Niemcy, 23.01.2016

 

Niemcy próbują być zabawni. „Polska Pupo-Pupo-Polska” i „mały gnom” w satyrycznym programie publicznej telewizji

apa, tp, 23.01.2016
Screen z teledysku o współczesnej Polsce wyświetlonego w niemieckiej telewizji publicznej

Screen z teledysku o współczesnej Polsce wyświetlonego w niemieckiej telewizji publicznej (fot. youtube.com)

Pierwszy program niemieckiej telewizji publicznej w czwartkowym programie satyrycznym pokazał teledysk o współczesnej Polsce. A raczej – „Pupo-Pupo-Polsce”, jak określony jest w tym utworze nasz kraj.
 
„Nowy polski rząd ogłosił, że solidarność europejska ma swoje granice…” – czyta na początku filmiku spikerka, po czym pojawiają się migawki z demonstracji Komitetu Obrony Demokracji.

„Czy znasz ten kraj, gdzie protestują, bo rządzi Flip i Flap, to Polska, Pupo-Pupo-Polska…”

To gra słów. Wykonawca piosenki śpiewa melodyjnie: „Popo-popo-Polen”. Co można rozumieć po prostu jako powtórzenie (Po-po-po-po-Polska). Ale niemieckie słowo „Popo” znaczy „pupa”. I raczej o to chodzi, bo w czasie tych słów w filmiku przewijają się zdjęcia pośladków kamiennych rzeźb. „Tutaj wcześniej stały flagi europejskie, ale zniknęły, bo palą się lepiej niż węgiel” – słyszymy.

„Prawica przejmuje wszystko, co skrytykuje. Rządzi on jeden. Siepacze przynoszą szczęście w Polsce, w Pupo-Pupo-Pupolsce. Mały gnom dostaje, co zechce” – brzmi kolejny fragment.

„Tej populistycznej partii PiS podoba się, gdy prasa zamyka gębę. Być chrześcijaninem, ale nie chcieć pomagać…”. „Uchodźców przyjmować? Najpierw muszą się zmienić!” – te słowa wypowiada Jarosław Kaczyński pokazany jako Yoda z „Gwiezdnych wojen”. „A jeśli ktoś coś ma przeciw naszej polskiej armacie, z tego szybko zrobimy nazistę!” – i tu widzimy okładkę „Wprost”, na której kanclerz Merkel i politycy europejscy pokazani są jako wojskowi pochyleni nad mapą.

„W Polsce, w Pupo-Pupo-Pupolsce pobożnisie katole chcą być bardziej prawi od Orbana, żeby go wyprzedzić” – śpiewają niemieccy satyrycy, a Kaczyński i Szydło na rowerze próbują wyprzedzić Viktora Orbana. Ale przewracają się i wpadają w kupę… błota?

Pod filmikiem redakcja napisała na swojej stronie: „Partnerska relacja między Polską a resztą Unii się ochłodziła. Samodzielnie rządząca partia nie przyjmuje krytyki z Niemiec. Może w piosence jakoś ją przełknie”.

Będzie kolejna afera kartoflowa?

To nie pierwszy raz, gdy niemieccy satyrycy biorą na celownik polityków związanych z Prawem i Sprawiedliwością. W 2006 roku w „Die Tageszeitung” ukazał się tekst Petera Köhlera „Nowy polski kartofel. Złodziejaszki, co chcą zawładnąć światem” poświęcony braciom Kaczyńskim.

„Lech Kaczyński w marcu dumnie przyjechał do Berlina, a w maju nie odpowiadał na uśmiechy niemieckiego prezydenta na warszawskich targach książki. Wiadomo jednak, że Kaczyński chełpił się tym, że przez lata żadnemu niemieckiemu politykowi nie podał nawet palca. Wystarczająco często trąbił, że w ogóle nie zna Niemiec, poza spluwaczką w męskiej toalecie na lotnisku we Frankfurcie” – pisał satyryk.

„Odkąd Lech Kaczyński jako dwunastolatek ze swoim bratem bliźniakiem w filmie ‚O dwóch takich, co ukradli księżyc’ odstawił wiele błazeństw, bliżej mu na Księżyc niż do Niemiec i Rosji. Rosja wcisnęła Polsce kciuki komunizmu w tyłki, a od lat 70. bracia Kaczyńscy chcieli wykoleić socjalizm” – pisał dalej.

„Afera kartoflowa” miała swój ciąg dalszy w tej samej gazecie. Na okładce „Die Tageszeitung” przed spotkaniem przywódców krajów Trójkąta Weimarskiego opublikowano dwa identyczne zdjęcia prezydenta Lecha Kaczyńskiego i dwa zdjęcia ziemniaków. „Który z was znów teraz przyjeżdża?” – napisano nad nimi.

Teksty niemieckiej gazety oburzyły opisanych w nich polityków i ich środowisko polityczne. Prezydent Lech Kaczyński oceniał, że ta publikacja „przekracza wszystkie możliwe granice i narusza wszelkie normy”, a artykuł jest „haniebny, łajdacki”. Ówczesny premier Kazimierz Marcinkiewicz nazwał artykuł „obrzydliwym”, zaś szefowa MSZ Anna Fotyga przyrównała „Tageszeitung” do nazistowskiego pisma „Stuermer”. Z kolei Przemysław Gosiewski wezwał, by polskie władze wydały wobec niemieckiego satyryka europejski nakaz aresztowania.

Zobacz także

niemcy

wyborcza.pl

Naczelny „ASZdziennika”: Wasz prezes, nasze LOL*

Katarzyna Wężyk, 23.01.2016
Rafal Madajczak, redaktor naczelny ASZDziennika

Rafal Madajczak, redaktor naczelny ASZDziennika (FOT. ALBERT ZAWADA)

Strona niepodległościowa żywi się sprzeciwem. Marsze, petycje – z żartem ma problem. Bo jak wyślesz list do Brukseli, to mogą powiedzieć, że to spisek brukselskich salonów. A jak zażartujesz, to co – masz zrobić konferencję prasową i powiedzieć „przecież ja nie jestem śmieszny”? Przekłuty balon trochę zapiszczy, pomiota się po pokoju, ale już później nie poleci. Katarzyna Wężyk rozmawia z Rafałem Madajczakiem.
 
Rafał Madajczak – ur. w 1980 r., dziennikarz, publicysta, założyciel i redaktor naczelny „ASZdziennika”, bijącej rekordy popularności internetowej parodii tabloidu. W najbliższy czwartek razem z „Wyborczą” ukaże się jego poradnik obywatelski „Nowa Polska. Przewodnik dla Polaków”.

Katarzyna Wężyk: Jest bardziej śmiesznie czy bardziej strasznie?

Rafał Madajczak: Nie powiem, że strasznie, chociaż rzeczywiście po raz pierwszy musieliśmy w domu zakręcić kurek z polityką. Był taki okres, przy okazji Trybunału, że budziłem się i kładłem z Dudą na ustach, to było straszne.

Jest takie chińskie przekleństwo: „Obyś w ciekawych czasach żył”. Ale dla redaktora naczelnego „ASZdziennika” to chyba raczej błogosławieństwo?

– Oczywiście lepiej, jak coś się dzieje, ale może nie aż tak. Jakbym był strażakiem piromanem, który podpala, żeby sobie potem pogasić, tobym podpalił ten Trybunał Konstytucyjny, ale kontrolowanie. Tak żeby się tylko drzwi zajęły, zaczęło się dziać, przyjechały kamery – a potem to zgaszę. Tyle że zajął się cały Trybunał, potem Sejm, media, ludzie zaczęli wylatywać i to przestało być fajne.

Więc nie powiem, że im gorzej, tym lepiej, bo mi wystarczyło to, co było. Przy normalnej, demokratycznej zmiany władzy już się dużo dzieje.

Trzeba rządowi przyznać: uruchomili fabrykę memów. Satyra kwitnie.

– Satyra, ale i publicystyka. Wcześniej to była zabawa dzieci z dobrego domu dla innych dzieci z dobrego domu – a teraz, w końcu, coś znaczy. I to jest plus tego rodzaju kryzysów. Ludzie zaczynają gadać o czymś, co ich naprawdę interesuje.

W internecie wszystkie linki są jednakowe, czyli jak czytać satyrę w sieci

Czyli o czym?

– Publicystyka nadal dotyczy tych samych kwestii, ale ludzi zaczynają one na powrót interesować. Teksty o państwie, ustroju, jakości demokracji, pisane przed październikiem 2015, były trochę abstrakcyjne. A po ułaskawieniach, trybunałach i innych dobrych zmianach czytelnicy zaczęli sobie myśleć: kurde, to jednak jest o tym, co się dzieje za oknem.

Mecze dalej się rozgrywają, drużyny kopią piłkę, tylko wcześniej nie było publiczności na trybunach. A teraz wali drzwiami i oknami.

Nie boisz się, jak masz gorszy dzień, jak tu teraz żyć w państwie, w którym sam napisałeś, że PiS równa się naród?

– Część tekstów, głównie dotyczących prezydenta Dudy, była pisana na tak zwanym wkurwie. Normalnym wkurzeniu obywatela: kurde, co on robi, przecież to jest prezydent mojego państwa, mój prezydent. Jako obywatel chcę, żeby moi przedstawiciele byli najlepszego sortu – tu może źle powiedziałem – żeby byli najlepsi z możliwych. Wiele działań PiS sprawiło, że w to zwątpiłem i się wkurzyłem.

Cały czas jesteśmy na: „ja jako ASZdziennik„. A ja jako Rafał Madajczak?

– Ja jako Rafał Madajczak jestem wkurzony.

Tylko wkurzony? A jak uchwalą ustawę, że śmianie się z prezesa to plucie w twarz narodowi zagrożone karą więzienia do lat pięciu?

– Tego się nie boję. To byłaby woda na młyn wszystkich środowisk: fala szyderstwa i innych rodzajów oporu by ich zalała.

Nie boję się – kurczę, wchodzimy w dyskurs „Wyborczej”: „boję się i wstydzę się” – nie boję się takich rzeczy, które mogą dotknąć mojej działalności. Ale obawiam się dużych rzeczy, jeśli chodzi o edukację. Mam dziecko w szkole i jeśli nagle nastąpi skręt ku tradycji przelewania krwi za ojczyznę… Momentami to chwalebne, ale można to sobie robić w weekendy. Ale gdy zadekretują w MEN, że będziemy krwawić za ojczyznę od poniedziałku do piątku i w weekendy, to będzie bardzo złe.

No właśnie, nie boisz się, że się tak górnolotnie wyrażę, o przyszłość córki? Bo jak z aspirującego orbanizmu przejdziemy na realny łukaszenkizm, to ona będzie w takim kraju dorastać.

– Najbardziej obawiam się – Boże, co ja mówię. „Obawiam się”. To straszne. Masakryczne.

Wzorzec Węgier rządzonych przez Viktora Orbána pasuje do Polski jak pięść do nosa

Ale dlaczego nie dajesz sobie prawa do obawiania się? Ludzkie.

– Obawianie kojarzy mi się z taką rytualną troską o ojczyznę.

Nie chodzi o strach, ale będę się strasznie wkurzał i działał, gdy położą łapę na sprawach światopoglądowych. Ustrój jest bardzo ważny, ale najgorsze będzie gmeranie w głowach. Czyli łopatologiczna edukacja historyczna i majstrowanie przy lekturach, kwestie obecności Kościoła w życiu społecznym, zacieśniania ustawy aborcyjnej, zamykanie furtek dla związków niesakramentalnych i jednopłciowych.

No i szczucie. Bo dzisiejsze zmiany odbywają się przy rechocie satysfakcji jednych i lamentach drugich, które to lamenty napędzają rechot tych pierwszych. To jest najbardziej masakryczne: że robią z kraju ustawkę kiboli Wisły i Cracovii.

Czystkę na Facebooku już zrobiłeś?

– Nie. Wyciszam tylko tych, którzy wrzucają dzieci, urlopy w ładnych miejscach, piękne ciasta i wyjścia z psem. Politycznych nie. Mam KOD-owców, mam gościa z wSieci, który jest na pierwszej linii ofensywy, mam kolegę z kancelarii premiera. Ale nie dlatego, żebym się stroił w piórka humanistycznej idei, że oto z każdym trzeba gadać. Po prostu uważam, że najciekawsi są ci, z którymi się nie zgadzasz.

A czy hasło „Wasz prezydent, nasz LOL”, wasza władza, nasz śmiech, nie jest właśnie dzieleniem? I gratulowaniem sobie, że my jesteśmy fajniejsi?

– Oczywiście, zawsze było dzielenie na lepszych i gorszych. Ale po raz pierwszy jedna i druga strona zdaje się twierdzić, że to ona jest ta lepsza. Do tej pory z poczuciem wyższości przeginała strona tzw. demokratyczna. O, my tu jesteśmy tacy fajni i oświeceni, a ta ciemnota sobie dłubie po chatach. A dziś ta tak zwana ciemnota myśli identycznie: to my jesteśmy ci fajni, a głupie lewactwo niech sobie kwiczy.

Nie chcę takiego podziału. O wiele bardziej pozytywne jest nabijanie się z przedstawicieli władzy niż z ich elektoratu. Bo przecież wyborcy PiS z wyborcami PO co tydzień siadają do rodzinnego stołu. Jak jedni będą burakami, a drudzy gorszym sortem, to to będzie nie do zniesienia.

KOD w mateczniku PiS rośnie w siłę. W sobotę manifestacje w całej Polsce

No dobra, to ostatni rytualny strach.

– Antysemityzm!

Nie, antysemityzm może zostawmy. Raczej ten, że Unia uzna, że ma dość bycia bankomatem, któremu się wypomina dziadka w Werhmachcie.

– Przy obecnych utarczkach z Unią tchnie trochę takim, nie lubię tego słowa, ale tu pasuje, cebulactwem. „Pan da te piniądze, pan da, my biedni, pan da”. Płaszczymy się przed tym panem, czapkujemy, a potem bierzemy złoto, które nam rzucił, idziemy za węgieł i ze współplemieńcami chichoczemy, jak to znowu nam się udało go naciągnąć. A naprawdę to ostrzymy na niego widły, bo jest zepsuty, ma perukę i żyje w wolnym związku.

To byłaby absurdalnie śmieszna sytuacja, gdyby nie była smutna – bo to rzeczywiście może zaszkodzić wspólnemu domowi, Polsce. Wiadomo, trzeba się spierać, ale w obecnym wydaniu ma to formę cebulactwa.

Wizja rządu jest inna: wstaliśmy z kolan, łaski nie robią, niech dają – za drugą wojnę, pierwszą wojnę, zabory, potop szwedzki i Głogów.

– I za wszystkie krzywdy z epoki kamienia łupanego.

Nie myślę, że nas wykopią, bo Unia ma inne problemy, Wielka Brytania zaraz sama się wykopie, ale osuwamy się w śmieszność, która to śmieszność powinna istnieć w internecie, nie na brukselskich salonach.

Masz w „ASZdzienniku” jakichś politycznych ulubieńców, w sensie źródła inspiracji?

– Andrzej Duda. To jest pod tym względem prezydent spełnionych nadziei. Bo jeśli w ogóle były jakieś oczekiwania wobec tego obozu, to tylko wobec Dudy. On miał być taki PiS Premium. Z ładną żoną, teściem poetą, europoseł, prawnik, do tego ten Kraków, UJ i doktorat. Nie Wyższa Szkoła Kultury Medialnej i Społecznej w Toruniu, nie palacz pochodni na miesięcznicach, tylko normalny facet. A tu nagle to on stał się über-PiS-owcem, heroldem rewolucji. I to mocno ruszyło ludzi.

Szydło dostaje kilka tysięcy lajków mniej, a Kaczor jest na tym samym poziomie co premier. Sorry, Jarek. Duda odsadza cię o dwa okrążenia.

„Wprowadzacie w błąd”. Jak KRRiT ganiła Aszdziennik

Krystyna Pawłowicz? Zbyt oczywista?

– Tak. Jest takim zgranym Macierewiczem. On też się wszystkim znudził. Był moment, kiedy przepiłowali kłódkę, że żart z nim miał szansę ponieść. A tak to Macierewicz jest po prostu sucharem.

A opozycja?

– Petru i długo, długo nic. Raz wrzuciliśmy Platformę, ale klikalność była gorsza niż ich sondaże.

Platforma tego nie rozumie – albo rozumie, nie wiem – że ani nie biorą ich poważnie jako alternatywę dla PiS, bo wszyscy widzą tylko Petru, ani że nawet PiS nie chce ich tykać. Coś tam przebąkują o komisjach śledczych, ale to takie niemrawe. A dla internetu są trupem. Żarty o Platformie i Kopacz to już tylko najbardziej niepokorni na Twitterze przekazują.

Razem? Dramat 30-latka, który nie chciał z siebie zrobić idioty w telewizji, a wygrał debatę, skończył się równie szybko, jak zaczął?

– No. Zandberg miał swoje 15 minut i tyle. Razem zniknęło. A żeby żart się udał, to obiekt musi istnieć w świadomości odbiorców.

A co cię nie śmieszy?

– Memy z Kwaśniewskim. I akcje typu żarty z Jannigera, tego asystenta Macierewicza. Jedynym zarzutem wobec tego gościa było to, że jest młody. Eee, popatrz, jaki dzieciak, bryle ma, włosy jak od garnka – to był ten poziom żartu. Do końca mu kibicowałem, miałem nadzieję, że okaże się geniuszem matematycznym i Macierewicz go wziął, bo rozpracował trajektorię rosyjskich pocisków. Ale chyba nie, bo się go szybko pozbył.

Nie lubię rechotu lepszych, fajniejszych Polaków, tych, wiesz, ze stanowisk średniego szczebla, z pensją większą niż 3 tysiące, którzy uważają, że z tego tytułu można się śmiać ze śmiesznie wyglądających i głupszych.

Jacek Santorski: Polacy są głodni szacunku

Co byś wpisał w rubryce zawód wykonywany?

– Pewnie dziennikarz. Nie jakiś satyryk, komik, to mi się kojarzy z Mazurską Nocą Kabaretową, nie chcę mieć z tym nic wspólnego. No, chyba że dostałbym takie stawki jak oni. To bym wystąpił ironicznie.

Długo byłem dziennikarzem i staram się pielęgnować ten nerw, że jak coś się dzieje, to musimy to zrobić.

A nie „twórca kontentu beka premium„?

– To z jakiejś naszej prezentacji sprzedażowej? Tak, chcemy mieć najlepsze rzeczy, które znajdziesz na newsfeedzie na fejsie. Zahaczające o newsy i mające ambicję czasami bycia komentarzem.

Ktoś się kiedyś za newsa na swój temat obraził?

– Niewiele mieliśmy takich przypadków. A jak już, to oburzali się ci fajni. Fajni w cudzysłowie. Jan Dworak z KRRiT za tekst, że część spotów wyborczych Krajowa Rada przesunęła na po 23, bo zagrażają zdrowiu nieletnich. I Open’er, jak im przerobiłem program. Tak zwane prawactwo – nigdy.

Bo u nich nieważne, jak piszą, byle nazwiska nie pomylili?

– Być może trochę tak. Ale też tyle się u nich dzieje, że nie mają czasu. Nawet Ziobro, który przecież uwielbia procesy, nawet on nie uraczył nas żadnym fochem.

A blogerzy? Przecież to jest towarzystwo wzajemnej adoracji.

– Obruszali się trochę. Pojawia się na blogach opinia, że „ASZdziennik” ma jakąś dziwną jazdę na blogerów i że to pewnie zazdrość. Ale nie o to chodzi, że ja ich nie lubię, bo jako bloger w życiu zarobiłem 300 zł. Główna zasada „ASZdziennika” to przekłuwać balony: polityczne, celebryckie, matek na placu zabaw, rodziców na wywiadówkach. Blogerów też.

Jak ktoś płynie w banał i pompuje ten swój balon, to natychmiast świeci nam się czerwona lampka. I odpalamy torpedy.

Z KOD-em zresztą to samo. Wszedłem na ich grupę dyskusyjną, jak fanów mieli jeszcze z 8 tysięcy, a tam od pierwszych dni zaczęła się martyrologia. Regularny styropian. „O, ciekawe, kiedy będą nas zamykać”. „Tak niepewnie nie czułam się od ’86 roku”. „Uważajcie, bo mogą nas podsłuchiwać”. Samonakręcanie się, że oto zaraz zejdziemy do podziemia. Prawie sobie powstańcze pseudonimy przydzielili.

W tej pracy fajne jest to, że raz śmiejesz się z jednych, a raz z drugich.

Poczucie humoru ma narodowość. Amerykanie i Kanadyjczycy żartują, robiąc z kogoś głupka, Europejczyków bawi humor surrealistyczny. Niemcy nie mają preferencji humorystycznych

Hejterów też masz z obu stron.

– Tak, ale to normalne. Dla prawicy „ASZdziennik” się kończy, kiedy piszę o PiS-ie. Jak żartowałem z PO, to byłem śmieszny.

A czy współpraca z „Wyborczą” – Gwiazdą Śmierci, było nie było – ostatecznie nie grzebie twojej wiarygodności na prawej stronie? I ile byś się nie śmiał z fryzury Petru, to już se nevráti?

– Przeceniacie swoją rolę.

No wiesz!

– Wystarczy jeden rozrachunkowy wywiad u Karnowskich i już jestem w objęciach obozu niepodległościowego. Jakby Tomasz Lis powiedział w „Gazecie Polskiej” „przejrzałem na oczy, za wszystkim stoją Niemcy, dość tego, a poza tym w tym roku jadę na Przystanek Jezus”, to by go też zaczęli drukować. W sporcie jesteś tak dobry, jak twój ostatni mecz, w kinie jak twój ostatni film, a tam jesteś tak prawilny, jak twój ostatni tekst. Jeśli jest zgodny z doktryną, już jesteś nasz.

A zaszufladkowania się nie boję.

Czyli co, przez „Przewodnik po nowej Polsce” w żaden sposób nie określasz się po żadnej ze stron?

– Określam się. Nie napisałem go cynicznie, żeby mieć na dziwki i narkotyki, tam są moje poglądy. Ale też nie chciałem się ubierać w szaty wielkiego demokraty, który oto zatroskany pochyla się nad losem Polski. To nie jest poza. Nie jest tak, że jak dziś klika się obrona Trybunału, to piszemy książkę dla „Gazety”. Jutro się będzie klikać hejt na uchodźców, no to będę rzucał farbą w kebaby. Nie.

Bo był taki tekst „ASZdziennika” o jedynce „Gazety” z dnia wyborów, tej o tytule „Stawką tych wyborów jest demokracja”. „Wiemy, że się wahacie, ale warto zagłosować na PiS choćby po to, żeby zobaczyć nasze miny”.

– Wtedy zaświeciła mi się lampka, że to jest nadmuchany balon. Dziś ta jedynka miałaby oparcie w faktach, wtedy nie.

To był taki rzut na taśmę, apel do własnych czytelników, do przekonanych, którzy tak naprawdę nie musieli tego czytać. Jak nadopiekuńcza matka, która cię sprawdza, jak wychodzisz na mróz. Ale czy na pewno jesteś ciepło ubrany? Tak, mamo, na pewno. A czy masz rękawiczki? Tak, mamo, mam. A szalik? Tak, mamo. Ale chyba go dobrze nie zawiązałeś! Zawiązałem!

Tyle że nie zawiązał.

Tak, okazało się, że nie zawiązał. Dlatego dzisiaj bym tego nie napisał. Ale tamtego tekstu nie żałuję.

Takie publikacje jak „ASZdziennik” mają swoją rolę: stawiają nadęte figury w trochę innym kontekście. Tyle. Choć jeśli nastąpi zmiana, to może będzie w tym i moja mała cegiełka.

Czyli?

– Przekłuty balon trochę zapiszczy śmiesznie, pomiota się po pokoju, ale już później nie poleci.

Strona niepodległościowa żywi się sprzeciwem. Takim sierioznym, typu marsze i petycje. Z żartem ma problem. Bo jak wyślesz list do Brukseli, to mogą powiedzieć, że to spisek brukselskich salonów i że bronią swoich interesów. A jak zażartujesz, to co, masz zrobić konferencję prasową i powiedzieć „przecież ja nie jestem śmieszny”?

Ale poza tym to nie, nie mam misji obalania rządu.

Nie będziesz robił za Rejtana ani wiódł na barykady?

– Nie. Nie można się stać samemu żartem.

To na koniec trochę o tobie. Urodziłeś się?

– W Nowej Soli. W 1980 roku. W inteligenckiej rodzinie, bezpartyjnej.

Wychowanie patriotyczne czy kosmopolityczne?

– Kosmopolityczne, bo moja ulubiona ciocia i wujek byli w Ameryce. Ale wtedy jeszcze nie istniały Kluby „Gazety Polskiej”, więc nie pisaliśmy listów protestacyjnych do Światowego Kongresu Żydów, tylko raczej panowała w domu taka bardziej światowa atmosfera.

Gumy Donald z Pewexu za dolary od wujostwa?

– Nowa Sól jest tuż pod granicą, więc mieliśmy tego na pęczki. Na targu kupowało się niemiecką czekoladę.

Jakieś kombatanckie wspomnienia?

– Niestety, z Ameryki przyszedł komputer Atari. Za dużo na nim grałem i nie było czasu na walkę o Polskę. Ale byłem na pochodach pierwszomajowych.

W latach 80.?

– Ze dwa razy. Pamiętam, były dwa rodzaje flag, czerwona i biało-czerwona, i nigdy się nie dowiedziałem, co to była ta czerwona. Ale zawsze czułem, że to ta gorsza, wolałem nieść biało-czerwoną.

Pewnie się jeszcze załapałeś w podstawówce na te paskudne granatowe fartuszki ze śliskiego materiału.

– Jakie paskudne? Egalitarne! Miałem też odznakę wzorowego ucznia, ostatni raz w ósmej klasie.

Okrągły Stół pamiętasz?

– Zupełnie nie.

A nocną zmianę?

– Bardzo mgliście. Zajarałem się polityką dopiero, kiedy zacząłem czytać „Wprost”. Lekturę zaczynałem oczywiście od felietonów Balcerowicza. Oni tam wszyscy byli wtedy takimi jastrzębiami, wiesz, wolny rynek über alles. Uważałem, że są super. Otworzyły mi się oczy na świat, pojąłem, o co w tym wszystkim chodzi, znienawidziłem postkomunę – nie wiedziałem, że Król był w PZPR – chciałem dekomunizacji i hejtowałem SLD.

Kiedy ci przeszło?

– Na studiach się zaczął jakiś ferment. Nocne rodaków rozmowy plus „Tygodnik Powszechny”.

Na studiach każdy musi być trochę lewicowcem, no, chyba że będzie kucem do końca życia. Ale wtedy za dużo tych kuców to jakoś nie było.

Co studiowałeś?

– Dziennikarstwo na UW. Co tak patrzysz, chciałem być dziennikarzem. Wszyscy plują na te studia, ja zresztą też, bo faktycznie, jak przychodził na nie matoł, to wychodził jeszcze większy matoł. Ale jak ktoś chciał coś poczytać, czegoś się nauczyć, to się też dało. Więc bardzo dobrze je wspominam.

A jak zderzenie z rzeczywistością rynku pracy? U mnie, po sąsiedzku, na politologii, chodził taki suchar: co mówi bezrobotny absolwent do absolwenta pracującego? Big Maca poproszę.

– Miałem tam kolegów i faktycznie, u nich była jakaś taka rezygnacja w oczach. Czuli, że zostaje im tylko bycie asystentem posła Platformy czy schyłkowej Unii Wolności. Na dziennikarstwie był inny duch. Kariera! Pieniądze! Telewizja! Relacje live z okularami na włosach! Przecież między nami chodził Maciek Dowbor. Magda Mielcarz. U nas byli ludzie sukcesu, a nie jacyś tam teczkowi Tadeusza Syryjczyka. To jak nie myśleć, że świat do nas należy?

Pracowałeś już na studiach?

– Tak. Zaczynałem w „Rzeczpospolitej”. Nie zawsze rządził tam pan Hajdarowicz, wtedy to była TA „Rzeczpospolita”, świetna gazeta, i udało mi się tam dostać, najpierw na staż. Nigdy mnie nie zatrudnili na etat, ale pieniądze były od pierwszego dnia.

Jaki dział?

– Polityczny. Między Elizę Olczyk, Pawła Reszkę, Michała Majewskiego, Dominika Zdrota. Tak, kiedyś oni wszyscy pracowali w jednej redakcji. Superekipa.

Biegałeś po Sejmie z dyktafonem?

– Trochę tak, ale nie miałem do tego serca. Zawsze byłem raczej leniwy. Po pewnym czasie zresztą strasznie mnie już nudziły rozmowy z ludźmi. Nie wiedziałem, że można sobie z Iwanem Krastewem pogadać, ja rozmawiałem z jakimiś polskimi socjologami, zawsze to samo, te same pytania, „a jak się dymisja tego przełoży na coś tam”, te same odpowiedzi. Przeklęty krąg. Nuda. Wolałem coś zmyślać. Być publicystą, o, to było moje wielkie marzenie. Nieziszczone.

Mam na wizytówce. Byłam z niej bardzo dumna, póki kolega z „Dużego Formatu” nie poczęstował mnie tekstem „Publicysta? To ten, który nie potrafi pisać reportaży”.

– Są pewne podstawy do posiadania kompleksów. Nie jeździsz, nie wydzierasz tych historii, nie obłaskawiasz rozmówców, literacko nie opisujesz pokoju, w którym siedzicie, nie kombinujesz z formą, nie wydają cię w książkach. Jest się czym dołować.

Wolę myśleć, że to w nim odezwał się niespełniony publicysta. Co po „Rzepie”?

– „Przekrój”, dział krajowy. Moje najlepsze doświadczenie: wyjazd na Roskilde. Ten słynny festiwal, najsłynniejszy. Za darmo.

W „Przekroju” to już chyba mogłeś obłaskawiać rozmówców i opisywać pokoje?

Ale nie potrafiłem. Niestety, łatwo zrzucać wszystko na system, że nie promuje się młodych i media są zabetonowane, ale ja zwyczajnie tego nie umiałem. Więc trafiłem do internetu. I to już mi odpowiadało.

Do którego internetu?

– Do o2.pl, do serwisu politycznego Pardon.pl. To było pomyślane jako szybkie komentarze polityczne połączone z platformą blogową. Plus superatmosfera. W jednej redakcji prawak wojujący, lewak wojujący i centrum, i normalnie ze sobą rozmawialiśmy. I wszystko się mieściło na jednej stronie, dopiero później nastały czasy serwisów jednej opcji.

Ja byłem bardzo niecierpliwy i wszystko chciałem już, zaraz. W o2 było to super, że pomysł się pojawiał, a po półgodzinie go wpuszczałaś do internetu.

Skoro było tam tak dobrze, to skąd „ASZdziennik”?

– Bo Pardon został zamknięty, a ja zająłem się innymi rzeczami. Byłem w serwisie konsumenckim, w serwisie newsowym i tak się uzbierało osiem lat. Między tekstami pisałem „ASZdzienniki” na Twitterze, tam się pojawiły jako pierwsze. Twitter jest idealny, bo od pomysłu do realizacji upływa 5 sekund.

Ale znika w ciągu czterech.

– No znika, ale może nie mówmy o tym. Więc zaczęło się na Twitterze, potem ktoś mi powiedział, żeby założyć bloga, to założyłem bloga. Ktoś zapytał, czemu nie mam fanpejdża na fejsbuku, to założyłem fanpejdża. I tak poleciało. Organicznie.

Potem się szczęśliwie zetknąłem z Natemat.pl, które ma całą infrastrukturę sprzedażową i technologiczną. Dalej robiłem to samo, pisałem „ASZdzienniki”, ale przybrało to ludzki kształt – jest strona, codziennie artykuły. A nie zawsze tak było.

Ile razy dziennie musisz być premium zabawny?

– Jak mi dają spokój, to trzy razy, plus kolejne trzy przy tekstach Bartka Przybysza, drugiego redaktora.

A jak koledzy są niemili w redakcji, to między tekstami mówią, żebym jakiś żart powiedział. Bo wiedzą, że wtedy jestem gotów zabić. „Powiedz coś śmiesznego” – masakra. Ale są ludzie, którzy wtedy mówią coś śmiesznego. I to jest najgorsze.

Widzisz czasem na fejsie, jak ludzie wrzucają polityczne newsy z komentarzem „to nie ASZdziennik”?

– No widzę. Nawet widziałem jakąś analizę ostatnio Instytutu Monitorowania Mediów, że ten zwrot faktycznie funkcjonuje.

I co, popadasz w samozachwyt?

– Nie. Internetowcy są przywiązani do Google Analytics. W zachwyt się popada tylko jeśli Google Analytics jest super. A tak to po prostu fajnie, że to się niesie. Niech się niesie.

Ej, ale to miała być zgrabna puenta. A ty mi wyjeżdżasz z Google Analytics.

– Czy popadam w samozachwyt? Hmmm… Hmmmmm…

No weź. Powiedz coś śmiesznego.

„Nie popadam, bo…”… bo… i mam na już połowę nagłówka…. a druga… Wiesz co? Drugą dopiszę.

Niedługo później dostaję wiadomość. „A w ogóle to nie zapytałaś, co robię, kiedy nie żartuję! Miałem wtedy odpowiedzieć, że czytam Timothy’ego Snydera!!!”

* LOL – skrót od angielskiego Lots Of Laughs, czyli bardzo dużo śmiechu. Jeśli właśnie nie rwiesz sobie włosów z głowy


I TY MOŻESZ ZOSTAĆ POLAKIEM

Polska nareszcie wstała z kolan. Ale nie wszyscy z dnia na dzień jak Stanisław Piotrowicz dostosowali się do nowych czasów. Dla zaskoczonych wolnością podsuwamy ten przewodnik

KLUCZOWE TERMINY

KONSTYTUCJA
Trzeba ją zmienić, ale nie trzeba jej przestrzegać. Niegdyś ustawa zasadnicza, a dziś dobry gadżet na manifestację.
Przykład zastosowania
Weź konstytucję. Trzeba rozpalić grilla.

WSTANIE Z KOLAN
Proces dziejowy, dzięki któremu Polska zrzuciła demokratyczne kajdany i znów stała się Polską, którą można zarządzać jednoosobowo.
Przykład zastosowania
Wstańże w końcu z kolan i podpisz tę ustawę.

NIEPOKORNY
Gotów do największych poświęceń tak dla opozycji, jak i władzy, pod warunkiem że spodoba się to Jarosławowi Kaczyńskiemu.
Przykład zastosowania
Niepokorny sługa melduje się na rozkazy.

REŻIMOWY
Robi to samo, co niepokorny, ale na złość Jarosławowi Kaczyńskiemu.
Przykład zastosowania
Jarosław Kaczyński poślizgnął się na reżimowej skórce od banana.

WOLNI POLACY
Grupa, która pierwsza wstała z kolan i dlatego może zabierać wolność całej reszcie.
Przykład zastosowania
Jako wolny Polak nie będę segregował śmieci. To twoja robota.

GESTAPO
Organizacja zrzeszająca autorów, którzy pisali o Polsce w zagranicznych mediach.
Przykład zastosowania
Niby Gestapo, a ten Garton Ash ma w paru miejscach rację.

NAJGORSZY SORT POLAKÓW
Poprzednia nazwa Gestapo, zanim została zawłaszczona przez komunistów i złodziei, którzy uczynili z niej synonim sympatyków demokracji.
Przykład zastosowania
Pochodzi z dobrego domu najgorszego sortu Polaków.

LEMINGI
Nic nie kumają, ale dorobili się apartamentu w Wilanowie. Pracują w korporacjach i rozmnażają się przez in vitro. Oglądają TVN i sądzą, że brzoza może strącić samolot. Wysługiwali się starej władzy, bo mają kredyt we franku, który wcisnął im Petru.
Przykład zastosowania
Niby ma fajną furę, ale to leming.

LEWACTWO
Szefowie mrocznych sił, można ich spotkać przy karmnikach z hummusem.
Przykład zastosowania
A to lewactwo! Znów walnąłem się młotkiem w palec.

BRUKSELA
Taki duży bankomat, który – gdy się zatnie – wyświetla dziwne komunikaty w rodzaju „pluralizm mediów jest podstawą demokracji”. Wystarczy mu jednak przypomnieć, że jeszcze nie wypłacił się za Warszawę z 1944 roku, i pieniądze znów zaczynają płynąć. I nieważne, że nie pamiętasz PIN-u.
Przykład zastosowania
Nie mam już gotówki na kopalnie. Gdzie tu jest najbliższa Bruksela?

DEMOKRACJA
Stan, kiedy inni robią to, co chcesz.
Przykład zastosowania
Zamknąć ryje! Teraz będzie demokracja.

OBIETNICE
Słowa, jakie lewactwo przypisuje rządowi wolnej Polski.
Przykład zastosowania
Obietnice? Nie będę reagować na tę prowokację.

PREZYDENT
Człowiek, który zrobiłby wszystko dla Narodu (patrz: Naród).
Przykład zastosowania
Oj, weź, prezydent by to zrobił.

PREMIER
Człowiek, który zrobiłby wszystko dla Narodu, gdyby mu pozwolono.
Przykład zastosowania
Premier nie odzywa się niepytany.

TRYBUNAŁ KONSTYTUCYJNY
Gang prawników, którzy ubzdurali sobie, że są mądrzejsi od Narodu; forma czasownikowa: trybunałować. Trybunał Konstytucyjny wydaje opinie. Kiedyś jego postanowienia były wiążące, teraz mają jedynie walor historyczny. Co prawda funkcjonuje w każdym państwie europejskim, ale w Polsce jest reliktem stanu wojennego.
Przykład zastosowania
Zjedz snickersa i przestań trybunałować.

NARÓD
Prawo i Sprawiedliwość.
Przykład zastosowania
Naród wybrał nowe władze TVP.

PRAWO I SPRAWIEDLIWOŚĆ
Naród.
Przykład zastosowania
My, Prawo i Sprawiedliwość – wszyscy obywatele Rzeczypospolitej.

ROZMÓWKI POLSKO-POLSKIE
Jak zamówić kawę w modnej kawiarni?
Nie jestem lewakiem, ale poproszę latte z syropem malinowym.

Jak poprosić o pomoc?
Polacy nie zawsze reagują na zwykłe „Pomocy”. Bezpieczniej krzyknąć: „Ludzie, tu porno w teatrze grają!”.

Jak zapytać o drogę pod Pałac Prezydencki?
Którędy pod krzyż?

Jak przywitać się z lekarzem?
Jest pan za naprotechnologią czy za cywilizacją śmierci?

Jak zgłosić pospolite przestępstwo?
Przepraszam, ale chyba widziałem, jak ktoś nie wykonał orzeczenia Trybunału.

Jak zgłosić poważne przestępstwo?
Przepraszam, ale chyba widziałem, jak ktoś rozmawiał z zagraniczną prasą.

Wskazówki pochodzą z niezbędnika „Nowa Polska. Przewodnik dla Polaków” . Będzie można go kupić w czwartek z „Gazetą Wyborczą” w cenie 14,99 zł.
W CZWARTEK Z WYBORCZĄ

Wideo „Magazynu Świątecznego” to coś więcej – więcej wyjątkowych tematów, niezwykłych ludzi, najważniejszych wydarzeń, ciekawych komentarzy i smacznych wątków. Co weekend poznasz ciekawy przepis, zasłuchasz się w interpretacji wiersza i przyznasz, że jest cudem, dowiesz się, co w trawie piszczy – w polityce, kulturze, nauce.

W ”Magazynie Świątecznym” czytaj:

Redaktor naczelny „ASZdziennika”: Wasz prezes, nasze LOL
Strona niepodległościowa żywi się sprzeciwem. Marsze, petycje – z żartem ma problem. Bo jak wyślesz list do Brukseli, to mogą powiedzieć, że to spisek brukselskich salonów. A jak zażartujesz, to co – masz zrobić konferencję prasową i powiedzieć „przecież ja nie jestem śmieszny”?

Soros: Europa na skraju załamania
Orbán i Kaczyński budują bardzo podobne reżimy. Próbują wykorzystać mieszankę nacjonalizmu etnicznego i religijnego, aby umocnić się u władzy. Wrócić do pseudodemokracji sprzed II wojny światowej. Z George’em Sorosem rozmawia Gregor Peter Schmitz

Marcin Król: Demokracja musi być gorąca
Rozbestwiliśmy się w luksusie wolności, zapomnieliśmy, że było inaczej. Przyszła nuda, a wtedy znika zainteresowanie sprawami publicznymi. Ludzie korzystają z demokracji, ale nie widzą, jak łatwo można ją stracić. Z Marcinem Królem rozmawia Maciej Stasiński

Russia Today: informacja nadciąga ze Wschodu
Putin właściwie już nie potrzebuje rakiet, myśliwców i czołgów. 700 reporterów i 600 milionów widzów Russia Today zdziałają więcej i taniej

Kanada pachnąca marihuaną. I deficytem
Jak prowincjonalny, nudny kraj może zostać celebrytą? Są dwa sposoby. Można nocą przepychać ustawy, podsłuchiwać obywateli, naśmiewać się z rowerzystów i obrażać wegetarian. Albo wziąć do rządu facetów w turbanach, zerwać kontrakt na F-35, rozdawać Syryjczykom kurtki na powitanie

Hollywood rozlicza się z Wall Street
Zamiast garnituru od Armaniego nosi T-shirt, po biurze chodzi boso. Ale to on, a nie jego nienagannie ubrani konkurenci, przeczuwa armagedon. Zakłada się z rynkiem. Stawką są miliardy dolarów

Geje i lesbijki w konserwie
Zamężny gej, żonata lesbijka, zgiń, przepadnij, siło nieczysta? Zaraz. Przecież małżeństwo to przynależność do instytucji, odpowiedzialność, przywiązanie, obowiązek, odciążenie państwa, tradycja, wzorzec. I wiadomo, z czym to się je, a jakiś związek partnerski? Każdy szanujący się konserwatysta i patriota czym prędzej powinien zapędzić „pedała” do ołtarza

Zanim znów zabrzmią organy
Wiele z nich to najstarsze w Polsce zabytki techniki, a jednocześnie unikatowe w europejskiej skali dzieła sztuki. Muzyka organowa przyciąga tysiące ludzi. Gdzie w Polsce słucha się jej najlepiej? Które instrumenty uważane są za najdoskonalsze?

Jak być wspólnotą
Odwaga i zaangażowanie to podstawa zmiany. Gdy rodzi się strach, gdy ludzie wpadają w apatię, sprawa jest przegrana – wybitni psychologowie radzą, co zrobić, żebyśmy byli wspólnotą

był

wyborcza.pl