Der Stürmer

gursztyn_fota_via_Zrzut ekranu

Der Stürmer z Czerskiej

 

„Andrzej nie pozwala, by katolicki głos był wypychany z domu. Zadaje 15 ciosów. Nie słyszy krzyków dzieci” – to anons tekstu w gazecie, której ponoć nie jest wszystko jedno. I która ponoć nikogo nie stygmatyzuje.

Piotr Gursztyn

Tekst w „Gazecie Wyborczej” to reportaż o facecie z Podkarpacia, który zabił swoją żonę. Bo podobno nie była zbyt pobożna. A on stale miał słuchać Radia Maryja i uczestniczyć w przeróżnych praktykach religijnych. A oprócz tego – tak, aby schemat był bardziej wyrazisty – zamykał syna w piecu chlebowym, a córki prał pokrzywami po gołych tyłkach. No, i jeszcze gardził ubogą rodziną swoich teściów. Wszystko pasuje: Polak-katolik, moher. Pewnie antysemita. A, jeszcze jedno … przed domem postawił figurę Chrystusa „z sercem otwartym”.
Reakcje czytelników na taki tekst łatwo sobie wyobrazić. Jednio zachwyceni, bo i tak wiedzą, że katole to podludzie. Drudzy przerażeni, że można w ten sposób piętnować i obrażać miliony współobywateli. Ko nie wierzy, niech zajrzy do komentarzy pod tekstem. One powiedzą najwięcej o skutkach publikowania takich tekstów. Pisownia i styl w oryginale.

„Rodzina psychopatów chorych na katolicyzm i radio maryja. (…) Dobrze że jest UE, wiele maltretowanych dziewcząt i chłopaków uciekło i ucieka ze „swoich katolickich ” rodzin do Anglii, Irlandii, Grecjii . Tam mają spokój.”
„Wiele nie różni się od talibanu gdzie z dzieci robią bomby. Przyjdzie i na to czas jak sobie zażyczy Rydzyk.”.
„Takie torturowanie dzieci możliwe jest tylko u głęboko religijnych. Oni dostaną rozgrzeszenie za każde sku.rwysyń.stwo, byleby popełniane z imieniem jakiegoś bożka na plugawych ustach.”.

Na szczęście nie wszyscy są chorymi z nienawiści idiotami.

„Doprawdy, prześcigacie już „Fakt”. To, że facet miał ewidentnie nie pod sufitem nie jest ważne – ważne Z JAKIEGO POWODU miał nie pod sufitem. Wiadomo – katolik więc pojeb, nie?”.
„czasem mam wrażenie, że Gazeta jak niemiecki Der Stürmer z lat 30 tych XX. Tylko zamiast Żydów wzięła na cel katolików. Każdy totalitaryzm używa podobnych środków.”.
„Droga Redakcjo: Uważam, że tytuł wyświetlany na stronie wyborcza.pl i lead tego tekstu sugerują związek pomiędzy byciem osobą przeciwną laicyzacji a psychopatycznym mordercą. Mimo tego, że jestem ateistą i mam dla Was ogromną sympatię uważam, że przekraczacie w ten sposób granicę obiektywnego dziennikarstwa. Moim zdaniem jest to przykład manipulacją faktami, która podjudza ludzi do wzajemnej nienawiści.”.

Warto dodać, że autor reportażu to ten kandydat na Hienę Roku, który przedstawiał się jako dziennikarz „Gościa Niedzielnego” zbierając materiały do tekstów, które opublikował w „Gazecie Wyborczej”. Jeśli wtedy oszukiwał, to można podejrzewać, że cała historia mordercy Andrzeja słuchającego Radia Maryja ma tyle wspólnego z rzeczywistością, co zapewnienia pracowników „Wyborczej”, że ich pismo jest obiektywną gazetą.

dorzeczy.pl

Byliśmy normalną rodziną

Marcin Wójcik, ilustracja Anna Reinert, 08.01.2014
Beata musi się uświęcać, przez co nie może czytać harlekinów. Owija je w gazetę i mówi mężowi, że czyta wydawnictwa religijne. Piotrek jest wkładany do chlebowego pieca za pokazywanie języka sąsiadom. Małgośka z Jolą, jak są niegrzeczne, muszą rajtki ściągnąć, pośladki wypiąć i dostają lanie bukietem pokrzywBeata musi się uświęcać, przez co nie może czytać harlekinów. Owija je w gazetę i mówi mężowi, że czyta wydawnictwa religijne. Piotrek jest wkładany do chlebowego pieca za pokazywanie języka sąsiadom. Małgośka z Jolą, jak są niegrzeczne, muszą rajtki ściągnąć, pośladki wypiąć… (Ilustracja Anna Reinert)
Andrzej nie pozwala, aby katolicki głos był wypychany z jego domu. Rodziców nie musi przekonywać, bo słuchają. Natomiast żona sympatyzuje z „Zetką”. Nuci w kuchni Whitney Houston
Siostra Andrzeja napisała list bez adresata: „Jest wiele dat w moim życiu ważnych. Jedne z nich są bardziej ważne, inne mniej. Ale jest wśród nich data, której nie zapomnę do końca swojej pielgrzymki po tej ziemi. Tą datą jest 4 grudnia 2011 roku. Tego dnia mój rodzony brat Andrzej zamordował swoją żonę”.
Furtka

Przy furtce stoi Chrystus z sercem odsłoniętym, za furtką chodnik, na końcu chodnika dom murowany, w domu pastelowe pokoje mają – licząc od najstarszego – Małgośka, Jola, Piotrek i Kaśka. Rodzice zajęli największy, z widokiem na Bobową. Jest i salon, gdzie oglądają filmy, w dni święte jedzą w nim obiady, w robocze jedzą w kuchni, bo dzieci o różnych porach wracają ze szkoły, a Andrzej, jak gdzieś łazienkę robi, to do dwudziestej. Bywa, że całymi dniami nie ma go w domu, ale jest i tak, że całymi dniami siedzi na kanapie.

Beata i Andrzej dorabiają w branży ślubnej. Reklamują się w internecie: „Proponowane elementy naszych dekoracji to: udekorowane krzesła Młodej Pary oraz świadków; udekorowany klęcznik; stojaki z kompozycjami z żywych lub sztucznych kwiatów; czerwony dywan; łuk kwiatowy. Do tego usługi dodatkowe: bukiety z żywych kwiatów na ołtarze; poduszeczka do podawania obrączek lub inne ustalenia indywidualne”. Przy okazji mogą zaproponować łazienkę – w płytkach do sufitu lub do połowy.

Kiedy ludzie ani się nie pobierają, ani łazienek nie robią, Andrzej buduje przed kościołem pomnik z kamieni, z krzyżem brzozowym pośrodku i zdjęciami ofiar katastrofy smoleńskiej. Zakłada także Koło Sympatyków Radia Maryja.

Połączyła ich wiara. Ona poszła na pielgrzymkę w intencji dobrego męża, on aby znaleźć dobrą żonę. Wysoka brunetka wpadła mu w oko na długo przed szczytem jasnogórskim. Gdyby mogli, już przed Czarną Madonną założyliby sobie obrączki ślubne. Stało się to osiem miesięcy później.

Zamieszkali kątem u rodziców Andrzeja, gdzie mieszkała Krystyna z mężem i dziećmi. Dlatego Andrzej do rodzinnego domu dokleił swój, odgrodził siatką, Chrystusa przy furtce postawił. Ale pieniądze za łazienki nadal trzymał u mamy w pościeli.

Cała rodzina słucha Radia Maryja

Olga Kuk, emerytowana nauczycielka, czyta w gablocie przed kościołem:

„W najbliższą środę po nowennie serdecznie zapraszam parafian na pierwsze spotkanie Koła Sympatyków Radia Maryja. Najpierw Msza św., po niej spotkanie w salce. Jeszcze raz zapraszam – Andrzej Bałos”.

Na pierwsze spotkanie nie poszła, na drugie namówił ją właśnie Andrzej. Zależało mu na niej.

– Po mszy – mówi pani Olga – Andrzej w salce katechetycznej nawoływał do krucjaty modlitewnej za gnębioną przez rząd ojczyznę. Może byłam dwa razy.

Rodzina Andrzeja słucha Radia Maryja, bo w domu musi być obecny głos katolicki i patriotyczny. O 15.00 koronka z radiem. O 21.00 Apel Jasnogórski. Za ścianą także śpiewają – rodzice Andrzeja i siostra Krystyna z całą rodziną:

„Maryjo, Królowo nasza, Maryjo, Królowo nasza, Ciebie prosimy uświęcaj rodziny, Uświęcaj każdego z nas”.

Beata musi się uświęcać, przez co nie może czytać harlekinów. Owija je w gazetę i mówi, że czyta o małżeństwie wydawnictwa Nasza Przyszłość. Andrzej ma pretensje, że żona nie dąży do świętości. Gdyby dążyła, nie pisałaby SMS-ów i nie włączała internetu.

Warszawianka

Beata pochodzi z Szalowej. Jest najstarsza – ma trzech braci i cztery siostry. Nazywają ją „Warszawianka”, bo do lasu idzie w szpilkach i w chmurze perfum. Jej matka, Stanisława Igielska, i trzy siostry nadal mieszkają w Szalowej, w domku kolejowym przy torach. Najmłodsze miało półtora roku, kiedy pod kuchennym oknem pociąg relacji Stróże – Jasło przeciął ojca na pół. – Zginął – mówi Igielska – bo był pod wpływem. Dlatego Beatka chciała niepijącego z pielgrzymki.

Andrzej nie szanuje rodziny swojej żony. „Zapraszam do wigilijnego stołu ubogich z Szalowej” – z zaproszeniem dzwoni, do domu nie wchodzi, brzydzi się podartego linoleum. „Gdybym miał żyć za takie pieniądze jak ty, to wolałbym się powiesić” – mówi do teściowej.

Matka i siostry przyjeżdżają do Bobowej wyłącznie wtedy, kiedy Beata nie ma z kim dzieci zostawić. Latem poprosiła, aby nie przyjeżdżały w bluzkach na szelkach, bo teść czuje się zgorszony. Ale w Bobowej uważać trzeba nie tylko na ubranie, ale i na to, co się mówi. Teść tak ma, że lubi przystanąć pod oknem, i jak coś nie po myśli Kościoła i Ojczyzny, to zaraz gdy Andrzej z pracy wraca, biegnie do furtki. Później stoi pod oknem i słucha, jak syn synową rozlicza z niewierności Kościołowi i Ojczyźnie.

KaraPiotrek jest wkładany do chlebowego pieca: za pokazywanie języka sąsiadom, za jedynkę z matematyki, za to, że powiedział siostrze, że jest kurwą. Za karę zamykany jest też na kilka dni w pokoju i karmiony suchym chlebem.

I jest jeszcze jedna kara. Tata kładzie rękę Piotrka na pniaku, unosi wysoko siekierę i gwałtownie opuszcza. Hamuje centymetr przed nadgarstkiem.

Dziewczyny również bywają niegrzeczne. Muszą iść wtedy na łąkę, wrócić z bukietem pokrzyw, rajtki ściągnąć, pośladki wypiąć. Lanie pokrzywami pamiętają przez cały dzień, a jak pokrzywa młoda, to przez dwa.

Jest takie zdjęcie, na którym Małgośka z Jolą klęczą na wycieraczce i każda ściska w zębach gałązkę pokrzywy. Tej kary unikają jak ognia, bo każdy głupi wie, że łatwiej drapać się po pośladkach niż po języku.

Ucieczka

Kiedyś była tu podstawówka – sam parter, dach płaski, bardziej sklep GS-u niż szkoła. Stowarzyszenie wyniosło ławki, zdjęło tablice, wniosło łóżka, szafy i wprowadziły się maltretowane żony. Do klasy matematycznej pani Katarzyna, co po 25 latach odeszła od tyrana. Do biologicznej Beata, która któregoś dnia wsadziła do samochodu dzieci do samochodu, do bagażnika wrzuciła kilka wypchanych worków, ulubionego misia Kasi, maszynkę do mięsa i odjechała w stronę Biecza. Za dwa miesiące pokaże go telewizja.

15 ciosów

Beata od dwóch miesięcy nie słyszy: „Albo rzygosz, albo srosz, taki mam z ciebie pożytek”. Nie wymiotuje po śniadaniu i obiedzie. Zwraca jeszcze kolację. Może dlatego, że ktoś świeci w okno latarką.

Andrzej odnajduje Beatę przez książkę z adresami ośrodków, które dają schronienie uciekającym żonom. Pomaga mu Krystyna, bo nie może patrzeć, jak brat płacze w kuchni rodziców, a mama jest po dwóch zawałach.

Kiedy Beata z dziećmi i panią Katarzyną wracają z niedzielnej mszy do ośrodka, Andrzej wychodzi zza stodoły Jana Wójcikiewicza – tej przy kapliczce z Ukrzyżowanym, i rzuca kamieniem w przednią szybę peugeota. Beata zatrzymuje samochód, odpina pasy, otwiera drzwi, Andrzej pomaga jej wysiąść, zadaje pierwsze ciosy.

Małgośka broni matki, ale słyszy, że ma się odsunąć, bo w przeciwnym razie skończy pod nożem. Sweter Beaty staje się krwiście czerwony, w sumie 15 ciosów, stoi nad nią, jakby chciał mieć pewność, że wystarczy. Nie słyszy krzyków dzieci, Katarzyny. Słyszy dopiero syreny i ucieka do lasu.

Dzieci są u babci w Szalowej. Wbrew temu, co mówią w telewizji, opieką psychologiczną nie zostały objęte. O psychologa upomina się babcia.

W kościele w Bobowej, na mszy o 14.00, proboszcz nie modli się za śp. Beatę.

W czwartek w ”Dużym Formacie” czytaj też: 

Golasy z Pragi
Atelier Klitka na Ząbkowskiej w Warszawie jest malutkie. To, co najbardziej przyciąga wzrok, to akty na ścianach. Wygląda na to, że zrobiono je zwykłym ludziom, którzy przyszli tu tak jak ja – z ulicy. Reportaż Aldony Wiśniewskiej, zdjęcia Julity Delbar

Punk na wysokości 
Włoch wspina się w zimie, bo Polacy wymyślili to w latach 80. i nazwali formą idealnego cierpienia. A Polak dlatego, że zimą pozwolenie na zdobywanie Nanga Parbat kosztuje jedynie 300 euro

To już nie moja rewolucja 
Na lotnisku w Stambule przemytnik przekazał mu bilet do Szwajcarii i paszport. Przeszedł odprawę i już prawie był w samolocie. Syryjczycy uciekają do Europy

Soszyńscy. Dynastia prywaciarzy 
Mój ojciec był największym biznesmenem PRL. Zatrudniał 1,5 tys. ludzi. Jako 70-latek trafił do celi z recydywistami. Za co, dziadek, siedzisz? – zapytali go. – Za spekulację. Wódą? – Nie, kosmetykami – odpowiedział. Rozmowa z Wojciechem i Dorotą Soszyńskimi, właścicielami firmy kosmetycznej Oceanic

Nie jesteśmy ofermami 
Policja chce ukarania performera, który udawał, że pije alkohol na ulicy a potem uciekał, żeby sprawdzić kondycję funkcjonariuszy. Nasza reporterka postanowiła przekonać się, czy podoła policyjnym testom sprawnościowym

Wyborcza.pl

Dodaj komentarz