2-10, Lis

Spięcie w programie Tomasza Lisa. „To powinno skończyć się w sądzie”

31.03.2014

– Za­czy­na­ją się już wza­jem­ne oskar­że­nia, gdzieś nik­nie pe­wien głów­ny pro­blem. To dla mnie dowód, że ten pro­test się wy­pa­la – tak o pro­te­ście ro­dzi­ców nie­peł­no­spraw­nych dzie­ci mówił w pro­gra­mie „To­masz Lis na żywo” se­na­tor PO Jan Filip Li­bic­ki. Do­szło także do spię­cia mię­dzy po­słan­ką So­li­dar­nej Pol­ski Beatą Kempą a ko­bie­tą, która brała udział w pro­te­ście.

Beata KempaBeata KempaFoto: Materiały OnetDB

Kempa pod­kre­śla­ła, że „zanim do­szło do ostrej fazy pro­te­stu, czyli po­zo­sta­nia w Sej­mie, pro­szo­no pana pre­mie­ra kil­ku­krot­nie o in­for­ma­cje, co w tej spra­wie można zro­bić”. – Spra­wa jest jasna: los tych ludzi leży w rę­kach wraż­li­wych po­li­ty­ków. Mo­że­my się zży­mać, ale bę­dzie za­le­żał od tego, czy znaj­dzie się 232 po­li­ty­ków, któ­rzy na­ci­sną zie­lo­ny guzik i po­pra­wią los tych osób – po­wie­dzia­ła.

Se­na­tor Li­bic­ki twier­dził na­to­miast, że „na obec­nym eta­pie po­win­na się ze­brać sej­mo­wa ko­mi­sja, ale pod jed­nym wa­run­kiem – żeby ten pro­test nie trwał w Sej­mie, ale w ja­kimś innym miej­scu, np. w mi­ni­ster­stwie pracy”. – Za­czy­na­ją się już wza­jem­ne oskar­że­nia, gdzieś nik­nie pe­wien głów­ny pro­blem. To dla mnie dowód, że ten pro­test się wy­pa­la – po­wie­dział.

Pod­czas pro­gra­mu do­szło także do spię­cia mię­dzy Kempą a Anną Kal­bar­czyk, która uczest­ni­czy­ła w pro­te­ście ro­dzi­ców nie­peł­no­spraw­nych dzieci. – Pierw­sze dwa dni w pro­te­stu w Sej­mie były fajne, ale póź­niej zo­stał on bar­dzo upo­li­tycz­nio­ny. Nie że­ru­je się na życiu i zdro­wiu dzie­ci. Nie po­do­ba­ła mi się sy­tu­acja pani Beaty Kempy, która 20 marca przy­szła do nas i strze­li­ła sobie „fotę”. Na­to­miast pan Jan Hart­man był u nas 22 marca przed spo­tka­nie z pre­mie­rem i zo­stał po­go­nio­ny – po­wie­dzia­ła ko­bie­ta.

Obu­rzo­na Kempa od­po­wie­dzia­ła, że fo­to­gra­fia, o któ­rej mówi pro­te­stu­ją­ca, nigdy nie ist­nia­ła i po­dob­ne in­sy­nu­acje po­win­ny mieć finał w są­dzie.

Kal­bar­czyk oświad­czy­ła też, że wielu ro­dzi­ców, któ­rzy nie chcie­li upar­tyj­niać pro­te­stu, zo­sta­ło z Sejmu wy­rzu­co­nych przez in­nych uczest­ni­ków.

Go­ść­mi programu byli także prof. Jan Hart­man z Two­je­go Ruchu i Ka­ta­rzy­na Pie­kar­ska z SLD.

Protest rodziców

We wto­rek na po­sie­dze­niu sej­mo­wej ko­mi­sji po­li­ty­ki spo­łecz­nej i ro­dzi­ny obę­dzie się pierw­sze czy­ta­nie projektu usta­wy pod­wyż­sza­ją­cej świad­cze­nia pie­lę­gna­cyj­ne. Pro­jekt jest od­po­wie­dzią na pro­test ro­dzi­ców nie­peł­no­spraw­nych dzie­ci trwa­ją­cy w Sej­mie już drugi ty­dzień.

Ro­dzi­ce, któ­rzy pro­te­stu­ją oku­pu­jąc Sejm od 19 marca, do­ma­ga­ją się pod­wyż­sze­nia świad­cze­nia pie­lę­gna­cyj­ne­go do po­zio­mu płacy mi­ni­mal­nej (w 2014 r. wy­no­si ona 1680 zł brut­to, czyli 1237 zł netto).

Rząd zgo­dził się na pod­wyż­sze­nie kwoty świad­cze­nia do po­zio­mu płacy mi­ni­mal­nej, ale do­pie­ro od 2016 r. Pro­te­stu­ją­cy chcą pod­wy­żek już teraz.

Obec­nie ro­dzi­ce, któ­rzy re­zy­gnu­ją z pracy, by opie­ko­wać się nie­peł­no­spraw­ny­mi dzieć­mi, otrzy­mu­ją 820 zł – 620 zł świad­cze­nia pie­lę­gna­cyj­ne­go i 200 zł z rzą­do­we­go pro­gra­mu (od tej kwoty nie są od­pro­wa­dza­ne skład­ki).

Pro­test oku­pa­cyj­ny ro­dzi­ców nie­peł­no­spraw­nych dzie­ci trwa w Sej­mie trzy­na­sty dzień. W bu­dyn­ku na stałe prze­by­wa ośmio­ro do­ro­słych opie­ku­nów oraz dwoje nie­peł­no­spraw­nych dzie­ci. Ro­dzi­ce, nie wy­klu­cza­ją, że do pro­te­stu przy­łą­czą się ko­lej­ne osoby. – Dzie­cia­ki czują się do­brze, nie na­rze­ka­ją – po­wie­dział jeden z pro­te­stu­ją­cych Woj­ciech Ka­li­now­ski.

W po­nie­dzia­łek opie­ku­no­wie nie­peł­no­spraw­nych dzie­ci wy­sto­so­wa­li list do pa­pie­ża Fran­cisz­ka, w któ­rym pro­szą o pomoc i wspar­cie dla spra­wy, o którą wal­czą. Ro­dzi­ce opi­sa­li swoją sy­tu­ację; pod­kre­śli­li, że oku­pa­cja par­la­men­tu jest wy­ra­zem bez­sil­no­ści i de­spe­ra­cji, oraz że w sta­ra­niach o po­pra­wę swo­jej sy­tu­acji ży­cio­wej są „u kresu sił”. „Pro­si­my o bło­go­sła­wień­stwo, wspar­cie na­sze­go pro­te­stu i pomoc w roz­wią­za­niu pa­to­wej sy­tu­acji” – na­pi­sa­li.

– Warto po­pro­sić o pomoc du­cho­wą, bo więk­szość z nas to prak­ty­ku­ją­cy ka­to­li­cy. Li­czy­my przede wszyst­kim na mo­dli­twę, ale gdy­by­śmy do­sta­li od­po­wiedź, to by­ło­by dla nas duże wspar­cie mo­ral­ne – wy­ja­śnił Ka­li­now­ski.

Apel o „nie­zwłocz­ne roz­wią­za­nie” pro­ble­mu zwią­za­ne­go z pro­te­stem oku­pa­cyj­nym ro­dzi­ców dzie­ci nie­peł­no­spraw­nych w Sej­mie skie­ro­wał do pre­mie­ra Do­nal­da Tuska Sej­mik Wo­je­wódz­twa Lu­bel­skie­go. Radni w przy­ję­tym w po­nie­dzia­łek sta­no­wi­sku pod­kre­śli­li, że z nie­po­ko­jem ob­ser­wu­ją trwa­ją­cy od kil­ku­na­stu dni pro­test. „Za­ist­nia­ła sy­tu­acja jest re­zul­ta­tem za­nie­dbań w za­kre­sie sys­te­mo­wych ure­gu­lo­wań zwią­za­nych z eg­zy­sten­cją osób nie­peł­no­spraw­nych w na­szym kraju” – na­pi­sa­li radni.

(JM)

Onet.pl

„Tomasz Lis na żywo”: „Dzisiaj bieda w Polsce ma twarz dziecka”

31-03-2014
ZOBACZ ZDJĘCIA »Tomasz Lis na żywo

Prowadzący program, redaktor naczelny „Newsweeka” Tomasz Lis  /  fot. ŁR/TVP2
– Los niepełnosprawnych i innych grup w Polsce nie zależy od krasnoludków, tylko od polityków. Dzisiaj bieda w Polsce ma twarz dziecka. (…) Brak jest systemu, a było wiele lat, żeby ten system stworzyć – mówiła w programie „Tomasz Lis na żywo” posłanka Solidarnej Polski Beata Kempa.

Na początku programu o trudnej sytuacji matek wychowujących niepełnosprawne dzieci opowiedziała jedna z nich, Anna Kalbarczyk, niedawno protestująca w Sejmie. Nie tylko opisała trudy, z jakimi muszą mierzyć się rodzice takich dzieci, ale też zarzuciła politykom, że nie zajmują się tą sprawą, jak należy, a niektórzy wręcz wykorzystują ją do własnych celów. Posłankę Kempę z Solidarnej Polski oskarżyła m.in. o zrobienie sobie zdjęcia z protestującymi i opuszczenia budynku Sejmu.

– Powinniśmy się znaleźć w sądzie, bo nie przypominam sobie, żebym robiła sobie jakiekolwiek zdjęcia. Zresztą w ogóle nie zamierzam się z takich rzeczy tłumaczyć – odparowała posłanka.

Posłanka Beata Kempa stwierdziła, że pieniądze przekazywane na finansowanie partii politycznych powinny trafiać do rodziców niepełnosprawnych dzieci.

Później próbowała zdyskredytować panią Kalbarczyk oskarżając ją o próbę rozbicia całego protestu przez przyjęcie warunków premiera Donalda Tuska. – Szkoda, że nie zaprosił Pan innych kobiet, innych mam. Ta Pani próbowała ten protest rozbić, bo jako jedyna zgodziła się na warunki premiera. (…) Ta pani przyszła tu tylko po to, żeby uderzyć we mnie, tak samo, jak robiła to podczas spotkań z premierem – kontynuowała Kempa.

Reprezentujący środowisko rządowe i Platformy Obywatelskiej senator PO Jan Filip Libicki stwierdził, że dyskurs dotyczący dzieci niepełnosprawnych odbiega od swojego sedna. – To dla mnie dowód, że ten protest się wypala. Ten protest powinien przenieść się do Ministerstwa Pracy i odbywać się bez uczestnictwa polityków. Każdy, nawet najbardziej chwalebny i słuszny postulat, nie powinien być realizowany w taki sposób, że blokowane są budynki. Rozumiem tę dramatyczną sytuację, ale z całym szacunkiem: nie uprawnia ona do takich zachowań – ocenił polityk.

W pierwszej części programu gośćmi Tomasza Lisa byli politycy: posłanka Beata Kempa (Solidarna Polska), prof. Jan Hartman (Twój Ruch), Katarzyna Piekarska (Sojusz Lewicy Demokratycznej) oraz senator Jan Filip Libicki (Platforma Obywatelska)

ŁR/TVP2
W pierwszej części programu gośćmi Tomasza Lisa byli politycy: posłanka Beata Kempa (Solidarna Polska), prof. Jan Hartman (Twój Ruch), Katarzyna Piekarska (Sojusz Lewicy Demokratycznej) oraz senator Jan Filip Libicki (Platforma Obywatelska)

 

W polemikę weszła z nim Katarzyna Piekarska z SLD, która stanęła po stronie rodziców i ich dzieci. – Fakty są takie, że grupa rodziców, którzy mają niepełnosprawne dzieci została doprowadzona do ściany, bo przez lata ich głos nie był słyszany. To nie jest tylko kwestia pieniędzy. Dobrze, że ten proces się rozpoczął, bo być może wreszcie rozpocznie się fachowa debata o sytuacji osób niepełnosprawnych. (…) Osoba niepełnosprawna nie musi być skazana na własne cztery ściany – stwierdziła Piekarska. Po czym odniosła się jeszcze do funkcji Pełnomocnika Rządu ds. Osób Niepełnosprawnych, pana Jarosław Dudy: – Gdzie on był w tej sytuacji? W ogóle nigdzie go nie widziałam, powinien zostać odwołany.

Działań rządu wobec osób niepełnosprawnych bronił senator Libicki. – Na pomoc dla osób niepełnosprawnych, jeśli podliczyć wszystkie kwoty wydawane co roku, przeznaczane jest 11 mld złotych – stwierdził. Ponieważ sam jest osobą niepełnosprawną, przytoczył też historię z własnego życia: – Kiedy ja szedłem do szkoły, nikt nie słyszał o szkołach integracyjnych, dzisiaj takich placówek jest wiele.

Wściekli rodzice do premiera: Jest pan kłamcą!

To nie przekonało jednak posłanki Kempy, która dalej punktowała niedociągnięcia rządzących w tej materii. – Zabrano zasiłki ponad 140 tys. osób i przez to tysiące ludzi są w dramatycznej sytuacji. Stąd ten protest, który przez niektóre osoby jest rozbijany. Los niepełnosprawnych i innych grup w Polsce nie zależy od krasnoludków, tylko od polityków. Dzisiaj bieda w Polsce ma twarz dziecka. (…) Brak jest systemu, a było wiele lat, żeby ten system stworzyć – przyznała.

Piekarska zapewniała, że najważniejszym jest, aby umożliwić osobom niepełnosprawnym pełny udział w systemie edukacji. Zaznaczyła, że jest to rola państwa. Przypomniała przy tym sytuację, która spotkała ją przed laty, kiedy sama przez długi czas poruszała się na wózku inwalidzkim, a potem o kulach i przechodziła długotrwałą rehabilitację. – Moja mama musiała zrezygnować z pracy, swoich pasji, kontaktów ze znajomymi. Gdyby nie moja mama, nie skończyłabym wyższych studiów i pewnie, jako osoba niepełnosprawna, musiałabym się nauczyć wyplatania koszyków, bo nic innego by mi nie zostało – wspominała.

 

Tomasz Lis wraz z jedną z protestujących w Sejmie matek niepełnosprawnych dzieci, panią Anną Kalbarczyk

ŁR/TVP2
Tomasz Lis wraz z jedną z protestujących w Sejmie matek niepełnosprawnych dzieci, panią Anną Kalbarczyk

 

Do krytyki poczynań rządu przyłączył się również prof. Jan Hartman z Twojego Ruchu. – Tego protestu w ogóle by nie było, gdyby rząd był bardziej elegancki i rozmawiał, a nie udawał, że rozmawia – zapewnił. I dodał: – Rząd niepotrzebnie skąpi pieniędzy na te świadczenia (dla rodziców dzieci niepełnosprawnych – przyp. red.), bo te pieniądze się zwrócą. Bo jeśli rodzice osób niepełnosprawnych otrzymują wyższe świadczenia, to lepiej się nimi zajmują, a co za tym idzie ich stan zdrowia się poprawia i rzadziej przebywają w placówkach państwowych, które to pobyty są dla państwa największym kosztem.

 

– Kilkanaście inicjatyw przez ostatnie siedem lat (…) doszło do skutku dzięki działaniom rządu, więc mówienie, że nic się nie dzieje, a rząd nic nie robi jest nieuczciwe – bronił rządzących Libicki.

Posłanka Kempa poszła nawet dalej, uznając, że pieniądze przeznaczane na finansowanie partii politycznych powinny trafiać do rodzin osób niepełnosprawnych, zwłaszcza zaś na opiekę nad niepełnosprawnymi dziećmi. – Gdyby była mądra polityka, dzisiaj bylibyśmy na zupełnie innym poziomie – uznała.

W Polsce dzieci chore na neuroblastomę IV stopnia nie mogą być leczone eksperymentalnymi metodami, podczas gdy za granicą takie metody są na porządku dziennym.

– W 100 proc. zgadzam się z premierem w sprawach budżetowych, że nie można kierować się sercem. Trzeba się kierować rozwagą – odpierał zarzuty Libicki.

W drugiej części programu polityków już nie było, gośćmi byli natomiast rodzice ciężko chorych (na neuroblastomę IV stopnia) dzieci – pani Małgorzata Młynkowiak (mama małego Dominika) oraz państwo Urban (rodzice małej Karolinki).

Pani Małgorzata opowiedziała o ciężkiej sytuacji, w jakiej stawia ją i męża choroba jej syna oraz o tym, jak kosztowne jest jego leczenie (ponad 140 tys. euro). Co ważne, leczenie, którego nie można przeprowadzić w Polsce, a jest dostępne np. w Niemczech.

 

W drugiej części programu gośćmi Tomasza Lisa byli rodzice ciężko chorych dzieci

ŁR/TVP2
W drugiej części programu gośćmi Tomasza Lisa byli rodzice ciężko chorych dzieci

 

– To leczenie jest przeprowadzane w ramach leczenia klinicznego. Jest eksperymentalne. Nie jest traktowane jako leczenie standardowe w przypadku tego rodzaju nowotworu – wyjaśniła prof. Danuta Perek, Kierownik Kliniki Onkologii Dzieci i Młodzieży z Instytutu Pomnik Centrum Zdrowia Dziecka w Warszawie.

Prof. Perek opowiedziała, jak sytuacja wygląda w Niemczech, gdzie przeciwciało zwalczające nowotwór przekazywane konkretnej klinice, która przeprowadza badania kliniczne z udziałem konkretnego przeciwciała i pacjenta, który takiego leczenia potrzebuje.

Tak harują matki chorych dzieci

Anna Urban, mama małej Karolinki, porównała, jakie szanse dawano jej córce w Polsce, a jakie po eksperymentalnym leczeniu w Genui. W pierwszym przypadku było to jedynie 20 proc., natomiast w drugim 60 procent. Mama małego Dominika dodała, że jej syn w chwili zdiagnozowania miał jeszcze mniejsze szanse, bo jedynie 5 procent. – W Unii Europejskiej leczenie przeciwciałem antyGT2 jest normalnym etapem leczenia neuroblastomy – dodała pani Młynkowiak, która zaznaczyła, że wraz z mężem wciąż boją się nawrotu choroby i tego, co wtedy stanie się z ich dzieckiem.

Po zastosowaniu eksperymentalnej terapii dużo lepiej czuje się za to córka państwa Urban. – Czuje się bardzo dobrze, jest radosnym, szczęśliwym dzieckiem. Rozwija się prawidłowo. Myślę, że każdy rodzic na naszym miejscu zrobiłby to samo, żeby uratować swoje dziecko – przyznała Anna Urban.

Newsweek.pl

Kibol bezkarny jest

Kibole rządzą trybunami i straszą zwykłych obywateli na ulicach. Czy ktoś wreszcie zrobi z nimi porządek?
D la nas liczy się dobry mecz, kilka browarów i rozbity łeb” – ogłosili w piątek kibole Zagłębia Sosnowiec. W sobotę chuligani w barwach Legii rzucali butelkami w piłkarzy Polonii i bili się z policją. W niedzielę w Gdyni doszło do zadymy kiboli Ruchu z marynarzami z Meksyku.- Mamy do czynienia z problemem bandytyzmu, który nazywa siebie kibicami, a zaczyna oddziaływać na porządek powszechny – powiedział wczoraj minister spraw wewnętrznych Bartłomiej Sienkiewicz. – Poradzenie sobie z tym zjawiskiem musi się odbywać w pewnym ciągu, w którym policja, wojewodowie, samorządy, prokuratura i władze klubów są jednym frontem. Wtedy to zjawisko opanujemy.

Czy to powrót kibola? Czy kibol znów rządzi trybunami, a poza nimi straszy zwykłych obywateli? Nie, w ostatni weekend nie wydarzyło się nic szczególnego, nic, z czym nie mielibyśmy do czynienia stale. A zapowiedzi rozprawy z kibolstwem słyszeliśmy już nieraz.

Adam Rapacki, były wiceszef MSW, cztery lata temu obiecywał, że „wprowadzi na trybuny rodziny i wyrzuci z nich bandytów”. Straszył premier Donald Tusk: – Polskie stadiony nie mogą być miejscem wyżywania się chuliganów. Nie ustąpimy ani o krok. Ta wojna jest do wygrania.

Na razie do wygranej z kibolstwem jest równie daleko – a nawet dalej – jak do awansu polskich piłkarzy na mundial.

Dlaczego udało się Anglikom i Niemcom? Ci pierwsi drastycznie podwyższyli ceny biletów, ale już u tych drugich wejściówki należą do najtańszych w Unii, a szalikowcy mają nawet swoje ulubione trybuny z miejscami stojącymi. Kluczem w obu krajach jest konsekwencja w przestrzeganiu prawa oraz nieuchronność kary i społeczne potępienie kibolstwa. Łamania zasad nie tolerują kluby, organy ścigania, politycy, media.

W Polsce zawsze tego brakowało. W stadionowym transparencie „Śmierć garbatym nosom” prokurator nie widzi świadomego antysemityzmu i umarza sprawę. Herszta kiboli sąd karze zakazem stadionowym, ale tylko na mecze wyjazdowe w lidze. W Pucharze Polski wciąż jest głównym zapiewajłą. Prezydent półmilionowego Poznania od lat podlizuje się kibolom Lecha, a ci od lat kompromitują jego miasto. Poznański poseł PO Waldy Dzikowski bagatelizuje ordynarny antylitewski transparent („Litewski chamie, klęknij przed polskim panem”) i twierdzi, że „historia Polski i Litwy zależy od Litwy i Polski, nie od piłki”. Wojewoda raz na jakiś czas zamyka najgłośniejszą trybunę Lecha, ale lubi bywać na trybunie VIP, gdzie catering zapewnia partnerka szefa kibolskiego stowarzyszenia, pseudonim „Litar”. On sam ma zakaz stadionowy za oplucie rodziny na meczu, ale jest wiarygodnym partnerem władz Lecha.

Szefowie Wisły nie reagowali, gdy cały sektor chełpił się zamordowaniem związanego z Cracovią Tomasza C. ps. „Człowiek”: „Tak się bawią ludzie, kiedy Wisła gra, człowiek się nie bawi, leży w grobie sam”.

Po zadymie przed meczem z Rosją podczas Euro radny PiS Maciej Maciejowski doceniał, że honoru Polski bronili kibole: „Brawo dla nich! Nie dajmy sobie pluć w twarz”.

Prezes PZPN Zbigniew Boniek był zachwycony po finale Pucharu Polski, na którym kibole rzucali petardy hukowe na boisko: „Mecz dobry, kibice wspaniali, wygrała piłka”.

Długo wydawało się, że jedynym klubem, który nie toleruje łamania prawa na trybunach, jest Legia Warszawa. Ale jej nowy szef Bogusław Leśnodorski ogłosił, że na „żylecie” [kibolskiej trybunie] bywał i że jest z niej dumny. Niedawno zachwycał się, że szef „żylety” „Staruch” „prowadzi najlepszy doping w Polsce, a może i w Europie”. Tak, to ten sam „Staruch”, który uderzył w twarz piłkarza swojego klubu, a po śmierci Jana Wejcherta ryczał na trybunach: „Jeszcze jeden!”, życząc śmierci drugiemu właścicielowi Legii Mariuszowi Walterowi. Władze stołecznego klubu zapewniały wtedy, że „Staruch” więcej na stadion nie wejdzie.

Ze „Staruchem” czy bez, kibole Legii notorycznie łamią przepisy w europejskich pucharach. Gdy w zeszłym tygodniu UEFA zamknęła trybunę za propagowanie na niej rasizmu, Leśnodorski (prawnik) nie potępił kiboli, tylko oburzył się na UEFA i zapowiedział odwołanie.

Minister Sienkiewicz mówił wczoraj, że problem kibolstwa to „pewien rodzaj zdziczenia obywateli”. – Musimy ich socjalizować, a jeżeli się nie da, to socjalizować siłą – zapowiedział.

Nie jest pierwszy, któremu zapału nie brakuje. Musi pamiętać, że meczu z futbolowymi bandytami samotnie nie wygra nawet najlepszy szeryf.

Za: Wyborcza.pl

Macierewicz bezkarnie zlikwidował WSI, a państwo wciąż płaci za jego raport

Blisko milion złotych kosztował do tej pory skarb państwa – czyli podatników – raport z likwidacji WSI przygotowany przez Antoniego Macierewicza. Sam b. szef komisji likwidacyjnej nie zapłacił ani grosza.
To kolejny przykład na to, że funkcjonariusze publiczni nie ponoszą odpowiedzialności za swoje działania.Mimo że jest prawo, które pozwala na pociągnięcie ich do odpowiedzialności zarówno karnej, jak i cywilnej. W tym na dochodzenie zwrotu wypłaconych za ich działalność odszkodowań i zadośćuczynień.

W raporcie z likwidacji Wojskowych Służb Informacyjnych (2006 r.) zamieszczono szereg nazwisk osób, które według komisji likwidacyjnej i jej szefa Antoniego Macierewicza działały nielegalnie, czy to pracując w WSI, czy współpracując z tą służbą.

Prokuratura stwierdziła, że są to w wielu przypadkach oskarżenia gołosłowne, że komisja nie zebrała dowodów, a sprawy w raporcie przedstawiono tendencyjnie (np. że ktoś był o coś oskarżony, ale już nie wspomniano, że sąd go uniewinnił).

Według prokuratury członkowie komisji nie byli funkcjonariuszami publicznymi w rozumieniu prawa – więc odpowiadać nie mogą. Prokuratura prowadzi natomiast postępowanie w sprawie przekroczenia uprawnień przez Macierewicza jako przewodniczącego komisji, m.in. o ujawnienie tajnych informacji (np. o współpracownikach wywiadu w Afganistanie) i poświadczenia nieprawdy. Jednak zarzutu postawić nie może, bo chroni go immunitet poselski. A prokurator generalny już dwukrotnie odesłał prokuraturze wniosek o jego uchylenie, uznając, że brak jest wystarczających podstaw prawnych do oskarżenia.

Niektóre osoby i instytucje wymienione w raporcie pozywały Macierewicza o naruszenie dóbr osobistych. Bezskutecznie. Sądy stwierdziły, że skoro Macierewicz sporządził raport jako funkcjonariusz publiczny, to nie może odpowiadać jako osoba fizyczna. Może odpowiadać urząd, w imieniu którego działał.

No to odpowiada MON, który komisję powołał. 26 osób wymienionych w raporcie pozwało MON i 23 z nich wygrały. Do połowy maja MON, czyli skarb państwa, czyli podatnicy, zapłacił 807 tys. zł za przeprosiny w mediach i 191 tys. zł odszkodowań. Razem blisko milion złotych.

Czy można dochodzić zwrotu przynajmniej części tych pieniędzy od Antoniego Macierewicza? W 2011 r. uchwalono ustawę o odpowiedzialności majątkowej funkcjonariuszy publicznych za rażące naruszenie prawa. Ale nie dotyczy ona czynów popełnionych przed jej wejściem w życie.

Jest ustawa o odpowiedzialności majątkowej funkcjonariuszy Policji i innych służb typu policyjnego, ale Macierewicz nie był członkiem wywiadu ani kontrwywiadu wojskowego, więc też jej nie podlega.

– Funkcjonariusz publiczny, który nie mieści w żadnej z tych struktur, podlega normalnym zasadom odpowiedzialności z kodeksu cywilnego – mówi dr Zbigniew Banaszczyk, wykładowca prawa cywilnego na UW i autor opracowania o odpowiedzialności funkcjonariuszy publicznych.

Np. art. 415 kc mówi, że kto wyrządził szkodę z własnej winy, jest obowiązany ją naprawić. Art. 441 zaś: „Kto naprawił szkodę, za którą jest odpowiedzialny mimo braku winy, ma zwrotne roszczenie do sprawcy, jeżeli szkoda powstała z winy sprawcy”. W tym wypadku MON zapłacił, choć nie zawinił, a „sprawcą” jest Macierewicz.

– Sądy stwierdziły już w szeregu wyroków, że jego działania były bezprawne. Trzeba jeszcze udowodnić zawinienie. Pan Macierewicz może się tłumaczyć, że dokonywał swobodnej oceny dowodów na podstawie wiedzy, którą posiadał – mówi dr Banaszczyk.

Jednak w ustawie, która była podstawą do przeprowadzenia weryfikacji WSI i napisania raportu, wyraźnie wskazano, że można podać tylko nazwiska osób, które złamały prawo. Tymczasem są tam nazwiska osób postronnych i osób, które prawa nie złamały (sam fakt współpracy z instytucją państwa, jaką były WSI, nie jest przestępstwem).

– Jako szef komisji pan Macierewicz miał obowiązek zapoznać się z podstawą prawną swojego działania i ją należycie zrozumieć. Sądy stwierdziły, że to nie była kwestia swobody oceny dowodów, tylko nadużycie przepisów. Jeśli nie zachował należytej staranności, to jego działanie można uznać za zawinione – ocenia dr Banaszczyk. Jednak art. 441 daje podstawę do domagania się od Antoniego Macierewicza jedynie zwrotu odszkodowań. A co z kosztami przeprosin w mediach (ponad 800 tys. zł.)?

Kodeks pracy (art. 114) mówi, że „pracownik, który wskutek niewykonania lub nienależytego wykonania obowiązków pracowniczych ze swej winy wyrządził pracodawcy szkodę, ponosi odpowiedzialność materialną”. Więc MON, który zapłacił za ogłoszenia z przeprosinami, mógłby dochodzić zwrotu od Macierewicza – do wysokości trzech jego pensji jako szefa komisji weryfikacyjnej WSI. MON na moje pytanie odpowiedział, że to możliwość „dość wątpliwa”, bo Macierewicz „był członkiem niezależnego od Ministra ON kolegialnego organu”, a w jego relacji z ministrem obrony narodowej „brak jest elementów charakterystycznych dla stosunków łączących pracownika z pracodawcą, takich jak choćby podporządkowanie, bezpośrednia podległość i związanie treścią poleceń wydawanych przez pracodawcę”. Być może zresztą to roszczenie się przedawniło, bo kodeks pracy liczy przedawnienie od dnia czynu, którym pracownik wyrządził stratę pracodawcy. Jeśli uznać, że ten czyn to przekazanie prezydentowi Lechowi Kaczyńskiemu raportu (luty 2007r.) – przedawnienie nastąpiło w 2010 r. Czy MON w ogóle zamierza podjąć próbę dochodzenia zwrotu jakichkolwiek pieniędzy od Antoniego Macierewicza? Rzecznik prasowy MON ppłk Jacek Sońta odpisał, że odpowiedź na to pytanie jest „przedwczesna”, a ujawnianie zamiarów MON „nie stanowiłoby należytego zabezpieczenia interesów skarbu państwa”. Ale zastrzegł, że „MON nie zakwestionował istnienia legitymacji do wystąpienia z takim żądaniem”.

Za: Wyborcza.pl

Dodaj komentarz