
przeł. Tomasz Kłoszewski
W.A.B., Warszawa

Jeden z najciekawszych współczesnych pisarzy zapowiedział, że to jego ostatnia powieść. Peter, mężczyzna po przejściach, jest misjonarzem i leci w kosmos z misją krzewienia chrześcijaństwa wśród Obcych. Koncept ryzykowny, ale przekonuje dzięki powściągliwemu, klarownemu stylowi i trzymającej w napięciu narracji. To tylko z pozoru science fiction, istotniejsza jest bowiem epistolarna historia związku Petera i jego żony, którą zostawił na pogrążającej się w chaosie Ziemi. A wszystko to okraszone refleksjami nad odmiennością kultur, warunkami porozumienia, nieprzetłumaczalnością doświadczeń i funkcją religii.

Peter musi wyeliminować z tekstu Biblii słowa, w których pojawiają się głoski „s” i „t”, bo kosmici ich nie wymawiają. Potem jednak, tłumacząc rozdział 21. Apokalipsy św. Jana, który w Biblii Tysiąclecia zaczyna się od słów: „I ujrzałem niebo nowe i ziemię nową, bo pierwsze niebo i pierwsza ziemia przeminęły i morza już nie ma” – Peter musi pominąć takie słowa, jak: „Jeruzalem”, „morze”, „tabernakulum”, „apostoł Jan”, „ulubienica” – każde odwołuje się do obcej kosmitom rzeczywistości. Powstały przekład staje się własną karykaturą. Obcości nie da się oswoić – misjonarz do końca nie pozna istot, do których przyjechał. A czytelnicy mogą sobie dopowiedzieć, że kosmici kosmitami, ale jego kontakt z Beą skażony jest przecież podobną niewiedzą i nieprzekładalnością. ( Jerzy Jarniewicz )

„Historia nowego nazwiska”
Elena Ferrante
przeł. Lucyna Rodziewicz-Doktorów
Sonia Draga, Katowice

Elena Ferrante jest, obok Knausgarda, najbardziej gorącym nazwiskiem współczesnej literatury europejskiej. I najbardziej tajemniczą włoską pisarką. Nic o niej nie wiadomo na pewno poza tym, że Ferrante to pseudonim i że pochodzi z Neapolu. Konsekwentnie odmawia wywiadów, twierdząc, że „książki, gdy już są napisane, nie potrzebują autorów”. I być może to właśnie anonimowość daje jej wolność opisywania sytuacji i motywów, które brzmią zbyt autentycznie, żeby mogły być wytworem wyłącznie wyobraźni. Jej wiwisekcja kobiecej przyjaźni we wszystkich odcieniach: koleżeństwo, lojalność, wzajemne wsparcie, ale i zazdrość, rywalizacja, wieczne porównywanie się jest fantastycznie bezkompromisowa. I brutalnie szczera.Kwestie klasowe są w powieści Ferrante równie ważne jak – że użyję modnego ostatnio w kościelnych kręgach terminu – genderowe. Ale autorka unika tonu populistycznej agitki. Raczej zmusza do zastanowienia, na ile nasz los jest zdeterminowany przez miejsce urodzenia, płeć, warunki materialne, moment historyczny – oraz czy można uciec od przeszłości. A także jakim kosztem.

„Historia…” to drugi z czterech tomów opowieści neapolitańskich Ferrante. Dwa są jeszcze w Polsce niedostępne. Pierwszy, od którego należałoby zacząć, nosi tytuł „Genialna przyjaciółka”. A potem włączyć odliczanie do publikacji „Tych, którzy zostali, i tych, którzy odeszli”. Bo to rzecz wybitna. (Katarzyna Wężyk)

„Krótkie wywiady z paskudnymi ludźmi”
David Foster Wallace<br<przeł. jolanta=”” kozak<br=””>W.A.B., Warszawa

Wreszcie jest pierwsza po polsku książka jednego z najważniejszych pisarzy przełomu wieków. Przez niemal całe życie zmagał się z ciężką depresją i prawie permanentnym pisarskim kryzysem, odchodząc od literatury i wracając do niej, lecz kiedy odszedł na zawsze, popełniwszy samobójstwo w 2008 r., w wieku 46 lat, pozostawił po sobie trzy zbiory opowiadań, dwie wydane powieści i setki stron notatek do trzeciej oraz multum różnorakich tekstów niefikcjonalnych, z których uzbierało się kilka kolejnych książek. Opus magnum, które przyniosło Wallace’owi sławę, była ponadtysiącstronicowa powieść „Infinite Jest” z 1996 r. Jako pierwszy po polsku ukazuje się tom opowiadań z 1999 r.

Wallace (podobnie jak niektórzy jego bohaterowie, którzy wciąż analizują adekwatność swoich relacji i uściślają je) zdaje się szukać najbardziej dobitnego sposobu wyrażenia przeżyć. A że w świecie przedstawionym Wallace’a dzieje się niewesoło, tego rodzaju zabiegi wokół zapisu ludzkiej agonii, spotkania z seryjnym mordercą czy brawurowej opowieści o pracowniku hotelowej toalety, w której precyzja opisów fizjologii aż boli, dają efekt porażający. ( Marcin Sendecki)

„1945. Wojna i pokój”
Magdalena Grzebałkowska
Agora, Warszawa

„Inżyniera Iwanowskiego Mieczysława oraz Kozłowskiej Teresy ostatnio przebywających w obozie Oświęcim poszukuję…”. Takich ogłoszeń w 1945 r. ukazały się setki. Obok nich pojawiały się reklamy usług ekshumacyjnych, szycia ciepłej bielizny, jasnowidzenia, kursów języka rosyjskiego, skupu książek (które w 1945 r. były towarem pierwszej potrzeby), obwieszczenia o wiecach, oczyszczeniu tego i owego z zarzutów o kolaborację oraz nieustannych zmianach w systemie reglamentacji wszystkiego – od chleba po buty.

W najnowszej książce Magdaleny Grzebałkowskiej ogłoszenia drobne są refrenem i swoistym kalendarium wydarzeń roku, w którym kończyła się wojna i zaczynał pokój. Choć tak naprawdę nic się jeszcze nie skończyło i nic do końca nie zaczęło. Reporterka „Wyborczej” wkracza na ziemie przez chwilę niczyje, by bez osądzania przyjrzeć się z bliska losom ostatnich żyjących świadków tamtego czasu. Ludzi, którzy gonieni strachem próbowali się przedrzeć przez skuty lodem Zalew Wiślany (było ich pół miliona), przesiedleńców, wychowanków otwockiego domu dziecka dla ocalonych z Holocaustu, szabrowników, dla których wyzwolone tereny stały się gigantycznym sklepem Ikei… Wspaniała reporterska panorama. (Juliusz Kurkiewicz)

„Biała siła, czarna pamięć
Marcin Kącki
Czarne, Wołowiec

Ta książka nie mogła trafić na lepszy czas. Właśnie teraz, kiedy po raz pierwszy w polskim parlamencie zasiądą przedstawiciele Ruchu Narodowego jawnie odwołujący się do ideologii faszystowskiej, kiedy przez polski internet przechodzi fala brunatnej nienawiści do uchodźców, kiedy zachodnie firmy z obawy przed ksenofobicznymi atakami przestrzegają swoich zagranicznych pracowników przed wychodzeniem na ulice polskich miast podczas Święta Niepodległości, opowieść o Białymstoku – mieście, które opanowała „biała siła”, może nam wiele wyjaśnić. Fala szowinizmu, która ostatnio przybrała na sile w stolicy Podlasia, jest tu jedynie punktem wyjścia do znacznie szerszej analizy. Jej tematem jest mechanizm zapominania i wymazywania, który stwarza warunki do rozwoju ksenofobii. Symbolem tego mechanizmu jest w książce Kąckiego obraz żydowskiego kirkutu w centrum Białegostoku, który po wojnie został zasypany grubą warstwą ziemi i gruzu ze spalonego białostockiego getta, bo przeszkadzał w odbudowie miasta. Na jego miejscu utworzono park. Do dziś dwa metry pod powierzchnią ziemi stoją pionowo macewy, nad którymi toczy się normalne życie, spacerują ludzie, bawią się dzieci. ( Roman Pawłowski)

„13 pięter”
Filip Springer
Czarne, Wołowiec

Godne mieszkanie dla ogromnej części Polaków było zawsze czymś nieosiągalnym. W PRL mieli na nie względnie największe szanse, ale i wtedy na mieszkania czekało się latami, a ich jakość pozostawiała wiele do życzenia. Springer pisze jednak o dwóch odsłonach Polski kapitalistycznej. Połowa reportażu mówi o fatalnych warunkach życia w przedwojennej Warszawie i o tym, jak grupa społeczników stworzyła spółdzielnię WSM. Druga opowiada o „problemie mieszkaniowym” w III RP: kolejnych programach rządowych, fali kredytów hipotecznych i mrocznym koszmarze rynku wynajmu mieszkań.

Odwołując się do badań socjologów z Uniwersytetu Warszawskiego autor pokazuje, jaką rolę odgrywa dziś kredyt hipoteczny. Z jednej strony zdolność to świadectwo tego, że człowiek radzi sobie w życiu. Traktuje się ją niemal jak darwinowską umiejętność przetrwania w dżungli. Bohaterowie jego reportażu albo chwalą się, że mają „zdolność”, albo czują się przegranymi, bo jej nie mają. Z drugiej strony wszyscy, którzy mają już kredyt, marzą tylko o tym, żeby się go pozbyć. Ilość bólu, frustracji i nieszczęścia związanego z kredytem jest ogromna. (Adam Leszczyński)

„Jak przestałem kochać design”
Marcin Wicha
Karakter, Kraków

Wicha, grafik urodzony w 1972 r., śledzi z błyskotliwą precyzją świadomość Polaków na temat projektowania. Opisuje, jak to on i pokolenie jego rodziców, czyli ludzie wychowani na koślawej estetyce PRL-u, byli spragnieni estetycznych przedmiotów. I jak po 1989 r. design stał się kultowy. Ale do czasu. A konkretnie do czasu, kiedy ujawnił swoje drugie oblicze. Tym obliczem jest wymiana towarowa. „Design ma jedno zadanie: uzasadniać cenę” – pisze Wicha. To książka uświadomionego projektanta.

Dzisiaj design z marzenia o czymś estetycznym i praktycznym stał się swym przeciwieństwem – synonimem luksusu. Za kilkaset złotych mogę kupić designerskie trampki. Ale w przychodni dla dzieci już zabrakło designu, żeby wskazać drogę do rentgena. Projektanci służą inwestorom. Obsługują reklamę. Sprzedają produkt. Krótko mówiąc: władza i kasa – te dwie rzeczy utopiły design. Książka w białej obwolucie „bez designu” – mówi oczywiście, że dobry design jest możliwy i wykonalny. Musi być jednak tani i dostępny. Czyli nie ma wychwalać gestu inwestora, ale uwzględniać społeczne potrzeby. Nie wciskajcie nam marmurowej wanny, kiedy chcemy po prostu wziąć prysznic. (Dorota Jarecka )

„Dygot”
Jakub Małecki
Sine Qua Non, Kraków

Rzecz rozgrywa się między 1938 a 2004 r. Mamy dwie polskie rodziny, które mieszkają w pewnym oddaleniu od siebie – Łabendowiczowie na Kujawach (okolice Radziejowa), Geldowie we wschodniej Wielkopolsce (Koło). Śledzimy losy trzech pokoleń dwu familii, które w pewnym momencie się przetną, nie tylko w ten oczywisty sposób, że przedstawiciele drugiego pokolenia (Wiktor i Emilia) wezmą ślub. Od samego początku w dzieje tych rodzin wcina się niepokojąca metafizyka; zwłaszcza za węzłowymi wydarzeniami stoją tajemne i chyba nieczyste siły.

Jakkolwiek dziwnie to zabrzmi, „Dygot” jest powieścią o życiu. Nie o polskiej prowincji, jak podpowiada nota, nie o historii rozumianej jako dziejowość, ale o zwykłych losach zwykłych ludzi. Owszem, mnóstwo tu udręki, nawet absurdu istnienia, ale przede wszystkim uderza ich pospolitość. Więcej nawet – w swojej banalności postacie wykreowane przez Małeckiego są fascynujące. Dobrze zrobiona powieść. (Dariusz Nowacki)

Zobacz także

najlepsze

wyborcza.pl

 

Co krzyczeć w sobotę? „Przepraszajcie i spadajcie!”, „Oddaj księżyc, zabierz Dudę!”… i wiele innych propozycji [SUBIEKTYWNY PORADNIK]

Piotr Pacewicz, 18.12.2015

Manifestacje w obronie demokracji 19 grudnia.

Manifestacje w obronie demokracji 19 grudnia. (KOD)

Mam nadzieję, że KOD, czy raczej KOD-y w całej Polsce (i kilka na uchodźstwie) wybierają już hasła na sobotę. Co nie przeszkodzi spontanicznej ich produkcji, takiej jak tydzień temu (poniżej lista 73 haseł z 12 grudnia). A co na jutro? W ciągu paru dni projekt PiS się niezwykle wręcz rozwinął, co tworzy grunt dla zasadniczej polemiki. Chyba dobrze byłoby sobie pośpiewać „Jeszcze Polska nie zginęła”, a potem gromko zawołać TU JEST POLSKA!

Właściwe stają się hasła ostre: OKUPANCI! (inspirowane felietonem Wojtka Maziarskiego), KRADNĄ POLSKĘ!, OSZUŚCI! Można też dokonać wrogiego przejęcia hasła: ZŁODZIEJE! Trafione w punkt wydaje się też PARANOJA, MUSI ODEJŚĆ! Zainspirowany wypowiedzią Lecha Wałęsy dodałbym jeszcze jakże trafne CO ZA WSTYD!

Czy NO PASARAN! nie jest zbyt kosmopolityczne?

Szlagierem na jutro mógłby być okrzyk lżejszy DOBRA ZMIANA, PRZEŻYJEMY! I coś z „gorszym sortem” ale chyba nie proste: GORSZY SORT! Może ktoś coś wymyśli fajnego?

A wątek geopolityczny? Może po prostu: EUROPA!

Z zeszłotygodniowych haseł warto powtarzać bazowe: DEMOKRACJA! KONSTYTUCJA! I dobrze rymujące się PAŃSTWO PRAWA, NIE ZABAWA ! Poważnie bym się też zastanawiał nad PRECZ Z KOMUNĄ!, bo ta analogia – choć tylko częściowo trafna – ma moc.

Tym razem warto się skupić nad Panem Prezesem. Doskonałe PAŃSTWO PRAWA, NIE JAROSŁAWA! A może proste PRECZ Z KACZOREM DYKTATOREM! lepiej w wersji pieszczotliwej PRECZ Z KACZORKIEM DYKTATORKIEM! Warte przypomnienia choćby ze względu na rym żółty jest JAROSŁAW, POLSKĘ ZOSTAW! No i urzeka mnie SPIEPRZAJ, DZIADU! Zwłaszcza że jest cytatem z Lecha Kaczyńskiego, którego prezydenturę zaczynamy wspominać z łezką w oku.

Z okrzyków na cześć Pana Prezydenta zostawiłbym ANDRZEJ DUDA, TO SIĘ NIE UDA i ANDRZEJ DUDA, MARIONETKA (sama „marionetka” mogłaby być niezrozumiała, bo jest ich więcej) ewentualnie śmieszne ANDRZEJ DUDA, ODDAJ DYPLOM! „Księżycowych” jakoś nie lubię, jeżeli już, to ODDAJ KSIĘŻYC, ZABIERZ DUDĘ!

I wreszcie Sejm, zwłaszcza w Warszawie, bo demonstracja pod Sejmem. Co tu zawołać? Starsze pokolenie mogłoby krzyczeć podczas manifestowania STUK, STUK LASKĄ W PODŁOGĘ, SEJM, SEJM WYRAŻA ZGODĘ (genialna pieśń Salonu Niezależnych, sprzed prawie 40 lat). A może udałoby nam się zaśpiewać? To by była nowa jakość.

Doskonale syntetyczne będzie też PRZEPRASZAJCIE I SPADAJCIE!

No i oczywiście KTO NIE SKACZE, TEN JEST Z PIS-EM!

KOD zaprasza na manifestacje 19 grudnia >>>

CO KRZYCZELIŚMY TYDZIEŃ TEMU?

Oto Kompletna Lista Okrzyków i Haseł z 12 grudnia. Moja pierwsza lista 37 rozrosła się, dzięki FB i czytelnikom/czytelniczkom „Wyborczej” do 73!

BAZOWE (12)

Konstytucja!
Demokracja!
Państwo prawa!
Niezawisłość Trybunału!
(z innej bajki) Hańba!
Państwo prawa, wielka sprawa!
Państwo prawa, nie zabawa! (Jan Król)
Mamy prawo do prawa!
Nie ma wolności bez praworządności! (Ewa Kulik)
(historia kołem się toczy) Precz z komuną! (Jarek Hyk)
(słodko-kwaśne) Przeżyliśmy komunistów, przeżyjemy pisfaszystów! (Artur Kubanik)
Pokonaliśmy komunizm, pokonamy kaczyzm! (Obywatel_leming)

CHARAKTERYSTYKA POSTACI (11)

Marionetka! (w przegadanej wersji – Marionetka Kaczyńskiego!*)
Sługa Kaczora! (też na melodię sportowej pieśni „Nic się nie stało”)
Dziki lokator!
Precz z Kaczorem dyktatorem!
(prostackie) Ziobro ma laptopa, a Jarosław kota!
Duda, jesteś tylko kotem prezesa! (Piotr Goldstein)
(psychologizujące) Mszczą się ludzie mali, nie powyrastali! (bratek)
Dość żenady, nie dacie rady!
„Andrzej Duda się nie udał!” (Artur Kubanik)
Kaczorek – dyktatorek! (Krzysztof Król)
Podpis pod portretem prezesa: „13 grudnia spałem do południa” (Artur Kubanik)

INTERWENCJE (10)

Drukuj ten wyrok, Beata!
Kraków przeprasza za Dudę, Ziobrę i Gowina!
(pesymistyczne) Póki można, chodźcie z nami!
(sado-maso) Beata, trzeba ci bata! (Alicja Mikołajczyk)
(okrutne) Wyrwać Kempę z korzeniami! (Artur Kubanik, Elżbieta Mielczarek)
(pierwsze z serii „zamiana”) Ukradłeś księżyc, zostaw konstytucję! (Małgorzata Sikorska)
Zostaw Polskę, masz już księżyc! (Beata Geppert)
Zabierz Dudę, daj nam kota! (Jacek Kozłowski)
Jarosław, masz już księżyc, zostaw Trybunał! (Ewa Kulik)
Oddaj księżyc, zabierz Dudę! (Artur Kubanik)

POŻEGNANIE (11)

Andrzej Duda musi odejść!
(odgrzewane) Spieprzaj, dziadu!
(niegrzeczne) Precz z Pałacu, ty pajacu!
(niegrzeczne) Szydło do wora! (korekta: „do worka”)
Najwyższa pora pogonić Kaczora!
(uogólniające) Przepraszajcie i spadajcie!
Polska wolna od Kaczora!
Jarosław, Polskę zostaw! (ks)
Andrzej Duda, precz z Warszawy! (Oregon 7)
Kaczka na taczkę! (Alicja Mikołajczyk)
Piss off! (alexkar)

PRZECIWSTAWIENIA (10)

(kreatywne) Saska Kępa, nie Beata!
Demokracja od Dudy strony!
Państwo prawa, nie Jarosława!
(zawiłe) Nie prezesa, państwo – prawa!
Wasze Radio Maryja, nasza Wikipedia!
Nie prezesa, nasza Polska.
Szydło do szycia, Polska do życia (helion3)
Orzeł tak, kaczka nie! (aaa)
Nieważne są wasze miesiączki, ważne są nasze bolączki” (transparent, Magda Środa)
Nie bijemy dziennikarzy (Tomasz Świderek)

GPS (6)

Saska przeprasza za Kempę (Agnieszka Wilczek, Piotr Goldstein)
Tu jest Polska!
No pasaran!
Nie Budapeszt, lecz Warszawa (też w wersji pożegnań – Do Budapesztu!)
Kto nie skacze, ten jest z PiS-em (też w wersji – z Dudą)
Podejdź do płota (Michał Czernow – przed Pałacem)

PROGNOZY (8)

(sugestywne) Andrzej Duda, to się nie uda!
Demokrację obronimy!
Przyjdzie pora na Kaczora!
Andrzej Duda przed Trybunał!
Za cztery lata czeka ich krata (Artur Kubanik)
Prezydentura minie, hańba zostanie (Asia Cieślak)
Jest nas dużo, będzie więcej (Martyna Zimniewska)
Za pięć stów nas nie kupicie (Krzysztof Powolny)

W TROSCE O ZDROWIE PSYCHICZNE (4)

Paranoja musi odejść!
Macierewicz do szpitala! (też w wersji – do lekarza!)
(poetyckie) Antoni, Antoni, ręce precz od broni! (Djsalc)
(warszawskie) Kaczorek do Tworek!

NAUKOWE (1)

Andrzej Duda, oddaj dyplom!

Zobacz także

coKrzyczeć

wyborcza.pl