Węgry, 08.12.2015

 

#selfiezsłupem. Protest przeciwko ułaskawieniu Mariusza Kamińskiego

ar, 08.12.2015
Nietypowy protest w obronie demokracji w internecie: zrób sobie zdjęcie ze słupem

Nietypowy protest w obronie demokracji w internecie: zrób sobie zdjęcie ze słupem (Akcja Demokracja / Facebook)

W Warszawie i siedmiu innych miastach w Polsce pojawiły się plakaty z hasłem „Nie godzimy się na psucie państwa”. W sumie 40 plakatów, które zawisły na słupach ogłoszeniowych i wiatach przystanków autobusowych. Powiesiła je fundacja Akcja Demokracja. Teraz czeka na odzew ze strony obywateli.
Fundacja Akcja Demokracja powstała w kwietniu 2015 r. Jak podkreślają jej założyciele, „buduje ona ruch ludzi zaangażowanych w ważne sprawy”. – Wykorzystując nowe technologie, działamy na rzecz lepszego, sprawiedliwego społeczeństwa – wyjaśniają.

Zawieszone przez fundację plakaty mają być protestem przeciwko budzącej wątpliwości decyzji prezydenta Andrzeja Dudy w sprawie ułaskawienia Mariusza Kamińskiego. W apelu, który podpisało 31 tys. osób, Akcja Demokracja domagała się wyjaśnień od Andrzeja Dudy.

Akcja Demokracja zachęca internautów, by robili sobie zdjęcia z plakatami i przesyłali na adres kontakt@akcjademokracja.pl, w tytule maila wpisując „Selfie z plakatem”.

W Warszawie plakaty znajdują się m.in. w Alejach Jerozolimskich pomiędzy Jana Pawła II a Żelazną, przy Muzeum Narodowym, w okolicach Metra Pole Mokotowskie na Batorego, na Kruczej pomiędzy Wspólną a Żurawią, na Marszałkowskiej 10/16, przy dawnym Sezamie, obok Świętokrzyskiej, przy wejściu do Pałacu Kultury, na placu Wilsona, przy placu Powstańców Warszawy, w okolicach wejścia do przejścia podziemnego przy Dworcu Centralnym, przy Teatrze Capitol oraz na Karowej.

Zobacz także

zróbSobie

wyborcza.pl

PiS wyłącza Trybunał do 2024 r. A jeszcze niedawno zgodnie wybierał sędziów razem z PO

Patryk Słowicki*, 08.12.2015
Trybunał Konstytucyjny

Trybunał Konstytucyjny (Fot. Adam Stępień / Agencja Gazeta)

– Bardzo niebezpieczną sytuacją jest, gdy aktualnie rządzący mają w sądzie konstytucyjnym większość, którą sami wybrali i to jeszcze w trakcie pierwszego roku-dwóch swych rządów – pisze Patryk Słowicki, socjolog
Na początek krótko:

1) Do początku listopada dziewięcioro z 15 sędziów TK to były osoby, za którymi PiS głosował w Sejmie.

2) Sporna „trójka”, wybrana w październiku, to nie kandydaci „partyjni”, tylko znakomici prawnicy (na czele z prezesem Naczelnego Sądu Administracyjnego), bez żadnych związków z Platformą.

3) Obsadzenie całej aktualnie spornej „trójki” przez PiS oznacza, że za 1,5 roku Trybunał zostanie w większości obsadzony przez osoby ściśle politycznie związane z PiS i TK zostanie praktycznie „zdezaktywowany” na okres rządów PiS (w tej i ewentualnej kolejnej kadencji, aż do 2024 r.).

A teraz dłużej:

Ad. 1. PiS w latach 2005-07 przegłosował obsadę sześciu stanowisk w TK (wspólnie z LPR i Samoobroną). W większości byli to znakomici prawnicy (prof. Mirosław Granat i dr hab. Teresa Liszcz zostali poparci także przez PO). Podobnie było za czasów rządów PO, w czasie których PiS poparł w Sejmie trójkę spośród wybranych wtedy kandydatów:

1) prof. Sławomirę Wronkowską-Jaśkiewicz, która była przewodniczącą podczas rozprawy w Trybunale 3 grudnia – w 2010 głosował na nią prawie cały PiS, łącznie z prezesem Kaczyńskim,

2) prof. Piotra Tuleję – wybrany w 2010, głosowała za nim większość PiS, łącznie z Jarosławem Kaczyńskim,

3) i nawet prof. Leona Kieresa – w 2012 poparła większość PiS, łącznie z Jarosławem Kaczyńskim. Piszę „nawet”, bo poparto go, choć wcześniej był senatorem PO (ale w 2000 był wybrany wspólnie przez obie partie na szefa IPN).

Tak więc przez ponad trzy lata, do 6 listopada br., wśród 15 sędziów Trybunału:

– 4 było wybranych z poparciem PiS, bez PO,

– 6 było wybranych z poparciem PO, bez PiS,

– 5 było wybranych z poparciem zarówno PO, jak i PiS.

Tabela z kadencjami sędziów

Ale najważniejsze jest nie to, kto kogo zgłosił i na kogo głosował, ale to, że zdecydowana większość osób wybieranych przez ostatnie 10 lat (zarówno przez PiS, jak i PO) to były osoby rzeczywiście wyróżniające się wiedzą prawniczą i apolitycznością. Wspomnieć tu można między innymi o zgłoszonej przez PiS dr hab. Marii Gintowt-Jankowicz (przez 15 lat pierwsza dyrektor Krajowej Szkoły Administracji Publicznej, 10 lat członkini Rady Legislacyjnej przy premierze), zgłoszonej przez PO i popartej przez PiS prof. Sławomirze Wronkowskiej-Jaśkiewicz (przez 18 lat członkini wspomnianej Rady, a później przewodnicząca Komitetu Nauk Prawnych PAN) czy prof. Marku Zubiku (przewodniczącym wspomnianej Rady, a wcześniej przez trzy lata zastępcy wybranego przez PiS rzecznika praw obywatelskich prof. Janusza Kochanowskiego).

Ad. 2. W latach 2013-15 toczyły się w Sejmie prace nad nową ustawą o TK. Nie jest prawdą, że w tym czasie nic się nie działo i prace nagle „przyśpieszyły” po wyborach prezydenckich. Przez 1,5 roku odbyło się 17 posiedzeń podkomisji , jej sprawozdanie przyjęto 9 kwietnia, miesiąc przed I turą wyborów.

W maju i czerwcu PO przegłosowała tę ustawę, wprowadzając do niej poprawkę pozwalającą wybrać dwóch sędziów „awansem”. Autorem niekonstytucyjnego przepisu był poseł PO Robert Kropiwnicki. Nie było jej w pierwotnym projekcie, więc to nie sędziowie TK są jej autorami.

Już wtedy choćby Helsińska Fundacja Praw Człowieka alarmowała o jej niekonstytucyjności. Kwestią czasu było tylko, kto pierwszy (z uprawnionych) zgłosi ją do TK. Mógł to zrobić prezydent Duda już 8 sierpnia, a TK by to zapewne rozstrzygnął jeszcze przed wyborem sędziów. Jednak prezydent z tego prawa nie skorzystał.

Zatem PO (wspólnie z PSL i SLD) 8 października wybrała piątkę nowych sędziów (robiąc niekonstytucyjny „skok” na dwa stanowiska, w wyniku czego tylko 4 z 15 sędziów TK to byłyby osoby wybrane z poparciem PiS, w tym jedna za rządów PiS). Ale czy byli to kandydaci „partyjni”? Bynajmniej. Skupię się tu na obecnej spornej „trójce” (a jednocześnie tych, którzy w ramach tej piątki byli kandydatami PO):

1) Prof. Roman Hauser – prezes Naczelnego Sądu Administracyjnego. Pełnił tę funkcję 17 lat (od 1992 z jedną przerwą), 4 lata był wiceprezesem. Jeden z najwybitniejszych administratywistów w Polsce, redaktor i współautor komentarza do kodeksu postępowania administracyjnego.

2) Prof. Andrzej Jakubecki – od 2002 powoływany w skład Komisji Kodyfikacyjnej Prawa Cywilnego przez kolejnych ministrów sprawiedliwości. Redaktor i współautor komentarza do kodeksu postępowania cywilnego.

3) Prof. UAM dr hab. Krzysztof Ślebzak – od 2006 dyrektor Biura Studiów i Analiz Sądu Najwyższego.

Podsumowując: świetni prawnicy i bynajmniej nie „partyjni” (co łatwo sprawdzić, przeszukując prawicowe portale, które żadnych śladów ich związków z PO nie znalazły). Gdyby nie wywołana przez Platformę wojna o Trybunał i okres przedwyborczy, jest bardzo prawdopodobne, że któryś z nich (lub paru) byłby poparty przez PiS.

Ad. 3. A do czego dąży obecnie PiS? Dokładnie opisano upolitycznienie nowych sędziów, więc nie będę tego tu robił szerzej (pierwszy prawnik SKOK, osoby z „komitetu smoleńskiego”, aktualny poseł itd.). Są to osoby ściśle politycznie związane z PiS i niekoniecznie „wyróżniające się wiedzą prawniczą” (a to wymóg konstytucyjny). Np. jedyne publikacje mec. Piotra Pszczółkowskiego, które są wymienione w jego biogramie, to dwa artykuły w materiałach z Konferencji Smoleńskich (biogramie sprzed roku do Trybunału Stanu, bo w tym do TK to zmilczano). W wypadku sędzi Julii Przyłębskiej nie są wspomniane żadne publikacje.

Jaki byłby efekt doprowadzeniu składu Trybunału do stanu zgodnego z wyrokiem TK (trzech sędziów z października, dwóch z grudnia)? Dałoby to w sumie już terazsześć osób popartych w głosowaniach przez PiS (w tym trzy osoby wybrane w czasie rządów PiS), i kolejne w trakcie kolejnych lat. Ten stan zapewniłby PiS-owi, że już za półtora roku (czerwiec 2017) większość osób w TK to byliby sędziowie wybrani ich głosami.

PiS, robiąc niekonstytucyjny „skok” na trzech prawidłowo wybranych sędziów, idzie dalej. Do czerwca 2017 r. zwolnią się w TK w sumie jeszcze trzy miejsca, które będzie można obsadzić, nie zachowując nawet pozorów bezstronności. W sumie będzie więc w TK 11 osób wybranych głosami PiS (z czego dwie całkowicie apolityczne), ale aż 8 z 15 to będą osoby wybrane w tej kadencji, ściśle polityczne. Dzięki temu bezprecedensowemu zdominowaniu Trybunału w półtora roku od objęcia rządów PiS zapewni sobie całkowity spokój w TK do końca tej kadencji, a w wypadku wygranej – także do końca następnej kadencji (w sumie aż do grudnia 2024).

Post scriptum. W komentarzach do mojego tekstu na Facebooku spotkałem się z opiniami zwolenników obecnego rządu, zadowolonych z szybkiego zdobycia w Trybunale większości głosów przez przedstawicieli aktualnego suwerena (zwolenników często też, bezpodstawnie, uważających mnie za sympatyka Platformy i jej rządów).

Chodzi o to, że bardzo niebezpieczną sytuacją jest, gdy aktualnie rządzący mają w sądzie konstytucyjnym większość, którą sami wybrali i to jeszcze w trakcie pierwszego roku-dwóch swych rządów. Bez niezależnego sądu konstytucyjnego nie ma gwarancji przestrzegania konstytucji, a bez niej – ochrony praw obywatelskich (kto inny niż sąd konstytucyjny może rozstrzygnąć, że zwykłą większością przyjęto ustawę niezgodną z konstytucją?). Każdy Sejm co roku uchwala kilkanaście-kilkadziesiąt ustaw uznawanych później przez Trybunał za niekonstytucyjne. Czy na pewno bezpieczny może czuć się obywatel po wyłączeniu takiego „bezpiecznika” naszych praw, jakim jest sąd konstytucyjny? Czy można tak zaufać rządzącym i czy ufność powinna być cnotą obywatelską? „Niczyje zdrowie, wolność ani mienie nie jest bezpieczne, kiedy obraduje parlament”. Nawet gdyby to był parlament, w którym większość ma partia, której sprzyjamy.

* Patryk Słowicki jest socjologiem. Artykuł stanowi przedruk (z niewielkimi uzupełnieniami) tekstu opublikowanego przez autora na Facebooku, co czynimy za jego zgodą. Tytuł od redakcji.

Zobacz także

wyborcza.pl

TVPiS, czyli rządu przepis na media

HO,  08-12-2015
media repolonizacja mediów
Ustawa o mediach narodowych ma wejść w życie już w styczniu przyszłego roku. Prace nad jej kształtem nadzoruje Krzysztof Czabański.

Czabański w czasach poprzednich rządów PiS (od 2006 do 2009 r.) był szefem polskiego radia. Wraz z Jerzym Targalskim zasłynął czystkami wśród dziennikarzy, które ten drugi nazwał czyszczeniem „złogów gomułkowsko-gierkowskich”. Teraz były szef radia bierze się za całość mediów publicznych. I zapowiada rewolucję.

Koniec ze spółkami prawa handlowego

Przede wszystkim publiczne środki masowego przekazu nie będą już spółkami prawa handlowego. Według Czabańskiego zasada ta spowodowała finansowe spustoszenie mediów oraz uzależnienie telewizji od reklamodawców, co spowodowało jej skomercjalizowanie. Jako przykład podaje stacje regionalne, gdzie najważniejszym kryterium w robieniu programu jest nie to, czy to jest dobry pomysł, tylko czy będzie miał sponsora. „To jest chore” – przekonuje.

Jak więc będą się utrzymywać media publiczne?

Zostanie wprowadzona nowa opłata audiowizualna w wysokości 10 zł. Według Czabańskiego przyniesie ona nawet 1,5 mld zł. Do podziału tego tortu przystąpi 20 podmiotów – nie tylko regionalne ośrodki telewizyjne, ale także np. Polska Agencja Prasowa. Kto ile dostanie zadecyduje nowa Rada Mediów Narodowych. Jeszcze nie wiadomo jak opłata będzie ściągana. Jedna z możliwości to jej ściąganie przez skarbówkę przy rozliczaniu PIT lub CIT, druga to dodatek do rachunku za energię.

Co z „misją”?

Misja zapisana w ustawie o radiofonii i telewizji będzie realizowana – zapewnia Czabański. Co oprócz tego? Promocja Polski w świecie i obrona „dobrego imienia” naszego kraju w świecie.

Koniec „śmieciówek” i „godziwe zarobki dla dziennikarzy”

„Obok komercjalizacji podstawowym problemem tych spółek jest to, iż ich pracownicy merytoryczni są traktowani jak przedmioty. Chodzi zwłaszcza o telewizję, co można tłumaczyć tym, że abonament płaci góra 10 proc. zobowiązanych do tego, a telewizja w 90 proc. żyje z reklam” – mówi Czabański. Jego zdaniem, to się musi skończyć. Pracownicy mediów muszą być zatrudniani na etat, gdyż „jeżeli chcemy wymagać dobrego programu, to musimy też zapewnić dobre warunki pracy, to jest oczywiste”. Ale nie tak od razu. Problem warunków zatrudnienia reporterów ureguluje dopiero ustawa medialna, a nie o mediach narodowych. Nie wiadomo jeszcze dokładnie, kiedy miałyby skończyć się prace nad tym dokumentem.

Kto będzie pracował w nowych mediach narodowych i je nadzorował

PiS chce obejść Krajową Radę Radiofonii i Telewizji poprzez zbudowanie konkurencyjnego wobec niej ciała – Rady Mediów Narodowych. Czabański zapewnia, że dla KRRiT roboty jednak nie zabraknie, bo będzie musiała pilnować wolności słowa i mediów prywatnych. A Rada Mediów Narodowych? Jej przedstawicieli wskaże Sejm, Senat i Prezydent RP (czyli tak samo jak w przypadku KRRiTV). Poseł, wbrew wcześniejszym deklaracjom o potrzebie „odpolitycznienia” mediów, bez większego zażenowania mówi wprost, że mechanizm wyboru będzie polityczny. I że owszem, rządząca partia będzie mogła wskazać „swoich”. Ale Czabański twierdzi, że to konieczność. „Tak było od zawsze w przypadku powoływania władz mediów publicznych. Czy nazywano to konkursem czy nominacją i tak odbywało się to z politycznego klucza” – przekonuje Czabański.

przepisaNaMedia

newsweek.pl

Kowal: Koniec III RP. Po rządach PiS Polska nie będzie już taka sama

mcia, 08-12-2015

ZOBACZ ZDJĘCIA » Paweł Kowal

 fot. Arek Markowicz  /  źródło: PAP

– Kolegom historykom radzę, żeby podpisywali kontrakty w wydawnictwach na historię III RP, bo ona właśnie się kończy.

Jedni oddają ordery, inni wypowiadają przyjaźnie – pan nie występuje z partii? – pytał Pawła Kowala prowadzący „Kontrwywiad RMF FM”. – Mam urlop partyjny, sercem jestem ze zdrowym rozsądkiem. Chciałby pan, by nadal rządziła Kopacz i Kamiński? Ja bym nie chciał. Cel strategiczny jest jasny – to przebudowa państwa. Kolegom historykom radzę, żeby podpisywali kontrakty w wydawnictwach na historię III RP, bo ona właśnie się kończy. Za 4 lata, po rządach PiS, to nie będzie ta sama Polska, znużenie 25-leciem jest duże. Cenę za grzechy będzie płaciła PO. Jeśli jesteś za rządami prawa to musisz być w tym dokładny. PO pierwsza odkręcali śrubki – mówił szef Rady Krajowej Polski Razem.

Gowin i Szydło milczą w sprawie TK – zauważył Piasecki. – Mają intuicję taką jak ja, że wygra ten, który jest sprytniejszy i idzie drogą kompromisu. Petru codziennie składa propozycje, to zachodni sposób uprawiania polityki. Szydło jest niedocenionym politykiem i ona czuje, że nowa era będzie polegać na kompromisie. Nie przyłączam się do histerii i bicia w tarabany. Trzeba gadać i szukać kompromisu tutaj, walczyć na słowa. Ryszard Petru złapał ten kod.

Europarlament wypowie się w sprawie Polski

– Ludzie nie przejmują się sprawą europarlamentu. Moja rodzina na Podkarpaciu nie zagryza palców, co tam powie europarlament. Popieram rząd w sprawie programu 500+, idea by dać to jako inwestycje, oddzielenie polityki rodzinnej od polityki społecznej, przyniesie efekt za 20 lat. To nie będzie instrument pomocy społecznej, dzięki czemu zachęca się klasę średnią, by inwestowali w dzieci.

kowalKoniec

 

 

newsweek.pl

Gdzie jest godło?

Nauczyciele pilnie sprawdzają, czy w każdej sali wisi godło państwowe. Niestety, różnie z tym bywa. Trafiają się pomieszczenia, w których orła w koronie brak. A jeszcze gorzej jest z krzyżem.

Jeśli do jakiejś szkoły nie dotarła informacja, że trzeba to sprawdzić, niech się pilnie bierze do roboty. Nie chciałbym być w skórze dyrektora, który nie dopilnował najważniejszych rzeczy. Kontrole od tego zaczynają. Nie od papierów, jak to zwykle bywało, ale właśnie od godła i krzyża. Nie ma, no to mamy problem.

Kuratorzy, jak chce PiS, będą powoływani bezpośrednio przez ministra edukacji (do tej pory minister zatwierdzał jedynie wyniki konkursu w regionie). Obecni niedługo zostaną odwołani. Przyjdą tacy, dla których godło i krzyż to priorytet. Lepiej więc szybko przeprowadzić kontrolę wewnętrzną, za chwilę może być za późno.

Przy okazji radzę też szkołom przyjrzeć się, czy w szkołach nie wiszą materiały propagujące treści niemile widziane przez nową władzę. Niedawno byłem w sali języka obcego i miałem wrażenie, że wisząca tam gazetka pozytywnie ukazywała homoseksualizm. Pewności nie mam, gdyż za słabo znam ten język. Na wszelki wypadek pozbyłbym się tej gazetki i zawiesił coś innego, np. tekst kolędy.

kuratorzyBędą

chetkowski.blog.polityka.pl

Ataki hakerskie, telefony z pogróżkami… Działacze Komitetu Obrony Demokracji: – Jesteśmy osaczani

Paweł Kośmiński, 08.12.2015

Członkowie KOD zgłaszają różne rodzaje problemów - od telefonów z pgoróżkami, po wypowiedzenia najmu

Członkowie KOD zgłaszają różne rodzaje problemów – od telefonów z pgoróżkami, po wypowiedzenia najmu (Fot. Dominik Gajda / Agencja Gazeta)

Inicjatorowi Komitetu Obrony Demokracji włamano się na konta – mailowe, bankowe i na Facebooku. Wcześniej jego żona dostawała telefony z pogróżkami. Warszawski koordynator KOD twierdzi, że z powodów politycznych z dnia na dzień próbowano wypowiedzieć mu lokal.

KOD powstał spontanicznie w reakcji na ekspresowo dokonywane przez PiS zmiany, które naruszają obowiązujące dotąd w parlamencie zwyczaje, a przede wszystkim – konstytucję.

Gdy członkowie KOD zaczynali organizować się 18 listopada za pośrednictwem Facebooka, nowa władza zdążyła już pozbawić PSL miejsca w Prezydium Sejmu, zerwać z zasadą rotacyjności w przewodniczeniu sejmowej komisji ds. służb specjalnych i poczynić pierwsze kroki w celu odwołania wybranych przez poprzedni parlament sędziów Trybunału Konstytucyjnego.

Członkowie KOD ogłosili, że demokracja jest zagrożona, a do ruchu zaczęły dołączać kolejne osoby. W ciągu zaledwie weekendu w internecie inicjatywę poparło przeszło 20 tys. osób.

Włamanie na konta w niedzielę

W niedzielę ktoś włamał się na konta – mailowe, bankowe i na Facebooku – Mateusza Kijowskiego, jednego z założycieli Komitetu Obrony Demokracji. Za pośrednictwem Facebooka (i zakładanych kolejnych fałszywych jego kont) hakerzy zaczęli komunikować się z innymi sympatykami KOD, wyrzucać członków z oficjalnej grupy komitetu na FB, ale również publikować w jego imieniu wpisy na jednym z fałszywych profili KOD powstałych prawdopodobnie po to, by – jak sądzi Kijowski – dezorganizować pracę grupy obywateli.

Kijowskiego nieprzyjemności spotykały również już wcześniej: – Dwa tygodnie temu moja żona odbierała telefony z pogróżkami, w słuchawce słyszała: „Zabijemy ci męża” – mówi.

Kto może stać za tymi działaniami? – Bardzo trudne pytanie. Pewnie ludzie, którym nie podoba się demokracja, którzy chcieliby zamordyzmu, rządów silnej ręki. Kogoś, kto decydowałby za nich, mówił, co mają robić i myśleć – zastanawia się Kijowski i dodaje: – Nic nas nie powstrzyma. Zgłasza się coraz więcej osób, którym nie podoba się to, co się dzieje.

Telefon o wyrzuceniu z lokalu w poniedziałek

– Dziś otrzymałem telefon, że w trybie natychmiastowym rozwiązana zostaje ze mną umowa o wynajem lokalu. Podobno łamiemy regulamin budynku. W jaki sposób? Nie wiem. Wcześniej nie dostawałem żadnych ostrzeżeń. A mamy przecież trzymiesięczny okres wypowiedzenia – mówił „Wyborczej” w poniedziałek Andrzej Miszk, warszawski koordynator Komitetu Obrony Demokracji (KOD).

W lokalu na warszawskim Mokotowie Miszk prowadzi swoją – niezwiązaną z Komitetem – firmę. Ale to właśnie w tym budynku pod koniec listopada odbyło się pierwsze spotkanie otwarte mazowieckiego KOD. Jednak nie w lokalu wynajmowanym przez Miszka, ale w innej sali, wynajętej specjalnie na tę okazję.

Właścicielem budynku jest firma państwowa – Przedsiębiorstwo Gospodarki Maszynami Budownictwa „Warszawa”. W Biuletynie Informacji Publicznej czytamy, że zajmuje się ona m.in. wynajmem maszyn i urządzeń budowlanych, oferuje usługi transportowe, wynajmuje pomieszczenia biurowe i magazynowe.

Pod tym samym adresem, gdzie mieści się siedziba firmy Miszka, PGMB wynajmuje powierzchnie również innym podmiotom.

To tylko ostrzeżenie. „Interesuje nas zysk, nie układ”

Prezes PGMB Marek Miturski zaprzecza, jakoby działania administracyjne, jakie podjęła jego pracownica, miały podłoże polityczne.

– O tym, że ten pan działa w KOD, dowiedziałem się już po fakcie. Sam nie należę do żadnej partii politycznej. Zresztą jesteśmy w 100 proc. spółką skarbu miasta, a Warszawa jest rządzona przez Hannę Gronkiewicz-Waltz. Nie jest to zatem opcja sprzeciwiająca się działalności tego typu stowarzyszeń. Jako spółka prawa handlowego mamy po prostu przynosić zyski, a nie bawić się w układy – zapewnia „Wyborczą”.

Skąd więc konflikt? – Dostawaliśmy skargi od pozostałych najemców, że pracownicy tego pana przeszkadzają im w działalności – mówi. Mieli zachowywać się głośno i wzdłuż wąskiego korytarza – będącego zarazem wyjściem ewakuacyjnym – z dwóch stron ustawiać skrzynki z książkami. Mieli też zastawić dostęp do pomieszczenia magazynowego innego najemcy.

– Moja pracownica rozmawiała z tym panem kilkakrotnie, zwracała mu uwagę, ale to nie skutkowało. Dlatego przeprowadziła z nim w poniedziałek ostateczną rozmowę, mówiąc, że jeżeli będzie się dalej w ten sposób zachowywał, to będziemy musieli rozwiązać umowę w trybie natychmiastowym – tłumaczy Miturski.

Ale podkreśla, że nikt na razie z Miszkiem umowy nie rozwiązał. Stanie się tak, jeśli sytuacja się powtórzy. – Na razie dostosował się do naszych zaleceń – mówi.

KOD: Władza przejdzie do bardziej brutalnej formy represji

Oficjalne pismo Miszk dostał we wtorek, dzień po rozmowie z pracownicą PGMB. I przyznaje, że jest w nim jedynie ostrzeżenie.

– Mam pięć dni na poprawę. Ale przecież wersja, jaką usłyszałem wczoraj, była jednoznaczna – miałem się wynieść – mówi „Wyborczej”. – Zwyczajnie się wystraszyli. Mówiłem im, że media i moi prawnicy się tym zajmą. Po prostu opór okazał się skuteczny. Jeżeli rzeczywiście uważaliby, że postępuję źle, że tak bardzo zagrażam bezpieczeństwu, to usunęliby mnie bez względu na zainteresowanie mediów. A tak? To był zwyczajnie pretekst.

Jeszcze w poniedziałek oficjalne stanowisko wystosował KOD:

„Takie metody stosują władze autorytarne wszędzie na świecie wobec liderów i działaczy społeczeństwa obywatelskiego. Władze nie zostawiają oczywiście swoich ‚odcisków palców’, ale tylko naiwny może sądzić, że tego typu szykany są przypadkiem. Nie ma wątpliwości, że władza przejdzie do następnej, bardziej brutalnej formy represji”.

Miszk twierdzi, że podobne problemy jak on mogą mieć członkowie KOD z innych miast. Sam jest przekonany, że ma telefon na podsłuchu. – Tak, czuję zagrożenie, czuję się inwigilowany – mówi. – Mam sądzić, że tego typu działania szkodzące aktywistom KOD to przypadek? One mają wzbudzić lęk. Widać, że jesteśmy osaczani. Byliśmy pierwszymi ludźmi, którzy zdołali za rządów PiS wyprowadzić ludzi na ulicę. To coś, czego boją się najbardziej. Jesteśmy w tym momencie groźniejsi niż partie opozycyjne w Sejmie, które przez te cztery lata nic nie będą w stanie zrobić.

Zobacz także

działaczeKOD

wyborcza.pl

 

Krzyż wrócił do Kancelarii Premiera. Prawica przypomina, że wcześniej wisiał tam… zegar

W Kancelarii Premiera nie ma już śladu po zegarze, jego miejsce zastąpił krzyż
W Kancelarii Premiera nie ma już śladu po zegarze, jego miejsce zastąpił krzyż Fot. Sławomir Kamiński / AG

Franciszkański krzyż zawisł nad głównym wejściem do sali posiedzeń rządu. I to, jak można się dowiedzieć, zastępuje zegar, który pozostawiła Ewa Kopacz, a wcześniej Donald Tusk. O znaczącej zmianie w Kancelarii Prezesa Rady Ministów poinformował portal braci Karnowskich.

Zdarzenie wydaje się wyjątkowe, wręcz symboliczne. Poprzednia władza odeszła, a wraz z nią świeckie ozdoby. Beata Szydło od teraz będzie mogła patrzeć na kopię Krzyża z San Domingo – wyjątkowego, bo przed oryginałem klęczał ś. Franciszek z Asyżu. I jak wyjaśnia Niezależna.pl, to przed nim usłyszał on głos Chrystusa.

doKancelariiPremiera1

Pytanie, co usłyszą premier i jej ministrowie, kiedy spojrzą w stronę średniowiecznej ikony, która przedstawia „ledwo kiełkujący uśmiech jest pełen słodyczy i melancholii” Jezusa. Internauci tego nie wiedzą, ale i tak reagują na informację, pisząc choćby: „No, to teraz już wszystko będzie dobrze, Polska została uratowana z tej „ruiny”… uffff…”.

źródło: Niezalezna.pl

doKancelariiPremiera

naTemat.pl

Dzięki Bożemu Miłosierdziu można odzyskać życie

Radio Maryja, 07.12.2015

„Chyba nie było dla niego większej radości w tym momencie niż odkrycie tej prawdy, że nawet pod koniec swojego życia, jakby w ostatniej chwili swojego życia, całe życie można odzyskać, można uratować. Trzeba tylko powiedzieć sobie: wstanę, pójdę i powiem – zgrzeszyłem – mówił w homilii ks. bp Jan Tyrawa, pasterz Kościoła bydgoskiego, wygłoszonej podczas obchodów 24. rocznicy powstania Radia Maryja w Bydgoszczy.

– Przewielebny Ojcze Dyrektorze, czcigodni Księża, Szanowni Państwo – Panie i Panowie, przedstawiciele Parlamentu naszej Ojczyzny – Najjaśniejszej Rzeczypospolitej, Przedstawiciele Rządu, Władz Samorządowych, Siostry i Bracia w Chrystusie!

Dzisiejszą uroczystość rozumiem jako przedłużenie tej wielkiej, wspaniałej uroczystości, która miała miejsce dwa dni temu w Toruniu. Było mi dane śledzić tę uroczystość dzięki Radiu Maryja. Słuchałem tego wszystkiego, co tam się działo, jadąc samochodem, wracając z Wałbrzycha – z tego sympozjum, o którym mówił w swoich słowach powitania o. Tadeusz. Sympozjum było poświęcone wspaniałej postaci, jaką był ks. kard. Bolesław Kominek – autor przesłania orędzia Episkopatu Polski do biskupów niemieckich sprzed 50 lat. Dzisiaj możemy powiedzieć, że rzeczywiście ten list, to orędzie, było wydarzeniem epokowym, jeśli nie powiedzieć, że na miarę tysiąca lat.

Właśnie w kontekście tej uroczystości sprzed dwóch dni w Toruniu chciejmy przeżywać nasze spotkanie w Bydgoszczy. Korzystając z Radia Maryja i Telewizji Trwam, niech równocześnie z Bydgoszczy popłynie w eter – zapewne bardzo skromne i nieudolne, ale mimo wszystko – orędzie o Bożym Miłosierdziu, wybiegając wprzód do jutrzejszego dnia, kiedy wraz z Papieżem i właściwie wszystkimi biskupami świata inaugurować będziemy wielki rok jubileuszu Bożego Miłosierdzia, do czego zachęca nas Papież Franciszek swoją Bullą Misericordiae vultus.

Oblicze Jezusa Chrystusa jest jak najbardziej właśnie tym obliczem miłosierdzia. Czym jest Boże Miłosierdzie? Zapewne podczas tego wielkiego roku jubileuszowego nie raz będziemy mieli okazję spotykać się z niejedną refleksją nad tym, czym Boże Miłosierdzie jest. Będziemy zapewne mogli przekonać się, że ono jest w swojej głębi niewyczerpalne.

Czym jest Boże Miłosierdzie? Jest taka piękna scena zapisana w Ewangelii św. Marka w 10. rozdziale, kiedy Chrystus wraz z apostołami i uczniami, tymi wszystkimi, którzy Mu towarzyszyli, udaje się do Jerozolimy i mówi towarzyszącym Mu o tym, co Go w tej Jerozolimie czeka, że Syn Człowieczy będzie umęczony, ukrzyżowany, ale trzeciego dnia zmartwychwstanie. Kiedy mówi im o tym, co Go czeka w Jerozolimie, dwaj najbliżsi jego uczniowie – św. Jan Ewangelista i jego brat Jakub – podchodzą do Jezusa i zdaje się, że wszystko to, co Chrystus im mówił było dla nich  jakimś wielkim szumem w uszach, bowiem oni mają już swoją wizję, swoją filozofię życia. Proszą Go, aby – kiedy już zasiądzie w swoim Królestwie – sprawił, żeby ci dwaj zasiedli po lewej i prawej Jego stronie. Tak, jak gdyby chcieli prosić Jezusa Chrystusa o Ministerstwo Spraw Wewnętrznych i Ministerstwo Spraw Zagranicznych w Królestwie Bożym. W ten czas Chrystus im odpowiada: „Nie wiecie o co prosicie”.

Moi drodzy, sądzę, że z tych słów „nie wiecie” można w pewnym sensie ukuć swoistego rodzaju definicję człowieka. „Człowiek to ten, który nie wie o co prosi”. Co to znaczy? To znaczy, że człowiek może się tragicznie pomylić, może nakreślić sobie taką wizję życia, taką wizję świata, którego w ogóle nie ma, a na siłę będzie ją próbował zrealizować – właśnie przez siebie wymyśloną wizję świata, swoistego rodzaju filozofię życia.

Chyba nie ma gorszej sytuacji, bardziej tragicznej dla człowieka, jak tego typu pomyłka, gdzie chcemy realizować życie na miarę naszych wyobrażeń wbrew rzeczywistości.

Moi drodzy, kiedy nawet kreślimy wizję przyszłości swojego życia, to nigdy nie mamy szans i możliwości, abyśmy w tę wizję potrafili wpisać krzyż, a on nas zawsze prędzej czy później spotka. Dlatego Chrystus im mówi: „czy możecie pić kielich, który Ja mam pić?”. Oczywiście w swojej fantazji odpowiadają: „pewnie, że możemy”, ale kiedy zrozumieli, co Chrystus miał na myśli, kiedy mówił o owym kielichu, który przyszło mu pić, że był to krzyż, zapewne zrozumieli również i te słowa: „nie wiecie, o co prosicie”.

W Piśmie Świętym możemy znaleźć paralelną wypowiedź do tej pierwszej, o której mówiłem. Jest to wypowiedź Jezusa Chrystusa z krzyża, kiedy jakby ostatnim tchnieniem Chrystus zwraca się do swojego Ojca i mówi: „Odpuść im, bo nie wiedzą, co czynią”. Ten motyw niewiedzy pojawia się drugi raz. Człowiek czyni coś, a w rzeczywistości nie wie, co czyni. Chyba właśnie to dla Pana Boga jest jakby najgłębszym motywem Jego miłosierdzia, że człowiek nie wie – nie wie o co prosi, nie wie, co czyni.

Ten motyw zostaje podjęty później przez św. Pawła. Jest taki bardzo trudny dla egzegezy fragment Listu do Rzymian z rozdziału piątego. Każdy student, który studiuje – bądź chce studiować – teologię, musi ten fragment znać na pamięć w szczegółach od 12 do 21 wiersza. Jest to tekst Nowego Testamentu, który później św. Augustynowi posłużył jako punkt wyjścia do nauki o grzechu pierworodnym. To jest właśnie ten fragment. Na pierwszy rzut oka jesteśmy zdolni dostrzec pewną specyfikę tego tekstu, w którym grzech Adama jest pokazany jedynie jako tło, w którym opisuje się nieszczęście człowieka, sprzeniewierzenie się Panu Bogu i pociągnięcie z tego powodu wszystkich konsekwencji, jakie człowieka mogą spotkać, tzn. grzech, który staje się źródłem śmierci.

Ta refleksja służy św. Pawłowi jako tło, aby pokazać wielkość dzieła drugiego Adama, czyli Jezusa Chrystusa, że wystarczył jeden człowiek – Jezus Chrystus – aby to wszystko naprawić, odwrócić, uzdrowić, uleczyć, przyjść do człowieka z ratunkiem, aby ratować go przed tymi konsekwencjami, które człowiek ściągnął na siebie poprzez ów bunt wyrażony w raju przeciwko samemu Bogu.

Właśnie w tym tekście św. Paweł zapisał dość szczególne zdanie. Mówi, że tam, gdzie bardziej rozlał się grzech, rozprzestrzenił się grzech, tam jeszcze bardziej rozlała się łaska. Oczywiście z tego tekstu, z tej wypowiedzi nie wolno nam wyciągać wniosku, że jeśli chcemy mieć więcej łaski, to trzeba nam więcej grzeszyć. Możemy pokusić się o podanie swoistego rodzaju definicji grzechu, że grzech to nie tylko zły czyn człowieka, którego ten nigdy nie powinien popełniać, że jest to jakieś załamanie się woli człowieka, mocy człowieka. Grzech tutaj, w tym świetle – „nie wiecie, o co prosicie”, „nie wiedzą, co czynią” i „tam gdzie bardziej rozprzestrzenił się grzech, jeszcze bardziej rozlała się łaska” – może być rozumiany jako swoistego rodzaju sygnał SOS, tzn., że im bardziej człowiek grzeszy, im bardziej popadł w jakąś niewolę grzechu i o własnych siłach z tej topieli nie potrafi się wydobyć, ginie i sam sobie nie potrafi poradzić, sam sobie nie potrafi pomóc. Im bardziej się topi, im bardziej to wszystko zagraża jego życiu, tym bardziej trzeba mu większej pomocy, większej łaski, aby z tej topieli go wydobyć.

Jakaś szczególna refleksja powinna się nam tutaj rodzić, by wyzwolić w nas szczególną więź z Jezusem Chrystusem jako dawcą łaski. Ostatecznie tą łaską, jakiej Jezus Chrystus nam udziela, jest sam Duch Święty, który zamieszkuje w nas jako ów dar samego Boga, Jezusa Chrystusa – dar, jaki otrzymujemy przez chrzest, jaki otrzymujemy przez każdy sakrament, a zwłaszcza sakrament Eucharystii.

Moi drodzy, przypomnijmy jeszcze jedną scenę, zapewne nam wszystkim bardzo znaną, ale scenę, która rzeczywiście jest niewyczerpalna, jeśli chodzi o refleksję nad Bożym Miłosierdziem. To jest scena powrotu syna marnotrawnego i sposób, w jaki syn jest przyjęty przez ojca, w jaki sposób ojciec przyjmuje na nowo syna, wyrażając wielką radość. Co się stało z tym młodym synem? Taka jest logika testamentu, że młody syn, który kazał już za życia ojca oddać mu część majątku, która przypadała testamentem, w ten sposób pozbawił ojca środków do życia. Mimo to, ojciec mu przebacza. Chodzi nie tylko o tego młodego syna. Chodzi także o tego starszego, który się buntuje.

Na czym polega błąd tego starszego syna? Ten błąd starszego syna polega na tym, że kiedy ojciec mówi mu, że jest u siebie w domu, że wszystko to, co jest ojca jest jego, on sam siebie czyni wyrobnikiem i każe ojcu płacić za każdą pracę. Tak, jak najemnik, jak niewolnik żąda baranka, koźlęta, aby i on mógł sobie wyprawić ucztę. A ojciec mu mówi: przecież wszystko, co jest moje, jest także i twoje. Ale nie przy tym chciałbym się zatrzymać, kiedy mówimy o scenie powrotu syna marnotrawnego.

Moi drodzy, pod koniec życia, jeden z największych artystów Rembrandt, namalował słynny obraz ukazujący powrót syna marnotrawnego. Każdy, kto rzeczywiście stanął przed tym obrazem i wpatrywał się w te przesłanie, które zawiera ten obraz, musi przyznać, że jakaś dziwna moc bije z niego.

Moi drodzy, Rembrandt malował ten obraz pod koniec swojego życia. Wtedy, kiedy doszedł do wniosku, że przegrał swoje życie. Miał wszystko – pieniądze, sławę. Tego swojego ducha wyrażał właśnie poprzez obrazy. Przed kilkunastu laty w Zachęcie miała miejsce wystawa, bodaj 38 obrazów Rembrandta. Przedstawiały same kapelusze – jako swoistego rodzaju symbol świeckości, symbol pewnej dumy, pychy, sławy itd. wyrażony przez te 38 kapeluszy. Ale to wszystko przeminęło.

Kiedy zbliżał się kres jego życia, Rembrandt doszedł do wniosku, że przegrał je. Jakby szukał ratunku. I odkrywa je, kiedy czyta Ewangelię wg św. Łukasza (15 rozdz.), gdzie znajduje właśnie ten opis przyjęcia na nowo do domu syna marnotrawnego.

Chyba nie było dla niego większej radości w tym momencie niż odkrycie tej prawdy, że nawet pod koniec swojego życia, jakby w ostatniej chwili swojego życia, całe życie można odzyskać, można uratować. Trzeba tylko powiedzieć sobie: wstanę, pójdę i powiem – zgrzeszyłem.

Wówczas Bóg, jako Ojciec, nachyla się, i przyjmuje nie na najemnika, nie na wyrobnika, ale właśnie za syna, zakładając pierścień na palec, obdarowując nowymi sandałami, suknią – wszystkimi symbolami, które określają relację ojca i syna. Syna, jako domownika, który ma wszystko to, co ma ojciec.

Sądzę moi drodzy, że każdy może wyobrazić sobie tę sytuację, że przegrywa swoje życie, znalazł się w sytuacji nie do pozazdroszczenia i nagle odkrywa tą radosną wieść – Ewangelię – że nawet pod koniec życia można uratować swoje życie.

Powiem tak: dla istnienia Kościoła, który dzisiaj przeżywa prześladowania, mimo wszystko wystarczy ta właśnie świadomość, że warto być Kościołem i warto istnieć jako Kościół – właśnie dla tych, którzy pod koniec życia odkrywają, że przegrali swoje życie i zdobywają się na  to, żeby mogli  powrócić, że szukają powrotu do Domu Ojca. To jest właśnie Boże miłosierdzie! Amen.

Ks. bp Jan Tyrawa, pasterz Kościoła bydgoskiego


Pobierz

dziękiBożemu

radiomaryja

Bydgoszcz: przebito opony ojców z Radia Maryja

Radio Maryja, 08.12.2015

zdj. ilustracyjne fot. flickr.com

Nieznani sprawcy dopuścili się ataku na samochody wiceministra obrony narodowej Bartosza Kownackiego, pojazdy ojców redemptorystów posługujących w Radiu Maryja oraz działaczy Prawa i Sprawiedliwości.

Do incydentu doszło w trakcie obchodów 24. rocznicy Radia Maryja, które odbywały się w Bydgoszczy.

Podczas gdy w bazylice pw. św. Wincentego a‘Paulo sprawowana była Msza św., chuligani podłożyli ostre przedmioty pod koła samochodów zaparkowanych przed świątynią. Wskutek tego w części pojazdów zostały poprzebijane opony.

Dyrektor Radia Maryja o. Tadeusz Rydzyk CSsR zwraca uwagę, że to mogła być zemsta za to, że katolicka rozgłośnia mówi o nieprawidłowościach, które miały miejsce w trakcie rządów PO-PSL.

– Jeżeli popatrzymy na zakres tej korupcji, tego złodziejstwa, wszystkiego – my o tym mówimy. Mówimy o prawdzie, to tak się mszczą. Powiedziałbym, że to była próba zrobienia krzywdy, która mogła się skończyć nawet jakimś poważnym wypadkiem. Ktoś mógłby nawet stracić życie. Służby i policja powinny znaleźć sprawców. Zobaczymy czy znajdą. Oni chcą zabetonować tamten układ złodziejsko-korupcyjny, antypolski. To tak wygląda. To było przeciwko narodowi. Naród jeszcze tego nie widzi, bo mają media. I te nasze media, które coś niecoś uchylają rąbka tajemnicy czy prawdy tak ich denerwują. Dzisiaj to był przykład – podkreśla o. Tadeusz Rydzyk CSsR.

Wiceminister obrony narodowej Bartosz Kownacki zwrócił uwagę, że wczorajszy incydent jest kolejnym przykładem na to, że w ostatnich latach polskie społeczeństwo zostało podzielone.

– Przypomnę zabójstwo w Łodzi pana śp. Marka Rosiaka. To był efekt ogromnej nienawiści, ogromnej chęci podzielenia społeczeństwa, wypływający z tamtej strony, bo z naszej strony tej agresji sobie nie przypominam. Później była sytuacja w Częstochowie – pamiętamy. I wreszcie ostatnie wydarzenia z Bydgoszczy. W pierwszej kolejności uszkodzono samochody ojców, ale zostały zaatakowane również auta zwykłych wiernych, którzy przybyli na tę uroczystość, jak również działaczy Prawa i Sprawiedliwości. Jeden z moich działaczy również miał przebite opony w samochodzie. W moim przypadku na szczęście nie przebito opon, ponieważ wsiadając do samochodu spojrzeliśmy pod opony. Okazało się, że leżała tam podłożona specjalnie przebita butelka – tak, żeby opona została zniszczona – mówi minister Bartosz Kownacki.

Rozmowa o. Piotra Dettlaffa CSsR z min. Bartoszem Kownackim:

Pobierz

bydgoszczPrzebitoOpony

radiomaryja.pl

Polska – Węgry. Kto nie z nami, ten zdrajca

Michał Kokot, Gazeta Wyborcza, 08.12.2015

Victor Orban

Victor Orban (BERNADETT SZABO / REUTERS / REUTERS)

Rządy PiS w Polsce i debata na temat stanu demokracji do złudzenia przypominają sytuację sprzed kilku lat na Węgrzech.

Tam też rząd Viktora Orbána wyrzucał nieposłusznych sędziów Trybunału Konstytucyjnego, czyścił media państwowe z nieposłusznych dziennikarzy, zmieniał repertuary teatrów, a do programów szkolnych wprowadzał patriotyczny kanon lektur. Inne jest jedynie tempo zmian. To, co Orbánowi zajęło dwa lata od objęcia rządów w 2010 r., Jarosław Kaczyński najwyraźniej zamierza przeprowadzić w kilka miesięcy.

W przeszłości węgierska opozycja też wnioskowała o zorganizowanie w Parlamencie Europejskim debaty o stanie demokracji. I doczekała się takich samych epitetów, jakimi dziś polityków opozycji obdarzają rządzący z PiS, nazywając ich zdrajcami, a w najlepszym razie donosicielami (co właściwie na jedno wychodzi).

Przed laty Viktor Orbán samo debatowanie nad stanem demokracji uznał za ingerencję w suwerenność Węgier. Stwierdził, że jego kraj padł ofiarą awantury politycznej w Parlamencie Europejskim, gdzie liberałowie wraz z socjalistami za wszelką cenę chcą upokorzyć Węgrów. I porównał to do tureckiej okupacji sprzed ponad trzech wieków.

To odwracanie kota ogonem. Gdyby nie interwencja Unii Europejskiej, na Węgrzech obowiązywałoby dzisiaj prawo pozwalające praktycznie na cenzurę mediów i dowolne sterowanie sądownictwem.

Kosztowało to Węgrów mnóstwo nerwów i doprowadziło do przeciągających się miesiącami awantur w Parlamencie Europejskim i Komisji Europejskiej. Oczywistym celem Orbána było podzielenie węgierskiego społeczeństwa, co zresztą świetnie się udało. Ów podział trwa do dziś.

A zaczynano od takiej samej retoryki, jaką słyszymy choćby z ust posła Jacka Sasina, którego zdaniem opozycja „donosi do zagranicznych instytucji”. O dziennikarzu, który w niemieckiej stacji telewizyjnej wyraził się krytycznie o rządach PiS, mówi on zaś, że „oczernia Polskę”.

To zapowiedź tonu, jaki Węgrzy słyszą u siebie od lat – kto nie z rządem, ten zdrajca. To niebezpieczna retoryka, bo usuwa z debaty publicznej wszystkich, którzy mają inne zdanie niż władza.

Zawsze zaczyna się od dziennikarzy, później przychodzi pora na innych. Na Węgrzech wzięto na cel nawet organizacje pozarządowe dbające o prawa człowieka i krytykujące tłumienie demokracji. Rzekomych zarzutów finansowych wysuniętych przez rządzących nie udało się potwierdzić, ale to wystarczyło, by zasiać w nich strach. Następnym razem „niepatriotyczni” działacze z pewnością dwa razy się zastanowią, nim opublikują krytyczny wobec władzy raport.

Węgrzy tego nie wymyślili. Patent na to, jak ujarzmić nieposłuszne organizacje pozarządowe, pochodzi z kraju, w którym swobody obywatelskie od dawna nie obowiązują – lata temu przećwiczyły go władze Putinowskiej Rosji.

Rządzący w Polsce powinni się dwa razy zastanowić nad ciężarem gatunkowym tego, co mówią. Stworzyć wroga i wykopać rów w społeczeństwie to pestka. Posklejanie tego później takie łatwe nie będzie.

Zobacz także

ktoNieZrządem

wyborcza.pl

W Polsce PiS, wyobraźnia nie ma szansy z rzeczywistością

Życie naśladuje, a potem wyprzedza literaturę. Rzeczywistość pokonuje fikcję, a wyobraźnia autora niezdolna jest ogarnąć realne możliwości groteski poliycznej.

Dwa dni temu zamieściłem w tym miejscu felieton, którego część stanowiła krótka, satyryczna scenka, będąca wykwitem rozbuchanej literackiej wyobraźni autora, przedstawiająca w żartobliwym tonie przybycie czterech PiS-owskich „sędziów”, bezprawnie wybranych i natychmiast w nocy zaprzysiężonych przez Prezydenta Dudę, do budynku Trybunału Konstytucyjnego.

Już po napisaniu tego felietonu, a mianowicie wczoraj, usłyszalem w TokFM relację całkowicie autentyczną, nie bedącą produktem wyobraźni ani dziełem literackim, że ci czterej „sędziowie” byli eskortowani do budynku TK przez funkcjonariuszy BOR.

I tu można by napisać kolejną scenę kabaretową, w stylu Mrożka albo Gałczynskiego, obrazującą jak tajna policja instaluje „sędziów” w Trybunale… Ale po co, skoro wiemy, że już następnego dnia rzeczywistość znów prześcignie taką satyrę, a żartobliwy skecz przekształci się w ponuro-groteskową rzeczywistość.

Czy ktoś np mógł sobie wyobrazić taką oto sytuację, że rząd będzie zwlekał z drukowaniem orzeczenia Trybunału, a Prezydent na tej podstawe będzie udawał, że tego orzeczenia nie ma? Prezydencki rzecznik Marek Magierowski, uprzednio oczywiście całkowicie niezależny dziennikarz, mówi, że Prezydent przeanalizuje orzeczenie dopiero po jego opublikowaniu (o takim jak Magierowski panie zwykły mówić: „Taki miły, taki przystojny i tak pięknie klamie”). Zaś kumple z rządu jak na razie orzeczenia nie drukują. Więc Andrzej Duda nie ma czego analizowac, udajac, ze orzeczenia nie ma.

Ktoś mógłby uznać ten zabieg, w stylu hellerowskiego paragrafu 22, za przemyślny: w istocie jest on parciany i toporny, jak wszystko co obecnie słyszymy z Pałacu Prezydenckiego. Wiadomo teraz, dlaczego to wlaśnie Andrzeja Dudę Prezes Kaczyński namaścił: znając jego deficyty uczciwości i odwagi wiedział, że mu się nie postawi.

Dokładnie z tych samych powodów na ludzi do brudnej roboty w dwóch kluczowych akcjach, zaplanowanych na pierwsze ofensywy po zwycięstwie: przejęcie TK i przejęcie mediów, Kaczyński zatrudnił dwóch skruszonych członków PZPR: Piotrowicza i Czabańskiego. (Nota bene, Piotrowicz bije rekordy bezczelności, dowodząc dziś, że był odważniejszy i bardziej przydatny w walce z komuną niż ówczesna opozycja: Adamie Michniku, wstydź się, było wstapic do PZPR. Piotrowicz też twierdzi, że jako partyjny prokurator pomógł wielu ludziom, choć jak na razie, beneficjenci jego pomocy się nie zglaszają ze swiadectwem).

Kaczyński wiedział dobrze, w jakim kręgu szukać ludzi, którym takie względy jak honor i uczciwość nie staną na przeszkodzie przed realizowaniem woli Prezesa. Dlatego właśnie najmocniejsze wsparcie publicystyczne Kaczyński otrzymuje też od byłych komuchów; Krystyny Grzybowskiej, Marka Krola, Tomasza Domalewskiego, Marcina Wolskiego i Jerzego Targalskiego, a sam zaczyna mowić Cyrankiewiczem („ręka podniesiona na Kościół…” itp).

Tak oto, w 25 lat po Okrągłym Stole, w Polsce naprawdę zapanowal post-komunizm. Rzeczywistość dogoniła i przegoniła wyobraźnię.

wPOlscePiS

naTemat.pl