Kariera Ewy Stankiewicz doznała katastrofy, spadła na pysk. A wcale tak się nie zapowiadało.
Ostatni jej „patriotyczny” wyskok dotyczy wybuchu gazu w budynku w Katowicach, podczas którego zginęło małżeństwo dziennikarzy i ich dziecko, to niemal ostateczne dno. Stankiewicz osądziła, że za wybuchem stoją „ruskie” służby, czyli kolejny spisek i zamach. Upaść niżej jest niezwykle trudno.
A była wrażliwą reżyser po świetnej szkole filmowej, która całkiem dobrze zaczynała, zdobywając nagrody i niespecjalnie angażując się politycznie.
Po śmierci rodziców coś w nią wstąpiło, a katastrofa smoleńska wepchęła ją w paranoję środowiska prawicowego.
I tak stacza się Stankiewicz. Jest już niemal na dnie.
Nie zapowiada się, iż ma dojść do poprawy. W kontekście tego, iż zaręczyła się z jednym ekspertów Macierewicza, Glenem Jorgensenem, może to być już niemożliwe.
Środowisko smoleńskie ulega zbiorowej halucynacji, paranoi, a przy ostatnim braku zainteresowania mediów III Konferencją Smoleńską, wręcz może doprowadzić do tragedii zbiorowych, jak to zwykle bywa w sektach. W historii dochodziło do zbiorowych samobójstw.
Tak czasami kończą się choroby, zbiorowe zarazy.
Czy tak będzie ze Stankiewicz, która kilka lat temu była osóbką do rzeczy? Zobaczymy.