Kacza komedia

Z treści maila autorstwa byłej kurator oświaty Barbary Nowak, dowiedzieliśmy się, co łączyło ją z Ryszardem Terleckim. Z opublikowanych w internecie słów wynika między innymi, że kobieta posłowi PiS zawdzięczała pracę. “Dla partii i Ciebie Rysiu mogę wszelkie swoje umiejętności oddać” – pisała.

Więcej o pisowskiej parze >>>

 

Mateusz wybiela tatusia Kornela. Zdrajcy

Kmicic z chesterfieldem

Ryszard Terlecki pytany przez polskatimes.pl, czy przy okazji odejścia z rządu Jarosława Kaczyńskiego szykuje się większa rekonstrukcja rządu, stwierdził, że nie zanosi się na to. Ocenił też, że szef MON Mariusz Błaszczak jest naturalnym kandydatem na wicepremiera.

Więcej o Błaszczaku, szweju w każdym calu >>>

 

View original post

 

Polexit Rydzyka

Kmicic z chesterfieldem

Każda osoba publiczna musi się liczyć z tym, że jej życie może zostać wystawione na użytek publiczny. Nawet nie trzeba chcieć zostawać osobą publiczną.

Czy przykładowy kierowca seicento, który miał nieszczęście zderzyć się rządowym samochodem nie może być celem inwigilacji?

Czy gdy państwo autorytarne pogłębi swoje możliwości każdy przeciwnik władzy nie może się spodziewać inwigilacji?

Przecież rząd może losowo wybierać przeciwników do inwigilowania, aby zastraszyć pozostałych.

Roman Giertych o tym, dlaczego Kaczyński tak późno wstaje >>>

Tak dla przypomnienia.

Posłowie PiS żalą się, że kierownictwo partii już z nimi nie rozmawia. Zwłaszcza o problemach i porażkach. Im gorzej idzie obozowi władzy, tym większa w nim cisza.

Więcej o milczeniu Kaczyńskiego, oto czego się boi satrapa >>>

 

View original post

 

Tchórzliwy Morawiecki i Donald Tusk zwycięzca

Kmicic z chesterfieldem

Nagranie przedstawiające chamską odzywkę Ryszarda Terleckiego, nie tylko stawia go w złej sytuacji moralno-etycznej. Jego wybryk podlega pod paragraf.

Więcej o chamie Terleckim >>>

Prezes PiS ma krew na rękach, dobrze o tym wie. Uprzedzając atak zrobił zatem to, co najlepiej umie. Przerzucił odpowiedzialność za tragedię w Pszczynie na tamtejszych lekarzy. Podkręcił (on, jego propaganda, jego Morawiecki) i tak już istniejącą wzajemną niechęć, brak zaufania, czasem wręcz nienawiść pomiędzy pacjentami i lekarzami – pisze Cezary Michalski. Kaczyński może niszczyć polskie społeczeństwo, bo wie, że w jego ruinach powstaje prawicowy bunkier.

Esej Cezarego Michalskiego >>>

 

View original post

PiS rodem z Waffen-SS

Premierze @MorawieckiM, Unia Europejska nie jest wrogiem Polski! Nikt z Polską nie chce wyruszać na wojnę. Jedynym szkodnikiem jest rząd, na którego czele Pan stoi.

Kmicic z chesterfieldem

Więcej o karze nałożonej przez TSUE za ID SN >>>

Rząd nie chce wykonywać w rzeczywistości orzeczeń, a to wszystko to tylko manipulacyjna gra z instytucjami unijnymi, polegająca głównie na mówieniu nieprawdy. Polski rząd ma charakter zdecydowanie autokratyczny i jego intencją jest dławienie niezależności sądownictwa, a nie jej przywrócenie. Przecież oni doskonale wiedzieli, co robią, a niekonstytucyjne i antyeuropejskie zmiany nie wyszły im przypadkiem – mówi mec. Michał Wawrykiewicz z inicjatywy Wolne Sądy. I dodaje: – Jedynym celem polskich władz jest wyrwanie z UE pieniędzy, żeby mogli przeznaczyć je na swoje cele polityczne, a nie rzeczywista implementacja wyroków Trybunału.

Rozmowa z mecenasem Michałem Wawrykiewiczem >>>

 

View original post

 

Do Polexitu dojdzie, gdy PiS utrzyma się u władzy

6 razy Waldemar Mystkowski.

PiS powtarza manewr ogrania Polaków, jaki zastosowała partia w zeszłym roku

Wówczas gra toczyła się o sądownictwo. Z trzech ustaw Andrzej Duda zawetował dwie z nich, po to tylko, aby po „napisaniu” jakoby nowych weszły w życie takie same niekonstytucyjne. Protesty w lipcu 2017 roku pod nazwami „łańcuchów światła” odbywały się codziennie, były ogromne jak na tę porę roku, ale weta prezydenckie doprowadziły do sytuacji, że nie było przeciw czemu protestować. Ludzie rozeszli się do domów, a Duda z Kaczyńskim zacierali ręce.

Polacy zostali ograni. Prezes PiS tymczasem zachorował i to poważnie. Więc przygotowywany jest sprawdzony manewr sprzed roku w podobnie prymarnej dla władzy sprawie – mediów.

Przy ustawach sądowniczych ideologiem prezesa PiS był Stanisław Piotrowicz. Przy zamachu na niezależne media jego rolę spełnia premier Mateusz Morawiecki. – „80 proc. mediów jest w rękach naszych przeciwników” – tak orzekł Piotrowicz od mediów – Morawiecki. Wobec tego trzeba wyrównać przynajmniej szanse i media niezależne sprowadzić do mediów służalczych wobec władzy.

Służą PiS-owi media publiczne, lecz to za mało, zwłaszcza że ich znaczenie – oglądalność i słuchalność – dramatycznie spadły. Trzeba sięgnąć po niezależne media, aby podobnie zostały poddanymi władzy.

Niezależność mediów zaatakował Morawiecki, nowe wcielenie Piotrowicza. Z byka uderzył wicepremier Piotr Gliński, w którego resorcie odpowiednia ustawa medialna jest od dawna gotowa. Walnął Joachim Brudziński, który trzyma w imieniu prezesa partię za mordę.

Idą wakacje, Polacy wyjadą z domów, więc można znowu ich ograć – byle przed wyborami samorządowymi, które trzeba wygrać. Kiedy tę repolonizację, dekoncentrację, a w istocie pisyzację w Sejmie ustawowo przeprowadzą? Bardziej w lipcu niż w sierpniu.

Można spekulować, jakie będzie brzmienie tych ustaw. Czy na chama odbiorą media obecnym właścicielom, czy uciekną się do metody nakładania olbrzymich kar? To jest wtórne. Nowe wcielenia prokuratora PRL Piotrowicza Morawiecki w porozumieniu z rozsypującym się prezesem Kaczyńskim mają jeden cel – ograć Polaków i nie oddać władzy, bo ona tak słodko deprawuje.

Mateusz Morawiecki przejmuje definiowanie celów PiS, chociaż prezes wyszedł ze szpitala. Jarosław Kaczyński niedysponowany – przyzwyczajmy się do trwałości tego stanu – więc naturalnym wydaje się, że premier zostaje p.o. prezesa. PiS to partia mająca tyleż struktury, co mentalność sekty, a może nawet zorganizowanej organizacji nie przestrzegającej prawa.

Morawiecki staje się consigliore, choć jeszcze wczoraj był osobą dopuszczaną do pocałunku pierścienia wodza, ale to Morawiecki ma głowę na karku, przynajmniej, jeżeli chodzi o jej zawartość intelektualną. Reszta polityków w PiS służy do zbierania haraczów politycznych w terenie z różnym skutkiem, bo dowiadujemy się o ekscesach na spotkaniach Szydło, Kuchcińskiego i podobnych żołnierzy.

Morawiecki w zastępstwie prezesa daje głos mediom. Dowiedzieliśmy się, jaką krzywdę chciałby zrobić większości niezależnych mediów – 80% – mianowicie dekoncentrować, repolonizować, aby w ten sposób służyły władzy. Krótko pisząc – chce pisyzować informację

W wywiadzie dla „Gazety Polskiej” – organu PiS – którego fragmenty zostały udostępnione publice przed ukazaniem się numeru tygodnika w środę – p.o. prezesa mówi o tym, jaką widzi rolę pisowskiej Polski na arenie międzynarodowej.

A jest ona ogromna, by nie powiedzieć, ze snu o potędze. Mianowicie nasz kraj ma być zwornikiem. Asocjacje ze zwieraczem kompromitują Morawieckiego jako użytkownika języka polskiego, ale czort z tymi nieczystościami semantycznymi. Władza PiS chciałaby zwierać USA i Unię Europejską, bo drogi Zachodu wg Morawieckiego zaczęły się rozchodzić.

Administracja waszyngtońska postrzega nasz kraj rządzony przez PiS na razie tylko poprzez bardzo krytyczną ocenę – a to przy okazji ustawy o IPN, ustaw sądowniczych i wolności mediów – więc marzenia Morawieckiego nie zwierają się sensownie. O Unii Europejskiej premier niech zapomni, aby chciała służyć jako strona do jego zwierania, gdyż ciągle wisi nad głową PiS jak miecz artykuł 7 Traktatu oraz prawdopodobnie sprawa w Trybunale Sprawiedliwości UE o Sądzie Najwyższym.

Z podobnych wywiadów Morawieckiego może jedynie się cieszyć zespół „Ucha prezesa”. Formuła tego serialu wyczerpała się, widzowie wolą oglądać kabaret PiS na żywo. Oto więc Robert Górski dostaje premię za wytrwałość i może realizować sequel „Ucha” choćby pod tytułem „Zwornik p.o. prezesa”

Ba! Służę inspiracją. Do zwierania natchnienia można wykorzystać obraz Jana Brueghela „Pochlebcy”, widzimy na nim kupca, któremu do czterech liter wchodzą tytułowi pochlebcy, bo ten sypie złotymi talarami z ogromnej sakwy. A prezesa można pokazać, jako zwornik dwóch seriali poprzez obrazek z genialnego filmu Coppoli, jak to don Corleone już raz padł w ogródku, podniósł się jednak, dostał kule ortopedyczne.

Prezes i p.o. prezesa prowadzą PiS – a wraz z partią Polskę – na skraj. Taki hit.

Stan Kaczyńskiego po powrocie ze szpitala przedstawia się jako opłakany. Ma jeszcze wrócić do lecznicy i poddać się operacji. Sytuacja w PiS jest także opłakana. Prezes ze zwyrodnieniem stawów może funkcjonować, ale choroba wydaje się być poważniejsza, tym bardziej że doszło do infekcji. Zdjęcia z wracającym prezesem są porównywane do fotek Breżniewa. Odrzucając konsekwencje takich porównań, należy się zapytać, co dalej z partią władzy?

No, właśnie – następców nie widać. Nikt tak naprawdę się nie wykreował, może tylko Mateusz Morawiecki, ale nie ma poparcia aparatu partyjnego. Za twarz teren trzyma Joachim Brudziński, lecz nie nadaje się na przywódcę, ze względu na walory intelektualne, których mu brak.

Andrzej Duda to kompletny neptek, złamany człowiek, a Beata Szydło do dzisiaj nie opanowała wiedzy podstawowej z zakresu sprawowania władzy. W tej chwili w PiS rządzi duumwirat Morawiecki-Brudziński. Można mniemać, iż do gry wejdzie Antoni Macierewicz, który przyciąga skrajny elektorat, lecz przywódcą się nie stanie, bo PiS rozpadłby się natychmiast.

Pozostaje wsłuchiwać się tylko w Morawieckiego. Wątpię, aby Kaczyński chciał udzielać się medialnie bądź na konferencjach prasowych, nie wiadomo, czy zniesie je fizycznie. Także oficjalne namaszczenie następcy jest ograniczone, teren nie posłucha, aparat partyjny PiS jest specyficzny, ci ludzie reagują tylko na frukta.

Czy można sobie wyobrazić, że Morawiecki żąda by zwrócone zostały nagrody, albo obniżone uposażenia? Nie! A Kaczyński kazał, aby uchwałą posłowie obcięli sobie pensje, przy okazji samorządowcom – i to zrobili: ruki po szwam, stwierdzili, że za dużo zarabiają. Marszałek Senatu Marek Karczewski nawet nie wzywany do samoograniczenia zwrócił się do Dudy, aby ten obciął pensje Prezydium Senatu.

Kaczyński na chwilę może opanuje sytuację w PiS, ale posłuchu wcześniejszego już nie odzyska. Jedyny, który nadaje się do przejęcia sterów Mateusz Morawiecki oto wchodzi w buty prezesa, stara się być bardziej prezesowski niż prezes.

Czego więc się należy spodziewać? W rodzinnym Wrocławiu Morawiecki powrócił do dekoncentracji mediów, czyli do ich upisowienia, bo stwierdził, że „80% wszystkich mediów jest w rękach naszych przeciwników politycznych”.

Jest to kalumnia, bo media oprócz byłych publicznych, a dzisiaj pisowskich, oraz takich, jak TV Trwam, TV Republika, „Gazeta Polska” i „Sieci” są mediami prywatnymi. PiS zatem jako jedyna partia ma 20% udziału w rynku medialnym. I to jest skandal, do którego Morawiecki niechcący się przyznał. Nie od rzeczy można stwierdzić, że owe 20% mediów po prostu kłamie dla swojej przewodniej partii.

Morawiecki czuje, że PiS-owi przypala się zadek, przestrzega elektorat: „Nadchodzące wybory są historycznie ważne. Nie mniej ważne niż w 1989 roku”. Te sprzed 29 lat nazwał kilka dni temu ćwierćwyborami. Czy Morawiecki nauczony przykładem komuchów, którzy oddali wówczas władzę, postąpi inaczej i władzy nie odda?

Kaczyński nie wróci do tej roli i postaci, w jakiej go znaliśmy, Morawiecki sobie nie poradzi z aparatem partyjnym, widać jak się szarpie i sam sobie zaprzecza. Z jego strony może dojść do desperackich ruchów.

Spełnia się czarny sen władzy, a opozycyjna nadzieja, że władza PiS oto wypada im z rąk, a wówczas znajdzie się na ulicy. Wystarczy po nią sięgnąć.

Zdaje się, że pierwszy cynk o Jarosławie Kaczyńskim, który wychodzi na wolność ze szpitala, dostał szef klubu parlamentarnego PiS Ryszard Terlecki. I nie ma się czemu dziwić, wszak po 37 dniach uwięzienia hospitalizacyjnego z Szaserów wychodził „skromny poseł”, który sam tak się określił, gdy zobaczył koło swego domu na Żoliborzu dziennikarzy. Temperatura oczekiwania na „skromnego posła” była podwyższona od kilku dni, czy to już, ach i och, a Terlecki jako szef klubu – bynajmniej nie klubu abstynenta – musiał wiedzieć wcześniej niż inni.

Terlecki już wczoraj pozwolił sobie na strzemiennego w barze hotelu poselskiego godzinę przed obradami Sejmu, o czym pisze na Twitterze poseł PO Tomasz Cimoszewicz. Stąd też zachowanie Terleckiego na sali posiedzeń Sejmu odbiegało od normy i z tej psychicznej nienormatywności (by nie napisać: bełkotliwości) wynikło, że inny poseł PO Sławomir Nitras został przez niego ukarany drastycznym cięciem uposażenia.

Czy strzemienny na wyjazd ze szpitala za „skromnego posła” brzmiał: „no to szlus”, „zdrowie na budowie”, „oby nam się” albo: „wreszcie przybywa najlepszy z nas, ten od kanalii”, nie wiem, bo mnie tam nie było i nie piłem. Można tylko współczuć Terleckiemu kaca, bo takowy musi być po wczorajszym.

Ale jest też zła (czy na pewno zła?) wiadomość dla Terleckiego – mianowicie Kaczyński wyszedł na chwilę i zaraz wraca. Dostał przepustkę, aby unormować sprawy w partii. Wraca, bo czeka go trudna operacja zwyrodnieniowej choroby stawów – o czym nie tylko pisze w „Wyborczej” Paweł Wroński, ale też – trochę nie wprost – komunikuje Grzegorz Gielerak, dyrektor Wojskowego Instytutu Medycznego z Szaserów.

Więc Terlecki ma powód do niepokoju, nałóg może się mu pogłębić i zamiast szefem klubu PiS może zostać szefem klubu AA, jak będzie z takim ułańskim zapałem cieszył się na powrót „skromnego posła”.

No to sprawa się rypła, że posłużę się idiomem, a dotyczy to planowanego lotniska w Baranowie (koło Grodziska Mazowieckiego), które miało zastąpić warszawskie Okęcie i być postrachem dla lotniska Berlin Brandenburg, które zresztą od lat nie może powstać.

Lotnisko w Baranowie to coś w rodzaju symbolu władzy Jarosława Kaczyńskiego. Jego władzy, a nie PiS. To monument, który ma/miał być odciskiem prezesa, jak Pałac Kultury i Nauki – Stalina. Nikt raczej nie wątpi, że nosiłby imię Lecha Kaczyńskiego, bo pomnik to nic, byle co, przyjdzie następna władza i jak pomnik Dzierżyńskiego zburzy albo przeniesie do plenerowego muzeum IV RP.

Prezes, kontemplując swego kota załatwiającego się w kuwecie – tak ująłbym początek groteskowej narracji, gdybym pisał prozę zainspirowaną osobą Kaczyńskiego – wpadł na pomysł lotniska w Baranowie. Dyktatorzy tak mają, muszą wykuć swoją obecność w trwałym materiale tak, jak zwierzęta oznaczają swój teren uryną. Następcy zwykle się nie wysilają – burzą bądź wymazują imiona poprzedników.

Kaczyńskiemu padło na Baranów, który od razu został okrzyknięty „największą inwestycją w ostatnim 30-leciu”. Inwestycja w Baranowie wraz z przyległościami dostała robocze miano Centralnego Portu Komunikacyjnego, który w chwili otwarcia oznaczałby śmierć (wygaszanie) Okęcia. Ba, został powołany pełnomocnik rządu ds. CPK, wiceminister Mikołaj Wild, który stwierdził bez ogródek, iż zamknięcie Okęcia jest bezwzględnym warunkiem powodzenia lotniska, które ma powstać w gminie Baranów.

Politycy PiS zaczęli snuć na jawie sny o potędze. Berlin upada, a Warszawa może się mierzyć z takim Pekinem. Padały liczby i porównania, które nijak miały się do rzeczywistości, no, ale ta władza jest ze świata alternatywnego. Koszt Baranowa to najmniej 30 mld zł.

No i chyba przyszło otrzeźwienie. Ryszard Czarnecki w TVN24 powiedział, że „nie ma mowy o likwidacji Okęcia. Będzie ważnym i wygodnym dla warszawiaków uzupełnieniem Centralnego Portu Lotniczego”. Podobnie kandydat PiS na prezydenta Warszawy Patryk Jaki, bo PiS rozeźlił warszawiaków, na których padł blady strach, że zostaną bez Okęcia. Baranów i Okęcie się wykluczają, o czym jeszcze niedawno mówił zdecydowanie prezes LOT-u Rafał Milczarski: – „Jeżeli mamy nie zamykać Okęcia, to nie ma sensu budowa CPK”.

A więc mamy do czynienia z woltą Morawieckiego, na razie z taktycznym przeczącym sobie szumem informacyjnym. Nie będzie wygaszane Okęcie, będzie wygaszany temat Baranowa, a to także oznacza oszczędności dla budżetu – 30 mld zł. Acz z tym oszczędnościami bym nie przesadzał, bo Baranów miał być oddany do użytku w 2027 roku. Trudno sobie wyobrazić, aby rząd PiS miał dotrwać do tego czasu, więc „największa inwestycja 30-lecia” uległaby wygaszaniu.

Pisowski Baranów nieodparcie nasuwa skojarzenie z sienkiewiczowską Baranią Głową, w której to toczy się fabuła „Szkiców węglem”. Wójt Burak napisał list do wójta sąsiedniej wsi w sprawie rekrutów. Burak jak to Burak napisał list w stylu kazania w kościele. Pisarz gminny Zołzikiewicz śmieje się ze stylu buraczanego, ale namawia Buraka, aby umieścił wśród rekrutów Rzepę. A to dlatego, że podoba mu się Rzepowa.

„Szkice węglem” to Polska w pigułce, która ma tragiczną pointę. Czy nasze Buraki też doprowadzą do sytuacji, iż Rzepa zabije niewierną Rzepową, a Polskę stanie się Baranią Głową, Baranowem? Nie wątpię, że tak stałoby się, gdyby dotrwali przy korycie+ do 2027 roku.

Obręcz autokratyzmu (autokaczyzmu) coraz bardziej zaciska się wokół naszych obywatelskich wolności.

Pomysł PiS na samorządową kampanię wyborczą, aby spotykać się z wyborcami w każdej gminie – jak to wymyślił przed chorobą prezes Kaczyński – nie wypalił. Wyjazdy w teren polityków tej partii kończą się awanturami, muszą salwować się ucieczkami przed wyborcami.

Niepysznie nogi za pas brali Mateusz Morawiecki, Beata Szydło, Stanisław Piotrowicz i każdy inny pisowiec. Wodą świeconą na pisowców są normalne pytanie, do których nie są przygotowani. Pisowcy mają swój rytuał spotkania z ciemnym ludem, perorują o wyższości swojej nad niepisowcami, a następnie odpowiadają na pytania, które są wcześniej cenzurowane.

Ta forma jednak nieoczekiwanie upadła, bo na spotkania zaczęli przychodzić nie tylko wyborcy PiS, którzy zarówno zadają niewygodne pytania, jak i mają ze sobą wcześniej przygotowane gadżety i transparenty. Spotkania kończą się awanturami i fama idzie w naród, że PiS sobie nie radzi. Dają dyla, gdzie pieprz rośnie i pozostaje po nich smród w mediach. Wykidajły PiS są w pogotowiu, lecz napotykają chłodne oko kamery i muszą chować zaciśnięte pięści do kieszeni.

Zatem – co robić, ach, co robić? Genialny plan prezesa nie wypalił. Ale prezes zawsze miał w odwodzie plan B, który z grubsza nazywa się – zastraszaniem przez haki. Jego retoryczna treść wygląda mniej więcej: – „Wiem straszne rzeczy o tobie, ale nie powiem… chrum, chrum… chrum”. Tak działa polityczny folwark zwierzęcy opisany przez George’a Orwella.

No i sięgnięto po owe chrum-chrum-chrum. W teren wyruszyły pisowskie inspekcje robotniczo-chłopskie, że sięgnę po porównanie rodem z PRL-u. Posłowie PiS wkraczają do urzędów w Polsce, aby – jak to powiedziała rzecznik PiS Beata Mazurek – „sprawdzać transparentność działań samorządowców”.

Słyszycie? PiS i transparentność. Toż to sprzeczność. Hipokryzja do potęgi takiej, jaką tylko może wygenerować ta partia, od której nie można dowiedzieć się o przyznawanych sobie nagrodach, o wyborze sędziów do KRS czy też wypędzają dziennikarzy z Sejmu, bo patrzą ich władzy na ręce.
Twarz tej transparentności z folwarku PiS daje Chrum-Chrum-Chrum Mazurek. Zdaje się, że już przestaliśmy się śmiać z krętactw PiS. Obręcz autokratyzmu (autokaczyzmu) coraz bardziej zaciska się wokół naszych obywatelskich wolności.

Popularni niepisowscy – a tylko tacy są – prezydenci dużych miast mają się czego obawiać – inspekcja PiS znajdzie na nich haki, a jak nie znajdzie, to podrzuci, jak to właśnie wyszło na jaw z CBA, które usiłowało podrzucić rosyjską amunicję oficerowi BOR, ale nieopatrznie udaremniła to policja. W internecie ta akcja dostała miano #GangOlsena.

I taka też będzie ta inspekcja PiS z szukaniem haków na samorządowców. Gang Olsena ruszył w teren, bo ośmieszony został genialny plan A prezesa Kaczyńskiego. Mam nadzieję, że plan B też nie wypali, coraz częściej znajdujemy skuteczne odpowiedzi na pokraczność władzy PiS. Acz obawiam się o wynik wyborów, jestem przekonany, iż gang Olsena Kaczyńskiego je sfałszuje.

>>>

Bankructwo PiS. Upadek moralny, intelektualny i duchowy

Mamrot i Piękniś zdegradowali izbę ustawodawczą – Sejm. Tak upodlono demokrację w Polsce.

Monika Olejnik o ostatnich wypowiedziach posła Jacka Żalka (wiceprzewodniczący klubu PiS) na temat strajkujących w Sejmie osób niepełnosprawnych.

Ewa Wójciak (była dyrektor teatru Ósmego Dnia w Poznaniu) i internauci o wypowiedzi Władysława Frasyniuka w programie Fakty po Faktach (TVN24).

Waldemar Mystkowski pisze o Morawieckim.

Mateusz Morawiecki ma wyraźnie złe dni. Wiosna na niego źle wpływa albo po prostu nie ma talentów politycznych, tylko ambicje. A jak się ma ambicje, to trzeba potrafić je poprzeć możliwościami intelektualnymi, nad którymi pracuje się całe życie.

Rozumiem, że w PiS walor osobowości nie jest w cenie, wszak w tej partii jest odwrotnie: w cenie jest płaskość umysłowa, lizusostwo i pogarda. Gdyby to były pozytywy, to wielu polityków PiS zaliczałoby się do elity. Morawiecki nie jest orłem w żadnej klasyfikacji, jednak bardzo się stara i wychodzą mu brednie.

Swego czasu wyznał, że jego ulubioną książką jest „Winnetou”. Podejrzewam, że edukacja literacka w jego wypadku mogła zatrzymać się na tym poziomie… pacholęcia (cudnie analizowanego w „Ferdydurke”). Dodał jeszcze „Bunt mas” Ortegi y Gasseta – dzisiaj to socjologiczne wykopaliska.

Wcale nie dążę do szczególnej krytyki Morawieckiego, lecz z niego niczego interesującego nie można wydobyć, to człowiek względnie ubogi, gdy otworzy usta, widać, że jest bez właściwości. Chce, wysila się, nadyma, ambicja go rozpiera. Nadymanie prędzej czy później musi pęknąć, wydać z siebie skondensowaną pustkę, czyli używając języka wprost – smród.

Wczoraj Mateusz Morawiecki bronił w Sejmie kolegę z rządu, wicepremiera Piotra Glińskiego. Morawiecki rzucony na szerokie wody walki parlamentarnej idzie na dno w języku polemiki, używa fraz iście grafomańskich, przy których język „Winnetou” wydaje się wysublimowany narracyjnie.

Beata Szydło miała logoreę, słowotok, Morawiecki zaś używa języka poziomu… pacholęcia. Ktoś w internecie wytknął, iż literacki grafoman Paulo Coelho złapałby się za głowę, gdyby usłyszał paplaninę Morawieckiego, bo co ma znaczyć zwrot: – „Pozwólcie budować nam silną Polskę”? Albo: – „Wicepremier Piotr Gliński odbudowuje polskie dziedzictwo na obszarze, które narażone było na zakłamanie”. Co poeta grafoman miał na myśli? W innej frazie grafoman zwracał się do opozycji: – „Macie w sobie taki specyficzny kod genetyczny, który każe wam wyprzedawać majątek narodowy”.
To nie jest odpowiedni poziom języka polskiego, debaty politycznej ani formuł ideowych. To bezsiła, pustka i brak w inteligencji jako takiej i emocjonalnej.

Wykładowczyni akademicka, specjalistka od mowy ciała, Daria Domaradzka-Guzik na Twitterze analizuje zachowanie pisowskiego Coelho trybuny sejmowej: – „Te wszystkie wysokie i szybkie gesty to efekt wysokich emocji i zdenerwowania, do tego brak w ich koordynacji wprowadza chaos, a uderzanie dłońmi w mównicę zdradza brak kontroli, brak argumentów lub bezsilność”.

Morawiecki w swym pacholęctwie jest niedojrzały, nie wyrósł ze spodenek PRL, w którym to reżimie zatrzymał się z lekturą „Winnetou”. Howgh.

Najpierw ruszt 🥩🍗🍆🌽 Narysował dla „Tygodnika Powszechnego” Bartosz Minkiewicz

Do końca PiS pozostało 485 dni

Nie tak dawno polską opinię publiczną zbulwersowała decyzja odkupienia przez skarb państwa od Fundacji Książąt Czartoryskich zbiorów dzieł sztuki, krakowskiego pałacu tej szacownej rodziny, Arsenału i Klasztorka. Dziwne to było, bo tych dzieł i tak Fundacja nie mogła wywieźć z Polski ani sprzedać, więc po co ładować się w takie koszty? Niebawem okazało się też, że część pieniędzy ze sprzedaży umieszczone zostały na kontach fundacji Adama Czartoryskiego w Lichtensteinie oraz fundacjach innych osób, które brały udział w transakcji. A przecież, zgodnie z umową, miały one pozostać w kraju i służyć rozwojowi polskiej kultury, m.in. wspierać rozwój Biblioteki i Muzeum Czartoryskich.

Jak widać, te nieporozumienia nie wpłynęły negatywnie na relację rodziny książęcej z władzą, bo właśnie resort rolnictwa uznał, że majątek rodu w Sieniawie został bezprawnie przejęty przez państwo i tym sposobem otworzył Czartoryskim prawo do starania się o jego zwrot.

Pałac w Sieniawie ufundował wielki hetman koronny Adam Mikołaj Sieniawski w XVIII w. W XIX w. wszedł on do rodziny Czartoryskich, stąd pretensje tego rodu do majątku. W czasie I wojny światowej pałac został zniszczony, a jego odbudowę powstrzymał wybuch II wojny światowej. W 1944 r., na mocy reformy rolnej, stał się własnością ówczesnego państwa. W latach 80- tych pałac był ruiną. Służył strażakom do treningów i dopiero, gdy przejął go kombinat rolniczy Igloopol rozpoczęły się ostre prace remontowe.

Dzisiaj to piękny, państwowy hotel z restauracją, kortami tenisowym, parkiem, letnim pałacykiem. Ma 56 pokoi, apartamenty; odbywają się tu konferencje i prywatne imprezy. Edward Brzostowski, ostatni szef Igloopolu mówi, że na remont majątku poszło ponad „100 mln zł, odbudowaliśmy też oficyny dworskie i spichlerz. Objeżdżałem Desy, by znaleźć meble do wnętrz. Zrobiliśmy wszystko zgodnie z dokumentacją konserwatora, dodaliśmy tylko łazienki, których tam wcześniej nie było”.

W 1991 r. pałac przejęła Agencja Nieruchomości Rolnych Skarbu Państwa, która zainwestowała w remont kolejne 26 mln. zł.

Czartoryscy starali się o zwrot majątku w czasach rządów PO/PSL, ale bezskutecznie. Pół roku temu jednak wiceminister rolnictwa Zbigniew Babalski uznał, że przejęcie majątku w 1944 r. było bezprawne, bo nie podlegał on reformie rolnej.

Teraz więc Czartoryscy mogą się starać o jego odzyskanie, a Edward Brzostowski pyta – „Jeśli ktoś chce oddać Czartoryskim Sieniawę, to co z pieniędzmi, które włożyliśmy w odbudowę? Pochodziły z zysków państwowego przedsiębiorstwa. Według zapytanego o sprawę prawnika, szanse na odzyskanie zainwestowanych w remont pieniędzy są znikome. Również resort rolnictwa, zapytany o ewentualny zwrot kosztów remontu przez Czartoryskich, milczy.

Obserwując relacje między władzą a rodziną książęcą nasuwa się pytanie, o co w tym wszystkim tak naprawdę chodzi. Gdy nie bardzo wiadomo, to wiadomo, że o kasę. Kto więc zyska, a kto straci na tej „przyjaźni”?

Tamara Olszewska

Szacunek dla mieszkańców Radomia, którzy na spotkaniu z Terleckim pokazali, że Polacy mają już dość! „Pycha i szmal”, „PiS to pic, pycha i szmal”, „Nie kłam!!!” – BRAWO ZA TRANSPARENTY I ZA PROTEST.

Szef klubu PiS i wicemarszałek Sejmu Ryszard Terelecki w weekend spotkał się ze zwolennikami Prawa i Sprawiedliwości w Wyższej Szkole Handlowej w Radomiu. Na spotkanie nie przybyły tłumy, a wśród obecnych byli też przeciwnicy partii rządzącej, którzy już na początku spotkania rozwinęli transparenty.

Na transparentach rozwiniętych przez obecnych na spotkaniu w Radomiu przeciwników rządów Prawa i Sprawiedliwości, znalazły się zarzuty o łamanie konstytucji, „pychę i chciwość” oraz żądania spełnienia postulatów protestujących od blisko trzech tygodni w Sejmie opiekunów osób niepełnosprawnych.

Nie pomagało to, że prowadzący spotkanie zapowiedział, iż do dyskusji dopuszczone zostaną tylko te osoby, które uzna za „racjonalnie myślące”. Co jakiś czas odzywała się osoba, która nie popiera partii. Z informacji podanych przez dziennik „Fakt” wśród obecnych na sali przeciwników rządów PiS były osoby związane z Radomską Inicjatywą Kobiecą oraz Komitetem Obrony Demokracji. Próbowali oni co jakiś czas zadać pytanie dotyczące postulatów opiekunów osób niepełnosprawnych. – I znowu krzyk – mówił Terlecki.

W odpowiedzi na zamieszanie wicemarszałek Sejmu nazwał członków poprzedniego rządu oszustami i złodziejami. Odniósł się też do osób, które trzymały transparent, na którym napisali, że kłamie, i zarzucił im brak kultury.

KAMILA TERPIAŁ: „Lepsze jutro było wczoraj” – taki napis pojawia się w twoim filmie „Człowiek z magicznym pudełkiem”. Naprawdę tak myślisz?

BODO KOX: Ten film jest wynikiem moich zainteresowań i obaw związanych z przyszłością. Jak tworzyłem scenariusz, to głęboko wszedłem w różne teorie i fakty historyczne, o których często się nie mówi. Nie przekreślam także teorii uznawanych za spiskowe, bo wszystko zależy od punktu siedzenia i widzenia. Prywatnie uważam, że świat stoi przed wielkimi zmianami, które dokonują się na naszych oczach. To związane jest ze zmianą stosunku sił po 1989 roku, kiedy upadł Związek Radziecki, a „policjantem ziemi” stały się Stany Zjednoczone. Przez wiele lat żyliśmy w przeświadczeniu, że wszystko, co złe, już za nami i nic więcej się nie wydarzy. A tu przyszedł kryzys ekonomiczny w 2008 roku, pierwsze oznaki kryzysu migracyjnego w 2012 roku. Poza tym

nie doceniliśmy pozycji i potęgi Chin, a to one chcą być teraz hegemonem. Stany Zjednoczone nie odpuszczą, Rosja też będzie chciała coś ugrać. Jak zamieszamy w tym kotle, to siłą rzeczy Europa i Polska dostaną rykoszetem.

W twoim filmie już dostały?

W moim filmie tworzę wizję świata po kryzysie zbrojnym. Wydarzyło się coś niepokojącego, ale nie totalnie destrukcyjnego. Mamy nowe, odrodzone państwo. Ale wszystko poszło w kierunku nacjonalistycznych i narodowych klimatów…

To realne zagrożenie?

Nie jest to niemożliwe. Są pewne przesłanki. Jeżeli młodzi chłopcy i dziewczęta paradują po miastach z pochodniami i sztandarami nacjonalistycznymi, to przecież coś nam to przypomina. Przynajmniej mi przypomina. Jest taka scena w genialnym filmie „Kabaret”, kiedy Amerykanin jedzie z poznanym w Berlinie arystokratą na niemiecką wieś, gdzie chłopczyk w mundurze Hitlerjugend śpiewa piosenkę pod wiele mówiącym tytułem „Tomorrow belongs to me”. To niepozorna scena, ale pokazująca rodzące się niebezpieczeństwo. Tyle że lekceważone przez innych.

Wydaje mi się, że u nas też nie traktuje się tego zagrożenia poważnie. A przecież są to ruchy o podłożu jawnie nacjonalistycznym, rasistowskim i antysemickim. Historia uczy, że w takich sytuacjach prędzej czy później dochodzi do pogromów.

Boisz się tego? Skoro w Polsce też jest przyzwolenie na takie hasła…

Nie wiem, jak to się może skończyć… Na razie większość Polaków jest przekonana, że jest wspaniale. Mają co jeść i pić, niektórzy dostali dodatkowe pieniądze, ekonomicznie nie jest źle, czyli wszystko gra.

Ale nie gra.

Dla nas może nie gra, bo chyba mamy inny system wartości, aspiracje i potrzeby. Ale ta władza reprezentuje i trafia bezbłędnie do przeciętnych Polaków. To partia „robotniczo-chłopska”. A zatem „jest super, jest super, więc o co ci chodzi…”?

Musimy w takim razie tłumaczyć, o co chodzi.

A myślisz, że kogoś obchodzi konstytucja? Wolne sądy?

Myślę, że tak. Mnie obchodzi. A ciebie nie?

Powoli przestaję się tym interesować, bo chyba się gubię. Inne społeczeństwa jak są najedzone i jest im dobrze, to zaczynają myśleć o sprawach duchowych i filozoficznych. A

zauważyłem, że u Polaków w takim stanie dochodzi do odcięcia mózgu. I właśnie z czymś takim mamy teraz do czynienia. Zaraz zresztą będzie Mundial i nic innego nie będzie się liczyć. Chleb jest i kiełbasa wyborcza, zaraz będą igrzyska. Odpowiedź na podstawowe pytania, skąd jesteśmy i dokąd zmierzamy, serwuje im Kościół. I to wystarczy.

Przecież nie każdy ma potrzebę wolności czy prawa do nieskrępowanego wyrażania siebie i swoich myśli. Masa jest bezrefleksyjna. A masa najedzona idzie spać, śniąc o potędze i wielkości.

I co robisz z tą świadomością?

Dawno temu skazałem się na wewnętrzną emigrację. Przestałem wierzyć w politykę i partie polityczne jako instrument czynienia rzeczy pro publico bono. Musimy po prostu wybierać, do kogo jest nam bliżej. Nie będzie już czegoś takiego jak platońskie państwo filozofów. Zresztą u nas i tak by się nie sprawdziło… Prędzej

państwo domorosłych katechetów.

Powinniśmy zatem walczyć o siebie i o swoje prawa, czy odpuścić?

Moim orężem jest sztuka. To jest dla mnie kontestacja rzeczywistości i próba „rozmowy” ze światem. Oczywiście najlepiej walczy się AK-47. Ale mam nadzieję, że nigdy już do tego nie dojdzie. Póki co demonstracje, listy protestacyjne i krzyk w przestrzeń na Twitterze oraz lawina postów na Facebooku niewiele zmieniają.

Dlaczego uciekasz za granicę?

Mówisz o moim pobycie na szwedzkiej wyspie Faro?

Tak. Co ci ta wyprawa dała?

Tam mieści się „pustelnia Bergmana”. Fundacja Bergmana, która zarządza majątkiem i pamiątkami po tym wybitnym reżyserze, stworzyła taką możliwość, że możesz pomieszkać i popracować twórczo w którymś z domów, które kupił na Faro Bergman. A w samym jego domu – zachowanym w każdym szczególe, jak za życia reżysera – w dni robocze od 9 do 17 możesz siedzieć, pisać, rozmyślać… Mogą aplikować właściwie wszyscy, nie tylko ludzie filmu (szczegóły można znaleźć na stronie: http://www.bergmangandarna.se). Ja spędziłem tam tylko 20 dni, ale mógłbym siedzieć pół roku. To jest idealne miejsce do kontemplacji, refleksji i do pracy. Tam nic nie rozprasza. Świat jakby zatrzymuje się w miejscu. Poza tym

lubię być za granicą, bo czuję się tam lepiej niż w Warszawie. Zawsze wracam z taką refleksją, że Polacy powinni nabrać więcej pokory i zabrać się do pracy. Nie możemy myśleć o sobie jako o państwie najważniejszym w Europie i jednym z ważniejszych na świecie. Przecież to absurd.

Jesteś patriotą?

Niewykluczone. Kocham mój kraj. Dlatego taka konstatacja jest dla mnie bardzo przykra.

To za co kochasz Polskę?

Urodziłem się tu, więc szacunek do tego kraju i historii mam pewnie wpojony. Ale widzę też potencjał w ludziach, niestety zupełnie niewykorzystywany. Stać nas na wiele. Także ze względu na nasze położenie geopolityczne, które jest przekleństwem w czasie wojny, a błogosławieństwem w czasie pokoju. Tylko nie potrafiliśmy tego wykorzystać. Jesteśmy cały czas, a teraz coraz bardziej, nie podmiotem, tylko przedmiotem w rozgrywce mocarstw.

Jak wyjeżdżasz za granicę i ktoś pyta cię, w jakim kraju żyjesz, to co odpowiadasz?

W kraju absurdu. W cyrku. Kraju wielkich niewykorzystanych możliwości. W kraju, gdzie bliźniacy byli na najważniejszych państwowych stanowiskach.

W kraju, który w zasadzie nic nie produkuje, a ego ma takie, jakby produkował promy kosmiczne i podręczne kabiny do teleportacji.

W Europie zachodniej jest coś takiego, jak ciągłość instytucji. A u nas zmienia się parlament i zmienia się wszystko. A ktoś, kto przed chwilą był rolnikiem, staje się ważnym panem dyrektorem w państwowej instytucji.

PiS wymienił także dyrektora Państwowego Instytutu Sztuki Filmowej. Jaki to może mieć wpływ na polskie kino?

Trudno powiedzieć. Dajmy PISF-owi trochę czasu. Pierwsze dotacje i pierwsze filmy po zmianie pokażą. Póki co

partia rządząca chce zarządzać kulturą ideologicznie, narzucać, co jest dobre, a co złe, co jest moralne, a co nie. Chce decydować, która kultura jest wysoka, a która niska, która jest patriotyczna, a która skisła. To nie jest zdrowe. Artystów nie można trzymać za mordę.

Myślisz, że teraz miałby szansę powstać „Człowiek z magicznym pudełkiem”?

Nie mam pojęcia… Ale myślę, że mógłby być problem. Kwestia poczucia humoru. A jak mówi moje ulubione porzekadło własne: ludzi bez poczucia humoru powinno się zaraz po urodzeniu wyrzucić razem z łożyskiem do śmieci… Cóż, mnie to bawi.

Wróćmy do filmu. Jest tam trochę odniesień do politycznej rzeczywistości…

Pojawia się agentka ze słynną „broszką”. Są też agenci służb specjalnych, którzy modlą się w przerwie przed wielkim krzyżem. To mogłoby się nie spodobać.

Jest też cytat z Jarosława Kaczyńskiego. O tym, że imigranci roznoszą zarazki. Dlaczego akurat ten?

Chodziło o stworzenie wizji państwa zamkniętego.

Polska i Warszawa w „Człowieku z magicznym pudełkiem” to zamknięte państwo i miasto. Z megafonów na ulicach cały czas płynie informacja o zagrożeniu. Są nim między innymi właśnie ci inni i obcy. Cytaty z prezesa pasują jak ulał.

Niedaleko nam do takiej wizji.

Uwiera mnie to, że wszystko jest zero-jedynkowe, białe i czarne. Przecież można podejść na przykład do problemu migrantów rozsądnie. Spróbować wykorzystać potencjał drzemiący w tych ludziach. Przyjmować tych, którzy mogliby pomóc rozwijać nasz kraj.

Kto w twoim filmie wysadza budynek w centrum Warszawy?

Niech każdy sobie zinterpretuje. To może być „pocisk” zewnętrzny lub wewnętrzny.

Wolisz myśleć o przyszłości, czy wracać do przeszłości?

Staram się myśleć o tym, co tu i teraz. Coraz mniej myślę o przyszłości, bo zajmuję się już innymi projektami. Ale lubię też wracać do przeszłości.

A co powinny nam dawać powroty do przeszłości?

Powinniśmy umieć wyciągać wnioski. Lubię historię, ale nie możemy z nią przesadzać.

Nie powinniśmy żyć historią, bo wtedy oderwiemy się od teraźniejszości. Ale jak mówił George Santayana, „kto nie zna historii, skazany jest na jej ponowne przeżycie”.

Wrócę do twojej „ucieczki” na wyspę. Rozumiesz Ingmara Bergmana?

Oczywiście. Wyspa Faro to jest idealne miejsce, żeby nabrać dystansu, wsłuchać się w siebie i skupić na pracy. Życie we współczesności, w zawrotnym tempie jest bardzo absorbujące i rozprasza. Potrzebowałem i wiem, że potrzebuję, aby co jakiś czas się wyłączyć. Na wyspie do najbliższego sklepu jest 7 kilometrów, trzeba przeprawić się promem, wokół tylko owce i karłowate sosny. Byłoby super, gdyby każdy Polak miał możliwość spędzić trochę czasu w takim miejscu.

Może się wszystkim narażę, ale po wylądowaniu w Warszawie zdałem sobie sprawę, że to jest wysypisko śmieci, i to wcale nie w przenośni. Architektoniczny burdel i śmietnisko idei bez pokrycia.

Czego człowiek potrzebuje do życia?

Oprócz picia, jedzenia, spania, wydalania i bzykania? Ja potrzebuję poczucie sensu i bezpieczeństwa. Jak nie ma poczucia bezpieczeństwa, za to jest poczucie bezsensu, to życie nie jest wygodne.

Czujesz się bezpiecznie?

Mam poczucie podstawowego bezpieczeństwa, ale nie mam poczucia bezpieczeństwa dotyczącego mojej przyszłości. W takich czasach i w takim zawodzie trudno je mieć.

Kobiety powinny walczyć o swoją pozycję w świecie filmowców? Będziesz je w tym wspierał?

Organizowanie się, wspieranie i doping są jak najbardziej na miejscu. Nie mogę być dumny z tego, że jestem mężczyzną, bo przecież nie miałem na to wpływu. Ale patrząc na to z boku,

obawiam się, że walka przeciwko dyskryminacji kobiet może się zamienić w dyskryminację mężczyzn. Wygląda na to, że zaraz walka o równouprawnienie zamieni się w walkę o dominację.

Dlaczego film o zagrożeniach przyszłości, ale też miłości ponad czasem i przestrzenią nie padł na podatny grunt?

Na promocję i sprzedaż takiego filmu trzeba mieć pomysł i pełne zaangażowanie. Producent i dystrybutor sprzedali to bez pomysłu, wrzucili po prostu kartofle na stoisko z warzywami. Oszukali mnie i tym samym widzów. Po drugie, myślę, że we Polsce abstrakcja i negatywna wizja przyszłości się po prostu nie przyjmuje. Ludzie wolą realizm – bandytów, którzy biją się z policjantami; kobietę chorą na raka, która rodzi zdrowe dziecko; dziewczynę, która zakochuje się w swoim szefie.

Zrobisz taki film?

Jak będę musiał….

Nie w znaczeniu geograficznej wielkości, ale jako wspólnota reguł, zasad i wartości. I dlaczego mielibyśmy zadawać sobie to pytanie? Losy tak rozumianego Zachodu ważą się z powodu wewnętrznych kryzysów. Ogromnych zagrożeń pod postacią coraz większych nierówności, migracji, skonfliktowanych interesów i tożsamości, ale także za sprawą nowych zagrożeń w świecie. Niektórym być może taka myśl wyda się pompatyczna, warto jednak uświadomić sobie przełomowy charakter czasów, w jakich żyjemy.

Jeśli Zachód ma przetrwać jako cywilizacja i jako geopolityczna siła, pytanie o jego reguły, zasady i wartości jest całkowicie na miejscu i usprawiedliwione. Jednocześnie właśnie momenty kryzysów, wstrząsów i niepewności odsłaniają najwyraźniej niejednorodność Zachodu jako wspólnoty. Jego reguły i wartości nie są wcale spójne, mają różne tradycje i podlegają odmiennym interpretacjom. Mówimy o demokracji, praworządności, sprawiedliwości społecznej, o wolności przez pryzmat naszych odmiennych tradycji i historycznych doświadczeń.

John Ikenberry, amerykański politolog, pisząc ostatnio o możliwym upadku idei liberalnego Zachodu w polityce światowej, przyznał wprost, że spójność i jednorodność Zachodu jest przecież, jako koncepcja, „artefaktem” – sztucznym tworem, który trwa jego zdaniem tak długo dzięki hegemonii Stanów Zjednoczonych. To samo przecież można powiedzieć o koncepcji europejskiego Zachodu, który trwać będzie tak długo, jak na naszym kontynencie dominować będzie UE, która wymusza jakąś postać europejskiej jednorodności naszych odmiennych tradycji i doświadczeń, o interesach nie wspominając.

Jeśli więc ważą się losy Zachodu jako cywilizacji i geopolitycznej wielkości, to przede wszystkim chodzi tutaj o to, jaką formę przyjmie ów „artefakt”, czyli jednorodna i spójna koncepcja wspólnych zasad, reguł, wartości i celów, oraz na jakiej politycznej hegemonii będzie się ona opierać: jaka będzie przyszła Ameryka i przyszła UE? Ta druga sprawa dotyczy w sposób bezpośredni naszego kraju. Czasami trudno Polakom w to uwierzyć, ale to, czym będzie europejski Zachód, zależy teraz także od nas samych.

PiS: Pycha i Szmal. Pokraki urządziły nam Polskę

Krzysztof Łapiński skomentował pomysł przeniesienia pomnika katyńskiego w Jersey. Zdaniem sekretarza stanu w kancelarii prezydenta Andrzeja Dudy pomysł ten może dużo kosztować burmistrza Stevena Fulopa.

Mecenas Roman Giertych apeluje do ministra Zbigniewa Ziobro ws. przetrzymywanego w szczecińskim areszcie posła Stanisława Gawłowskiego.

Marek Borowski, Ludwik Dorn, Małgorzata Kidawa-Błońska, Bronisław Komorowski, Ewa Kopacz, Grzegorz Schetyna i Radosław Sikorski wydali specjalne oświadczenie w sprawie posła PO Stanisława Gawłowskiego. – „Przyjmujemy z oburzeniem fakt, że marszałek Sejmu nie poddał pod głosowanie wniosku o reasumpcję głosowania ws. wyrażenia zgody na zatrzymanie i tymczasowe aresztowanie posła Stanisława Gawłowskiego” – czytamy w apelu byłych marszałków.

W oświadczeniu przypominają, że wniosek o reasumpcję „został złożony przez 72 posłów, co przekracza ustaloną w Regulaminie Sejmu RP liczbę posłów upoważnionych do złożenia takiego wniosku oraz został złożony w terminie ustalonym w Regulaminie Sejmu RP tj. przed końcem posiedzenia Sejmu RP, na którym została podjęta zakwestionowana uchwała”. Byli marszałkowie podkreślili, że „zostały spełnione wszystkie przesłanki formalne do złożenia takiego wniosku”. Uważają, że Marek Kuchciński nie poddając go pod głosowanie, złamał podstawowe reguły funkcjonowania parlamentu. Wniosek o reasumpcję złożyli posłowie PO.

Tymczasem dzisiaj Sąd Okręgowy w Szczecinie rozpozna zażalenia na tymczasowe aresztowanie Stanisława Gawłowskiego. Złożyli je trzej obrońcy posła, a także on sam. Gawłowski wielokrotnie podkreślał, że jest niewinny, a sprawa przeciwko niemu jest polityczna. Uważa, że zarzuty prokuratury zostały sformułowane na podstawie pomówień ludzi związanych z PiS. Rozprawa odwoławcza w szczecińskim Sądzie Okręgowym zaplanowana jest na godz. 9.00.

„Pycha i Szmal”, czyli Terlecki na spotkaniu w Radomiu

Na spotkaniu wicemarszałka Sejmu Ryszarda Terleckiego w Radomiu nie było przepychanek, ale nie zabrakło utarczek słownych. Zwolennikom PiS nie spodobały się przyniesione przez przeciwników tej partii transparenty „Pycha i szmal”, „PiS to pic, pycha i szmal” czy „Nie kłam!!!”.

Działacze KOD i Radomskiej Inicjatywy Kobiecej wznosili pod adresem Terleckiego i towarzyszących mu posłów PiS okrzyki: „Misiewicze!”, „Koryto+”, „Do dymisji rząd, który łamie Konstytucję”. Nie zabrakło też wyrazów poparcia dla osób niepełnosprawnych od kilkunastu dni protestujących w Sejmie.

Przebieg spotkania był burzliwy. Wojciech Skurkiewicz, poseł PiS, a jednocześnie wiceminister obrony, zapowiedział, że do dyskusji z wicemarszałkiem zostaną dopuszczone tylko te osoby, które uzna za „racjonalnie myślące”. A Terlecki tak np. zwracał się do swoich zwolenników: – „Przez osiem lat rządzili nami oszuści i złodzieje”. Nie przeszkadzało mu to bez zmrużenia oka apelować o… konstruktywną dyskusję i zarzucać brak kultury przeciwnikom PiS obecnym na spotkaniu.

Terlecki przyznał, że nagrody dla ministrów rządu Beaty Szydło „nie wyglądały zbyt dobrze”. Po czym stwierdził, że „trochę pod publiczkę”!!! PiS postanowił zmniejszyć pensje wszystkim parlamentarzystom. No i wyszło – nomen omen – szydło z worka. Po spotkaniu Terlecki w otoczeniu ochroniarzy opuścił budynek.

Andrzej Karmiński na koduj24.pl pisze o zbawicielskiej roli prezesa K.

Jarosław Kaczyński śni swój dziecinny sen o nadludzkiej mocy, delegującej go do sprawowania władzy nad światem.

Gdy abp Hoser ogłasza, że „Kościół nie jest stroną w sporze” pomiędzy wycieńczonymi niepełnosprawnymi a wszechwładnym rządem, gdy jakiś prosty zakonnik frymarczy głosami wyborczymi swoich licznych fanów, wymieniając je z władzą na kolejną wielomilionową daninę, gdy rezygnacja z uporczywej i beznadziejnej terapii Alfiego Evansa nazywana jest oficjalnie zwycięstwem cywilizacji śmierci, gdy każdy dzień ujawnia nowe poszlaki, że hierarchowie Kościoła zapisali się do PiS i kiedy w państwowych mediach eksperci w sutannach wyjaśniają mi, jak powinienem żyć – wtedy wredna pamięć powraca do grudniowej deklaracji premiera polskiego rządu o naszym wielkim zadaniu rechrystianizacji Europy.

Zanim ta idea rozmyła się w odmętach kolejnych, jeszcze zabawniejszych oświadczeń rządzących, zdążyła wzbudzić spore zażenowanie myślących katolików. Bo też, z jakim przesłaniem moglibyśmy wystąpić do zsekularyzowanych krajów Zachodu? Z czym do Francji i Anglii, gdzie odsetki ludzi regularnie biorących udział w niedzielnych nabożeństwach nie przekraczają w ostatnich dwóch dekadach 10%? No, z czym? Z tą samą ofertą, która spowodowała ich gwałtowne odejście od wiary? A w ogóle po jakiego czorta polskie władze pchają się z propozycją zbawiania tam, gdzie znacznie więcej ludzi niż w Polsce – wierzących i niewierzących – żyje w zgodzie z głównym ewangelicznym nakazem miłości bliźniego? To oni mogliby nas rechrystianizować, bo pomagają uciekinierom ratującym się przed wojną i głodem, wojują z wykluczeniami społecznymi, większą opieką otaczają słabszych i skrzywdzonych przez los – i robią to wszystko z potrzeby serca, na serio, a nie zerkając na słupki poparcia.

Tromtadracki wygłup premiera Morawieckiego wpisuje się niewątpliwie w strategię prezesa Kaczyńskiego, polegającą m.in. na hipnotyzowaniu wyborców mitem o potędze ojczyzny – przedmurza jedynej słusznej wiary, która niechybnie w proch się rozsypie, jeśli kiedyś zabraknie jej strażników z PiS. Ale mam wrażenie, że przy delirycznej melodii, sławiącej nowy, nieznany Biblii naród wybrany, sam Jarosław Kaczyński śni swój dziecinny sen o nadludzkiej mocy, delegującej go do sprawowania władzy nad światem.

We wspólnej opinii funkcjonariuszy PiS i większości hierarchów polskiego Kościoła europejski katolicyzm – „sprywatyzowany”, niemiłosiernie miłosierny i w dodatku głoszący radość istnienia – nie jest w stanie wziąć w karby zachodnich rozpasanych wiernych, którzy przywykli, że ksiądz wita ich w progu kościoła i każdemu podaje rękę na pożegnanie. Szansą dla nich ma być katolicyzm polski – twardy, bezkompromisowy, mroczny, ugruntowany ludową tradycją, onieśmielający jarmarcznym przepychem i teatralnymi rytuałami.

Łatwo zgadnąć, dlaczego obecna władza lansuje odmianę religii preferującą ślepą wiarę, która wyklucza wszelkie pytania i wątpliwości. Wiele naukowych badań potwierdza hipotezę, że ludzie bardzo religijni mają skłonności do autorytaryzmu i hierarchicznego pojmowania świata, podobnie jak społeczności wyznający ideologie totalitarne. Zespół dr Gordona Allporta z Uniwersytetu Harvarda dowiódł, że autorytarne zapędy cechują szczególnie tych, którzy wyznają religię „zewnętrzną”, na pokaz lub pod presją środowiska, czyli niezwykle w Polsce rozpowszechnioną. Ten właśnie wzorzec lansować chciałby nasz premier w krajach, których przywódcy ani rusz nie chcą zrozumieć, że zawłaszczanie wolności, wywracanie norm prawnych i stanowienie nowych przepisów wedle potrzeb rządzących, jest lepszą, bo skuteczniejszą odmianą demokracji.

Czy ten polski wzorzec wiary mógłby porwać zeświecczonych Europejczyków lub choćby obudzić ich życzliwe zainteresowanie? Jaki cywilizowany kraj da się namówić na tak kompromitujący związek tronu z ołtarzem, dzięki któremu najbezczelniejsze łamanie prawa zyskuje z tysięcy ambon wsparcie i aureolę świętej walki o święte wartości? Kto potrafi przekonać Zachód, że Kościół powinien być – tak jak w Polsce – właścicielem sumień wierzących i również niewierzących? Czy jeszcze w jakimś kraju w uzasadnieniu projektu ustawy o Sądzie Najwyższym wpisano nakaz, by w orzeczeniach uwzględniać „system norm i wartości nie stypizowanych w ustawach, ale równie ugruntowany, wywodzący się z moralności czy wartości chrześcijańskich”? Czy można sobie wyobrazić, że w czasie Świąt Wielkanocnych w kościołach francuskich, niemieckich, włoskich czy hiszpańskich budowane będą instalacje grobów Jezusa z politycznymi hasłami kojarzącymi opozycję z grzechem i totalitaryzmem?

Chciałbym zobaczyć reakcję społeczeństw Europy, gdy Polacy zaczną wybijać im z głowy wszelką aborcję, in vitro, antykoncepcję, równouprawnienie i gender study. Chciałbym usłyszeć odpowiedź Europejczyków na nienawistne słowa księży wobec kobiet, którym ich własna, kobieca klauzula sumienia sprzeciwia się rodzeniu płodu z bezmózgowiem tylko po to, by go ochrzcić i pochować, zgodnie z wolą jakiegoś szeregowego posła z cudacznego kraju na wschodnim krańcu Unii. Nieźle byłoby też ujrzeć miny mieszkańców Lourdes, gdy do Sanktuarium Matki Bożej przybędzie, w celu rechrystianizacji Europy, wyposażona w race polska pielgrzymka kiboli, a zaprzyjaźniona peregrynacja polskich narodowców obsiądzie cudowne źródełko, nie dopuszczając do niego pielgrzymów o podejrzanym kolorze skóry. Wśród nich z pewnością nie zabraknie tych napakowanych facetów, którzy w Internecie upowszechniają selfie swoich torsów w koszulkach z wielkim krzyżem na piersi i napisem „Zabij lewaka dla Chrystusa!”.

Wielu naszych katechetów twierdzi, że zwykły zeszyt nie nadaje się do zapisywania religijnych prawd wiary i żąda zakupienia specjalnego zeszytu, droższego, z Chrystusem na okładce. A co w tych wypasionych zeszytach? To samo, co wiek temu. Piekło i niebo. Grzech i kara za grzechy. I podyktowane zgrzebne formułki do wyklepania na stopień. Taki model kształcenia jesteśmy w stanie zafundować rechrystianizowanej Europie. A przysposabiając europejskie dzieci do pierwszej komunii, przetłumaczymy i rozdamy im broszurkę wydawnictwa JUK z pytaniami, które mają przygotować do spowiedzi 9-letnie dzieci: – „Czy nie wyobrażałem sobie siebie lub innych osób w scenach pornograficznych? – Czy nie bawiłem się z kimś w nieprzyzwoite zabawy? – Czy nie podglądałem kogoś? – Czy nie bawię się swoim ciałem, dotykając miejsc intymnych? – Czy nie oglądałem filmów lub czasopism zawierających treści pornograficzne? – Czy nie oglądam w internecie stron przeznaczonych dla dorosłych?” itd., itp. Na okładce tej książeczki przeczytać można zapewnienie, że treść zatwierdzona została przez władze kościelne.

Kiedy nasi przyjaciele z krajów UE zapoznają się z polskim programem kształtowania wzorcowego katolika, kiedy przejrzą literaturę posiadającą imprimatur polskich biskupów i kiedy poznają cechy szczególne polskiej odmiany katolicyzmu, to w Europie owacjom nie będzie końca. Ani początku. I może się okazać, że z góry podziękują nam za misję nawracania. Podziękują po chrześcijańsku, tradycyjnym: – Bóg zapłacz! A wtedy znany z uporu polski premier nie będzie miał wyjścia. Prawdziwą wiarę przyjdzie nam upowszechniać na Zachodzie zgodnie ze starym polskim obyczajem – ogniem i mieczem.

Waldemar Mystkowski pisze o szkole, krzyżu i krzyżowcach.

Gdy chadeckiemu premierowi Bawarii Markusowi Söderowi zachciało się krzyża na budynkach instytucji władz landu, usłyszał od arcybiskupa Monachium, a zarazem przewodniczącego rzymskokatolickiego episkopatu Niemiec kardynała Reinharda Marxa, iż krzyż jest znakiem religijnym, „znakiem sprzeciwu przeciwko przemocy, niesprawiedliwości, grzechowi i śmierci, ale nie jest znakiem przeciwko innym ludziom”.

Niemiecki hierarcha posunął się jeszcze dalej, twierdząc, że krzyża nie można traktować jako znaku kulturowego, lecz tylko religijnego – w innym wypadku jest to dowód ignorancji.

W Polsce kard. Marx (nomen omen) byłby z miejsca okrzyknięty lewakiem nie tylko przez Krystynę Pawłowicz, ale i przez Mateusza Morawieckiego, który chce rechrystianizować Europę. Arcybiskup powiedziałby, że krzyż nie jest logo kampanii wyborczej żadnej partii, a zwłaszcza tak obcej wartościom chrześcijańskim, jak PiS, która to partia unika rozwiązania np. problemu niepełnosprawnych.

Ale Morawiecki to ignorant zarówno w wiedzy o kulturze uniwersalnej i polskiej. Na każdym kroku daje temu dowód, bo uczynki tego niesamodzielnego i zagubionego emocjonalnie człowieka można porównać do postępowania w starożytnej Sparcie, w której niemowlaków niepełnosprawnych zrzucano ze skały, albo porzucano w lesie (w Polsce na korytarzach sejmowych). Takie porównanie jest uprawnione, da się odczytać po mowie ciała Morawieckiego, gdy wzdrygał się podczas rozmowy z opiekunami niepełnosprawnych.

PiS namawia matki, aby rodziły niepełnosprawne dzieci, byle zostały ochrzczone, a potem niech się dzieje z nimi cokolwiek (skała albo porzucenie w Sejmie). Ignorancja humanitarna takiego Morawieckiego wiele mówi o tym człowieku, nie nadającym się na pełnienie odpowiedzialnych funkcji politycznych, bo mu się miesza polityka z religianctwem i własnymi korzyściami narcystycznego ego.

Władze PiS uczyniły ogromne spustoszenie w życiu społecznym, choć rządzą tylko przeszło dwa lata. Edukacja młodzieży woła o pomstę do nieba. Polska szkoła jest bardziej zdewastowana niż demokracja i sądownictwo. Za to przyjdzie Polsce zapłacić jeszcze większą cenę. Szkoły zamieniane są w średniowieczne szkółki przykościelne, w których obok lekcji religii odbywają się apele z okazji Dni Papieskich, na uroczystościach szkolnych przemawiają duchowni, dyrekcja organizuje pielgrzymki. W dwóch trzecich szkół sale lekcyjne są obwieszone krzyżami.

Ba, zdarza się, że ksiądz jak druid święci plecaki pierwszoklasistom. Dobrze, że nie są tatuowane runy, ale kto wie, co się zdarzy, gdy rechrystianizacja przyspieszy. W „Newsweeku” Renata Kim i Anna Szulc opisują zdarzenie z poznańskiej szkoły, w której wychowawczyni od Kiki Wińczyk chciała usprawiedliwienie, dlaczego to ona nie uczestniczy w rekolekcjach. Gdy rodzice artyści odpisali, że Kika nie jest nawet zapisana na religię, więc nie chodzi na rekolekcje, nauczycielka nie przyjęła tego do wiadomości.

Tak już jest zindoktrynowane przez kler ciało pedagogiczne. Zatem rodzice Kiki, artyści Monika i Hubert Wińczykowie zrobili happening przed jednym z kościołów. Wystawili ławkę szkolną przed świątynią, przy której przeprowadzili lekcje ze swoją córką. Była to matematyka, język polski oraz języki obce, urozmaicane ćwiczeniami z wychowania fizycznego na rozgrzewkę.

Niedługo dojdzie do sytuacji, że pedagodzy ze szkół koranicznych z Iranu będą przyjeżdżali, aby pobrać nauki z metodyki średniowiecznej. Rządzą nami ignoranci, którzy znak religijny uczynili politycznym i straszą nas, niczym maczugą. Taki ich cywilizacyjny sznyt, run.