Katecheta

Młodzież mówi katechecie „do widzenia”

Tomasz Cylka, 23.12.2013
Piotr Chudziński, katechetaPiotr Chudziński, katecheta (Fot. Łukasz Cynalewski / Agencja Gazeta)

– Z czym młodzież naprawdę w Kościele pogodzić się nie może? Z etyką seksualną. Młodzież coraz wcześniej zaczyna. Przekonuję się, że o inicjacji nie można już wspominać w liceum, tylko trzeba w gimnazjum – mówi Piotr Chudziński, katecheta z Gimnazjum nr 12 i Liceum Akademickiego „Da Vinci”
Tomasz Cylka: W Poznaniu w niektórych liceach średnio co czwarty uczeń rezygnuje z religii, a jeszcze niedawno były to pojedyncze osoby. Katecheta z kilkunastoletnim doświadczeniem ma odpowiedź na to, dlaczego tak się dzieje?

Piotr Chudziński: Rzeczywiście, można powiedzieć, że w liceach na katechezę chodzi ok. 70 proc. młodych ludzi, z czego tylko jedna trzecia uczęszcza co niedzielę na mszę świętą. Ale nie wolno upraszczać, że mamy do czynienia z buntem młodych przeciwko Kościołowi. Przecież tak naprawdę, żeby od czegoś odejść, to trzeba w czymś świadomie uczestniczyć. Tymczasem większa część ludzi, którzy składają oświadczenie – także na moje ręce – że nie będą uczęszczać na religię, nigdy w Kościele świadomie nie była. Kościół w Polsce przeżywa teraz to, co Kościół na Zachodzie 30, 40 lat temu. Przechodzimy od religijności masowej, gdzie wszyscy chodzili na msze i na katechezę, do religijności świadomej. Dziś pokolenie 30- i 40-latków nie uważa już, że posyłanie dzieci na religię to jest obowiązek. Rodzice wręcz mówią: wybieraj sam. I co robi młody człowiek? Wybiera Kościół, gdy z księdzem lub katechetą jest mu po drodze.

Ksiądz do „bani”, Kościół się nie liczy 

Ale dlaczego tak często nie jest mu po drodze? Bo księża i katecheci są zamknięci na dialog? Bo narzucają swoje zdanie i nie chcą słuchać drugiej strony? 

– Od księdza i katechety zależy bardzo wiele. Jeśli są otwarci na rozmowę i dyskusję podczas lekcji, to mniej uczniów rezygnuje z lekcji religii. A jak ktoś jest uparty i próbuje swoje zdanie młodym narzucić jako jedyne obowiązujące, to często uczniowie dają sobie spokój. Gdy katecheta nie daje się młodym wypowiedzieć, to oni mówią z pełnym przekonaniem: „Katechizuj sobie bez nas”.

Młodzi nie patrzą na Kościół przez pryzmat ogólnopolskiej czy nawet światowej wspólnoty. Oni widzą głównie swojego księdza albo katechetę. Jeśli on jest „do bani”, to i cały Kościół przestaje się dla nich liczyć. Podam prosty przykład: w XXV LO w Poznaniu księża włączają się w akcje charytatywne, współpracują z caritasem. Nigdy nie usłyszałem od nich, że nie mają chętnych rąk do pracy. Młodzi się garną, bo widzą, że to ma sens. Jeśli jakiś katecheta swoją lekcję ogranicza do nudnego wykładu, większego sensu to nie ma.

A jak uczniowie tłumaczą rezygnację z lekcji religii? 

– Niektórzy przychodzą, kładą pismo i mówią „do widzenia”. Ja nie mam prawa pytać młodych, dlaczego odpuszczają. Bywa tak, że młodzi przychodzą na katechezę, widzą, że jest nudno, i dopiero odchodzą. Inni nie chodzili na religię od samego początku albo postanowili sobie, że zrezygnują po gimnazjum. Niektórzy nie ukrywają, że lekcji jest dużo i dwie godziny więcej to dla nich zbędne obciążenie. Inni od dawna mieli taki zamiar, ale w gimnazjum rodzice się nie zgadzali, więc teraz odchodzą. Ale powtarzam: oni mentalnie już dawno odeszli z Kościoła. Nie interesuje ich niedzielna msza, nabożeństwa, rekolekcje. Część zaciśnie jeszcze zęby i idzie po papierek do bierzmowania, ale potem nic ich nie trzyma. Już wiedzą, że interesuje ich świat bez księży i katechety.

Nie można ich zatrzymać? 

– Ja na siłę nikogo zatrzymywać nie zamierzam. Wiem, że im bardziej będę ich przekonywał, tym gorszy efekt to przyniesie. Oni przez całe gimnazjum byli nakłaniani, żeby tylko chodzili, więc teraz metoda ciągnięcia za ucho już nie zadziała. Nigdzie nie jest napisane, że ci co odeszli, nigdy nie wrócą. Nawet jeśli będzie to przed ślubem, dla papierka, nic nie szkodzi. Może trafią na fajnego księdza i zostaną. Ludzie wracają do Boga naprawdę w różnym wieku. A jeśli kogoś będę próbował zatrzymać na siłę, to on się naprawdę zrazi.

Afera Paetza – o co chodzi? 

Czy afery, w których ludzie Kościoła są negatywnymi bohaterami, powiększają falę odejść młodych ludzi? 

– Pedofilia, gender, spory własnościowe Kościoła – to są rzeczy, które nakręcają dorosłych. Młodzież niemal zupełnie się tym nie interesuje. Wielu z nich nie ma nawet pojęcia, że na uniwersytecie przerwali wykład poświęcony gender albo że archidiecezja poznańska nie może dojść do porozumienia ze szkołą baletową w sprawie nieruchomości przy ul. Gołębiej. Ich to zupełnie nie obchodzi!

To że księża krzywdzą dzieci, naprawdę młodych nie obchodzi? 

– Może uprościłem zbyt pochopnie… Z pedofilią jest trochę inaczej, bo to problem, który dotyka ich rówieśników. Choć proszę mi wierzyć, że w szkole nie ma żadnego „szału” po tym, jak telewizja czy gazety ujawnią, że ksiądz skrzywdził jakieś dziecko. Owszem, trochę o tym porozmawialiśmy, ale nie było jakiegoś zmasowanego ataku na kapłanów czy wspólnotę Kościoła. Młodzi podchodzą do tego bardzo zdroworozsądkowo. Czyli: pedofilia jest obecna w Kościele katolickim, tak jak i we wszystkich innych grupach zawodowych. Gdy się patrzy na publikacje w mediach, może się wydawać, że ludzie odejdą z Kościoła, bo na światło dzienne wychodzą kolejne afery. Ale tak nie jest. Ponad 10 lat temu baliśmy się w Poznaniu, że po aferze z abp. Juliuszem Paetzem młodzież się zbuntuje, a żadnych masowych odejść w naszej archidiecezji nie było.

Mam uwierzyć, że sprawa molestowania kleryków przez kościelnego hierarchę nie sprawia, że w młodych coś się gotuje? 

– Nie gotuje się. Są oczywiście jednostki zaangażowane w życie Kościoła, które znają tę sprawę. Ale 90 proc. współczesnej młodzieży nie ma już pojęcia o aferze abp. Paetza. Im trzeba dopiero powiedzieć, co się wydarzyło w 2002 r. na Ostrowie Tumskim, choć nie widzę szczególnego celu, aby to robić. Ten temat jest dla nich zupełną abstrakcją. Oni wtedy mieli po siedem, osiem lat. Im „transformersy” były w głowie, a nie skandal w Kościele. A ludzie, których interesuje historia Kościoła, nawet tak nieodległa, to są jednostki.

To co w takim razie młodych w Kościele rzeczywiście wkurza? 

– Powtarzają się te same stereotypy, które słychać od lat: finanse i seks. Wikary żąda pieniędzy, proboszcz jest pazerny. Ale kiedy pytam młodych konkretnie: czy twój proboszcz na Winiarach, Ratajach czy Piątkowie jest pazerny, to od razu się wycofują i mówią: „No nie, w sumie to w porządku gość. Nie żąda kasy, jeździ przeciętnym autem”. Krytykują całość, ale jak proszę o wskazanie konkretnego przykładu, to już jest problem. Czasem można liczyć co najwyżej na plotki powtarzane z ust do ust. Tak samo jest z pedofilią. Jak już się młodzież w dyskusji emocjonalnie rozkręci, to pytam konkretnie: czy ktoś z was zna osobę, która została przez księdza skrzywdzona? Jeśli tak, niech przyjdzie po lekcji i mi o tym powie, będziemy wspólnie działać, bo tak być nie może! Uczę od ponad 10 lat, ale nie miałem żadnego przypadku, że ktoś powiedział mi: „tak, znam kogoś, komu trzeba pomóc”. Nikt nie przyszedł.

Pierwszy raz coraz szybciej 

Naprawdę nieustanne wołanie o pieniądze, mówienie, że ofiary na tacę są zbyt niskie, opłaty za sakramenty – to naprawdę młodych nie porusza? 

– Przecież młodzież nie załatwia pogrzebów, chrztów, ślubów też jeszcze nie. Oni nie zetknęli się na razie z tym umownym cennikiem w biurze parafialnym, więc nie ma o czym mówić. W większości parafii na szczęście się od tego odchodzi. Ja omawiam bardzo szczegółowo, na co idą pieniądze z tacy, z czego żyją księża. To otwiera im oczy. Zwracam też uwagę, że jest to ofiara, a nie opłata – wyraz materialnej odpowiedzialności, a nie jakaś taksa religijna.

To z czego żyją księża? 

– Z części ofiar za intencje mszalne i udzielanie sakramentów oraz z pensji katechety. Ale jeśli parafia na wsi liczy np. 1,2 tys. wiernych, a na mszę chodzi tylko połowa, to nie da się z tego wyżyć. Owszem, ksiądz nie ma na utrzymaniu rodziny, ale rodzi się inne pytanie: co go czeka na emeryturze? Jeśli nie ma bogatej rodziny, to pójdzie np. do domu księży emerytów. A tam nie odwiedzi go pies z kulawą nogą.

Kolega opowiadał mi, że od niedawna w Komornikach jest nowy proboszcz, który stosuje przejrzystą politykę finansową. Mówi ile i na co wydaje. Od tego czasu wstyd monetę na tacę rzucać, bo same banknoty lecą. A więc to jest kwestia otwartości i zaufania. Szczerość i otwartość w sprawach finansowych w Kościele jeszcze nikogo nie zgubiła.

A z czym młodzież naprawdę w Kościele pogodzić się nie może? 

– Z etyką seksualną i nauczaniem Kościoła w tej materii. I to jest realny problem, który dotyka niemal każdego młodego człowieka. Widzę wyraźnie, że z każdym rokiem jest coraz gorzej. To znaczy młodzież wcześniej zaczyna. Przekonuję się, że o inicjacji nie można już wspominać w liceum, tylko trzeba w gimnazjum. Kiedy mówię o wakacjach, muszę mieć świadomość, że dla wielu młodych to czas intensywnego przeżywania własnej seksualności, a nie uduchowionych rekolekcji. Uczę też w gimnazjum i czasami orientuję się, że i tu mówienie o seksie w kontekście nauki Kościoła jest już spóźnione, bo wielu ma ten pierwszy raz za sobą. Ale tu nie chodzi o potępianie. To, że kiedyś młodzi jakieś decyzje dotyczące swojego życia seksualnego podjęli, nie oznacza, że nie mogą wrócić do modelu, który nie jest zły – czyli do wstrzemięźliwości seksualnej przed ślubem. Na dobre postanowienia nigdy nie jest za późno.

A co mówią o celibacie? 

– Tak, celibat wzbudza emocje… Ale chyba dlatego, że on nie do końca jest przez młodych rozumiany. Błąd polega na tym, że oni patrzą na celibat tylko i wyłącznie przez pryzmat seksualności. Tymczasem człowiek jest zdolny nad tym zapanować, choć jest to nieziemsko trudne.

Seksuologowie mówią inaczej. 

– A ja im odpowiadam: Jezus stwierdził, że się da i ja mu wierzę. Żałuję, że nigdy nie udało mi się zaprosić na katechezę księdza, który otwarcie opowiedziałby o celibacie i swojej seksualności. Niestety, kilku namawiałem i się nie udało. Marzy mi się, że wyjdzie np. ks. Adam czy Jan i powie z pełną szczerością: „Od tylu i tylu lat żyję w celibacie, z onanizmem u mnie jest tak i tak, wieczorami do klubów nie chodzę albo i czasem chodzę”. Takiego wiarygodnego świadectwa brakuje. Niestety, księża ten temat omijają i pytani o konkrety uciekają w teologiczne rozważania. A to nie o to chodzi.

Worek, korek i rozporek 

A jak młodzi czytają, że jakiś kapłan ma dziecko, a nawet kilka, to co im można powiedzieć? 

– Jak ktoś nie chce w Kościele uczestniczyć, to zawsze sobie powód znajdzie: „worek, korek albo rozporek”. Co jako katecheta mam im powiedzieć? Boli mnie to tak samo jak was, a nawet bardziej, bo oficjalnie reprezentuję wspólnotę Kościoła. Takich sytuacji być nie powinno. Ale to nie powód, żeby się obrażać i dokonywać aktu apostazji, co w pewnych kręgach staje się bardzo modne. Ja rozkładam ręce i mówię krótko: „Kochani, przykro mi”. Nie będę bronił czegoś, co obronić się nie da.

To, że Kościół żąda od szkoły baletowej rynkowej stawki za wynajem, to nie jest realny problem? Młodzież z tej szkoły wychodzi w proteście na ulice, kilka lat temu marsz uczniów z „ósemki” sparaliżował Poznań. Teraz namawiają się na Facebooku, żeby nie uczestniczyć we mszy świętej na urodziny szkoły. To młodzieży naprawdę nie interesuje? 

– Ta sprawa obchodzi tylko młodych ze szkoły baletowej i VIII LO. Reszta ma to w głębokim poważaniu. Kiedy już ktoś na lekcji mnie zapyta o ten konflikt, a zdarza się to bardzo rzadko, to tłumaczę tak: spory własnościowe trzeba było załatwić pozytywnie w zaciszu gabinetów, a nie wywlekać sprawy do mediów. Może trzeba zaproponować jakąś niższą cenę, może jakiś okres przejściowy, żeby nie siać jakiegoś niepotrzebnego zgorszenia, by nie było wrażenia, że Kościół znowu coś chce. Nie chcę być osądzony o antysemityzm, ale jeśli gmina żydowska chce zwrotu jakiejś nieruchomości, to nikt nie mówi o jej pazerności. Jako właściciel ma do tego święte prawo. Dlaczego tyle szumu jest, gdy o swoje walczy Kościół katolicki? Ale młodzieży to naprawdę nie obchodzi. Oni interesują się swoimi relacjami z Bogiem – choć może wprost o tym nie powiedzą. Albo relacjami wiary i nauki – to ich zajmuje, a nie czy kuria wytacza proces skarbowi państwa.

Nie ma już zatem motywu: „Bóg tak, Kościół nie”? 

– Oczywiście, że jest. Ale wtedy, gdy pytam młodych, jaki Bóg, to oni otwierają buzie ze zdziwienia. Mamroczą coś o różnych religiach, których tak naprawdę nie znają. To widać bardzo wyraźnie właśnie teraz przed Bożym Narodzeniem. Przecież młodzi mają Boga na wyciągnięcie ręki, tylko tego nie widzą. Jakie Boże Narodzenie? Jaki Chrystus? – pytają. Święta to miła atmosfera, choinka, prezenty, zakupowy szał, może jeszcze opłatek, ale nie wiadomo, jak długo i ten zwyczaj będzie jeszcze pielęgnowany. Religia schodzi na drugi plan. To nie dotyczy tylko młodych, ale ludzi w każdym wieku. Jakbyśmy przeszli się po galerii handlowej i zapytali klientów, co świętujemy, to może z 10 proc. odpowie, że wcielenie Syna Bożego – a to jest teologiczna prawda zbliżających się dni. A reszta? Trend ogólnokulturowy jest jasny: Boże Narodzenie jest wypierane przez gwiazdki i bałwanki. I to w galeriach handlowych widać najbardziej.

Mnie to nie razi. Nie uważam, że galerie handlowe – nawet czynne w niedziele – są powodem kryzysu polskiego Kościoła. 

– Nie twierdzę, że galerie to siedlisko szatana. Ja też lubię dostawać prezenty i kupować dla innych. Ale gdzie na wystawie jest choćby napis „Boże Narodzenie”? Nie ma ani jednego. To też dotyka młodych i ich rodziny. W domach coraz rzadziej rozpoczyna się wieczerzę od czytania Pisma Świętego. Dlatego ja nie neguję prezentów i gwiazdora, ale przypominam młodym co roku, z jakiej okazji to wszystko się dzieje i co tak naprawdę świętujemy. Dlatego zachęcam do spowiedzi, nawet jeśli trzeba stać w kolejce i liczyć się z tym, że nauka kapłana nie będzie duchowym Mount Everestem. Zachęcam, żeby pójść na mszę świętą, niekoniecznie na pasterkę, jeśli ktoś nie ma ochoty. Ale nie zapominajmy, że jest Boże Narodzenie, a nie długi weekend grudniowy. Nie dajmy się wciągnąć w duchowy fast food, którym próbuje karmić nas popkultura, internet i reklama.

Ja wybieram Franciszka 

Odpływ wiernych od Kościoła nie dotyczy to tylko młodych. W archidiecezji poznańskiej na msze chodzi tylko ok. 40 proc. parafian. 

– I tu dochodzimy do sedna sprawy. Frekwencja na katechezie odzwierciedla poziom praktyk religijnych. Myśmy się przyzwyczaili do tłumów w kościele, ale to już nie wróci. Wiernych jest zdecydowanie mniej, ale ci, co już idą, mają rzeczywistą potrzebę uczestniczenia w życiu Kościoła. Coraz mniej jest wiernych, którzy idą, bo tradycja nakazuje. Jestem pewien, że jeśli dziś wybuchłaby w Poznaniu druga afera porównywalna do sprawy abp. Paetza, to byśmy sobie ze swoją wiarą bez problemu z tym poradzili. Przechodzimy z ilości w jakość – i dobrze. Nie martwię się spadkiem frekwencji. Na Zachodzie praktykujących katolików jest niewielu, ale ci, co są, ożywiają swoje parafie. Tak jest w Niemczech czy we Francji. Wolę taki Kościół niż miałki i masowy. Teraz mamy inny problem: jak ludzi do tego Kościoła przyciągnąć. Dlatego też odpowiada mi papież Franciszek, który mówi: wyjdźcie na ulice. Złówcie na przykład tych, którzy byli ochrzczeni, ale z różnych powodów odeszli.

Ale ja mam wrażenie, że papież Franciszek i polscy biskupi to dwa światy. Kiedy słucham Ojca Świętego, który przyjmuje bezdomnych, i swojego arcybiskupa, który grzmi na gender, to mówię sobie, że chyba należę do innego Kościoła katolickiego… 

– Kościół w Polsce jest wciąż podzielony, umownie na ten toruński i łagiewnicki. Tak też widzi to młodzież, choć tego tak nie nazywa. Ja mam cichą nadzieję, że ten Kościół toruński z zaangażowaniem w politykę straci rację bytu i ograniczy swoją działalność do sfery modlitewno-apostolskiej. Coraz więcej biskupów młodego pokolenia, jak np. bp Grzegorz Ryś z Krakowa czy Wojciech Polak z Gniezna, widzi, że liczy się przede wszystkim otwartość na wiernych, a nie uświadamianie im, że żyją w oblężonej twierdzy i ich jedynym życiowym powołaniem jest obrona katolickiej tożsamości. Ja w tej grupie nie uczestniczę. Wybieram Franciszka.

Wyborcza.pl

Dodaj komentarz