PiS, 27.12.2015

 

gozdyra

 

europo

 

dzisiaj

 

trybunałKonstytucyjny

 

lechWałęsa

 

pikuś

 

wlatach80

Stanisław Barańczak

 

pawłowiczOholland

Konrad Szymański o unijnym mechanizmie relokacji uchodźców: „To ślepa uliczka”

mf, 26.12.2015

Konrad Szymański

Konrad Szymański (Fot. Lukasz Cynalewski / Agencja Gazeta)

– Mechanizm relokacji w UE jest systemem toksycznym, wprowadzającym bardzo duże napięcia wewnętrzne. To jest ślepa uliczka – mówił w „Faktach po Faktach” w TVN24 minister ds. europejskich Konrad Szymański.

 

Konrad Szymański jest wiceszefem MSZ i pełnomocnikiem Beaty Szydło ds. Rady Europejskiej. W TVN 24 komentował kryzys uchodźczy i rolę Polski w jego rozwiązaniu. Szymański zwrócił uwagę, że dotychczas żadne z państw UE nie zdołało się wywiązać z postanowień szczytu, na którym UE przedstawiła plan relokacji 160 tys. uchodźców.

– Mechanizm relokacji w UE jest systemem toksycznym, wprowadzającym bardzo duże napięcia wewnętrzne. Zapłaciliśmy bardzo dużą cenę polityczną, a ten mechanizm wcale nie rozwiązuje problemu migracji, nawet gdyby udało się relokować wszystkie 160 tys. osób. To jest ślepa uliczka – mówił polityk.

„Możemy sami decydować, kogo w Polsce chcemy”

Szymański odniósł się też do zobowiązań poprzedniego rządu, który zgodził się na przyjęcie przez Polskę 7 tys. uchodźców.

– To, że decyzja poprzedniego rządu stała się prawem, nie oznacza, że będzie łatwo je wykonać. Polska nie wypuściła z rąk wszystkich instrumentów polityki migracyjnej i azylowej. Cały czas możemy sami decydować, kogo w Polsce chcemy, mamy swoje kryteria, prowadzimy politykę uchodźczą nie od dziś, mamy prawo do swoich preferencji – stwierdził. Dodał jednak, że Polska zamierza wypełnić swoje zobowiązania. Zaznaczył natomiast, że nasz kraj przyjmie takie osoby, które „spełnią kryteria polskiej polityki migracyjnej”.

konradSzymański

gazeta.pl

Nazywa się mnie faszystą, komunistą i złodziejem, kwalifikując mnie do „najgorszego sortu” [List]

Wacław Świerzewski, 26.12.2015
Ostatnio rządzący tłumaczą się tezą, że manifestujący to ludzie sfrustrowani odebraniem przywilejów nadanych przeróżnymi orzeczeniami Trybunału.

W marcu 1968 roku komunistyczna władza nazywała mnie „bananowym młodzieńcem”, tłumacząc studenckie manifestacje i strajki wybrykiem dzieciaków z dobrze sytuowanych rodzin. Teraz, po ćwierćwieczu wreszcie wywalczonej demokracji, za udział w manifestacji w jej obronie nazywa się mnie faszystą, komunistą i złodziejem. Wcześniej kwalifikując mnie do „najgorszego sortu”. W kodeksie karnym jest art. 133: „Kto publicznie znieważa Naród lub Rzeczpospolitą Polską, podlega karze pozbawienia wolności do lat 3”, i wręcz marzę, by opozycja w imię tej gorszej części narodu zgłosiła sprawę do prokuratury.

Prawie 10 lat temu, gdy pisowski marszałek Sejmu Ludwik Dorn kpił publicznie z Trybunału Konstytucyjnego, mówiąc o „gronie głupców”, moje zgłoszenie – po długim badaniu przez Prokuraturę Wojewódzką w Warszawie i sąd – zostało na etapie dochodzenia umorzone.

Ostatnio rządzący tłumaczą się tezą, że manifestujący to ludzie sfrustrowani odebraniem przywilejów nadanych przeróżnymi orzeczeniami Trybunału. Otóż akurat ja też 12 grudnia manifestowałem. W odróżnieniu od uczestników manifestacji z dnia 13 grudnia nie byłem dowieziony, lecz 230 km (w obie strony 460) jechałem sam. Nie robiłem tego w formie podziękowania za jakąkolwiek osobistą korzyść. Wręcz przeciwnie. Mnie i moją rodzinę Ojczyzna okradła z 80 proc. odszkodowania za zostawione na ziemi wileńskiej mienie zabużańskie, a TK, stosując ekstra wyjątek, mimo że konstytucyjna ochrona własności jest podstawą naszego systemu, to zatwierdził.

Na manifestację pojechałem z tablicą związaną z wypowiedzią ministra Ziobry z 8 grudnia w TVN 24 o tym, że Platforma błędnie zgłosiła swoich kandydatów, bo zrobiła to jedynie przez 50 posłów, a zapomniała o Prezydium Sejmu. Przyszedł do „Tak jest” z kartkami, by jak dzieciom wytłumaczyć różnicę w słowach „lub” i „oraz”. Ze ścierpniętą na plecach skórą sprawę sprawdziłem. Otóż faktycznie w starej ustawie mowa jest o 50 posłach lub Prezydium, a w nowej (autorstwa Platformy Obywatelskiej) razem. Rzecz jednak tyczy odmiennie sformułowanych zapisów identycznej kwestii. W ustawie poprzedniej wyliczane są podmioty mogące zgłosić kandydata, a w ustawie PO – mające prawo zgłaszania. W efekcie przepisy są równoważne i to obrazowała moja tablica:

Piszę do Was po tym, jak minister Ziobro dwa dni temu z tym samym zarzutem nieważności noweli do Senatu przysłał swego zastępcę. Napiszcie o tym, bo nie możemy mieć ministra i niebawem prokuratora generalnego, który nie potrafi odczytać przepisów i tym samym jątrzącego społeczne nastroje.

nazywaSięMnie

wyborcza.pl

 

Kuchnia Słowian sprzed ponad tysiąca lat: Tłókno, bryje i polewki

Aleksandra i Piotr Stanisławscy, 22.12.2015

Gotowanie metodami sprzed wieków to jeden z punktów programu Festynu Archeologicznego w Biskupinie

Gotowanie metodami sprzed wieków to jeden z punktów programu Festynu Archeologicznego w Biskupinie (Fot. Arkadiusz Wojtasiewicz)

W kurnej chacie naukowcy wędzili sery i owoce pod powałą, sycili miody, kwasili mąkę do chleba, warzyli kasze z okrasą. Odtworzyli smaki i przepisy sprzed ponad tysiąca lat, a następnie zebrali je w książce „Kuchnia Słowian”. Rozmowa z Hanną i Pawłem Lisami*.

Co najdziwniejszego udało się państwu ugotować według przepisów dawnej kuchni?

Hanna Lis: Od 10 lat zajmuję się archeologią doświadczalną i odtwarzaniem przepisów kuchni słowiańskiej. Eksperymentowałam wielokrotnie z różnymi potrawami. Tym, co mnie najmniej przekonuje, jest barszcz przyrządzony z dziko rosnącej rośliny o nazwie barszcz, którą nasi przodkowie kisili jak kapustę i gotowali z niej kwaśną polewkę. Kilka lat zajęło mi takie dopracowanie receptury barszczu, by odpowiadał dzisiejszym gustom. Drugą nieoczywistą w smaku potrawą jest tłókno. Sporządzano je z owsa, prażonego i później tłuczonego, a następnie gotowanego na półpłynną bryję, którą wylewano na misę i podawano ze skwarkami.

Nie ma to więc nic wspólnego z owsianką?

H.L.: Ani trochę. Kiedy kupiłam na wsi owies i próbowałam go przyrządzić, przekonałam się, że jest to ziarno otoczone grubą plewą i przeznaczone dla koni. Zgłębiłam temat i okazało się, że dziś jadamy owies bezłuskowy, ale dawniej prawdopodobnie jadano ziarno z łuską i po to je wcześniej prażono, by tę osnówkę skruszyć. Efekt smakowy jest… ekstremalny.

Co przetrwało ze słowiańskiej kuchni? Dowiesz się w Biskupinie

W jakim okresie powstały potrawy, o których piszą państwo w książce „Kuchnia Słowian, czyli o poszukiwaniu dawnych smaków”?

Paweł Lis: Zajmujemy się okresem od schyłku V do połowy XIII w. Zbierając informacje do naszej książki, posiłkowaliśmy się wynikami badań archeologicznych z terenu Słowiańszczyzny Zachodniej. Źródła historyczne z tego okresu – mimo że znikome – również dały nam trochę informacji. Ale przede wszystkim oparliśmy się na archeologii doświadczalnej, której zadaniem jest sprawdzenie, jak w praktyce działają techniki, o których wiedzę archeolodzy wysnuli z wykopalisk. Dzięki temu dowiadujemy się o możliwościach, jakimi dysponowali nasi słowiańscy przodkowie, kiedy przyrządzali jedzenie. I my te możliwości pokazujemy w naszej książce.

Skąd wiadomo, z jakich składników Słowianie przygotowywali potrawy?

P.L.: Przede wszystkim ze źródeł archeologicznych. Obecnie możemy się też posługiwać bardziej zaawansowanym aparatem badawczym. W porowatych ściankach glinianych garnków do naszych czasów przechowały się ślady substancji organicznych. Stosując m.in. analizę chromatografii gazowej połączoną ze spektrometrią mas, można zajrzeć do wnętrza takiej skorupy i określić rodzaje znajdujących się tam kwasów tłuszczowych.

Pozwoliło to nam określić grupy składników spożywczych, jak nabiał czy mięso. Do tego przestudiowaliśmy wzmianki historyczne z tamtego okresu. Tych danych było jednak za mało, by uzyskać konkretne przepisy. Musieliśmy więc sięgnąć po wiedzę etnograficzną.

Jak się mają relacje etnografów do wiedzy o wczesnośredniowiecznej kuchni?

P.L.: Mamy to szczęście, że jesteśmy spadkobiercami ponadtysiącletniej kultury Słowian, która – mimo że ewoluowała – zachowała jednak ciągłość od wczesnego średniowiecza do początków XX w., kiedy etnografowie opisali interesujące nas elementy kultury.

A czy pójście tym tropem nie jest poszukiwaniem po omacku?

P.L.: Na pewno nie, bo analizy archeobotaniczne i archeozoologiczne dostarczają szerokiej wiedzy o tym, co wówczas uprawiano i jakie zwierzęta hodowano. Wiemy także wiele o naczyniach i narzędziach, które były wtedy używane, ale też o paleniskach, ogniskach i różnego typu piecach.

A skąd wiedzieli państwo, jak smakowały potrawy z tamtego okresu?

P.L.: To dobre pytanie, bo oczywiście nie dysponujemy zachowanymi próbkami jedzenia. I tu z pomocą przyszła etnografia, która podpowiedziała, co dawniej przyrządzano z roślin, mięsa, jak przetwarzano nabiał. Kiedy już na tej podstawie określiliśmy rodzaje potraw, dobraliśmy do nich surowce, sprzęty i techniki kulinarne. I w tym miejscu wkroczyła do akcji moja żona, która dzięki doświadczeniu i intuicji kulinarnej posklejała te okruchy informacji w smakowite potrawy.

H.L.: Początkowo wydawało mi się, że z tą wiedzą nie jestem w stanie nic przyrządzić. Wtedy prof. Andrzej Tokarz z Warszawskiego Uniwersytetu Medycznego (WUM) powiedział mi, że my, Słowianie, mamy pewne smaki zapisane w genach. Radził, żebym zawierzyła intuicji i gotowała tak, by mi to smakowało. Tak też zrobiłam.

Co jedli Słowianie? Kiedy odkryli ziemniaki? Jak często jedli mięso?

Musi mieć pani dużo kulinarnej inwencji, żeby na smak odtworzyć to, co mogli jadać nasi przodkowie.

H.L.: Pochodzę ze wsi i pamiętam tradycyjne smaki potraw przyrządzanych przez moją mamę i babcię. Mam taki rodzaj wyobraźni, który podpowiada mi na przykład, żebym dodała w danej chwili szczyptę macierzanki albo czosnku niedźwiedziego, czy też mówi mi, jak długo gotować bryję w garnku na palenisku lub piec na ognisku pod kloszem chleb, którego nie można podejrzeć ani sprawdzić jego temperatury.

Czy aby odtworzyć słowiańskie kulinaria, trzeba było gotować na palenisku? Nie wystarczyła do tego kuchenka gazowa?

P.L.: By sprawdzić, czy mamy rację co do tego, jak żyli nasi przodkowie, musimy zasymulować warunki jak najbardziej zbliżone do tych, które panowały tysiąc lat temu. Palnik gazowy nigdy nie da takiego efektu jak gotowanie w glinianym garnku w żarze ogniska.

H.L.: Taki garnek ma naprawdę niezwykły kształt. Jest to pękate naczynie, które przypomina wąski na dole i zwężający się ku górze dzban z wywiniętym na wierzch brzegiem – kryzą. Okazuje się jednak, że ma to głęboki sens. Wąskie dno służyło do wkręcenia garnka w popiół ogniska, gdzie jest najniższa temperatura. Gotowanie odbywało się przez ściany naczynia. Wąski wylot zapobiegał uciekaniu ciepła ze środka, a za kryzę chwytano garnek, by wydobyć go z ogniska. Dzięki temu, że był wysoki, nie wpadał do niego popiół. To było naprawdę dobrze pomyślane.

P.L.: Zależało nam, żeby to nasze gotowanie było jak najbardziej wierne dawnym zwyczajom. Znaczenie miało wszystko, co jakkolwiek wpływało na nasz eksperyment, w tym temperatura i wilgotność powietrza, a nawet kierunek wiatru, jeśli gotowaliśmy na otwartym palenisku.

Ale gdzie szukać otwartego czy zamkniętego paleniska słowiańskiego?

P.L.: Te potrawy oczywiście dobrze udają się też w nowoczesnej kuchni, ale my, eksperymentując, musieliśmy poszukać słowiańskiej chaty i paleniska. Mieliśmy to szczęście, że niedaleko Kazimierza Dolnego istnieje zrekonstruowana osada słowiańska, Grodzisko Żmijowiska będące oddziałem Muzeum Nadwiślańskiego. Mieliśmy więc do dyspozycji chaty podobne do tych sprzed ponad tysiąca lat. Tam się okazało na przykład, że Słowianie wcale nie musieli budować wędzarni – wystarczyło powiesić mięso, ryby czy sery pod powałą na kilka dni, żeby doskonale się uwędziły. To była prawdziwie kurna chata.

Zakres potraw musiał być wówczas dużo węższy niż dziś, bo przecież wiele warzyw dotarło do nas w późniejszych wiekach.

P.L.: O nie, ówczesna kuchnia była zaskakująco urozmaicona! W powszechnym mniemaniu większość warzyw przywiozła do Polski królowa Bona. A tymczasem Słowianie mieli naprawdę wiele produktów do dyspozycji, w tym bogactwo dziko rosnących roślin na łąkach czy w lasach.

Co więc jadali Słowianie tysiąc lat temu?

P.L.: Byli rolnikami, dysponowali zbożami uprawianymi również dzisiaj, a więc pszenicą, owsem, żytem, jęczmieniem, a przede wszystkim prosem. Oprócz tego jadali mięso wieprzowe, choć świnie hodowano zupełnie inaczej niż dziś: biegały luzem po lesie, a na zimę były zaganiane do zagród. Od bydła pozyskiwano mleko, a z niego masło, śmietanę i sery, wołowinę zaś jadano rzadko. Do tego dochodzą drób, ryby i dziczyzna. Dla nas największym zaskoczeniem w badaniach nad kulturą dawnych Słowian było odkrycie, jak wielkie znaczenie miało zbieractwo.

H.L.: Z chwastów, które rosną na łące, można zrobić placki, a z pokrzyw pyszne chrupki. Nasi przodkowie mieli naprawdę dużą wiedzę o jadalnych roślinach. Zioła dawały możliwość nadania potrawom odpowiedniego smaku. Najpopularniejsze to kolendra, kminek, mięta, macierzanka, jałowiec, chrzan, czosnek, czarnuszka. Słowianie nie znali pieprzu, co jednak nie znaczy, że nie jadali pikantnie. Zastępowali go chrzanem i rdestem ostrogorzkim, który ma moc pieprzu kajeńskiego. Aby uzyskać smak kwaśny, używali szczawiu i octu. Znali sól.

A jak słodzili potrawy?

H.L.: Nie znano cukru, a miód był trudno dostępny, więc posiłkowano się owocami – świeżymi, suszonymi i wędzonymi. Były to m.in. jabłka, gruszki, śliwki, czereśnie, maliny, jeżyny, a nawet brzoskwinie. Jeśli już udało się pozyskać miód od dzikich pszczół, przechowywano go w plastrach, które potem wyciskano.

Czy to, czego nauczyli się państwo podczas badań, daje się wykorzystać w codziennym gotowaniu?

H.L.: W domu nie gotuję w glinianych naczyniach na ogniu, tylko w metalowych na kuchence. Ale dawne receptury mają stałe miejsce w mojej kuchni, zwłaszcza zioła w roli przypraw czy kwaśne barszcze. Częściej jadamy teraz kasze, które były podstawą dawnego menu, ale też kiszonki, jeden z głównych słowiańskich smaków i ważny sposób konserwacji żywności. Kiszono ogórki, kapustę i barszcz, przyrządzano żur, czyli mąkę żytnią kiszoną z kminkiem i czosnkiem.

P.L.: Bardzo podeszło nam też wędzenie, które dawniej było przede wszystkim sposobem konserwowania żywności. Wędzono nie tylko mięsa, ryby, ale też sery, które w naszym domu weszły już do kanonu jadłospisu świątecznego. Wędzony biały ser, posolony i z dodatkiem ziół to absolutna rewelacja.

A jak duże znaczenie miało pieczenie?

H.L.: Bez niego Słowianie nie mieliby chleba. Najczęściej przyrządzali bardzo proste pieczywo, czyli podpłomyki, ale do tego wystarczy kamień ułożony na ognisku.

P.L.: Używali też pieców chlebowych do wypieku chleba na zakwasie, ale były to kosztowne urządzenia, więc częściej stosowali prostszą metodę. Na rozgrzanym popiele i liściach chrzanu w ognisku układali porcję chlebowego ciasta, a całość przykrywali glinianą misą. Proszę sobie wyobrazić, że w tych warunkach chleb udaje się świetnie! Do naszych eksperymentów używaliśmy glinianych kloszy piekarskich, o których informacje zaczerpnęliśmy z opisów etnograficznych.

A czy dawny chleb przypominał w ogóle dzisiejsze pieczywo?

H.L.: Chleb na zakwasie z mąki utartej na żarnach, upieczony w ognisku bardzo prymitywną metodą, jest jedną z najlepszych rzeczy, jakie jedliśmy. I najzdrowszych, jak się okazało po przebadaniu jego próbki w laboratorium Katedry Bromatologii WUM. Nasz chleb ma znacznie więcej wartości odżywczych niż ten wypieczony z podobnych składników i sprzedawany dzisiaj w sklepie. Nasze pieczywo, robione z pełnego ziarna utartego wraz z plewami, ma znacznie więcej folianów, związków wspomagających m.in. krwiotworzenie i syntezę kwasów nukleinowych.

P.L.: Taki chleb nazywamy „3 w 1”, bo dziś zamiast niego kupujemy bochenek w sklepie, do tego zjadamy otręby, których brakuje w oczyszczonej mące, a niekiedy zażywamy również kwas foliowy.

H.L.: Po 10 latach eksperymentowania z kuchnią Słowian widzę wyraźnie piramidę żywieniową zalecaną dziś przez lekarzy, która – jak się okazuje – jest po prostu powrotem do tych proporcji, które stosowali nasi przodkowie przed tysiącem lat.

Przepis na podpłomyki

Składniki:

*0,5 kg mąki pszennej razowej
*1-1,5 szklanki wody
*szczypta kminku i czarnuszki, sól

Mieszamy składniki, regulując dodatek wody i mąki tak, by powstało plastyczne ciasto. Wyrabiamy je przez 10-15 minut tak, by odchodziło od ręki i było dobrze napowietrzone. Z rozwałkowanego ciasta formujemy płaskie placuszki i pieczemy je na płaskim podłożu bez tłuszczu – na kamieniach w ognisku, ewentualnie na suchej patelni żeliwnej lub grillowej.

 Kuchnia Słowian
„Kuchnia Słowian. W poszukiwaniu dawnych smaków „
Hanna Lis, Paweł Lis
Nasza Księgarnia 2015

* Hanna i Paweł Lisowie – autorzy książki „Kuchnia Słowian. W poszukiwaniu dawnych smaków”, praktycy archeologii doświadczalnej związani z Grodziskiem Żmijowiska, gdzie zrekonstruowano wczesnośredniowieczną osadę. Hanna Lis pracuje w Bibliotece Miejskiej w Puławach, Paweł Lis jest archeologiem z Muzeum Nadwiślańskiego w Kazimierzu Dolnym – kieruje jego oddziałem Grodzisko Żmijowiska

Oglądaj wideo „Nauki dla Każdego” i odkrywaj największe zagadki otaczającego Cię świata. Daj się wciągnąć, zafascynować, zadziwić. Spójrz na siebie i rzeczywistość z innej, naukowej strony!

W ”Nauce dla Każdego” czytaj:

Fizyka Świętego Mikołaja, czyli naukowe wyjaśnienie cudu
Prawa fizyki nie wykluczają istnienia Świętego Mikołaja, mimo że jego zadanie wydaje się je przekraczać

Pielęgnujmy w sobie magię. I tak żyjemy w iluzji
Każdy człowiek zdrowy psychicznie żyje w pewnej iluzji. Dlaczego więc mielibyśmy jej zaprzeczać, wykluczając z naszego życia Świętego Mikołaja?

Dlaczego warto wierzyć w Mikołaja?
Hojny święty uosabia nadzieję i altruizm, a te cechy są motorem naszego zdrowia i szczęścia. Ludzie pełni nadziei rzadziej chorują, szybciej zdrowieją i dłużej żyją

Poczucie humoru. Co nas śmieszy?
Rzucanie tortami czy wyrafinowane żarty językowe? Zależy, na jakim etapie życia. To, z czego się akurat śmiejemy, definiuje kapryśna część mózgu, która dojrzewa jako ostatnia i jako pierwsza się starzeje

Czas dla dziecka w prezencie pod choinkę
Łatwo jest podarować dziecku lalkę Barbie lub klocki Lego. Ale czy nie lepiej byłoby spędzić z nim trochę czasu, wspólnie eksperymentując i obgadując metody poszukiwań pierwszej gwiazdki na niebie lub wytrzymałości reniferów z zaprzęgu Świętego Mikołaja? Nauka wie, że doświadczenia zostają z nami na dłużej niż przedmioty

Zwierzęta też umieją mówić: paszczą, zapachem, kolorem
W jeden wieczór w roku oczekujemy, że zwierzęta przemówią po naszemu. Czy jednak nie lepiej poznać sposoby porozumiewania się zwierząt? Niczego im nie brakuje. A często są o wiele ciekawsze niż ludzka komunikacja

przejedzony

wyborcza.pl