Tusk, 16.12.2015

 

RPO: pacjent ma prawo do informacji, gdzie uzyska świadczenie, którego mu odmówiono ze względu na klauzulę sumienia

dżek, PAP, 16.12.2015
Prof. Bogdan Chazan

Prof. Bogdan Chazan (SŁAWOMIR KAMIŃSKI)

Rzecznik Praw Obywatelskich Adam Bodnar zaapelował do ministra zdrowia o ustanowienie mechanizmu, który pozwoli pacjentowi uzyskać informację o tym, gdzie może uzyskać świadczenie, którego wykonania odmówił lekarz, powołując się na klauzulę sumienia.

 

W wystąpieniu do ministra Konstantego Radziwiłła RPO przypomniał, że na początku października Trybunał Konstytucyjny zakwestionował przepis nakładający na lekarza powstrzymującego się od wykonania świadczenia zdrowotnego niezgodnego z jego sumieniem obowiązek wskazania realnych możliwości uzyskania takiego świadczenia u innego lekarza lub w innym podmiocie leczniczym.

Od wejścia orzeczenia w życie nie określono mechanizmu, który pozwoli pacjentowi uzyskać taką informację, tym samym – jak podkreślił Bodnar – w polskim porządku prawnym nie istnieje podmiot zobowiązany do wskazania pacjentowi, gdzie może wykonać świadczenie, którego mu odmówiono.

Zdaniem rzecznika istniejący stan prawny stanowi zagrożenie dla realizacji praw pacjenta zagwarantowanych w konstytucji.

Bodnar zwrócił także uwagę, że zgodnie z rezolucją Zgromadzenia Parlamentarnego Rady Europy w sprawie prawa do klauzuli sumienia w ramach legalnej opieki medycznej, państwo jest odpowiedzialne za zagwarantowanie poszanowania wolności myśli, sumienia i wyznania pracowników służby zdrowia, a jednocześnie za zapewnienie pacjentom dostępu do zgodnych z prawem świadczeń zdrowotnych bez zbędnej zwłoki.

Rzecznik przypomniał, że choć TK zakwestionował przepis zobowiązujący lekarza do wskazania innych możliwości uzyskania świadczenia, jednak zdaniem Trybunału ustawodawca mógł i powinien zastosować inne, bardziej efektywne, sposoby informowania pacjenta o realnej możliwości wykonania świadczenia, którego mu odmówiono.

RPO prosi zatem ministra o podjęcie działań legislacyjnych mających na celu ustanowienie takiego mechanizmu.

Przypomniał przy tym, że już 12 października zwracał się w tej sprawie do ówczesnego ministra Mariana Zembali, jednak dotychczas nie otrzymał odpowiedzi.

Zwrócił również uwagę, że w zeszłym roku jego poprzedniczka Irena Lipowicz wskazywała na potrzebę zmian w ustawie o zawodach lekarza i lekarza dentysty i przeniesienie obowiązku zagwarantowania realnej możliwości uzyskania świadczenia przez pacjenta z lekarza na podmioty instytucjonalne wykonujące działalność leczniczą finansowaną ze środków publicznych.

Resort zdrowia powinien odpowiedzieć na pismo RPO wciągu 30 dni.

O wyrok ws. klauzuli sumienia Radziwiłł pytany był na początku grudnia podczas posiedzenia sejmowej komisji zdrowia, na której przedstawiał plany swojego resortu. Jego zdaniem orzeczenie TK nie oznacza konieczności zmieniania uregulowań w tym zakresie.

Klauzula sumienia to nie jest kwestia poglądów ministra zdrowia, tylko TK uznał, że to jest fundamentalne prawo każdego obywatela, także lekarza. To jest wyrok TK i on nie wymaga żadnej aktywności ze strony ministra zdrowia, żeby to potwierdzić w jakiś sposób – powiedział minister.

Ustawa o zawodach lekarza i lekarza dentysty stanowi, że lekarz może powstrzymać się od wykonania świadczeń zdrowotnych niezgodnych z jego sumieniem, z zastrzeżeniem sytuacji, gdy zwłoka mogłaby spowodować niebezpieczeństwo utraty życia, ciężkiego uszkodzenia ciała lub ciężkiego rozstroju zdrowia, oraz w innych przypadkach niecierpiących zwłoki.

Zgodnie z ustawą, powołując się na klauzulę sumienia i odmawiając wykonania świadczenia, lekarz ma obowiązek wskazać realne możliwości uzyskania tego świadczenia u innego lekarza lub w innym podmiocie leczniczym oraz uzasadnić i odnotować ten fakt w dokumentacji medycznej. Lekarz wykonujący swój zawód na podstawie stosunku pracy lub w ramach służby ma ponadto obowiązek uprzedniego powiadomienia na piśmie przełożonego.

Trybunał Konstytucyjny, rozpatrując wniosek Naczelnej Rady Lekarskiej (której Radziwiłł był w przeszłości prezesem, a przed objęciem funkcji ministra – sekretarzem) uznał ten obowiązek za niezgodny z konstytucją, zakwestionował również niemożność powołania się na klauzulę sumienia w „innych przypadkach niecierpiących zwłoki”, uznając to określenie za nieprecyzyjne. Natomiast obowiązek powiadomienia przełożonego o skorzystaniu z klauzuli sumienia oraz uzasadnienia i odnotowania tego w dokumentacji uznany został za konstytucyjny.

Zobacz także
rpo

Orędzie orędzie orędziem pogania

Były w Rzeczypospolitej orędzia… Prezydent Ignacy Mościcki wygłosił orędzie żałobne po śmierci Józefa Piłsudskiego, a potem jeszcze 1 września 1939 roku, gdy Niemcy napadły na Polskę i zbombardowały Warszawę.

W 1965 roku polscy biskupi wystosowali słynne i jakże brzemienne w skutki orędzie do biskupów niemieckich, w którym padły słowa: „udzielamy wybaczenia i prosimy o nie”. 13 grudnia 1981 roku złowieszcze orędzie o wprowadzeniu stanu wojennego wygłosił Wojciech Jaruzelski.

Orędzia wygłaszane są w sytuacjach szczególnych, gdy naród czeka na rozstrzygający głos przywódców świeckich bądź duchownych. Wyjątkiem są orędzia świąteczno-noworoczne, wolne od dramatycznego wydźwięku. Mają charakter kurtuazyjny, stwarzając jednakowoż okazję do zdania sprawy z działalności władzy w mijającym roku oraz prezentacji planów na rok następny.

Naużywanie patosu przysługującego orędziom do wygłaszania zwykłych, banalnych oświadczeń ośmiesza władzę i obraża społeczeństwo. Wszyscy mamy prawo do tego, żeby słowa poważne, do poważnych spraw się odnoszące, zachowywały swoje znaczenie. Dewaluacja wielkich słów niszczy debatę publiczną, odbierając nam ważne narzędzie porozumiewania się i porządkowania spraw.

Środowisko PiS żyje z patosu politycznego, którym karmi swoich wyborców, dając im poczucie ciągłego uczestnictwa w wielkiej narodowej Sprawie i wielkiej dziejowej Walce z uogólnionym Nie-PiS-em, czyli „układem”, „lewactwem”, „resortowymi dziećmi”, „najgorszym sortem” i jak tam jeszcze to nazywają.

Nic dziwnego, że politycy PiS lubią wygłaszać orędzia. Mają one bardzo różną wagę i ciężar gatunkowy. Orędzie Lecha Kaczyńskiego wygłoszone w Sejmie, w ramach kampanii do Parlamentu Europejskiego w maju 2009 r., nie było żadnym oświadczeniem władzy, lecz zwykłą połajanką na Tuska, jakich każdego niemal dnia wiele było w Sejmie i w prasie. Ot tak, dla przypomnienia, z kim trzyma prezydent.

Latem roku 2006 Lech Kaczyński wygłosił orędzie obwieszczające, że powstanie w Polsce amerykańska tarcza antyrakietowa. Czy informacja, że za kilka lat Amerykanie coś dużego u nas zainstalują, warta jest orędzia? Można dyskutować. Wcześniej zaś, w lutym 2006 r., Lech Kaczyński wystąpił z oświadczeniem w formie orędzia, że jednak nie rozwiąże Sejmu. Za to w sierpniu 2007 r. Jarosław Kaczyński w drodze orędzia do narodu oświadczył, że rozwiązuje koalicję z Lepperem i będą nowe wybory. To ostatnie przynajmniej miało jakąś treść.

W czasach PiS bis z orędziami zapowiada się całkiem marnie. Orędzie prezydenta Dudy służyło wyłącznie przemilczeniu wyroku Trybunału Konstytucyjnego, nakazującego mu niezwłocznie zaprzysiąc trzech legalnie wybranych sędziów. Upokarzanie Trybunału i oświadczenie się z własną niesubordynacją względem jego ostatecznych i niepodlegających zaskarżeniu wyroków to doprawdy słaby temat na orędzie. No, chyba że odczytujemy je jako ogłoszenie końca trójpodziału władz i państwa prawnego w naszej Rzeczypospolitej.

„Orędzie” premier Szydło było jeszcze większym kuriozum. Cały jego sens zawierał się w przypomnieniu po raz dziesiąty, że Trybunał uznał za niekonstytucyjny wybór dwóch posłów i ostentacyjnym przemilczeniu, że uznał za zgodny z konstytucją wybór wciąż niezaprzysiężonych trzech sędziów w poprzedniej kadencji Sejmu oraz niezgodność z konstytucją noweli, na podstawie której Sejm obecnej kadencji głosami PiS wybrał pięcioro kolejnych sędziów. Było to wystąpienie nie tyle nawet propagandowe, ile cyniczne i wyzywające. W połączeniu z wiązką wstrętnych inwektyw i oszczerstw pod adresem ruchu protestu (niewymienionego z nazwy Komitetu Obrony Demokracji), ostentacyjne i wyzywające ignorowanie wyroków Trybunału Konstytucyjnego dawało wrażenie podobne jak stare nagrania z wieców Gomułki.

Rewelacja, że jednak rząd uczyni nam tę łaskę i opublikuje wyrok Trybunału. Brzmiało to w tym kontekście wręcz złowrogo. Złowrogo, bo słuchając tych ludzi, można mieć wątpliwości, czy oni naprawdę nie wiedzą, że niezaprzysiężenie sędziów jest łamaniem prawa i niszczeniem ustrojowych podstaw państwa, a opublikowanie wyroku Trybunału jest technicznym urzędniczym obowiązkiem, nieuwarunkowanym przez żadne wątpliwości.

Nie wiem, co gorsze: cynizm i autorytaryzm władzy czy brak elementarnej kultury prawnej i konstytucyjnej. A może mamy tu do czynienia z połączeniem obu tych cech? Wtedy ratuj się, kto może!

hartman.blog.polityka.pl

Prawo łamane bez hamulców

Dominika Wielowieyska, 16.12.2015
Premier Beata Szydło i szefowa jej kancelarii Beata Kempa

Premier Beata Szydło i szefowa jej kancelarii Beata Kempa (Fot. Sławomir Kamiński / Agencja Gazeta)

Bezsilność to uczucie, które towarzyszy dziś krytykom obecnej władzy. Słyszymy bez przerwy: dwa razy dwa to pięć, a nie cztery – no i co nam zrobicie? Prokuratura zamierza wszcząć śledztwo w sprawie przekroczenia uprawnień przez szefową kancelarii premiera Beatę Kempę? PiS zaraz sobie tę prokuraturę podporządkuje i śledztwo może zostać umorzone, a nawet jeśli pani minister zostanie skazana, to prezydent ją przecież ułaskawi.
Czy prezydent Duda boi się Trybunału Stanu? Nie, bo przecież widać, jak obrońcy demokracji są mało zdecydowani, ostrożni albo źle zorganizowani. Mają wątpliwości, rozważają za i przeciw. I proszę. Gdy mieli postawić Zbigniewa Ziobrę przed Trybunałem Stanu, to nawet nie udało im się tej operacji skutecznie przeprowadzić – śmieją się zwolennicy Jarosława Kaczyńskiego.

Ja też uważałam, że rozliczanie PiS za ich rządy z lat 2005-07 powinno być przeprowadzone z rozwagą, że nie wolno popadać w przesadę i zbędne emocje. Ale też dlatego dziś obecna władza czuje się tak bezkarna. Bezkarny czuje się Jarosław Kaczyński. Nie waha się obrzucać inwektywami ludzi, którzy mają inne poglądy. Być może nie poniesie żadnej odpowiedzialności za to, co dziś się dzieje, bo przecież formalnie to nie on podejmował decyzje.

Atak na Trybunał Konstytucyjny to wydarzenie wykraczające poza prosty spór polityczny koalicja rządząca – opozycja, wykraczający poza podział lewica – prawica. Teraz wszyscy, którzy chcą Trybunału bronić, którzy chcą bronić konstytucji i praworządności, muszą jasno powiedzieć: w przyszłości, kiedy będzie to możliwe, obecni rządzący poniosą odpowiedzialność za swoje czyny. Muszą zostać osądzeni, może sądy ich uniewinnią – ja tego nie wykluczam i wyrok niezawisłego sądu zaakceptuję – ale musi zostać przeprowadzona próba udowodnienia, że łamano prawo bez żadnych hamulców. To bardzo ważne dla przyszłości tego państwa, żeby żadna władza nie czuła się tak bezkarna jak dziś władza PiS. To przyszłość, a dziś trzeba twardo protestować i nic tak nie cieszy jak powstanie KOD-u i liczna demonstracja w sobotę, jak to, że kolejne najbardziej szanowane uczelnie w Polsce występują przeciwko PiS. Bo rozumieją, że tu nie chodzi o zwykły konflikt partyjny, lecz o fundamenty państwa prawa.

Cieszy, że są także publicyści z drugiej strony politycznej barykady, którzy próbują – delikatnie, bo delikatnie, ale jednak – przestrzegać PiS przed podążaniem drogą bezprawia.

Czeka nas ważny egzamin z dojrzałości obywatelskiej. Przy tym zdecydowanym, twardym założeniu, że obecna władza kiedyś zostanie rozliczona, trzeba się pilnować, aby nie nakręcać emocji, aby nie używać w stosunku do drugiej strony inwektyw, trzymać nerwy na wodzy, nie obrażać wyborców PiS, tak jak Jarosław Kaczyński obraża swoich krytyków.

W wypowiedziach obrońców Trybunału Konstytucyjnego nie może być nawet cienia sugestii, że ktoś podsyca agresję czy wzywa do przemocy. Dlatego byłam np. przeciwna demonstrowaniu pod domem Kaczyńskiego. Sfera prywatna musi pozostać sferą prywatną, nawet jeśli pamiętamy, że fani PiS chodzili demonstrować pod domem Donalda Tuska. Nie wolno kopiować stylu PiS.

wyborcza.pl/politykaekstra

kaczyńskiCzujeSię

 

Prostactwo w akcji

Im bardziej Premier Szydło udaje Jarosława Kaczyńskiego, tym śmieszniejsza się staje. Im bardziej zaciska piąstki, marszczy czółko i stara się robić groźne oczko – tym bardziej widać, że pajacuje. A gdy na koniec swojego orędzia piskliwym głosikiem intonuje: „Damy radę!” – błazenada wychodzi w pełnej krasie. I łgarstwo.

Bo Premier Szydło łgała mówiąc, że Trybunał chciałby wstrzymać „dobrą zmianę”. Polegającą na przyznaniu 500 złotych za dziecko albo opodatkowaniu wrogich korporacji. Skąd to wie? Na jakiej konstytucyjnej podstawie Trybunał by to orzekł? W taki prostacki sposób Premier chce zmobilizować przeciwko Trybunałowi tych najgłupszych z wyborców, którzy dali się przekupić tymi 500 zł. Teraz Trybuynał – łże Premier – chce im te 500 zł odebrać… I Premier Szydło bezczelnie łże twierdząc, że sędziowie wybrani jeszcze za rządów PO są z politycznego mianowania. Dlaczego przypuszcza ordynarny atak wobec trzech wybitnych prawników-naukowców? Czy kiedyś ich za to przeprosi?

Weszliśmy, jak to już wskazywałem wcześniej, w okres dyktatury ciemniaków; ludzi pozbawionych inteligencji, uczciwości i honoru, „Orędzie” Premiera było tego dowodem. Kolejnym jest oświadczenie rzecznika Prezydenta, że – mimo opublikowania wyroku TK z 3 grudnia, prezydent uważa sprawę obsady TK za zamkniętą. To połączenie buty z ignorancją. Skoro wyrok jest opublikowany, to znaczy, że wszedł w życie, a skoro wszedł w życie, to znaczy że trzech sędziów – Roman Hauser, Krzysztof Ślebzak i Andrzej Jakubecki – zostało wybranych prawidłowo, a skoro zostali wybrani prawidłowo, to nie było potem wakatów dla PiS-owskich mianowańców, zaprzysiężonych na zlecenie Kaczyńskiego przez Prezydenta.

Jak to wytłumaczyć jeszcze jaśniej, by Andrzej Duda to zrozumiał?

Mafijne, skoordynowane działania Prezydenta, rządu i większości parlamentarnej są już jawnym zamachem na ustrój konstytucyjny. Okazuje się, że nie trzeba wysilać się, jak Wiktor Orban, zmieniając konstytucję, by zabić demokrację. Można po prostu konstytucję zignorować: prostacko i bezczelnie.

prostactwoWakcji

naTemat.pl

http://noizz.pl/rozrywka/jakim-sortem-polaka-jestes/dgtdx1j

jakimSortem

PiS sto lat za Ameryką

Mariusz Zawadzki (Waszyngton), 16.12.2015

Jarosław Kaczyński pod Trybunałem Konstytucyjnym podczas Marszu Wolności i Solidarności PiS

Jarosław Kaczyński pod Trybunałem Konstytucyjnym podczas Marszu Wolności i Solidarności PiS (Fot. Krzysztof Miller / Agencja Gazeta)

Panowie z Trybunału Konstytucyjnego uważają, że suwerenem są oni, a nie naród! – stwierdził Jarosław Kaczyński w telewizji Republika. Naród wybrał PiS, czyli dał mu moralny mandat, żeby zmienić sędziów, którzy – jak obawia się prezes – będą blokować reformy.

Gdyby Kaczyński opowiadał podobne rzeczy w Ameryce, uznano by go za anarchistę lub szaleńca.

Wprawdzie teoretycznie w USA obowiązuje zasada trójpodziału władzy, ale w praktyce sąd najwyższy jest ostateczną wyrocznią, niemal Bogiem. Wszelkie decyzje prezydenta Obamy podlegają weryfikacji – albo wymagają zgody Kongresu, albo mogą być podważone w nowej ustawie. Wszelkie decyzje Kongresu podlegają weryfikacji – najpierw prezydenta, który może je zawetować, a potem sądu najwyższego, który może uznać, że są niezgodne z konstytucją.

Tymczasem decyzje dziewięciu najważniejszych sędziów z Waszyngtonu są ostateczne i niepodważalne (mają oni większe kompetencje niż polski TK, bo orzekają nie tylko o zgodności prawa z konstytucją, ale również w dowolnych sprawach). To oni – a nie prezydent czy Kongres – mają największy wpływ na życie milionów Amerykanów. W 1954 r. zakończyli segregację rasową w szkołach; w 1973 r. dopuścili aborcję; w 2000 r. przesądzili o tym, że prezydentem zostanie republikanin George W. Bush, a nie Al Gore; w 2012 r. postanowili, że kontrowersyjna reforma służby zdrowia Obamy będzie realizowana; w 2015 r. zdecydowali, że geje i lesbijki mają prawo brać śluby w całej Ameryce.

Niektórzy w USA narzekają nawet na „dyktaturę sędziów”. Zarzucają im, że de facto stanowią prawo, choć przecież zostali powołani tylko po to, żeby je interpretować. Ale to jedynie głosy publicystów. Jest absolutnie nie do pomyślenia, żeby ktoś z rządu Obamy wysłał – tak jak Beata Kempa – pismo do sądu najwyższego z konstatacją, że „W MOJEJ OCENIE wasz wyrok jest nieważny”.

Coś takiego byłoby długo wyśmiewane przez satyryków.

Skąd taka silna pozycja sądu? Otóż w amerykańskiej demokracji suwerenem jest nie NARÓD, tylko PRAWO. Tak, tak, panie prezesie Kaczyński! Kwestia ta została ustalona dwa wieku temu. – Rząd Stanów Zjednoczonych został zdefiniowany jako rządy prawa, a nie jako rządy narodu – mówił w 1803 r. przewodniczący sądu najwyższego John Marshall, kiedy orzekał w sporze między sędzią Williamem Marburym a ówczesnym prezydentem Thomasem Jeffersonem.

Sporze bardzo zresztą podobnym do naszego – ustępujący prezydent John Adams nominował Marbury’ego na sędziego w ostatnim dniu urzędowania. Żeby formalności stało się zadość, Marbury musiał jeszcze dostać pismo z nominacją. Ale nowy prezydent Jefferson postanowił, że go nie wręczy. Na mocy słynnej zasady szatniarzy z „Misia”: „Nie mamy pańskiego płaszcza – i co nam pan zrobi?” (którą obecnie stosuje również prezydent Duda – ignorując nakaz TK, żeby nominował trzech sędziów legalnie wybranych u schyłku rządów PO).

A zatem to, czym żyje obecnie cała Polska, Amerykanie przetrenowali w 1803 r. Jedynym pocieszeniem jest to, że aż tak daleko w tyle za Ameryką nie jesteśmy. Jeszcze 78 lat temu prezydent Franklin Delano Roosevelt próbował zrobić skok na sąd najwyższy – podobnie jak prezes Kaczyński.

Roosevelt był wielkim reformatorem, który wyciągnął Amerykę z najgorszego kryzysu gospodarczego w jej historii. Ale kiedy obejmował władzę w 1933 r., odziedziczył po poprzednikach konserwatywny sąd najwyższy, który obalił kilka jego reform – tzn. uznał je za niezgodne z konstytucją. W 1937 r. Roosevelt wygrał miażdżąco reelekcję i podobnie jak prezes Kaczyński uznał, że „to naród jest suwerenem, a nie panowie sędziowie”.

Nie mógł odwołać sędziów – ich kadencja jest dożywotnia (i z tego powodu są faktycznie niezależni). Dlatego Roosevelt zaproponował ustawę, która zezwoliłaby mu na poszerzenie składu sądu. Jednak plan wywołał ostry spór nawet wśród Demokratów, czyli w jego własnej partii. Przewodniczący senackiej komisji ds. sądownictwa, demokrata Henry F. Ashurst, sabotował projekt, tzn. przez pół roku nie umieszczał go w planie obrad komisji. Wreszcie sprawę rozwiązał czas: jeden z sędziów postanowił przejść na emeryturę, Roosevelt mógł nominować jego następcę i – pod naciskiem opinii publicznej – odpuścił.

A zatem, żebyśmy mogli odetchnąć, że jesteśmy jedynie 78 lat w tyle za Ameryką, potrzebne byłoby, żeby niektórzy politycy PiS zbuntowali się przeciwko prezesowi. Albo przynajmniej jeden.

pisSto

wyborcza.pl/politykaekstra

Tusk dla „Polityki” o filozofii Kaczyńskiego: Wygrywają i znoszą wszelkie ograniczenia

ar, 16.12.2015

W najnowszym numerze

W najnowszym numerze „Polityki” ukazał się ważny wywiad z Donaldem Tuskiem (Agencja Gazeta)

– Oni uważają, że gdy wygrywają wybory, nie zdobywając zresztą większości głosów, to sam fakt przejęcia władzy uprawnia do znoszenia wszelkich ograniczeń – mówił szef Rady Europejskiej, były premier Polski Donald Tusk o kryzysie wokół Trybunału Konstytucyjnego w wywiadzie dla „Polityki”.

W dzisiejszym świątecznym wydaniu tygodnika „Polityka” ukazał się obszerny wywiad z Donaldem Tuskiem .

Szef Rady Europejskiej pytany był m.in. o ocenę obecnej wojny nowej władzy z Trybunałem Konstytucyjnym. Tusk ocenił, że przypomina mu ona rok 2005, a zwłaszcza atak PiS na KRRiT. – W takim samym tempie, z taką samą zaciętością, też nocą, w kilka godzin – wyliczał podobieństwa.

Tusk zaznaczył, że obecne zmiany forsowane przez PiS nie powinny nikogo dziwić, bo były „wypisane na kamiennych tablicach tej partii”. – Oni uważają, że gdy wygrywają wybory, nie zdobywając zresztą większości głosów, to sam fakt przejęcia władzy uprawnia do znoszenia wszelkich ograniczeń. To jest filozofia Jarosława Kaczyńskiego – mówił.

Tusk podkreślił też, że obecny atak PiS na Trybunał w jego odczuciu nie będzie punktem zwrotnym w polityce. – Na razie mamy do czynienia z niedopuszczalną manipulacją, jeśli idzie o Trybunał Konstytucyjny. Zwrot może przyjść i powinien za cztery lata – podkreślił.

Tusk przestrzegł przed przykładaniem nadmiernej wagi do pierwszych potknięć nowej władzy, w nadziei, że doprowadzą one do wcześniejszych wyborów. – Nie mam wątpliwości, że PiS odrobiło lekcję z lat 2005-07 i wcześniejszych wyborów nie będzie.

„Byliśmy jak perła w koronie w tej części świata”

Pytany, czy Europa rzeczywiście jest zaniepokojona sytuacją w Polsce, Tusk tłumaczył, że obecnie w Europie dominuje tendencja szukania kozła ofiarnego, gdyż „każdy ma swoje własne problemy”. Zaznaczył, że część europejskich polityków do tej roli typuje Europę Wschodnią, a zwłaszcza Grupę Wyszehradzką, w związku z problemami imigracji i kryzysem uchodźców. – Staram się temu coraz intensywniej przeciwdziałać, także w sferze publicznej, a nie tylko w rozmowach dyplomatycznych, gdyż uważam, że próba przerzucania odpowiedzialności za kryzys imigracyjny na Europę Wschodnią jest głęboko niesprawiedliwa – deklarował Tusk.

Podkreśla, że solidarność zawsze była jednym z największych atutów Polski, dlatego warto zapobiegać podejrzeniom, że ” Polska jest solidarna tylko wtedy, kiedy bierze, a nie wtedy, kiedy musi coś dać”. – Szkoda byłoby stracić tę pozycję, którą wypracowaliśmy w ciągu minionych ośmiu lat – przestrzegał.

Tusk pokreślił, że Polska przez lata traktowana była jako przykład sukcesu rozszerzenia UE. – I nie chodzi tu tylko o sukces gospodarczy. Przede wszystkim o to, że na wschodzie Europy zbudowano państwo bardzo proeuropejskie, prowadzące umiarkowaną, demokratyczną politykę – mówił Tusk. – Nikt nie lekceważył stanowiska Polski, nie dlatego, że mamy 100 mln ludzi czy wielki potencjał gospodarczy, ale dlatego że byliśmy jak perła w koronie w tej części świata – ocenił.

„Bezradność i bezbronność polityczna dotyczy nie tylko PO”

Tusk pytany o podsumowanie rządów PO, zwłaszcza w kontekście wyniku ostatnich wybór parlamentarnych, odpowiedział, że „te osiem lat bronią się same”. – I tak jak zawsze, nie tylko w polskiej historii, już za rok ta ocena będzie lepsza, a za pięć lat będziemy ten okres wspominać z nostalgią – przekonywał.

Zaznaczył także, że w jego odczuciu obserwujemy teraz „bezradność czy wręcz bezbronność polityczną nie tylko Platformy, ale wszystkich, którzy zaliczają się do obozu demokratyczno-liberalnego”. – Myślę tu także o lewicy, która definitywnie zbankrutowała w dotychczasowej postaci. Jeśli chodzi o Kukiza, to podobnie jak wcześniej w przypadku Palikota czy Tymińskiego, jest to średnio udana próba mobilizacji na „nie”, co nie znaczy, że jest to energia negatywna sama w sobie – ocenił.

Zobacz także

tuskWpolityce

wyborcza.pl