PiS, 29.11.2015

 

NOWACKA: LUDZIOM ZALEŻY NA WOLNOŚCI. I BĘDĄ O NIĄ WALCZYĆ

PYTA SUTOWSKI, 27.11.2015

Jak obronimy podstawowe wartości, to potem możemy się różnić w polityce społecznej.

Michał Sutowski: Od ponad tygodnia obserwujemy, jak PiS likwiduje niezależność Trybunału Konstytucyjnego, wypycha opozycję nie tylko z prezydium Sejmu, ale i z komisji ds. służb specjalnych oraz znienacka wymienia szefów wszystkich służb. Co robić?

 

Barbara Nowacka: PiS nie sięgnął po władzę po to, żeby rządzić cztery lata, tylko po to, żeby gruntownie odmienić Polskę. A rewolucji nie wprowadza się ani środkami w wersji light, ani członkami rządu w wersji light, jak to jeszcze momentami bywało w latach 2005–2007.
Do tego sprawa zamachów w Paryżu sprawia, że także w europejskim kontekście PiS ma zielone światło do zmian, bo i Francja w ramach walki z terroryzmem zmienia konstytucję. Zresztą już po zamachu na redakcję „Charlie Hebdo” wprowadzano prawa ograniczające wolności i dopuszczające większą inwigilację. Obywatelskie watchdogi wskazują wyraźnie, do czego mogą być wykorzystywane prawa nominalnie służące walce z terroryzmem, z którym wszyscy chcemy przecież walczyć w imię obrony wolności, liberalnego państwa prawa i zachodniego status quo. Te ostatnie wydarzenia zwiększają zatem pole do popisu partii rządzącej, a niedawna wypowiedź szefa MSZ wskazuje, że zamachy można wykorzystać do walki politycznej z naznaczonym wrogiem, którym – jak wiemy od pana Waszczykowskiego – jest „oszalałe lewactwo”.

 

W latach 2005–2007 była silna opozycja w Sejmie. Dziś aktywna jest Nowoczesna, Platforma na razie wypada bardzo słabo, nie mówiąc o PSL. Ale układ sił pozwala posłom Petru głównie na elokwentne przemówienia. Z kim pozaparlamentarna lewica ma bronić liberalnego minimum?

 

Z wszystkimi, którzy są gotowi go bronić, bo to są po prostu podstawowe wartości. Jak je obronimy, to potem możemy się różnić w sprawie polityki społecznej.

 

Dlaczego nie miałabym bronić Trybunału Konstytucyjnego wspólnie z Ryszardem Petru, z którym skądinąd w polityce gospodarczej dzieli mnie bardzo wiele?

 

W kwestiach praw i wolności jest nam zdecydowanie po drodze. Pamiętajmy, że po prawej stronie Kaczyński też zbierał niemal wszystkich w imię „podstawowych wartości”; to było 3–5 punktów, a nie żadne rozbudowane programy rozpisane na wiele stron.

 

Ale jak taka koalicja – od Tomasza Lisa po Partię Razem – miałaby praktycznie działać w obronie konstytucji?

 

Większości z nas nie ma w Sejmie, a niektórych niedługo nie będzie też w mediach. Musimy więc być pod Sejmem. Jestem przekonana, że liberalna część PO i Ryszard Petru będą musieli i chcieli się spotykać ze społeczeństwem obywatelskim, bo to poparcie będzie im potrzebne – wtedy te elokwentne przemówienia zyskują pewien ciężar. A czy da się to zrobić w tak różnorodnym gronie? Na Manify przychodziły działaczki związkowe, Katarzyna Bratkowska i Henryka Bochniarz, którym w wielu sprawach jest skądinąd nie po drodze. W Kongresie Kobiet spektrum poglądów na gospodarkę i sprawy społeczne jest może równie szerokie.

 

Ale Manifa i Kongres Kobiet mają wielką Sprawę, tzn. równouprawnienie, o którego niuanse można się potem spierać. Obrona Trybunału Konstytucyjnego może być taką Sprawą?

 

Trybunał to temat abstrakcyjny, dużo bardziej niż nierówność płac czy prawa kobiet, które łatwo odczuć namacalnie. Sądzę, że hasłem i tematem powinna być raczej konstytucja, choć wszystko zależy od tego, pod jakim szyldem PiS będzie ją zmieniał. Jeśli zacznie ograniczać prawa i wolności pod szyldem walki z terroryzmem, to obawiam się, że przegramy, bo nie da się zrobić masowej demonstracji „przeciwko artykułowi 3 i 5, ale 2 i 4 już nie”. Ale podkreślam, że „konstytucja” to hasło, które ma ucieleśniać obronę czegoś ważniejszego. Kiedy prezydent Warszawy Lech Kaczyński zakazał Parady Równości, przyszło na nią najwięcej osób w historii – bo obrona praw mniejszości LGBTQ okazała się hasłem dla szerszego postulatu obrony podstawowych wolności.

 

Zgoda, ale nawet na tamtą Paradę Równości przyszło około 10 tysięcy ludzi. Na Manify w najlepszym razie przychodzi po kilka tysięcy, a na Marsz Niepodległości kilkadziesiąt tysięcy. Trudno oczekiwać, żeby obrona konstytucji przyciągnęła aż tyle protestujących. Zwłaszcza jeśli nie będzie charyzmatycznego lidera. Kto mógłby zostać ikoną, twarzą takiej kampanii? Kolejne wybory pokazują, że liderzy są naprawdę istotni, czego dowodem jest Adrian Zandberg, ale także Ryszard Petru, Paweł Kukiz czy wcześniej Janusz Palikot.

 

Ryszard Petru miał też na listach kilkoro liderów znanych i szanowanych lokalnie. No i dużo kasy.

 

OK, to skąd kasa i skąd lider kampanii na rzecz obrony konstytucyjnych wolności?

 

Odnoszę wrażenie, że na lewicy nie brakowało nam nigdy Marksów, za to gorzej było z Engelsami… Krótko mówiąc, sponsorów brakuje nie od dziś. Paradoksalnie, sprawa jest prostsza, gdy chodzi o charyzmatycznego lidera. Bo charyzmę trochę się ma, ale też trochę się jej uczy, czego zresztą sam Petru jest dobrym przykładem. Kilka lat temu był może i rozpoznawany, ale głównie jako trochę przemądrzały ekspert-publicysta. Chcę przez to powiedzieć, że liderzy dopiero wyłonią się z protestów. Jak zbierze się masa krytyczna, to ktoś jej będzie przewodził – to znaczy, że wybieranie lidera z góry nie ma sensu; obok partii politycznych są przecież środowiska społeczne, organizacje pozarządowe… Korony za wcześnie nikomu bym nie nakładała.

 

Obrona liberalnego minimum ustrojowego to jedna sprawa. A co z organizowaniem ludzi w kwestiach społecznych? Może tu jest większy potencjał?

 

Żyjemy w bardzo nerwowych czasach, tzn. że ludzie będą oczekiwać natychmiastowej realizacji obietnic. A tych PiS złożył mnóstwo. I sądzę, że bardzo szybko pojawił się potencjał sprzeciwu wobec niezrealizowanych zapowiedzi rządu.

 

A kto będzie protestował?

 

Zależy, co tak naprawdę zrobi PiS. Wygląda na to, że np. gruntowna reforma szkolnictwa, tzn. likwidacja gimnazjów, oznacza, że nauczyciele zaczną bronić swoich miejsc pracy.

 

A PiS z państwem Elbanowskich będą „ratować maluchy”…

 

Część problemów sprokurowała nam niestety PO, która naprawdę nie musiała wyrzucać do kosza każdego projektu obywatelskiego. Los podpisów pod projektem referendum w sprawie sześciolatków nie świadczy dobrze o otwartości tamtego rządu – przyznaję, ja też się pod projektem Elbanowskich podpisałam. Nie dlatego, żebym była konserwatywną zwolenniczką homeschoolingu, ale dlatego, że miałam wątpliwości związane z brakiem debaty na ten temat i ze stanem przygotowania reformy i szkół. My w wielkich miastach mobilizowaliśmy się bardziej, ale ten problem był nawet bardziej dojmujący w mniejszych miejscowościach. Z drugiej strony gimnazja też są pod wieloma względami problematyczne, choć kolejna gwałtowna zmiana, która oznaczałaby ich likwidację, nie rozwiąże problemów oświaty, za to stworzy PiS okazję do wymiany dyrektorów i nauczycieli.

 

Wszystko prawda, ale jak na tym zorganizować protest społeczny? PiS ratuje młodzież przed przemocą w gimnazjach, a lewica broni Karty Nauczyciela?

 

Kiedy PiS napisze konkretną ustawę, to będziemy wiedzieli więcej. Przede wszystkim ważniejsze jest nie to, czy dzieci uczą się w systemie 8+4 czy 6+3+3, tylko czego się uczą, tzn. w którą stronę pójdą zmiany programowe. Jasne, że nikt nie będzie bronić za wszelką cenę miejsc pracy kosztem dobrej edukacji dzieci, ale na dziś fałszywy dylemat. Kłopot w tym, że Platformie udało się bardzo skutecznie ludzi podzielić. Często nawet od związkowców słyszymy: „brońcie nas”. A w drugim zdaniu: „dlaczego dajecie aż tyle przywilejów górnikom?”. Nawet na protestach pielęgniarek był Jarosław Gowin, napuszczający je na inne grupy zawodowe: dlaczego nauczyciele i górnicy mają tyle przywilejów, a wy nie?

 

Ale PiS krzywdy górnikom nie zrobi. NSZZ „Solidarność” stoi murem za PiS, a planowane Ministerstwo Energetyki zapowiada się raczej na Ministerstwo Obrony Sektora Węglowego…

 

Związki zawodowe popierają rząd, i nie chodzi bynajmniej tylko o „Solidarność”. Jak się analizuje wyniki z Rybnika Patryka Koseli z Polskiej Partii Pracy czy Piotra Szumlewicza z OPZZ w Warszawie, to widać, że związków zawodowych prawie nie ma po lewej stronie, bo na związkowców z list Zjednoczonej Lewicy nawet ich koledzy nie zagłosowali. W Warszawie jest naprawdę dużo więcej niż tylko 666 członków OPZZ…

 

No to jedziemy dalej – służba zdrowia. Minister Konstanty Radziwiłł jest przeciwny jej komercjalizacji, premier Szydło mówi, że zdrowie to nie towar, a pacjent to nie pozycja w bilansie. Pielęgniarki dostaną podwyżki dzięki Ewie Kopacz, ale to już nie pójdzie na jej polityczne konto.

 

Tak naprawdę nie wiemy, co PiS zrealizuje, skoro w jego rządzie jest Morawiecki. Wybitny fachowiec ponoć, ale jednak z sektora bankowego.

 

Według ciebie Morawiecki to bufor bezpieczeństwa dla rynków finansowych, ukryty neoliberał czy autor wielkiego planu przebudowy gospodarki w stronę jakiegoś „narodowego kapitalizmu”?

 

Podejrzewam raczej wariant pierwszy, bo w moim przekonaniu w dzisiejszych czasach niezależność finansowa państw jest bardzo wątpliwa.

 

Dlatego PiS musi mieć swoją Zytę Gilowską albo dzisiaj Mateusza Morawieckiego, który uspokoi wielki kapitał.

 

Być może równocześnie jakieś nieduże reformy rzeczywiście przeprowadzi, za to reszta PiS będzie mogła się wyszaleć poza sferą gospodarki. Jeśli będą rządzić osiem lat, to mogą spróbować zmienić coś więcej, zwłaszcza jeśli uda im się utrzymać poparcie społeczne. Ale nie sądzę, by mogli radykalnie oderwać się od logiki międzynarodowego systemu bankowego i globalnych przepływów finansowych.

 

Raczej nie zrobią z Polski drugiej Finlandii, ale jak będą mieszkania za 2,5 tysiąca za metr plus 500 złotych na drugie dziecko, to solidnie wzmocnią swój elektorat.

 

Tak, Victor Orban też dopłaca do energii i każdy widzi na swoim rachunku, ile mu zostawił w kieszeni premier. I wielu godzi się za to na ograniczenie wolności.

 

Trudno będzie na to odpowiedzieć dość abstrakcyjnym hasłem z programu Zjednoczonej Lewicy o „poprawie jakości infrastruktury opiekuńczej”, czyli żłobków i przedszkoli.

 

Szczególnie że PO nieco ją poprawiło, zwłaszcza w wielkich miastach.

 

No to świetnie, czyli nie ma o co walczyć. Mam 500 złotych w ręku na dziecko i mieszkanie, na które mnie stać – co teraz, droga lewico, masz mi właściwie do zaproponowania?

 

Licytacja nie ma sensu. Nie będziemy mówić, że my damy tysiąc i zbudujemy miasta-ogrody. Sądzę jednak, że ludziom zależy na poczuciu komfortu wolności, mówienia i myślenia, co się chce. Lewicowy pakiet to równościowa polityka społeczna plus gwarancja czucia się dobrze u siebie. Głoszenie, że będziemy bardziej radykalnie niż PiS walczyć z bankami, to abstrakcja. Tym bardziej że nie chodzi o „walkę z bankami”, a zwalczanie lichwy, oszustw i klauzul abuzywnych. Z kolei PiS też będzie inwestować w naukę i technologię…

 

Chyba w technologię sekwestracji dwutlenku węgla.

 

Tak, ale pieniądze na to jednak pójdą do instytutów naukowo-badawczych i uczelni. Być może rząd wzmocni też sektor zbrojeniowy i jego innowacyjność, a także sektor IT, który ma w Polsce naprawdę dużą szansę się rozwinąć. Oczywiście nie możemy dziś powiedzieć, że zrobimy to samo, tylko lepiej. Lewica musi mówić więcej o pracy, ale nie tylko w kontekście śmieciówek, bo tymi PiS się pewnie zajmie. Chodzi np. o rozdział pracy i czasu wolnego, o to, jak dostosować kodeks pracy do zupełnie nowych warunków globalnych, o wynagradzanie nieopłacanej pracy opiekuńczej itd. Coraz częściej pojawiają się pomysły skrócenia dnia pracy do sześciu godzin dziennie! Zdaję sobie oczywiście sprawę, że dla wielu pracowników w Polsce to jest abstrakcja, bo jeśli pracujesz na dwóch etatach, a właściwie na dwóch zleceniach, a i tak trudno ci utrzymać rodzinę, to to są jakieś burżuazyjne brednie.

 

No to po co ludziom ta lewica?

 

Żeby łączyć solidarność społeczną z polityką wolnościową.

 

Kiedy zajrzy się do internetu, można odnieść wrażenie, że lewicy tam prawie nie ma. Na Facebooku, na Twitterze, na forach. Czego lewicy w sieci brakuje?

 

Nasza słaba obecność w sieci to tylko symptom faktu, że jesteśmy niezbyt atrakcyjni dla młodego pokolenia. Mało kto się przyznaje do wartości lewicowo-liberalnych, co widać po wynikach wyborów – skoro tu nie jesteśmy silni, to trudno, żebyśmy byli potężni w sieci. W internecie panuje ciągły prawicowy hejt na ludzi o lewicowych poglądach. Skądinąd Razem też to robiło, tylko w drugą stronę, tzn. prowadziło kampanię negatywną. I choć nie miało to wpływu na wyniki wyborów, mocno skonfliktowało ludzi o podobnych poglądach.

 

Kampania negatywna rzeczywiście była, ale Razem było pierwszą organizacją lewicową, którą naprawdę było widać w sieci i której aktywiści czy sympatycy aktywnie komentowali różne teksty, wspierali swoich. Pod wywiadami z Zandbergiem czy Samolińską zawsze były setki przychylnych komentarzy. To na lewicy raczej nowe zjawisko.

 

I ja to również doceniam. Okazali się w tym względzie bardzo sprawni – to dlatego, że było wśród nich sporo młodych ludzi, którym naprawdę chciało się to robić i którzy mieli odpowiednie umiejętności. Co najmniej kilkaset osób w sieci naprawdę mocno się zaangażowało. Jeśli pociągną to dalej, to znaczy poza czas kampanii, to może zrodzić się z tego potencjał lewicowego głosu w sferze publicznej. Z drugiej strony – myślę tu o rachunku sił przeciwnych rządowi – część dziennikarzy, którzy wypadną z mainstreamu, również będzie chciała się odnaleźć w nowych mediach. I maja już przykład Maksa Kolonko…

 

Tomasz Lis będzie miażdżył prawicę, nadając z piwnicy?

 

Nie fetyszyzowałabym siły starych mediów, bo coraz mniej ludzi ogląda telewizję. Wyborca Kukiza ani nie ogląda TVN, ani nie kupuje „Gazety Wyborczej”. Czyta wszystko w necie. Problem w tym, że lewicy nie chce się tworzyć jednego środowiska gotowego swoich mediów bronić.

 

OK, to podsumujmy, co mamy na lewo od centrum: są frakcje byłego establishmentu III RP, jest Partia Razem z dotacją i wciąż z entuzjazmem, jest Ikonowicz, jest Twój Ruch. No i jest SLD. Czy dla tej partii jest w ogóle jakaś przyszłość, czy może trzeba powiedzieć, jak niegdyś Mieczysław F. Rakowski, „towarzysze, sztandar wyprowadzić”?

 

Zależy, czy to pytanie o szyld, czy o ludzi. SLD ma pewną tkankę społeczną w tzw. Polsce lokalnej, są środowiska kombatanckie, kobiece, trochę samorządowców, w tym młodych ludzi w powiatach, którzy chcą prowadzić politykę w ramach dostępnych możliwości. Środowiskowe przekreślanie ich tylko ze względu na osoby mniej lubianych liderów partyjnych czy szyld stygmatyzowany obciachem to polityczna głupota.

 

Takie odcięcie się nie ma sensu, bo to będzie zawsze kilka, choćby 2–3 procent głosów, których nie otrzyma potencjalna formacja lewicowa.

 

Pytanie brzmi, co będzie po wyborach w tej partii. Opcja „otwarcia”, np. w Warszawie, działała bardzo dobrze: z Twoim Ruchem, Zielonymi czy bezpartyjnymi ludzie SLD toczyli bardzo owocne dyskusje. Gdyby taka opcja zwyciężyła, to byłby dobry wstęp do czegoś nowego. Jeśli natomiast partia uzna, że to szyld jest główną wartością, droga do współpracy będzie zamknięta. Ja osobiście byłam i jestem zwolenniczką łączenia sił na lewicy zamiast podziału na małe frakcje.

 

Czyli jednak „sztandar wyprowadzić”?

 

To ich sprawa. Ja jestem współprzewodniczącą Twojego Ruchu i z tej pozycji mogę powiedzieć, że my jesteśmy otwarci na wszystkie działania, które będą jednoczyły środowiska: obrona konstytucji, egalitarna polityka społeczna, rynek pracy, edukacja, prawa i wolności to są sprawy i potencjalne inicjatywy, które mogą nas łączyć. Nadmierne fetyszyzowanie szyldów tylko utrudnia sprawę, szczególnie że mamy trzy lata do pierwszych wyborów i chodzi o to, żeby najpierw potworzyły się platformy porozumienia, na których będzie można budować jakieś bloki wyborcze.

 

A co z liderami?

 

Nie wyciąga się ich z kapelusza ani nie mianuje, oni wykuwają się sami w trakcie protestów i pracy nad porozumieniem różnych sił.

 

Lewica zdąży się ogarnąć w trzy lata?

 

Jeśli nie, to znaczy, że naprawdę nie mamy nic do powiedzenia. Po prostu musimy wygenerować, wypracować „w boju” liderów – na zasadzie konsensusu i współpracy, a nie narzucania woli najsilniejszego aparatu czy środowiska. Nie jesteśmy w sytuacji PiS, który miał ten komfort, że lider od początku był tam oczywisty. Z drugiej strony mam jednak poczucie, że za bardzo skupiamy się na liderach, a za mało na szeregowcach, że szukamy generałów, zamiast najpierw zebrać armię. Dlatego też jestem przeciwna pojawiającym się hasłom, by dać sobie na zawsze spokój z ludźmi SLD, wszak tam jest mnóstwo aktywnych i zaangażowanych ludzi. A „środowiska” patrzą na nich tylko przez pryzmat „generałów”.

 

A Razem odnajdzie się w takich „wykuwanych w boju” koalicjach?

 

Zależy, czego sami będą chcieli. To przecież bardzo młoda formacja, a przed nią cztery niełatwe lata. Jeśli będą tylko certyfikować lewicowość czy wykluczać – to  wiele nie osiągną. Lub pokłócą się o pieniądze, skoro już mają o co. Ale mam nadzieję, że zdecydują się na otwartość i współdziałanie – spotkamy się i na Manifach, i na Paradzie Równości, i na wspólnych protestach społecznych.

 

Dzieje się też paradoksalnie pozytywna rzecz: buduje się społeczeństwo obywatelskie. Ludzie coraz żywiej i chętniej nie tylko dyskutują, ale aktywnie zastanawiają się, jak przekuć swoje niezadowolenie, choćby z działań PiS w sprawie Trybunału Konstytucyjnego, na działania. I choć dziś sporo w tym chaosu, wzajemnych pretensji, żalu i ataków, to widać jednak, że ludzie chcą się włączać. I głośno opowiedzą się właśnie po stronie wolności, praw konstytucyjnych i praw człowieka. Pada też mit Platformy Obywatelskiej – kreowany przez nią wbrew faktom – jako jedynej siły broniącej przed PiS. A po swoistym katharsis poza Sejmem i poza mediami mainstreamowymi lewica nabierze tego, czego tym formacjom brakowało przez lata – wiarygodności i siły w postaci zaplecza społecznego. To najlepszy czas, by przestać się etykietować, wykluczać, kłócić, a wreszcie zacząć rząd dusz wygrywać. Nie wokół ludzi czy wyborów. Wokół spraw.

nowackaLudziom

barbaraNowackaJeśli

barbaraNowackaWTVPInfo

 **Dziennik Opinii nr 331/2015 (1115)

 

Tomasz Lis: Horror komiczny PiS

29-11-2015

ZOBACZ ZDJĘCIA »Tomasz Lis newsweek plus paywall

 fot. Marcin Kaliński  /  źródło: Newsweek

PiS, które pragnie hollywoodzkich filmów o polskiej historii, serwuje nam właśnie codziennie film z nowego gatunku – horror komiczny.

Elementy humoreski w nadawanym od paru tygodni serialu „Kiepscy 24” są liczne. Mamy tu  piękną odę prezydenta do prezesa: „Jest pan wielkim politykiem i strategiem, wielkim człowiekiem, dowody pana wielkości są jednoznaczne”. Mamy równie strzeliste i pełne wdzięku słowa prezydenta do ojca dyrektora: „Magnificencjo, Ojcze Rektorze Założycielu…”. Wyliczanie komediowych gestów i gagów przedstawicieli nowej władzy nie ma jednak sensu. Znają je Państwo z memów i ze „Szkła kontaktowego”.

Zalecam tu nawet pewną czujność. Kpina i szyderstwo mogą być naturalną reakcją na poznawczy dysonans i próbą jego okiełznania. Nie należy jednak zapomnieć o istocie gatunku. A jest to, podkreślam, nie pełna grozy komedia, lecz horror z elementami komizmu. Dokładniej, thriller w odcinkach.

Powiedzmy sobie szczerze: zgruchotanie Trybunału Konstytucyjnego nie jest samoistnym celem prezesa. Jest wyłącznie narzędziem. Prawdziwym celem jest redukcja roli parlamentu i samego parlamentaryzmu. Wiejska ma być wyłącznie elementem ciągu technologicznego. Pomysł prezesa – błyskawiczny projekt uchwały lub ustawy – ekspresowe głosowanie bez debat i czasochłonnego wczytywania się w ekspertyzy – podpis prezydenta, czyli notariusza – wreszcie akcja w wykonaniu panów Kamińskiego, Ziobry czy Macierewicza.

Przed Polską obywatelską wielki test. Być może pierwszy prawdziwy test po 1989 r. Na pewno najtrudniejszy. Najbliższe lata pokażą, czy wolność, którą historia dała nam dość niespodziewanie, jest dla nas naprawdę wielką wartością. Czy, jeśli trzeba, potrafimy nie tylko złorzeczyć, ale o nią walczyć. Jeśli nie, może się okazać, że to nie rządy PiS, ale ćwierćwiecze wolności było jedynie antraktem w naszej historii.

To jedynie fragment edytorialu.

Newsweek.pl

Balcerowicz: Powiedzmy PiSowi stop!

29-11-2015

Przed nami prawdziwy test na to, ile w polskim społeczeństwie jest społeczeństwa obywatelskiego – mówi Leszek Balcerowicz

ZOBACZ ZDJĘCIA »Balcerowicz

 źródło: Newsweek

1/8 zdjęć

 

tomaszLisHorror

obsadzenie

Newsweek.pl

Błaszczak i Kamiński piszą ustawę antyterrorystyczną. To broń przeciw islamistom, czy knebel na protestujących Polaków?

Koordynator ds. służb specjalnych Mariusz Kamiński i szef MSW Mariusz Błaszczak przygotowują ustawę antyterrorystyczną. Czy ograniczą nią prawo do protestów?
Koordynator ds. służb specjalnych Mariusz Kamiński i szef MSW Mariusz Błaszczak przygotowują ustawę antyterrorystyczną. Czy ograniczą nią prawo do protestów? Fot. Agata Grzybowska / Agencja Gazeta

– Wraz z ministrem koordynatorem ds. służb specjalnych zostałem zobowiązany do przygotowania projektu ustawy antyterrorystycznej… – poinformował w czwartek szef MSW Mariusz Błaszczak. Szczegółów nie ujawnił i dodał tylko, że z Mariuszem Kamińskim mają stworzyć akt, który udowodni, że „bezpieczeństwo Polski i Polaków jest priorytetem rządu”. Tajemniczość tego projektu, oraz nazwiska jego autorów każą jednak zapytać, czy to nowe prawo nie będzie służyło tylko zapewnieniu bezpieczeństwa rządowi…

Deklaracja o konieczności powstania specjalnej ustawy antyterrorystycznej jest dość zastanawiająca, bo zaledwie kilka dni temu szef Biura Bezpieczeństwa Narodowego Paweł Soloch przekonywał, iż Polski terroryzm właściwie nie dotyczy, bo nie płacimy takim zagrożeniem za dawne ambicje kolonialne, jak na przykład Francuzi. – U nas jest kilkanaście razy mniejsze – twierdził współpracownik prezydenta Andrzeja Dudy.

Podobną ocenę w czwartek wygłosił zresztą sam minister spraw wewnętrznych. Mariusz Błaszczak informując o rozpoczęciu prac nad ustawą antyterrorystyczną wyraźnie zaznaczył, że zamachy w Paryżu nie wiążą się ze wzrostem zagrożenia terrorystycznego w Polsce. Skąd więc konieczność nagłego tworzenia dodatkowych ram prawnych do walki z terrorystami, skoro skuteczne okazują się dotychczasowe?

Oby nie uczyli się od „najlepszych”…
Najprostsza odpowiedź wydaje się najbardziej niepokojąca. Wygląda bowiem na to, że Prawo i Sprawiedliwość szykuje nam polski „Patriot Act”, czyli osławione prawo, które po 11 września wprowadziła w USA ekipa prezydenta George’a W. Busha. To otworzyło amerykańskim służbom specjalnym drogę do permanentnej i nieograniczonej inwigilacji obywateli (a także sojuszników z całego świata…), oraz prawo do arbitralnego oceniania tego, co jest terroryzmem.

Choć Waszyngton to podobno globalny strażnik demokracji, „Patriot Act” i pozostałe „antyterrorystyczne” rozwiązania prawne w minionej dekadzie w Stanach Zjednoczonych nie raz służyły ograniczaniu prawa do protestu i wolności zgromadzeń. W tym USA niewiele różniły się od Rosji, gdzie prawo antyterrorystyczne również skutecznie służy uciszaniu niewygodnych dla władzy ludzi.

Na Placu Czerwonym pod oficjalnym pretekstem podejrzeń o zagrożeniu terrorystycznym rozpędzono niejedną manifestację i wsadzano do aresztów jej organizatorów. Choćby na kilkadziesiąt godzin, czy dni, po których okazywało się, że obywatele sprzeciwiający się działaniom władz to jednak nie terroryści. Świetnym przykładem była głośna sprawa aktywistów Greenpeace, których na długi czas wtrącono do więzienia za rzekomy terroryzm w postaci podpłynięcia do platformy wiertniczej Gazpromu.

Wykorzystanie tzw. ustaw antyterrorystycznych łatwo pozwala władzy zastraszać tych, którzy protestują przeciw jej działaniom. Bo wielu demonstrantów spokornieje nawet po kilkudziesięciu godzinach za kratami. Dlatego oskarżenia o terroryzm świetnie sprawdzają się jako pałka na opozycję także w Kazachstanie i na Białorusi.

Antyterroryzmem w niezadowolone społeczeństwo
My nie mamy się jednak czego bać, bo rząd kierowany de facto przez prezesa PiS Jarosława Kaczyńskiego funkcjonuje w ramach Unii Europejskiej? To kiepskie pocieszenie… Po pierwsze, jaki jest stosunek ludzi Kaczyńskiego do UE świetnie widać na przykładzie rezygnacji z europejskich symboli. Po drugie, nawet w Unii są kraje, które mówiąc, że „bezpieczeństwo obywateli jest priorytetem rządu” zabezpieczały się po prostu przed tym, by obywatele nie mogli przeciw temu rządowi protestować.

I wcale nie jest tu mowa o rządzonych autorytarną ręką Viktora Orbana Węgrach, a… Hiszpanii. Dokładnie rok temu Hiszpanom praktycznie zabroniono protestować, a wszelkie publiczne przejawy niezadowolenia są bardzo surowo karane. Zabronione jest nie tylko fotografowanie i filmowanie działań policji w przestrzeni publicznej, ale także pokojowa niesubordynacja wobec władzy, czy „okupowanie” budynków, oraz inne typowe formy protestu.

W Hiszpanii ustawę tę nazwano akurat nie antyterrorystyczną, a „prawem o bezpieczeństwie publicznym”. – Jednym z obowiązków państwa jest zapewnienie zarówno wolności, jak i bezpieczeństwa ludzi – tłumaczył premier Mariano Rajoy, gdy to prawo wprowadzał. Od tego czasu jedynymi ludźmi, którzy poczuli się bezpieczniej są jednak rządzący, bo nie muszą się już zamartwiać o setki tysięcy demonstrantów, którzy wcześniej co chwila wychodzili na ulice.

Tłumaczenie Rajoya brzmi jakby podobnie do słów polskiego szefa MSW, nieprawdaż? Jeśli dodać do tego fakt, iż zapowiedź stworzenia nowego prawa antyterrorystycznego przez Mariusza Błaszczaka i Mariusza Kamińskiego padła dokładnie tego samego dnia, w którym pod Sejmem odbyła się pierwsza większa demonstracja przeciwko ostatnim kontrowersyjnym działaniom PiS, odczucia w tej sprawie robią się jeszcze bardziej nieprzyjemne.

Nikt im nie zabroni
Wielu zapewne powie zaraz, że nie powinno się komentować ustawy, która jeszcze nie powstała i o założeniach której praktycznie nic nie wiadomo. Co do zasady to prawda. Tylko, że chyba jedynie bicie na alarm zawczasu nam dziś w Polsce zostaje.

Bo jednym problemem jest już sam fakt, iż oprócz zapowiedzi nowego prawa (jak można się domyślać, surowego) nic więcej społeczeństwu na ten temat dotąd nie powiedziano.

Jeszcze większym problemem jest jednak to, że jeśli PiS rzeczywiście zagrożenie terrorystyczne w Europie spróbuje wykorzystać do ograniczenia Polakom możliwości protestu, to nikt nie będzie już wówczas w stanie przypomnieć, iż to niezgodne z konstytucją.

Bo przecież PiS właśnie przejmuje kontrolę nad Trybunałem Konstytucyjnym i sam Jarosław Kaczyński mówi otwarcie, że chodzi w tym o to, by w TK znaleźli się tacy ludzie, którzy jego partii w niczym nie przeszkodzą.

oniPisząDlaPiS

naTemat.pl

sasinzPis

Blumsztajn: Proszę mi sztandaru nie wyprowadzać

Seweryn Blumsztajn, 29.11.2015

Flagi Unii Europejskiej i Polski

Flagi Unii Europejskiej i Polski (Fot. Jędrzej Wojnar / Agencja Gazeta)

Wywiesiłem na moim domu unijną flagę. – Pan Prezydent schował i Pani Premier, to ja powieszę – pomyślałem.

Ostatni raz wieszałem flagę 11 listopada. Biało-czerwoną, bo taki ma obowiązek gospodarz domu. Ale jakoś dziwnie się czułem, jakbym się przyłączał do marszu narodowców. Spaskudzili mi tę flagę i to święto, a przecież pamiętam, jak marzyliśmy, żeby 11 listopada można było na ulicy świętować, a nie tylko na mszę pójść.

Teraz wymachują biało-czerwoną, skandując stare endeckie antyżydowskie „Polska dla Polaków” albo współczesne „J…ać Araba” i paląc kukłę Żyda. Pod niebieską nic takiego nie robią.

A ja bym chciał, żeby Polska była nie tylko dla Polaków i żeby mi nikt tego niebieskiego sztandaru nie wyprowadzał. Marzyłem o nim przez lata i dumny byłem potem, że tak sobie dzielnie dajemy radę, tacy bardziej europejscy jesteśmy, bardziej otwarci, tolerancyjni, prawie jak stare europejskie demokracje.

Trochę się ostatnio nie udało, ale mogę przynajmniej jeszcze na swoim domu tę unijną flagę powiesić. Może któryś sąsiad też taką powiesi.

Zobacz także

panprezydentschował

wyborcza.pl

PiS się rozpędza, by rozliczyć Smoleńsk

Agnieszka Kublik, 29.11.2015

Jarosław Kaczyński

Jarosław Kaczyński (Fot. Sławomir Kamiński / Agencja Gazeta)

Dla PiS wrak smoleński jak Godot. Czekanie na niego nie ma sensu. Rozliczenie smoleńska gwałtownie przyspiesza

Prezes PiS Jarosław Kaczyński kilka dni temu zaprezentował nową wykładnię w sprawie wraku prezydenckiego tupolewa, który rozbił się pod Smoleńskiem 10 kwietnia 2010 r. Ta zaskakująca zmiana zdania ma głęboki sens.

Do tej pory PiS upierał się, że brak wraku to kluczowy dowód na fałszywość raportu rządowej komisji Jerzego Millera.

Teraz Kaczyński oświadcza, że brak wraku to nie problem. – Jeżeli chodzi o odzyskanie wraku, to trzeba cisnąć, być może odwołać się do Trybunału w Hadze. Ale jeżeli chodzi o wyjaśnienie prawdy, być może całą prawdę można wyjaśnić bez wraku – powiedział trzy dni temu Kaczyński w Polsacie.

Deklaracja Kaczyńskiego znaczy, że PiS nie chce marnować czasu na czekanie, aż Rosja zwróci nam wrak. To jak czekanie na Godota. A PiS chce błyskawicznego wyjaśnienia katastrofy, by – jak to zapowiadał Antoni Macierewicz- ukarać winnych. Na liście PiS ma wiele nazwisk: b. premier Donald Tusk, b. szef MON Bogdan Klich, b. szef MSZ Radosław Sikorski czy b. szef kancelariipremiera Tomasz Arabski już ściągnięty do Polski z placówki w Hiszpanii.

Jeszcze przed wyborami Macierewicz twierdził, że wszystkie dowody w sprawie katastrofy już są, winni są znani, potrzeba tylko uczciwego śledztwa. W tym tygodniu w MON ma powstać nowa Komisja Badania Wypadków Lotniczych Lotnictwa Państwowego. Jej zadanie jest proste. Ma zalegalizować wersję Macierewicza i jego polonijnych uczonych: to nie była zwykła katastrofa lotnicza, ale zamach na prezydenta RP, którego dokonano za pomocą bomby zainstalowanej na pokładzie samolotu.

Nową komisję już kompletuje jeden z tych uczonych – Kazimierz Nowaczyk, autor hipotezy o wybuchu. Teraz jest doradcą szefa MON. Za chwilę śledztwo najpewniej zostanie odebrane wojskowej prokuraturze i oddane w ręce cywilnych śledczych.

Kaczyński tak objaśnia, dlaczego wyjaśnienie katastrofy wymaga przyspieszenia: – To ma znaczenie dla naszego statusu, honoru. Także dla każdego Polaka, który udaje się za granicę. Ludzie z państw, które są słabe, nie są dobrze traktowani.

To odwracanie kota ogonem. PiS latami wykorzystywał brak wraku do podważania ustaleń komisji Millera i śledztwa wojskowej prokuratury. Dziś ten sam brak wraku to dowód, że nowe smoleńskie śledztwo musi nabrać rozpędu.

Oto, jak PiS dotąd mówił o wraku:

Antoni Macierewicz, styczeń 2011 r.: Wrak samolotu jest jednym z głównych dowodów dla polskiej prokuratury. Bez analizy wraku w Polsce nie jest też możliwe rzetelne przedstawienie prawdziwych przyczyn katastrofy smoleńskiej przez zespół ministra Jerzego Millera.

Jarosław Kaczyński, 10 kwietnia 2013 r.: Wierzyć w raport komisji Millera to dawać dowód, że nie myśli się racjonalnie. Zabiegi polskiego rządu zmierzające do odzyskania wraku tupolewa są bardzo spóźnione i niewystarczające. Zazwyczaj w przypadku wielkich katastrof lotniczych jest pewien standard działań. W tym przypadku ten standard został pominięty. Nie odtworzono wraku, nie przeprowadzono wielu rutynowych działań. W istocie to śledztwo fikcyjne. Ten wrak dawno powinien być w Polsce, ale Rosjanie nam go nie przekazują, bo postawa polskich władz była przyzwoleniem na ich dowolne działania. Sprowadzanie wraku po trzech latach ma jeszcze – technicznie rzecz biorąc – sens. Wraki się przecież odtwarza. Tam będzie bardzo dużo braków, ale trzeba by to zrobić. Prace nad odtworzeniem wraku powinny już być zaawansowane. Jeżeli tak nie jest, to tylko na skutek niebywałej postawy rządu Donalda Tuska, który sprawę śmierci 96 polskich obywateli, w tym prezydenta, oddał w ręce obcego państwa.

Marta Kaczyńska, marzec 2015 r.: Ręce opadają, kiedy słyszymy od prokuratora Szeląga stwierdzenie: po co nam właściwie ten wrak? Mówi także, że śledztwo można zakończyć bez wraku, niemal drwiąc sobie z podstawowego dowodu. Dziwi mnie to, że prokuratorowi działającemu w majestacie Rzeczypospolitej takie słowa mogą przychodzić z taką łatwością.

Krzysztof Szczerski, maj 2015 r.: Badania ostateczne będą dopiero wtedy możliwe, kiedy Polska odzyska wrak, który jest naszą własnością, a jest zaaresztowany na terytorium Federacji Rosyjskiej.

Bartosz Kownacki, sekretarz stanu w MON i pełnomocnik części rodzin smoleńskich, listopad 2015 r.: Nie wyobrażam sobie zakończenia śledztwa bez rekonstrukcji wraku.

Zobacz także

brakTupolewaToJuz

wyborcza.pl

 

Oni ich bronią czy kompromitują?! Według „Do Rzeczy”, PiS nie rządzi, bo nie pozwala mu na to… dawno obalona Platforma

Tak kuriozalnie pismo "Do Rzeczy" tłumaczy, dlaczego Prawo i Sprawiedliwość będzie noże normalnie rządzić...
Tak kuriozalnie pismo „Do Rzeczy” tłumaczy, dlaczego Prawo i Sprawiedliwość będzie noże normalnie rządzić… Fot. „Do Rzeczy” 49/148

PiS zamiast szybko wziąć się za realizację obietnic najistotniejszych dla zwykłych ludzi, tuż po przejęciu władzy wziął się za ograniczanie demokracji w Polsce i zemstę na poprzednikach. Prawicowy magazyn „Do Rzeczy” w najnowszym wydaniu spieszy więc z tłumaczeniem, dlaczego ekipie Jarosława Kaczyńskiego tak słabo idzie rządzenie.

Jak grzmią już z okładki publicyści „Do Rzeczy”, Prawo i Sprawiedliwość nie zajmuje się najważniejszymi sprawami, bo… „nie dają im rządzić”. „Oni”, czyli sukcesywnie pozbawiana władzy już od majowych wyborów prezydenckich i dobita na początku jesieni Platforma Obywatelska. Niewiarygodne, by wymyślono aż tak kuriozalną wymówkę…? No to zobaczcie sami:

Wyraźnie sympatyzujący z partią rządzącą dziennikarze wspominają, że Platforma zastawiła pułapki na PiS. O kilku najważniejszych już wkrótce po wyborach pisaliśmy także w naTemat. Z taką spuścizną po poprzednikach politycy przejmujący władzę muszą się jednak zmagać od zawsze i na całym świecie.

40 GB internetu gratis na cały rok w świątecznym prezencie z pakietem 143 kanałów TV za 39,90 zł miesięcznie!
Tak, jestem zainteresowany.
Nie, dziękuję.

W przypadku PiS tłumaczenie indolencji rządzących tym, że „nie dają rządzić” poprzednicy jest tym bardziej bezzasadne, bo ugrupowanie to ma samodzielną większość w parlamencie, prezes Jarosław Kaczyński sprawuje pełnię władzy w państwie kierując zarówno premier Beatą Szydło, jak i prezydentem Andrzejem Dudą.

oniIchBronią

naTemat.pl

Zawisza Czarny niczym „Braveheart”, czyli niech nas w końcu zobaczą

Katarzyna Wężyk, 28.11.2015

Katarzyna Wężyk

Katarzyna Wężyk (Fot. Sławomir Kamiński / Agencja Gazeta)

Amerykanie mają „Szeregowca Ryana”, a my tylko Franka Dolasa. Czas przywrócić należne Najjaśniejszej miejsce w globalnej popkulturze. Pora na Wielki Polski Film Patriotyczny

– Chcemy zrobić dobry, wielki polski film patriotyczny, który promowałby Polskę na świecie – zapowiedział minister kultury Piotr Gliński. Ta obietnica na tle ostatnich spektakularnych działań partii rządzącej zeszła na dalszy plan, ale niesłusznie. Sprawa jest poważna. Zwłaszcza że prezes Kaczyński już w październiku mówił o zbiórce pieniędzy na „hollywoodzkie filmy, które pokażą, jak naprawdę wyglądała wojna w Polsce”.

Z wypowiedzi prezesa można wywnioskować, że rodzima kinematografia nie pokazuje, jak naprawdę wyglądała wojna w Polsce, i trudno mu nie przyznać racji. Powstańcy faktycznie nie całowali się w slow motion pod gradem kul, jak w „Mieście 44”. Kanonier Dolas też raczej II wojny światowej nie rozpętał. A co do sikania na werbunkowe plakaty w „Tajemnicy Westerplatte” – to już ostateczne przegięcie. Bohaterowie, jak wiadomo, nie mają potrzeb fizjologicznych.

Wielki Polski Film Patriotyczny, który miałby jednocześnie krzepić serca, hartować duszę i wyciągać dolary z portfeli amerykańskich kinomanów, to jednak wyzwanie co najmniej na miarę podniesienia Polski z ruiny.

Zróbmy sobie Bonda, czyli jak zadziwić świat [VARGA]

Bo polski patriotyzm trudno sprzedać. Próbowaliście kiedyś zabrać obcokrajowca do Muzeum Powstania Warszawskiego? Wyjaśniając mu po drodze, że chociaż po wycieczce może odnieść wrażenie, żeśmy to powstanie wygrali, to jednak nie, od początku nie mieliśmy szans, zginęło około 150 tys. ludzi, a miasto zostało zrównane z ziemią, ale mimo to jesteśmy z niego dumni jak z żadnego innego wydarzenia w naszej historii. Poza tym musi wiedzieć, że Rosjanie stali na drugim brzegu, a Churchill z Rooseveltem sprzedali nas w Jałcie, mimo że dywizjon 303 wygrał bitwę o Anglię. Nagrodę im. Normana Daviesa nie-Polakowi, który to ogarnie. I zrozumie emocje, które wciąż budzi nad Wisłą historia.

Najlepsi w tym biznesie są Amerykanie: ich patriotyzm jest prosty jak konstrukcja cepa i subtelny niczym nalot na Drezno, ale równie skuteczny. W „Szeregowcu Ryanie” wypłowiały gwiaździsty sztandar bez końca łopocze na wietrze, ale ta flaga symbolizuje zwycięstwo, nie porażkę. Kiedy prezydent w „Dniu Niepodległości” wygłasza motywacyjny spicz („być może to przeznaczenie sprawiło, że dziś jest 4 lipca, a wy ponownie będziecie walczyć o wolność”), żołnierze zaś salutują mu z pasją graniczącą z autonokautem, jest to naturalne: takiego właśnie zachowania Amerykanin spodziewa się od lidera wolnego świata w przypadku inwazji kosmitów. Patriota z USA wie, że żyje w najwspanialszym, najbogatszym i najpotężniejszym kraju na ziemi, i nie musi nikomu nic udowadniać. A jak się komu nie podoba, to jego problem.

Naturalne bohaterstwo – jak pokazać je w kinie?

Ale gdy my się komu nie podobamy, to jest nasz problem. A jak nas dla odmiany docenią, to puchniemy z dumy. A że doceniają za rzadko jak na narodowe potrzeby, to trzeba się przypomnieć. Jak Gliński, który Wielki Polski Film Patriotyczny zapowiedział na Camerimage, „korzystając z okazji, że mamy tu bardzo wielu gości zagranicznych”. Bydgoski festiwal operatorów filmowych, dodał, „promuje Polskę na świecie”.

Tyle że z tą promocją jest trochę jak z byciem damą. Skoro musisz otoczeniu o tym przypominać, to znaczy, że nią nie jesteś.

Na szczęście Wielki Polski Film Patriotyczny wszystko zmieni. Wreszcie zostaniemy dostrzeżeni, docenieni i zajmiemy należne nam miejsce. Szwedom się zrobi głupio za potop, Brytyjczykom za nieobecność polskich żołnierzy na paradzie zwycięzców w 1945 r., Amerykanom za Jałtę, Francuzom za Napoleona (naobiecywał, naobiecywał, pani Walewska się poświęciła, i co?), Rosjanom za rozbiory i 17 września, a Niemcom to w ogóle za całokształt, od Milska i Łużyc poczynając, na ostatniej wygranej z polską reprezentacją kończąc.

Taki film musi być zarazem nowatorski i nawiązywać do najlepszych tradycji polskiego kina. Trzymać widza na krawędzi fotela, jak „Karol. Człowiek, który został papieżem”, i zręcznie unikać łopatologii, jak „Generał. Zamach na Gibraltarze„. Na bogato jak „Quo Vadis”, bezpretensjonalnie jak „Hiszpanka” oraz efektownie, ale nie efekciarsko jak „Miasto 44”. No i oczywiście być niepokorny, jak „Smoleńsk”, i bezbłędnie obsadzony, jak „O dwóch takich, co ukradli Księżyc”.

„Smoleńsk” prawie gotowy. Film dla tych, którzy „nie dali się okłamać”

Jako że ministerstwo rozpisze konkurs na projekt, chciałabym od razu zgłosić swój. Patriotycznie zrzekam się honorarium.

Michał Kmicic-Skrzetuski, młody, gorącokrwisty szlachcic z prowincji na naukach w Warszawie, zamiast wkuwać łacińskie słówka, rzuca się w wir stołecznego życia towarzyskiego. Romans z zepsutą, starszą od niego wdową Salomeą przerywa telegram z domu: ojciec umiera. Michał wraca, przeżywa nawrócenie (burza z piorunami, furkoczące firany, tańczący cień krzyża na ścianie) i zostaje w dworku. Z pomocą wychowanicy stryja, nieśmiałej blondynki Zosi, uczy alfabetu oraz polskości okolicznych chłopów, okazjonalnie pracując z nimi w polu. Bez koszuli, gdyż naszym targetem są również kobiety.

Wybucha powstanie styczniowe, Michał idzie walczyć o Polskę (na drogę dostaje od Zosi szkaplerzyk i „niech cię Bóg prowadzi”). Bitwy są epickie, w 3D i z masą efektów specjalnych, bohater dokonuje heroicznych czynów, ale przeważająca siła wroga w końcu triumfuje. Michał ginie pod Opatowem, broniąc sztandaru. Głos z offu: „Krew bohaterów wsiąkła w umęczoną ziemię. Gloria victis!”.

W wersji ku pokrzepieniu serc zmieniamy powstanie styczniowe na wojnę o Inflanty, a Opatów na Kircholm. Albo żeby było na czasie, bierzemy Chocim i łupnia, jakiego na przedmurzu daliśmy cywilizacji islamu. Michał bitwę przeżywa. Reszta zostaje bez zmian.

Reżyserować może Mel Gibson. To będzie hit. Polsko, nie ma za co.

Wideo „Magazynu Świątecznego” to coś więcej – więcej wyjątkowych tematów, niezwykłych ludzi, najważniejszych wydarzeń, ciekawych komentarzy i smacznych wątków. Co weekend poznasz ciekawy przepis, zasłuchasz się w interpretacji wiersza i przyznasz, że jest cudem, dowiesz się, co w trawie piszczy – w polityce, kulturze, nauce.

W ”Magazynie Świątecznym czytaj:

Petru: Kaczyński nie ma pomysłu na Polskę. Chce się mścić
Ważne jest to, by codziennie ich punktować i pokazywać Polakom, że lepsza, nowoczesna Polska jest możliwa. I stworzyć siłę, która przejmie władzę. Z Ryszardem Petru rozmawia Witold Gadomski

Podróż Szczerka przez Europę. Powrót do Mordoru drogą przez czarny Majdan
Na miejscu Putina oddałbym im ten wrak. Rosja cieszy się ze zwycięstwa PiS jak diabli, bo nie mogło jej się trafić nic lepszego niż pęknięcie najsłabszego z kręgów europejskiego kręgosłupa na linii Wschód – Zachód: Polski

Jarosław Kuźniar: Boli? Miało boleć
Mamy odpowiadać tym samym? Lżyć, palić i bić? Nie wydaje mi się to skuteczne. Z Jarosławem Kuźniarem rozmawia Maciej Stasiński

Wiktor Osiatyński: Konstytucja do bicia
Politycy zawsze gsrali ustawą zasadniczą. A ludzie, choć cenią prawa i wolności, patrzą tylko, co mogą z niej mieć dla siebie. Z Wiktorem Osiatyńskim rozmawia Ewa Siedlecka

Kornel i Mateusz Morawieccy. O dwóch takich, co Polskę chcą zmieniać
Morawiecki w Sejmie, Morawiecki w rządzie. Przywódca Solidarności Walczącej i bankowiec po historii cytujący Piłsudskiego. Ojciec i syn. Jeden z Kukizem, drugi z Kaczyńskim

Potrzebujemy pospolitego ruszenia
Toczy się wojna. Paryż stał się celem, kolej na Nowy Jork i Biały Dom. Kalifatem powinni się zająć Francuzi, Polacy, Amerykanie, Niemcy, Saudyjczycy – wszyscy. Z gen. Edwardem Rownym rozmawia Agnieszka Niezgoda

Japoński minimalizm. Gdy pusty znaczy możliwy
Moda na minimalizm to nie tylko tęsknota za oszczędnością form i funkcjonalnością. Czego jeszcze szukamy w prostocie?

Tomasz Organek: Nie ma czasu na głupoty
Robię wszystko, żeby było niewygodnie. Bo jak jest wygodnie, to się nie wstaje z fotela. Z Tomaszem Organkiem rozmawia Dorota Wodecka

Religia nie sprzyja spadkowi przemocy. Za to dobra literatura i owszem
Dobrostan obywateli jest moralnym priorytetem ważniejszym od narodowej chwały i przykazań religijnych. Życie mężczyzn, kobiet i dzieci jest podstawowym dobrem. Ze Stevenem Pinkerem rozmawia Katarzyna Wężyk

kaczyńskiIgliński

wyborcza.pl

Wiceminister kultury Jarosław Sellin ws. Smoleńska: „Nie mówię o zamachu, mówię o wybuchach na pokładzie”

mf, 29.11.2015
– Jestem przekonany, że samolot zaczął się rozpadać w powietrzu, czyli były wybuchy na pokładzie – mówił Jarosław Sellin, wiceminister kultury w programie Woronicza 17. Zastrzegł jednak, że „nie mówi o zamachu”.

Jarosław Sellin o katastrofie smoleńskiej

Jarosław Sellin o katastrofie smoleńskiej (Fot. Agencja Gazeta)

 

Pośród wielu innych tematów goście programu Woronicza 17 mówili także o katastrofie smoleńskiej. Jarosław Sellin stwierdził, że „pod rządami Donalda Tuska nastąpiła dezercja państwa polskiego z poważnego wyjaśnienia przyczyn” tego tragicznego wydarzenia.

„Poważne nazwiska” na konferencjach smoleńskich

Sellin przekonywał, że oficjalnych ustaleń państwowej komisji nie należy brać poważnie. Jego zdaniem więcej o prawdziwych przyczynach tego, co się stało, można dowiedzieć się dzięki ustaleniom tzw. konferencji smoleńskich.

– Odbyły się już cztery konferencje smoleńskie, bardzo dezawuowane i wyśmiewane przez władzę, która odeszła. Na tych konferencjach pojawiło się 100 naukowców polskich z profesorskimi tytułami, z bardzo różnych dziedzin wiedzy, którzy bardzo różne aspekty tej katastrofy wyjaśniali i doszli do w miarę jednolitych wniosków. I należy te wnioski potraktować poważnie, bo to są poważniejsze nazwiska, niż przedstawiciele Komisji Badania Wypadków Lotniczych, którzy autoryzowali wyjaśnienia w czasie rządów Donalda Tuska – mówił Sellin.

„Jakiś wybuch nastąpił, czy nawet kilka”

Polityk twierdził też, że podczas gdy Holendrzy po zestrzeleniu na Ukrainie boeinga MH17 „umiędzynarodowili śledztwo”, „myśmy zostali w konfrontacji z Rosjanami sami”. Sellin oskarżał, że „politycy PO nazywali ludzi, którzy jechali do Amerykanów zainteresować ich tą sprawą, zdrajcami”.

Później polityk wrócił do ustaleń konferencji smoleńskich.

– Ja jestem przekonany po tych konferencjach, że samolot zaczął rozpadać się w powietrzu, czyli były wybuchy na pokładzie samolotu. Ja nie mówię o zamachu, mówię o wybuchach na pokładzie – stwierdził. – No proszę nie opowiadać, przecież widzowie pana słuchają. Co pan mówi w tej chwili? – irytował się na te słowa Andrzej Halicki z PO. – Jakiego wybuchu? – dopytywał . – Jakiś wybuch nastąpił, czy nawet kilka – odpowiadał Sellin.

jarosławSellinwSprawieSmoleńska

gazeta.pl

Kornel i Mateusz Morawieccy. O dwóch takich, co Polskę chcą zmieniać

Jacek Harłukowicz, Beata Maciejewska, 28.11.2015

Gdy Mateusz Morawiecki został wreszcie przedstawiony prezesowi PiS-u, ten z miejsca się w nim zakochał. Morawiecki nie plótł andronów, tylko rozrysował: co, gdzie i jak trzeba zmienić, by rozbujać gospodarkę i znaleźć pieniądze na realizację obietnic wyborczych

Gdy Mateusz Morawiecki został wreszcie przedstawiony prezesowi PiS-u, ten z miejsca się w nim zakochał. Morawiecki nie plótł andronów, tylko rozrysował: co, gdzie i jak trzeba zmienić, by rozbujać gospodarkę i znaleźć pieniądze na realizację obietnic wyborczych (FOT. MAREK PODMOKŁY)

Morawiecki w Sejmie, Morawiecki w rządzie. Przywódca Solidarności Walczącej i bankowiec po historii cytujący Piłsudskiego. Ojciec i syn. Jeden z Kukizem, drugi z Kaczyńskim.

Przez ćwierć wieku było o nich cicho. Kornel Morawiecki, wieczny buntownik, przegrywa w kolejnych wyborach prezydenckich, parlamentarnych i samorządowych. Przekonywał, że nie ma Polski, o którą walczył, bo nie ma solidarności. Bogatych z ubogimi, starych z młodymi, przedsiębiorców z pracownikami, mieszkańców kraju z tymi, którzy wyjechali. Są za to dyktat pieniądza, postępujące rozwarstwienie i krzywda.

Jestem przeciwnikiem elity

Mateusz Morawiecki dyskretnie buduje swoją pozycję w świecie wielkich pieniędzy. Zarabia miliony w fotelu prezesa BZ WBK z hiszpańskiej grupy Santander. Ojciec snuje wizje repolonizacji banków.

Właśnie spotkali się na Wiejskiej. Marszałek senior i wicepremier.

Od powstania do powstania

W rodzinie Morawieckich takich godności jeszcze nie było. Drobna szlachta z Morawicy koło Kielc (herbu Jelita) nie dochowała się fabrykantów, bankierów ani politycznych dygnitarzy. – Nasi przodkowie byli raczej ubogimi ludźmi. Ale patriotami. Ojciec dostał imię Michał po swoim tacie, ale jego bracia po Piłsudskim, Kościuszce i Traugucie – mówi Ryszard Morawiecki, brat Kornela, fizyk z wykształcenia, historyk rodu.

Ich ojciec walczył w AK i brał udział w powstaniu. Był dumny z Polski i odwoływał się do jej bohaterskiej przeszłości. Rodzina matki też miała gen irredenty. Pradziad Karol Szumański był ordynansem dyktatora powstania styczniowego gen. Mariana Langiewicza. Nauczył kosa „Mazurka Dąbrowskiego”. Gdy pod oknami szedł patrol rosyjski, ptak zaczynał koncert. Jadwigi Szymańskiej – matki Kornela – powstańcze opowieści jednak nie rozczulały, nacjonalizm też nie pociągał, miała w rodzinie Niemców i Francuzów. Powtarzała, że należy stworzyć Stany Zjednoczone Europy. Bo jak ktoś nie wie, czym się kończą zbyt silne uczucia narodowe, niech popatrzy na ruiny Warszawy.

Ale do tych ruin wróciła. Kornel maturę zdał w Warszawie. Chciał zostać marynarzem, ale komisja lekarska go odrzuciła. Nie dostał się na medycynę, pojechał studiować fizykę do Wrocławia. – Tu poznał mamę, która urodziła się w Stanisławowie i do Breslau trafiła w transporcie kresowych wysiedleńców – opowiada Anna Morawiecka, córka Kornela.

Początek dorosłego życia prawie zwyczajny: ślub, dzieci, etat na uniwersytecie, doktorat z kwantowej teorii pola. Prawie, bo w marcu ’68 studenci zastrajkowali, rektor Alfred Jahn otwarcie ich poparł, a młodzi pracownicy naukowi, wśród nich Morawiecki, zastanawiali się, jak zorganizować kolportaż. Kornel jeździł od kiosku do kiosku, wykupując prezerwatywy, żeby robić z nich baloniki z doczepionymi ulotkami.

– Mateusz urodził się w czerwcu, w sierpniu była inwazja na Czechosłowację, mama płakała, patrząc na lecące samoloty – wspomina pani Anna. – Brat jeszcze w pieluchach wszedł w świat polityki. A właściwie to polityka weszła w świat naszej rodziny.

„W styczniu ’69 rozlepiałem klepsydry Jana Palacha. W grudniu ’70 rozrzucałem we Wrocławiu ulotki broniące stoczniowców Wybrzeża. W czerwcu ’79 w Warszawie, Częstochowie i Krakowie witałem Papieża biało-czerwonym transparentem: Wiara – Niepodległość . Od jesieni ’79 redagowałem niezależne pismo Biuletyn Dolnośląski – napisał Morawiecki w życiorysie, który przysłał do „Gazety Wyborczej”, gdy w 1990 r. chciał kandydować w wyborach prezydenckich. – W tym piśmie i na ulotkach w styczniu ’80 potępiałem napaść sowiecką na Afganistan. Wiosną ’80 wzywałem do bojkotu wyborów do Sejmu PRL. W sierpniu ’80 inspirowałem i wspomagałem strajki we Wrocławiu. Byłem delegatem na I Krajowy Zjazd Solidarności . Ostrzegałem przed stanem wojennym. Podczas Zjazdu zostałem tymczasowo aresztowany i oskarżony za wydrukowanie apelu do żołnierzy sowieckich i Posłania Wolnych Związków Zawodowych w Moskwie do ‚Solidarności’ – na które Zjazd odpowiedziałPosłaniem do Ludzi Pracy Europy Wschodniej. Od 13 grudnia ’81 do czerwca ’82 w podziemiu kierowałem wydawaniem Z dnia na dzień– pisma RKS NSZZ SRegionu Dolny Śląsk. W czerwcu ’82 założyłem Solidarność Walczącą”.

Twardy jak Kornel

Anna Morawiecka pamięta rozmowę z ojcem sprowokowaną informacją o porwaniu dziecka dla okupu. – Zapytałam: ile byś, tatusiu, za mnie zapłacił? A on powiedział, że nic. I zaczął tłumaczyć: że jestem dla niego najcenniejsza na świecie, ale terrorowi nie wolno ulegać. Bo jeśli pójdzie się na kompromis, ktoś inny za to zapłaci.

Ta opowieść pasuje do mitu silnego przywódcy Solidarności Walczącej prowadzącego swoich żołnierzy na krwawy bój. Walczącego ze wszystkimi. Zaledwie trzy dekady temu jego ludzie przysięgali „wobec Boga i Ojczyzny”, że jak będzie taka potrzeba, poświęcą życie dla „wolnej i niepodległej Rzeczpospolitej Solidarnej”. W gdyńskiej stoczni zbudowali prototyp karabinu maszynowego według instrukcji CIA. Konstruowali bomby.

Gdy w 1987 r. esbecy złapali wreszcie Morawieckiego, najdłużej ukrywającego się przywódcę opozycji, Amnesty International nie chciała go bronić, twierdząc, że SW to terroryści.

Władysław Frasyniuk: – Muchy nie skrzywdzi, mięsem nie rzuci, nawet głosu nie podniesie. Nie jest typem fajtera wiodącego lud na barykady. Raczej indywidualista i intelektualista. Samotnik. To dobry, uczciwy człowiek.

Frasyniuk na niemieckich blachach

Zwolennicy i przeciwnicy snują o nim opowieści jak z żywotów świętych. Jak zobaczył leżącego na ulicy pijanego albo bezdomnego, brał do domu, choć w mieszkaniu bez łazienki była czwórka małych dzieci. Bo człowiek, bo godność, bo szacunek.

Że pieniądze nie miały dla niego znaczenia. Ot tyle, żeby było na jedzenie i ubranie. Brat Ryszard denerwował się, czy podczas inauguracyjnego posiedzenia Sejmu Kornel nie wystąpi aby w marynarce pamiętającej stan wojenny.

Że nie jest agresywny, lubi dyskusje, uważnie słucha.

Słucha, ale nie daje się przekonać. – Wiosną ’82 na posiedzeniu Regionalnego Komitetu Strajkowego spieraliśmy się o coś, więc zaproponowałem głosowanie. Kornel jako jedyny miał inne zdanie – opowiada Frasyniuk. – Tekst uchwały miał się ukazać w naszym biuletynie „Z Dnia na Dzień”, Kornel go zabrał, żeby przekazać do druku. No i ukazał się, ale w wersji Kornela! Rzuciłem się z pretensjami, a on: „Wiesz, przespałem się z tym i doszedłem do wniosku, że to ja miałem rację”…

Ząb za ząb

Ich drogi się rozeszły. Frasyniuk, szef dolnośląskiej „Solidarności”, chciał, żeby ludzie zaczęli się organizować. Morawiecki uważał, że trzeba ich wyprowadzić na ulice. I wezwał do demonstracji.

W czerwcu 1982 r. zniknął wrocławski plac Pereca, a pojawił się Gaz-Platz, zamiast Grabiszyńskiej było ZOMO-Strasse, kubły na śmieci zamieniły się w barykady, a doniczki z kwiatami raziły jak granaty. 150 osób zatrzymano, 21 funkcjonariuszy zostało rannych.

– Wysyłanie tłumu na uzbrojonych po zęby facetów, rwanie bruku przeciw ZOMO nie ma sensu. Jak się coś takiego organizuje, trzeba samemu iść w pierwszym szeregu – mówi Frasyniuk, który się wówczas ukrywał. – Trzeba znać swoją siłę. Sam nie jestem owieczką, pogruchotałem wiele szczęk, ale wiem, że nigdy nie zostanę Tysonem, dlatego uprawiam boks amatorski. Nigdy nie zamierzałem stanąć na czele powstania.

Morawiecki twierdzi, że on też nigdy nie chciał, ale jeśli reżim sięga po terror, obywatele muszą się bronić.

Gdy w 1983 r. esbecy porwali z ulicy 15-letniego Mateusza, wywieźli do lasu i straszyli, że go rozwalą, SW postanowiła spalić letni domek szefa wrocławskiej SB Czesława Błażejewskiego. Pomylili się. Z dymem poszedł domek zastępcy Błażejewskiego. Żeby nie było wątpliwości, Morawiecki wysłał mu list: „Mam zaszczyt poinformować, że odpowiada Pan osobiście za bezpieczeństwo osobiste członków Solidarności Walczącej i ich rodzin. Z poważaniem, Kornel Morawiecki, przewodniczący Solidarności Walczącej”.

– To było ostrzeżenie, jeden trup u nas i będzie trup u was – tłumaczy dr Wojciech Myślecki, jeden z podpalaczy.

Myślecki twierdzi, że karabin skonstruowali, sprawdzili, że można go produkować, i na tym koniec. A przysięga była dobrowolna. Bo Morawiecki senior zostawia innym dużo przestrzeni.

Milicja a proces wychowania

Ukrywał się, rodzina tylko o nim słyszała. – W 1983 r. wpadłem na niego w Częstochowie, na mszy papieża. Wracaliśmy razem pociągiem, ale wysiadł przed Wrocławiem i znikł – wspomina Ryszard Morawiecki.

Anna, wtedy sama w konspiracji, z troską obserwowała brata, bo Mateusz lekcjom dużo czasu nie poświęcał. Pracował na swoje hasło w „Encyklopedii Solidarności”: drukował, roznosił gazetki, chodził na demonstracje, był doprowadzany na przesłuchania.

– Po mszy za ojczyznę w katedrze został zatrzymany przez milicjantów. Zapytali o nazwisko. „Morawiecki??? My ci, k…, damy Morawieckiego”. Mocno go pobili. Wrócił do domu i powiedział, że nikt go nie będzie już bił. Stał się prymusem – wspomina siostra.

Kornel nie ukrywa dumy, że syn tak wysoko zaszedł. Podkreśla, że jest wybitnie zdolny. – Może milicja w procesie wychowania też ma w tym swój udział? Zahartowali go biciem – mówi.

Nic nie wskazywało na to, że zostanie bankierem. W 1992 r. skończył historię na Uniwersytecie Wrocławskim. Materiały do pracy magisterskiej („Geneza i pierwsze lata Solidarności Walczącej „) zbierał głównie w domu, wzbogacił ją rozmowami z 53 działaczami opozycji, m.in. Frasyniukiem, Piniorem, Modzelewskim.

Nie oszczędził towarzyszy z podziemia, których bezpieka złamała i którzy donosili na kolegów. „W wypadku osób, które nie sprawdziły się w warunkach konspiracji lub uległy zabiegom SB podczas śledztwa, nie ma chyba konieczności zatajania ich nazwisk”. Ale dalej zaznaczył: „Winę za ich chwile załamania ponoszą przede wszystkim nie oni sami, lecz ci, którzy do tego załamania doprowadzili”.

Od wspólnej działalności w Solidarności Walczącej i studiów trwa przyjaźń Mateusza z o cztery lata starszym Zbigniewem Jagiełłą, prezesem PKO BP. – Można powiedzieć, że groszem nie śmierdzieli – śmieje się ich wspólny znajomy. – Po 1989 r. ciuchami handlowali, jakieś reklamy stawiali.

Spółka z o.o. Kompania Przemysłowo-Handlowa „Reverentia”, branża: „sprzedaż hurtowa, niewyspecjalizowana”, handlowała sprzętem przeciwpożarowym, artykułami medycznymi, weterynaryjnymi i ogrodniczymi. Szło raczej kiepsko.

Morawiecki był też redaktorem w gazecie, pracował w marketingu. I cały czas się dokształcał – dyplom MBA, studia w Hamburgu z zakresu prawa europejskiego i ekonomiki integracji gospodarczej na uczelniach za granicą. Staż w Bundesbanku.

Dla kogo te banki

Gdy syn kolekcjonował dyplomy, ojciec wciąż prowadził żywot dysydenta. Wytykał okrągłostołowej opozycji odejście od etosu demokratycznego, „pseudowybory” w ’89 były „legalizacją uzurpacji komunistów do przewodniej roli w Polsce”. Kontestował wszystko, ale nie znajdował zrozumienia u wyborców.

Rok 1993: – Panie Wałęsa, pan jest odpowiedzialny za to, że w Polsce nie ma prawdy, sprawiedliwości, demokracji i wolności.

Wałęsa: – Panie Morawiecki, pan nie umie poradzić sobie z demokracją, przegrywa pan wybory, a winę zwala pan na agentów. Bóg mi to dał, że jestem prezydentem. Pan też mógł być.

W 2010 r. ponownie startował na prezydenta i przekonywał: „Jestem lepszy od kandydatów propagowanych przez układ polityczny”. Dostał 21 tys. 596 głosów, czyli 0,13 proc.

Wciąż mówi o ofiarach transformacji, o wyprzedaży polskich przedsiębiorstw, że najlepiej urządzili się funkcjonariusze dawnych służb i zagraniczne firmy. Złośliwi odpowiadają: a gdzie są ludzie Solidarności Walczącej?

Grzegorz Schetyna był ministrem, marszałkiem, wicepremierem. Myślecki radzi sobie w biznesie, nie mówiąc o Jagielle i młodym Morawieckim. – Nawet Wałęsa nie dostał dwóch banków, a Kornel miał! – żartuje Frasyniuk.

Morawiecki powtarza jednak, że wielu z SW nie odnalazło się po transformacji. On też nie. Wrócił na politechnikę, chciał uczyć podstaw etyki. Wygrał konkurs na adiunkta, ale rada wydziału sprzeciwiła się jego zatrudnieniu, bo oznaczałoby to wprowadzenie polityki na uczelnię. Rektor Wiszniewski postawił jednak na swoim, bo właśnie odrzucenie kandydatury Kornela oznaczałoby zwycięstwo polityki.

Morawiecki etyk do studentów w 1994 r.: – Naród pozbawiony zmysłu Boga straciłby sens istnienia. Brak wiary w Boga osłabia wolę życia. Bo jak się nie ma po co umierać, to nie ma po co żyć.

Morawiecki historyk szykował się do nowego życia.

Cena nazwiska

Gdy w 1997 r. do władzy doszedł AWS, koledzy Kornela zasiadali w ministerialnych fotelach. Mateusz został współpracownikiem Ryszarda Czarneckiego w Urzędzie Komitetu Integracji Europejskiej. Opracowywał strategie negocjacyjne przystąpienia do Unii. – Był kandydatem idealnym: świetne wykształcenie na uczelniach w Stanach, Niemczech i Szwajcarii, znajomość języków. No i nazywał się Morawiecki, co też nie było bez znaczenia – mówi Czarnecki.

Pracę łączył z mandatem radnego Sejmiku Województwa Dolnośląskiego z listy AWS. Tam też rekomendował go ojciec. Radnym AWS był wtedy również Jerzy Pokój, który ostatnie 14 lat spędził w Platformie. – Wiele osób patrzyło na niego przez pryzmat słynnego ojca. Ale rodzicielskiej rekomendacji sprostał w stu procentach. Niesamowicie pracowity. Organizował dla nas, starych, wykłady, na których już wtedy starał się tłumaczyć prawa ekonomii i rynków finansowych. A do tego cały czas wkuwał te swoje angielskie idiomy.

Na kogo głosuje Chuck Norris

Rok 1998. – Minister skarbu [Emil Wąsacz] sondował, czy dolnośląska AWS nie ma kogoś do rady nadzorczej Banku Zachodniego – opowiada Czarnecki. – Była z tego spora awantura, bo prócz mnie i Tomasza Wójcika pozostali dolnośląscy posłowie mieli innego kandydata. Przeforsowaliśmy jednak Mateusza. Można powiedzieć, że mieliśmy dobrą rękę, bo gdy w 1999 r. bank przejęli Irlandczycy z AIB, okazało się, że jest jedynym w radzie, który biegle mówi po angielsku. A że chcieli mieć w zarządzie kogoś spoza politycznych układów, wzięli Mateusza.

– Pamiętam to nieco inaczej – śmieje się Bogdan Zdrojewski, ówczesny prezydent Wrocławia. – Dużo większą rolę w promocji Mateusza Morawieckiego mieli prezes banku Jacek Kseń i wojewoda wrocławski Janusz Zaleski.

Irlandczycy dali się przekonać także ówczesnemu dyrektorowi NBP we Wrocławiu Marianowi Polaczkowi, który twierdził, że Morawiecki nie do końca wdał się w ojca i nie jest rewolucjonistą.

1 maja 2007 r. Mateusz zajął stołek prezesa Ksenia. Kseń nie chce o tym rozmawiać. – Proszę mnie zrozumieć – rzuca jedynie do słuchawki.

Nikt z byłych współpracowników Mateusza nie chce rozmawiać pod nazwiskiem. – Podejrzliwy, lojalność to najważniejsza cecha, której wymaga. Najpierw sprawdza poglądy polityczne, a potem kompetencje. Gdy w reklamie banku miał wystąpić Chuck Norris, pracownicy musieli się dowiedzieć, na kogo głosował. Na szczęście popierał Republikanów. Morawiecki kazał sobie nawet pokazać teksty piosenek, które miała śpiewać Kayah na firmowym Christmas party. Jedną odrzucił.

W branży niespodziewanie wyrósł na najbardziej agresywnego gracza. Poprzez fuzje z Kredyt Bankiem i hiszpańskim Santanderem wyprowadził BZ WBK na trzecią pozycję na polskim rynku. Apetyt miał dużo większy, ale Komisja Nadzoru Bankowego zasugerowała, że więcej połknąć nie pozwoli.

– Przez osiem lat rządził jednym z największych banków i nie spaprał tej roboty. To jest jakaś rekomendacja, żeby porządzić czymś większym, państwem na przykład – komentował nominację Morawieckiego na wicepremiera Maciej Samcik z działu gospodarczego „Wyborczej”.

Bankowiec z BZ WBK: – Ale to nie jest ekonomista, tylko specjalista od zarządzania. Na dziennikarzach gospodarczych robił wrażenie, bo po trzech miesiącach nauczył się wszystkich wskaźników, z pamięci recytował liczby. Tylko nie wiedział, skąd się brały. Apodyktyczny, wymagający od ludzi ponad ich możliwości. Po jego nominacji na wicepremiera w banku wiele osób odetchnęło z ulgą. Nie umie iść na kompromis, nie przyzna się do błędu. Bo on błędów nie popełnia.

W banku opowiadają, że gdy Morawiecki został prezesem, oświadczył, że nie chce służbowego kierowcy, ale szybko się okazało, że bez kierowcy nie da rady. Nie czekał on jednak na szefa w biurze, tylko cały dzień siedział w samochodzie na podziemnym parkingu, żeby nikt się nie dowiedział.

Strażnik pamięci

Nie wszystko da się ukryć. Donald Tusk zaprosił go do Rady Gospodarczej przy premierze, co przywołują niechętni nominacji PiS-owcy. Wicepremier Morawiecki dla wielu w partii Kaczyńskiego to ciało zupełnie obce.

– Przecież on do PiS-u pasuje świetnie. Jak można mu zarzucać, że nie pracował dla partii? A polityka historyczna? Żołnierze Kaczyńskiego powinni okazać wdzięczność – mówi jeden z byłych współpracowników prezesa.

Lista patriotycznych projektów sponsorowanych przez bank jest imponująca, z filmem „1920. Bitwa Warszawska” na czele. „Brakuje w naszej kulturze świadectw sukcesów Polaków, a takim spektakularnym wręcz sukcesem była wojna roku 1920” – tłumaczył prezes Morawiecki. Zanim sięgnął do sejfu, sprawdził w scenariuszu, jak zostali przedstawieni Rosjanie.

Bank wsparł projekt „Patriotyzm nie jest śmieszny”, był głównym fundatorem pomnika Ignacego Jana Paderewskiego w Poznaniu i wraz z Onetem zorganizował konkurs „Wdzięczni każdego dnia” mający przybliżać postacie polskich bohaterów.

Zaangażowanie zostało docenione przez tzw. media niepokorne. W 2013 r. BZ WBK otrzymał tytuł Strażnika Pamięci tygodnika „Do Rzeczy”.

Ale BZ WBK wspiera też Konkurs Chopinowski, sponsorował Brave Festival ściągający artystów z całego świata i był partnerem plebiscytu „Wyborczej” i TVN „Ludzie Wolności” (najwięcej głosów w kategorii społeczeństwo dostał Jerzy Owsiak).

Do PiS-u Morawiecki junior zbliżył się poprzez Aleksandrę Natalli-Świat, pochodzącą z Wrocławia wiceprezes partii, jej główną specjalistkę od spraw gospodarczych. Gdy zginęła w katastrofie pod Smoleńskiem, jej miejsce w zarządzie partii zajęła Beata Szydło. Morawieckiego przedstawił jej podczas wspólnego obiadu jeden z wrocławskich polityków PiS-u. – Pisał potem Beacie jakieś analizy, przygotowywał merytorycznie do debat i wystąpień – mówi nam działacz PiS-u. – Gdy został wreszcie przedstawiony prezesowi, ten z miejsca się w nim zakochał. Morawiecki nie plótł andronów, tylko rozrysował kompletną mapę drogową: co, gdzie i jak trzeba zmienić, by rozbujać gospodarkę i znaleźć pieniądze na realizację naszych obietnic.

Może Antoś wie więcej

Morawiecki senior startował na senatora z poparciem PiS-u, w drugiej turze wyborów prezydenckich w 2010 r. poparł Jarosława Kaczyńskiego. Ale dzisiaj mówi, że nie mógłby zostać parlamentarzystą pod flagą PiS-u, bo musiałby pogwałcić sumienie albo zasadę lojalności: – Może Antoś [Macierewicz] wie więcej ode mnie, ale ja nie powtórzę, że katastrofa smoleńska to zamach.

Nie podoba mu się też gra wyborami moralnymi. Takich spraw jak in vitro czy aborcja nie stawia się na ostrzu noża. Ważniejsze jest to, czy ludzie żyją w godnych warunkach. Podczas inauguracyjnego posiedzenia Sejmu pytał: „Czy biednych uda się wyrwać z biedy, czy zdolni i młodzi będą mieć perspektywę?”. „Na co dzień widzę bezprawie, draństwo i rozpacz. Rządzą ci, co mają pieniądze i siłę” – mówił marszałek senior.

Dla tych, którzy sobie nie poradzili, założył stowarzyszenie Solidarność Walcząca. – Zbiera bezdomne psy, a miałby zostawić ludzi? – mówi jeden z przyjaciół.

– Były między nami więzi, traktowaliśmy się po bratersku. A teraz najważniejszy jest własny interes. I to jest może większa strata niż wyprzedany za bezcen majątek narodowy – tłumaczy Morawiecki.

Swoim drukarzom (SW była potęgą poligraficzną) załatwiał mieszkania, zapomogi, szpitale. Zszywał rozprute życiorysy. Wychodzili z podziemia przetrąceni, z chorobą alkoholową, bez rodzin. Umierali w samotności. Ciało Krzysztofa Gulbinowicza, który już w latach 70. drukował wydawnictwa bezdebitowe, znaleziono po dwóch tygodniach. – Morawiecki przemawiał nad trumną, wyglądał, jakby syna chował – mówi Piotr, jeden z dawnych współpracowników.

W 2007 r. prezydent Kaczyński chciał go odznaczyć Krzyżem Wielkim Orderu Odrodzenia Polski. Morawiecki odmówił. Uznał, że powinien dostać Orła Białego.

Od 1990 r. prezydenci rozdali 176 orderów, dostali je m.in.: Hanna Suchocka, Jan Krzysztof Bielecki oraz prawnik Zbigniew Radwański i bp Alojzy Orszulik. – A my nie byliśmy warci? Przecież to było nie dla mnie, tylko dla całej SW – mówi z rozżaleniem.

Poselski mandat też potraktował jako uznanie zasług wszystkich członków SW. – Ćwierć wieku waliłem głową w mur i wreszcie go przebiłem.

W Kukizie podoba mu się, że chce rozbić okrągłostołowy porządek. Hasło zmiany uważa za najważniejsze spoiwo mentalnie podzielonej formacji. Broni mariażu z Ruchem Narodowym, oburza się, gdy słyszy o nich „brunatne koszule”, bo to przecież synonim zbrodniarzy. Ale mówi, że na Marsz Niepodległości należało zapraszać prezydenta Komorowskiego i Hannę Gronkiewicz-Waltz, bo niepodległość nie powinna dzielić. Oburzają go też hasła „j…ć Araba” czy krążące po internecie listy ludzi, których należy wyp…ć do Izraela.

Nie przeszkadza mu, że Paweł Kukiz mówi o bankierach „banksterzy”?

– Mój syn skutecznie szefuje potężnemu bankowi należącemu do kolosa światowego kapitału – do grupy Santander. Pookrągłostołowe rządy wyprzedały polski majątek w obce ręce, ale Mateusz, jak może, wspiera rodzimą przedsiębiorczość. Większość zysków czerpią jednak właściciele. I są to zyski ponad miarę, których znacznie większa część powinna zasilać nasz budżet – tłumaczył dziennikarzowi „Wyborczej” jeszcze przed nominacją syna na wicepremiera.

Co komu w sercu gra

Mateusz Morawiecki na rządowej posadzie chce jeszcze mocniej wspierać rodzimą przedsiębiorczość. Nie interesowała go zwykła ministerialna teka, tylko stanowisko pierwszego wicepremiera. – Chciał gwarancji, że inni ministrowie resortów gospodarczych będą go słuchać. Że ministrowie finansów i skarbu nie będą traktować go jak petenta i nie odmówią przesunięcia środków, gdy Morawiecki sobie tego zażyczy – słyszymy od osoby w PiS-ie, która brała udział w rządowych układankach. – Postawił sprawę jasno: to wy potrzebujecie mnie, a nie ja was. Jeśli mam zrezygnować z dotychczasowego życia, muszę mieć pełną swobodę działania.

Zdrojewski: – Mateusz nie zawiedzie. Jednak bardzo szybko odczuje gigantyczny dyskomfort wynikający z kontekstu, w którym przyjdzie mu wykonywać obowiązki.

Emocje wzbudzają nie tylko obowiązki, ale także pensja wicepremiera. Z ponad 300 tys. miesięcznie spadnie do 12,5 tys. zł.

– Mateusz nigdy nie przywiązywał szczególnej wagi do pieniędzy. Po prostu zawsze starał się perfekcyjnie wykonywać stawiane mu zadania – mówi Wiesław Kilian, były poseł PiS-u, dziś senator konserwatywnego skrzydła PO, który przyjaźni się z Morawieckim blisko 20 lat. – Gdy wysłałem mu SMS-a z gratulacjami, odpisał: „Ku chwale Ojczyzny”. Cały on.

W 2009 r. w czasie kryzysu obniżył swoją pensję na znak solidarności z pracownikami, którym obcięto wynagrodzenia. Pracowników wciąż to wkurza. – Napiszcie, że jak się zarabia 300 tys. miesięcznie i obetnie się stówkę, to nadal starcza na wszystkie luksusy. No i PR świetny. Ale jak się zarabia 2,5 tys. i zabiorą ci 700 zł, to się już żyć nie chce.

– Mateusz pieniądze już ma. Teraz choruje na władzę absolutną – mówi człowiek z jego bliskiego otoczenia. – Wicepremier brzmi dobrze, ale prezydent jeszcze lepiej. Jasne, że nie będzie ryzykował bezpośredniego starcia z Jarosławem Kaczyńskim. Jest cierpliwy, poczeka, aż prezes sam go wskaże. Myślicie, że pracując w rządzie, straci wpływ na funkcjonowanie banku? – śmieje się nasz rozmówca. – Nie zdziwię się, jeśli ogłosi chęć wykupienia Hiszpanów przez jakiś polski konglomerat, np. PZU i PKO BP. Z pozycji rządowych nietrudno przeforsować takie rozwiązanie. Prezydent Duda mówił w kampanii wyborczej o konieczności „repolonizacji” banków, no to ją przeprowadzą! A zarządzanie z tylnego siedzenia, za pomocą zaufanych ludzi, jest całkiem atrakcyjną perspektywą.

Trzy tygodnie temu Morawiecki wystąpił na X Kongresie Obywatelskim na Politechnice Warszawskiej. Zaczął jak Piłsudski: „Polska albo będzie wielka, albo nie będzie jej wcale”. Zaznaczył, że potrzebujemy silnej gospodarki, bo od niej zaczyna się silna edukacja, silna armia i wszystko inne, co sobie zażyczymy. Mówił o pułapce średniego dochodu, w który wpadła Polska: mamy stosunkowo niskie płace, ale ich gwałtowne podniesienie obniżyłoby naszą konkurencyjność. Jednocześnie pensje są na tyle wysokie, że grozi nam odpływ inwestycji do krajów, gdzie siła robocza jest jeszcze tańsza. Przerabialiśmy to w XVII wieku, źle się skończyło, powinniśmy teraz położyć nacisk na umiejętną, inteligentną specjalizację, budowę przemysłu stoczniowego, biotechnologicznego, elektrotechnicznego.

W opublikowanym przez „Rzeczpospolitą” sondażu IBRiS badającym ocenę ministrów Beaty Szydło wicepremier z Wrocławia ma najlepsze noty – 63 proc. pozytywnych wskazań.

Gdy Sejm przegłosował wotum zaufania dla rządu, Kornel Morawiecki był wśród 18 posłów, którzy wstrzymali się od głosu.

Gdy w nocy ze środy na czwartek PiS „unieważnia” wybór pięciu sędziów Trybunału Konstytucyjnego, na mównicę wchodzi Kornel Morawiecki. – Prawo jest ważną rzeczą, ale prawo to nie świętość – mówi. – Nad prawem jest dobro narodu. Prawo, które nie służy narodowi, to bezprawie.

Burza braw. Posłowie PiS i Kukiz’15 wstają z miejsc. Stoi i klaszcze Jarosław Kaczyński.

Kilka godzin wcześniej w TVN 24 Morawiecki tłumaczy: – Sędziowie TK sprawują swój urząd w imię rozwiązań, które proponują ugrupowania, które wygrały wybory (…). Trzeba pozwolić tym, którzy teraz rządzą, by robili tak, by żyło się lepiej Polakom. Nie można potępiać w czambuł wszystkich rozwiązań, które z założenia mają poprawić los Polaków.

Władysław Frasyniuk z niedowierzaniem kręci głową: – Doczekaliśmy czasów, gdy człowiek, który walczył z systemem totalitarnym, mówi publicznie, że stojący na straży konstytucji Trybunał szkodzi obywatelom! Straszne! Mam wrażenie, że Kornel niewiele rozumiał z tego, co się na sali sejmowej działo. Cały jego życiorys i kapitał, jaki zebrał przez lata na walce z komuną, jest dziś po stronie tych, którzy przejęli wszystkie złe cechy tamtego totalitarnego systemu.

Wicepremier Morawiecki z wywiadu dla „Rzeczpospolitej”

O pozycji Polski
– Chcemy być częścią krwiobiegu gospodarki światowej (…). Ale jednocześnie chcemy też jak najbardziej chuchać i dmuchać na rodzący się polski kapitał, który cały czas znajduje się pod ogromną presją. Również dlatego, że kiedy firmy międzynarodowe rosły w ostatnich 100 latach, to nasze firmy nie miały takich możliwości, bo żyliśmy w mrocznych latach komunizmu, a wcześniejsze wojny światowe i zabory ograbiły Polskę i Polaków z własności w stopniu nieporównywalnym do innych krajów.

O obietnicy zwiększenia kwoty minimalnej:
– Kwota wolna powinna być zwiększana, ale czy skokowo od razu do 8 tys., czy w pewnej sekwencji, to jest kwestia do dyskusji. Będę raczej optował za „fazowaniem” tego ruchu.

O kampanijnej obietnicy biliona złotych na inwestycje:
– To jest symbol. Symbol tego, że poprzez różne mechanizmy gospodarcze, rozwojowe, finansowe i fiskalne chcielibyśmy stymulować inwestycje. Program ten dotyczy najbliższych siedmiu-ośmiu lat, czyli nowej perspektywy finansowej.

O obietnicy PiS-u obniżenia wieku emerytalnego:
– To jest twarde zobowiązanie przedwyborcze, więc na pewno nastąpi. Jednak na szczegóły tej propozycji poczekajmy jeszcze chwilę.

Jacek Harłukowicz będzie gościem Karoliny Głowackiej w sobotę w Radiu TOK FM o godz. 11

Wideo „Magazynu Świątecznego” to coś więcej – więcej wyjątkowych tematów, niezwykłych ludzi, najważniejszych wydarzeń, ciekawych komentarzy i smacznych wątków. Co weekend poznasz ciekawy przepis, zasłuchasz się w interpretacji wiersza i przyznasz, że jest cudem, dowiesz się, co w trawie piszczy – w polityce, kulturze, nauce.

W ”Magazynie Świątecznym czytaj:

Petru: Kaczyński nie ma pomysłu na Polskę. Chce się mścić
Ważne jest to, by codziennie ich punktować i pokazywać Polakom, że lepsza, nowoczesna Polska jest możliwa. I stworzyć siłę, która przejmie władzę. Z Ryszardem Petru rozmawia Witold Gadomski

Podróż Szczerka przez Europę. Powrót do Mordoru drogą przez czarny Majdan
Na miejscu Putina oddałbym im ten wrak. Rosja cieszy się ze zwycięstwa PiS jak diabli, bo nie mogło jej się trafić nic lepszego niż pęknięcie najsłabszego z kręgów europejskiego kręgosłupa na linii Wschód – Zachód: Polski

Jarosław Kuźniar: Boli? Miało boleć
Mamy odpowiadać tym samym? Lżyć, palić i bić? Nie wydaje mi się to skuteczne. Z Jarosławem Kuźniarem rozmawia Maciej Stasiński

Wiktor Osiatyński: Konstytucja do bicia
Politycy zawsze gsrali ustawą zasadniczą. A ludzie, choć cenią prawa i wolności, patrzą tylko, co mogą z niej mieć dla siebie. Z Wiktorem Osiatyńskim rozmawia Ewa Siedlecka

Kornel i Mateusz Morawieccy. O dwóch takich, co Polskę chcą zmieniać
Morawiecki w Sejmie, Morawiecki w rządzie. Przywódca Solidarności Walczącej i bankowiec po historii cytujący Piłsudskiego. Ojciec i syn. Jeden z Kukizem, drugi z Kaczyńskim

Potrzebujemy pospolitego ruszenia
Toczy się wojna. Paryż stał się celem, kolej na Nowy Jork i Biały Dom. Kalifatem powinni się zająć Francuzi, Polacy, Amerykanie, Niemcy, Saudyjczycy – wszyscy. Z gen. Edwardem Rownym rozmawia Agnieszka Niezgoda

Japoński minimalizm. Gdy pusty znaczy możliwy
Moda na minimalizm to nie tylko tęsknota za oszczędnością form i funkcjonalnością. Czego jeszcze szukamy w prostocie?

Tomasz Organek: Nie ma czasu na głupoty
Robię wszystko, żeby było niewygodnie. Bo jak jest wygodnie, to się nie wstaje z fotela. Z Tomaszem Organkiem rozmawia Dorota Wodecka

Religia nie sprzyja spadkowi przemocy. Za to dobra literatura i owszem
Dobrostan obywateli jest moralnym priorytetem ważniejszym od narodowej chwały i przykazań religijnych. Życie mężczyzn, kobiet i dzieci jest podstawowym dobrem. Ze Stevenem Pinkerem rozmawia Katarzyna Wężyk

sagaMorawieckich

wyborcza.pl

 

misjaSpecjalna

profMuszyński

Kłótnia o TK u Olejnik. „Sędziowie zostali wybrani”. A Sasin: „Powołajcie sobie Trybunał Konstytucyjny na uchodźstwie”

MIG, 29.11.2015
Opozycja nie zgłosi kandydatów na sędziów Trybunału Konstytucyjnego, bo to jej zdaniem oznaczałoby, że zmiany wprowadzone ostatnio przez PiS są zgodne z prawem. – Od paserów się nie kupuje – mówiła w Radiu ZET Katarzyna Lubnauer z Nowoczesnej. Z opozycją ostro polemizował Jacek Sasin z PiS.

Jacek Sasin

Jacek Sasin (PRZEMEK WIERZCHOWSKI)

 

– Te uchwały były całkowicie niezgodne z prawem, one zmieniły zapis ustawy, który mówi o dziewięcioletniej kadencji sędziego TK i dodały zapis, że jest tak, dopóki Sejm nie podejmie odpowiedniej uchwały. To pogwałcenie zasady niezawisłości i niezależności – mówiła posłanka Nowoczesnej.

„Bez sensu” byłoby zgłaszanie przez PSL kandydata – dodał poseł ludowców Piotr Zgorzelski. Podkreślił, że jeśli zgodnie z wolą PiS do Trybunału zostanie wybranych kolejnych 5 sędziów, przez co ich liczba w 15-osobowym Trybunale osiągnie 20 (!), to „będzie paraliż”.

PO też nie wystawi swoich kandydatów do Trybunału. – To oczywiste, że nie wystawimy. W naszym rozumieniu sędziowie Trybunału są wybrani, w październiku, i do 3 grudnia, kiedy Trybunał Konstytucyjny nie oceni ustawy, na podstawie której zostali wybrani, są sędziami Trybunału – mówiła Iwona Śledzińska.

– To niesłychane, co pani mówi, naprawdę – komentował Sasin. – No jak mogą być sędziami, skoro nie złożyli przysięgi? Powołajcie sobie Trybunał Konstytucyjny na uchodźstwie, bo widzę, że do tego to teraz zmierza, żeby tworzyć alternatywne ośrodki władzy – wypalił poseł PiS.

Sasin: Te uchwały nie zaistniały

Przypomnijmy: 25 listopada po południu klub PiS złożył pięć projektów uchwał o stwierdzeniu braku mocy prawnej wyboru sędziów Trybunału Konstytucyjnego. Mimo protestów opozycji Sejm przyjął je jeszcze w środę, parę minut przed północą.

Dziś Jacek Sasin z PiS bronił wersji swojej partii i przekonywał, że ów poprzedni wybór 5 sędziów (wybrała ich poprzednia rządząca koalicja niedługo przed wyborami) nie zaistniał. – W ogóle nie doszło do wyboru tamtych osób. Te uchwały nie zaistniały. – Od kiedy uchwały są nad ustawami? Tak to możecie uchwalić, że Słońce jest zielone – odpowiedziała mu prowadząca audycję Monika Olejnik. Sasin bronił się, że Sejm w uchwale nie unieważnił ustaw, tylko uznał, że „nie miały mocy prawnej”.

Doradca prezydenta Andrzeja Dudy, Paweł Mucha, stwierdził, że prezydent nie może już obecnie przyjąć przysięgi od piątki sędziów wybranych przez PO i PSL. I zrzucił na te partie winę, mówiąc, że „próbowały zawłaszczyć Trybunał”. Zaznaczył, że w sprawie wyboru nowych sędziów prezydent poczeka na rozstrzygnięcia samego Trybunału.

kłótniaoTK

gazeta.pl

 

czyliJużWiemy

O co właściwie chodzi w sporze o Trybunał Konstytucyjny? Tłumaczymy krok po kroku [10 PUNKTÓW]

mf, PAP, 29.11.2015

O co chodzi w sporze o Trybunał Konstytucyjny?

O co chodzi w sporze o Trybunał Konstytucyjny? (Fot. Agencja Gazeta)

Jak najlepiej wytłumaczyć, o co chodzi w sporze o Trybunał Konstytucyjny, którym od tygodnia żyją media? Sprawa jest skomplikowana, ale staramy się wyjaśnić ją jak najprościej – w 10 punktach.

Spór o Trybunał Konstytucyjny jest tyleż ostry i angażujący opinię publiczną, co skomplikowany. Śledząc w mediach codzienne starcia obu stron i słysząc wzajemne oskarżenia o „psucie państwa” i „podważanie demokracji”, czasami trudno zrozumieć, co dokładnie jest przedmiotem kłótni. W tym tekście chcielibyśmy nieco uporządkować tę sprawę. Od czego zacząć? Najlepiej od samego początku.

1. Początek, czyli dobre intencje

Prace nad nową ustawą o TK rozpoczęły się już pod koniec 2010 r. To wtedy zespół sędziów TK w stanie spoczynku podjął się przygotowania roboczego projektu. Powodem podjęcia prac była m.in. potrzeba przyspieszenia rozpatrywania spraw w TK, zwiększenia sprawności orzekania oraz odpolitycznienie wyboru nowych sędziów. Przewidziano w nim m.in. że sędziów miałyby zgłaszać wydziały prawa i prawnicze samorządy zawodowe, a nie tylko politycy.Początkowo wszystkie sejmowe kluby opowiedziały się za dalszymi pracami nad tą propozycją. Brzmi dobrze prawda? Niestety, później sprawy zaczęły się komplikować.

2. Politycy biorą się za odpolitycznianie

W grudniu 2013 r. projekt, złożony wcześniej w Sejmie, trafił do sejmowej podkomisji nadzwyczajnej. Prace trwały do kwietnia 2015 r. Szybko okazało się, że posłowie jakby zapomnieli o intencji odpolitycznienia TK – sejmowa podkomisja usunęła z projektu m.in. propozycje, aby kandydatów na kandydatów do TK wskazywały środowiska prawnicze.

W maju 2015 r. projekt przyjęła sejmowa komisja. Co ważne – nikt z zasiadających w niej posłów nie wniósł poprawki o przywróceniu udziału środowisk prawniczych i naukowych w procedurze wyboru sędziów.

Pojawił się za to nowy postulat – i to właśnie on jest dziś kością niezgody między PiS a opozycją – otóż komisje zaproponowały, by kandydatury na miejsca pięciu sędziów TK, których kadencje wygasają w 2015 r., składać w 30 dni od wejścia w życie ustawy – aby jeszcze Sejm VII kadencji (zdominowany przez PO i PSL) mógł powołać tych nowych członków TK.

Sejm przyjął ustawę pod koniec maja. Ustępujący prezydent Komorowski podpisał nową ustawę 21 lipca; w życie weszła 30 sierpnia.

3. PO na odchodne wybiera 5 sędziów

Poprzedni Sejm za wybór nowych sędziów (wybieranych na miejsce tych, którym kadencja wygasa w 2015 r.), zabrał się 8 października – na kilkanaście dni przed wyborami, w których PO nie mogła spodziewać się zwycięstwa. Przeciw wszystkim kandydatom głosował cały klub PiS, który ten wybór nazwał „psuciem państwa”. – PO przygotowując się na porażkę posuwa się do kroku, który łamie zasady demokratycznego państwa prawa – wskazywało PiS, oskarżając przeciwników o chęć „upchnięcia” swoich ludzi do TK, aby ten mógł torpedować działania przyszłego rządu PiS.

Co istotne, nie wszyscy odchodzący sędziowie kończą kadencję tego samego dnia – troje z nich przestało formalnie urzędować 6 listopada, jeden z sędziów zrobi to dopiero 2 grudnia, a w przypadku jednej z sędzin termin ten upłynie 8 grudnia.

Dlaczego ma to znaczenie? Bo o ile wygaśnięcie kadencji trójki sędziów następuje jeszcze w trakcie VII kadencji Sejmu, o tyle mandat pozostałej dwójki wygasa w grudniu – a zatem w trakcie kadencji nowego Sejmu . Dlatego posłowie prawicy jeszcze 23 października, na dwa dni przed wyborami parlamentarnymi, złożyli na ustawę o TK skargę do… TK.

Jednak 10 listopada PiS (które w międzyczasie wygrało wybory) wycofało z TK swój wniosek. Rzeczniczka PiS Elżbieta Witek wyjaśniała, że jest on bezzasadny, bo PiS chce całkiem nowej ustawy o TK.

4. Duda nie chce uznać wybranych przez poprzedni Sejm sędziów

Tymczasem okazało się, że prezydent Andrzej Duda nie zamierza przyjąć ślubowania od nowych sędziów. 11 listopada powiedział, że „sędziów TK mógł wybrać nowy Sejm i w normalnych warunkach właśnie w taki sposób by to nastąpiło; w moim przekonaniu to, co się stało, było poważnym naruszeniem zasad demokratycznych”. Jednak 17 listopada prof. Rzepliński powiedział w wywiadzie dla PAP, iż uchwale Sejmu o wyborze trzech sędziów w miejsce tych odchodzących 6 listopada „w żaden sposób nie można zarzucić, że jest niekonstytucyjna”.

Ale PiS trwało przy swoim zdaniu podkreślając, że nowi sędziowie tak naprawę nie są sędziami, gdyż – z powodu nieodebrania od nich ślubowania przez prezydenta – po zmianie kadencji Sejmu niezakończona procedura ich wyboru uległa dyskontynuacji ( Zasada dyskontynuacji oznacza, że projekty ustaw, których stary Sejm nie dokończył, nie są kontynuowane przez nowy Sejm). Tymczasem PO i część prawników uważa, że ich kadencja zaczęła się z chwilą wyboru, a zaprzysiężenie to swoista czynność techniczna.

 

5. PiS zmienia ustawę o TK, żeby móc wybrać sędziów jeszcze raz

Właśnie w takiej, spornej co do statusu wybranych jeszcze w poprzedniej kadencji sędziów sytuacji, Sejm 19 listopada głosami klubów PiS i Kukiz’15 znowelizował ustawę o TK tak, by… ponownie wybierać sędziów. Posłowie PO opuścili salę na czas głosowania w ramach protestu. Następnego dnia Andrzej Duda podpisał ustawę.

Co jeszcze jest w tej nowelizacji? Projekt, zgodnie z linią trzymaną przez PiS, wprowadza m.in. zasadę, że kadencja sędziego TK rozpoczyna się w dniu złożenia ślubowania wobec prezydenta RP – co następuje w 30 dni od dnia wyboru. Nowelizacja ta ma wejść w życie 5 grudnia.

6. PiS unieważnia październikowy wybór sędziów

Ale PiS poszedł jeszcze dalej, by ostateczenie przeciąć spór o TK. W nocy z 25 na 26 listopada Sejm przyjął pięć uchwał o tym, że wybór pięciu sędziów z 8 października (czyli w poprzedniej kadencji Sejmu) nie miał mocy prawnej.

Niektórzy konstytucjonaliści i część opozycji (PO, PSL i Nowoczesna) są zdania, że uchwały naruszają przepisy konstytucji, ponieważ Sejm nie ma prawa pozbawić urzędu sędziów TK.

PiS replikuje, że uchwały mają naprawić wadliwą decyzję poprzedniego Sejmu.

Według przedstawionych przez PiS opinii prawnych wybór 5 sędziów TK w październiku był oparty na niekonstytucyjnych przepisach. Oceniają też, że naruszały one autonomię Sejmu, a zainicjowana przez poprzedni Sejm procedura wyboru sędziów – jako niezakończona (bo Duda nie przyjął ślubowania) – podlega zasadzie dyskontynuacji.

7. Trybunał bada „starą” ustawę…

Nie można jednak zapomnieć, że przecież sam Trybunał wciąż działa i zajmuje się zaskarżanymi ustawami. 3 grudnia TK postanowił rozpatrzyć wniosek o zbadanie konstytucyjności „starej” ustawy o TK, na mocy której wybrano w październiku pięciu nowych sędziów.Przypomnijmy, że wniosek ten pierwotnie złożyło PiS, później go wycofało, ale ostatecznie 17 listopada złożyli go posłowie PO i PSL. Do wniosku przyłączył się też RPO Adam Bodnar.

8…. i „nową” ustawę

Ale PO i PSL (razem z Bodnarem i Krajową Radą Sądowniczą) zaskarżyło do TK także nową ustawę o Trybunale autorstwa PiS.

„Parlament wykroczył wspólnie z prezydentem poza konstytucyjne umocowanie, bo de facto tymi przepisami próbuje się odwołać wybranych zgodnie z prawem sędziów TK” – wskazuje PO. Trybunał tę skargę ma rozpatrzyć 9 grudnia.

9. PiS nie czeka na decyzje TK

Rząd nie zamierza jednak najwyraźniej czekać na decyzje Trybunału – 26 listopada ogłoszono, że na posiedzeniu 2-3 grudnia Sejm wybierze pięciu sędziów TK.

Opozycja i część prawników (w tym. b. prezesi TK) twierdzi, że Sejm powinien wstrzymać się z wyborem sędziów zaplanowanym na 2-3 grudnia do czasu wydania wyroku przez TK co do ustawy o TK, na której podstawie – obok regulaminu Sejmu – nowi sędziowie mają być wybrani. Choć TK nie może badać konstytucyjności uchwał Sejmu (chodzi o uchwały o odwołaniu 5 wybranych wcześniej sędziów), to może odnieść się do tego w uzasadnieniu wyroku.

10. Co na to eksperci?

Jak tę sytuację komentują eksperci? – O ile dojdzie 2 grudnia do wyboru pięciu sędziów, o tyle będzie kryzys do kwadratu. Ponieważ ci sędziowie będą wybrani z wadą prawną. W przyszłości będziemy mogli negować każdy wyrok Trybunału, w którego orzekaniu brali udział – mówił konstytucjonalista prof. Marek Chmaj w „Po przecinku” w TVP Info.

– Gdyby rzeczywiście większości i opozycji zależało na ratowaniu TK, to powinny się odbyć rozmowy, których celem byłoby wybranie nowych sędziów – częściowo przez PiS, a częściowo przez opozycję. Ponieważ nie rozmawiają, to będziemy mieli 20 sędziów TK – dodawał w tym samym programie prof. Antoni Dudek.

Zobacz także

 

TOK FM

 

Jak się nie oddaje władzy

Michał Kokot, 28.11.2015

Beata Szydło

Beata Szydło (FOT. SŁAWOMIR KAMIŃSKI)

PiS nie wymyśla prochu, tylko naśladuje Viktora Orbána, który krok po kroku podporządkował sobie państwo. Na Węgrzech osłupiała opozycja też nie wierzyła, że posunie się tak daleko. Chwilę później już jej nie było.

Zmiany zaczynają się od symboliki. – Będziemy występować jedynie na tle najpiękniejszych, biało-czerwonych barw – ogłosiła w środę premier Beata Szydło, tłumacząc, dlaczego po raz pierwszy od 11 lat rząd zdecydował się na schowanie flagi Unii Europejskiej.

Kilka lat temu oczy ze zdumienia przecierali Węgrzy, gdy unijne barwy zniknęły z gmachów rządowych, a premier Orbán pokazywał się na tle szpaleru flag narodowych w pomarańczowym krawacie w kolorach swojej partii – Fideszu. Do dzisiaj przy pulpicie, pod którym podczepiony jest napis „Węgry rosną w siłę!”, wygłasza zdania w rodzaju: – Nie wierzę w instytucje unijne, lecz w siłę politycznego przywództwa!

Tę siłę daje Orbánowi przekonanie, że tylko on działa na rzecz dobra kraju. A przekonanie przeradza się u niego w obsesję. Skąd my to znamy. Jarosław Kaczyński chce być jak Piłsudski; odsunąć od władzy wyimaginowane łże-elity rujnujące kraj. Orbán przywraca do życia wielkie Węgry, którym wrogie siły kazały w traktacie z Trianon oddać po I wojnie światowej dwie trzecie terytorium.

Węgierski przepis na władzę absolutną

***

Na drodze do wprowadzenia jedynej słusznej polityki stoi przede wszystkim Trybunał Konstytucyjny. Tzn. na Węgrzech stał. Na początku Fideszowi szło opornie. Sędziów usunąć się nie dało i jak na złość ciągle głosowali wbrew rządowi, nie pozwalając na sterowanie władzą sądowniczą (np. na kierowanie spraw do dowolnego sądu przez ministra sprawiedliwości) czy zniesienia niezależności banku centralnego. Orbán posunął się do fortelu: jego posłowie przegłosowali ustawę obniżającą wiek emerytalny dla sędziów Trybunału Konstytucyjnego i z dnia na dzień połowa z nich przestała orzekać. Ostatecznie Orbán zmienił całą konstytucję, zwiększając swoją władzę.

U nas takie rzeczy niektórym nie mieszczą się w głowie. Wierzą w to, że jeśli PiS zamachnąłby się na demokrację, to następnego dnia ulice polskich miast zapełnią się wielotysięcznym tłumem domagającym się odejścia rządzących. „Frekwencja była niska i ostatecznie tylko niewielka część społeczeństwa głosowała na PiS” – tłumaczą. To naiwne myślenie. Fidesz w każdych wyborach traci setki tysięcy wyborców (milion w ostatnich), a mimo to pozostaje niezagrożony. Tylko częściowo zawdzięcza to zmianie ordynacji wyborczej na swoją korzyść.

Kluczem do dominacji jest przebudowa całej sceny politycznej, która się zmienia na naszych oczach. Po raz pierwszy do polskiego parlamentu nie weszła partia lewicowa. Postulaty socjalne już dawno zawłaszczył PiS. Wyborcze hasła Barbary Nowackiej o równouprawnieniu kobiet musiały przegrać z postulatem 500 zł na każde dziecko w rodzinie.

Platforma Obywatelska od wyborów wciąż traci w sondażach. I będzie tracić, jeśli pogrąży się w bratobójczych walkach o przywództwo. A jeśli uda się jej jeszcze podnieść głowę, za chwilę mogą się znaleźć haki z ośmioletnich rządów, nad których szukaniem pracuje już cały sztab ludzi. To tzw. audyty czy raporty otwarcia, o których mówią ministrowie nowego rządu.

Z rządzącymi przed Fideszem (w latach 2002-10) socjalistami z MSZP było podobnie. Partia do dzisiaj jest pogrążona w walce o przywództwo i nie potrafi przebić sufitu z kilkunastoma procentami poparcia. Co jakiś czas do mediów przeciekają rewelacje o dawnych skandalach korupcyjnych z udziałem socjalistów, z których część nie ma nic wspólnego z rzeczywistością. Pozostałe partie opozycyjne w pojedynkę nie znaczą nic, a ludzie MSZP nigdy nie potrafili się na serio z nimi zjednoczyć. Węgrzy mają dość ich kłótni.

***

Pozostawienie społeczeństwa w stanie wrzenia, na dwóch przeciwnych biegunach pozwala kontrolować sytuację i zachować władzę. A Orbán ma niezwykły dar antagonizowania ludzi. Stwarza wroga publicznego (np. liberałów, Zachód, imigrantów), a następnie wszystkich niebędących po stronie rządu wrzuca właśnie do tego obozu. W efekcie wśród Węgrów panuje ogromna apatia, a społeczeństwo obywatelskie jest słabe.

O podgrzewanie emocji dba tzw. Forum Jedności Obywatelskiej, stowarzyszenie będące przybudówką Fideszu. To węgierski odpowiednik Klubów „Gazety Polskiej”, jednak dużo lepiej zorganizowany i dysponujący znacznie większym zapleczem finansowym, bo pochodzącym wprost od rządzących. Wsławił się kampanią obrzydzającą opozycję tuż przed wyborami samorządowymi. W całym kraju pojawili się na billboardach przywódcy partii opozycyjnych w strojach klaunów, przedstawiani jako nieudacznicy. Na co dzień jednak Forum pełni ważniejszą funkcję: organizuje prorządowe manifestacje, na które bez trudu jest w stanie zwołać kilkadziesiąt tysięcy osób. Są absolutnie lojalne i oddane, potrafią krzyczeć na wiecach, że opozycja jest wspierana przez amerykańskich wrogów i chce zguby narodu węgierskiego.

O takim wsparciu marzy właśnie Jarosław Kaczyński. W kampanii wyborczej powiedział: „To musi być fundament. Tak jak na Węgrzech. Kiedy przychodzi trudna chwila, jest wielki wiec, są setki tysięcy ludzi, przemawia premier. I my też musimy coś takiego zrobić”.

Opozycja – ta tolerancyjna, otwarta na Zachód, walcząca o utrzymanie wartości demokratycznych – nie ma takiego wsparcia. Miarą jej mizerii jest to, że do rangi wielkiej nadziei urosła Nowoczesna Ryszarda Petru, który jeszcze pięć miesięcy temu był poza polityką. Budowa partyjnych struktur dopiero go czeka.

***

Naiwna jest również wiara, że gdy w Polsce łamana będzie demokracja, wszystko zmieni interwencja Unii Europejskiej. Viktor Orbán udowadnia, że gra w kotka i myszkę, kiedy rząd coś zmieni na żądanie UE, a za chwilę to odkręci, może się przeciągać w nieskończoność. W niektórych przypadkach Bruksela machnęła w zasadzie ręką, nie mając już siły na dalsze przepychanki.

Gdy kraj aspirujący do UE już zostanie jej członkiem, zazwyczaj może liczyć na pobłażliwość. W dobie kryzysów, które wstrząsają światem – uchodźcy, Państwo Islamskie, terroryzm – nikt nie będzie się na serio przejmował krajem, który na własne życzenie aspiruje do prowincjonalnej ligi z Węgrami i Czechami na czele.

Polacy przez osiem lat rządów PO przyzwyczaili się do spokoju. Ale nikt za nich nie wyjdzie na ulice, nie zaprotestuje, gdy łamane będą demokratyczne reguły. Ani się obejrzymy, a nie będzie czego bronić. I spełni się marzenie Kaczyńskiego o „co najmniej dwudziestoletnich” rządach.

Wideo „Magazynu Świątecznego” to coś więcej – więcej wyjątkowych tematów, niezwykłych ludzi, najważniejszych wydarzeń, ciekawych komentarzy i smacznych wątków. Co weekend poznasz ciekawy przepis, zasłuchasz się w interpretacji wiersza i przyznasz, że jest cudem, dowiesz się, co w trawie piszczy – w polityce, kulturze, nauce.

W ”Magazynie Świątecznym czytaj:

Petru: Kaczyński nie ma pomysłu na Polskę. Chce się mścić
Ważne jest to, by codziennie ich punktować i pokazywać Polakom, że lepsza, nowoczesna Polska jest możliwa. I stworzyć siłę, która przejmie władzę. Z Ryszardem Petru rozmawia Witold Gadomski

Podróż Szczerka przez Europę. Powrót do Mordoru drogą przez czarny Majdan
Na miejscu Putina oddałbym im ten wrak. Rosja cieszy się ze zwycięstwa PiS jak diabli, bo nie mogło jej się trafić nic lepszego niż pęknięcie najsłabszego z kręgów europejskiego kręgosłupa na linii Wschód – Zachód: Polski

Jarosław Kuźniar: Boli? Miało boleć
Mamy odpowiadać tym samym? Lżyć, palić i bić? Nie wydaje mi się to skuteczne. Z Jarosławem Kuźniarem rozmawia Maciej Stasiński

Wiktor Osiatyński: Konstytucja do bicia
Politycy zawsze gsrali ustawą zasadniczą. A ludzie, choć cenią prawa i wolności, patrzą tylko, co mogą z niej mieć dla siebie. Z Wiktorem Osiatyńskim rozmawia Ewa Siedlecka

Kornel i Mateusz Morawieccy. O dwóch takich, co Polskę chcą zmieniać
Morawiecki w Sejmie, Morawiecki w rządzie. Przywódca Solidarności Walczącej i bankowiec po historii cytujący Piłsudskiego. Ojciec i syn. Jeden z Kukizem, drugi z Kaczyńskim

Potrzebujemy pospolitego ruszenia
Toczy się wojna. Paryż stał się celem, kolej na Nowy Jork i Biały Dom. Kalifatem powinni się zająć Francuzi, Polacy, Amerykanie, Niemcy, Saudyjczycy – wszyscy. Z gen. Edwardem Rownym rozmawia Agnieszka Niezgoda

Japoński minimalizm. Gdy pusty znaczy możliwy
Moda na minimalizm to nie tylko tęsknota za oszczędnością form i funkcjonalnością. Czego jeszcze szukamy w prostocie?

Tomasz Organek: Nie ma czasu na głupoty
Robię wszystko, żeby było niewygodnie. Bo jak jest wygodnie, to się nie wstaje z fotela. Z Tomaszem Organkiem rozmawia Dorota Wodecka

Religia nie sprzyja spadkowi przemocy. Za to dobra literatura i owszem
Dobrostan obywateli jest moralnym priorytetem ważniejszym od narodowej chwały i przykazań religijnych. Życie mężczyzn, kobiet i dzieci jest podstawowym dobrem. Ze Stevenem Pinkerem rozmawia Katarzyna Wężyk

piSnieWymyślaProchu

wyborcza.pl